Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2012, 21:23   #89
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Szybko skończyli. Nie ma co. Czyżby w tej krótkiej wymianie ognia wytłukli wszystkich żółtków? Raczej mało prawdopodobne… Ale w końcu… to był pluton komandosów. No może nie pluton, ale komandosów! Nie jakichś tam ciołków z wojsk inżynieryjnych. Prawdziwych wyjadaczy…

Świadomość, że jednak nie zginął i że nawet na razie się na to nie zanosi sprawiła, że ponownie zaczął zwracać uwagę na otoczenie oraz nowe okoliczności w jakich się nagle znalazł.
Kontakt z wrogiem nawiązany. Gwałtowna wymiana ognia zakończyła się – przeciągająca cisza na to wskazywała – wyeliminowaniem wroga. Tak się w każdym razie Whiteowi wydawało, bo nie słyszał żadnych odgłosów pogoni ani pojedynczych strzałów jakie powinny towarzyszyć ostatecznej rozprawie z patrolem tych skośnookich popaprańców. Czyli że byli górą. Wprawdzie nie obyło się bez strat – sam był najlepszym przykładem, ale pokrzepiony zapewnieniem Harikawy że się wyliże z postrzału powoli starał się dostrzegać pozytywy nowej sytuacji i otrząsnąć z szoku. Szło mu tak sobie, bo rana wciąż sączyła krwią i bolała jak cholera, jednak do grzebiącego się w zaroślach Whitea już powoli zaczynały docierać obrazy pielęgniarek i spodziewanej szpitalnej bibki, kiedy powróci z akcji, w dodatku z raną wyniesioną w walce… Może nawet istniała szansa na jakieś odznaczenie… trzeba będzie pogadać z wujem… no i wkupić się w łaski Sandersa… Nie lubił trepów, ale w końcu to od meldunku kapitana będzie wszystko zależeć…

I właśnie wtedy usłyszał komendy wydane przez sierżanta Collinsa.
- Zebrać ekwipunek! Wycofujemy się w kierunku patrolu Selby'ego! Harikawa pierwszy, BAR ubezpiecza, reszta pomóc rannym! Ja zamykam! Zbiórka za pięćdziesiąt jardów!

Co do cho…?
I zobaczył dowódcę… byłego dowódcę. Niech to szlag! Zastrzelili kapitana!! Nogi się pod nim znowu ugięły bo wraz z uświadomieniem sobie śmierci jedynego oficera uleciały resztki ledwo co zbudowanej wiary w to, że jednak wyjdzie cało z tego gówna, w które jak ostatni debil wpadł i z każdą godziną grzązł coraz bardziej. Co mogło im przytrafić się jeszcze gorszego? Chyba tylko jakby wpadli żywcem w łapy żółtkom…

- …gówno tu po nas, nie znamy nawet rozkazów. – a komentarz powracającego Noltana rozbroił go kompletnie. Pięknie, kurwa pięknie!! Tylko ból w potrzaskanym barku, świadomość, że i tak nikt by tego nie zauważył oraz czające się być może gdzieś tam w dżungli japsy sprawiły że nie pobiegł na ślepo w las wyjąc jak tamten potępieniec.
Reszta pomóc rannym? Sam był ranny. Ciężko ranny i nie zamierzał dodatkowo nikogo tachać na plecach. Zresztą plecak sam z siebie ciążył i boleśnie wrzynał się w zranione ramię. Zarzucił na zdrowe w tej chwili bezużyteczny już karabin i z wielkim trudem wyłuskał z zasobnika skitrany pistolet, ten buchnięty jeszcze w bazie. Pokiereszowany, ale z rosnącą determinacją ruszył ostrożnie po śliskich liściach do miejsca zbiórki. Przynajmniej kierunek był słuszny. Powinni się wycofać. Okopać na plaży i czekać łodzi ratunkowej. Tak. Zdecydowanie. Pieprzyć tę misję. I tak od samego początku nie było wiadomo o co w niej chodzi…
 
Bogdan jest offline