Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2012, 12:27   #16
pppp
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
James zerwał się natychmiast na równe nogi i nieznacznie ślizgając się na trawie, ruszył biegiem w kierunku wskazywanym przez strzałkę. Następnych strzał nie było widać, tak samo jak strzelca. Syn Hermesa nie tracił czasu na wypatrywanie tajemniczego łucznika, wiedział, że przechodzi teraz rodzaj testu i chciał go przejść po swojemu. Czyli przebiec.

Strzałka wskazywała wąską ścieżkę wijącą się miedzy drzewami. Podejrzane, ale James nie miał innego wyjścia, dlatego też pędził nią na złamanie karku. Cały czas biegł szybkim sprintem i coraz bardziej przekonywał się, że znalazł na dziwnych torze przeszkód. Pierwszą, równoważnię wiszącą nad dołem wypełnionym ostrymi palami ominął w sposób nieprzewidziany przez jej twórców – jednym potężnym susem. Skok był udany, lądowanie już nie, James wykonał prostu przewrót przez bark i przetoczył się do przodu tylko nieznacznie tracąc szybkość. Akrobacja, raz, że pozwoliła uniknąć bolesnej kontuzji, dwa, sprawiła, że włócznia rzucona w kierunku młodzieńca przeleciała sporo nad jego głową.

Następnym utrudnieniem był odcinek ścieżki pokryty grubymi korzeniami starych drzew, teren nierówny i z pewnością niebezpieczny dla niewprawnych biegaczy. James wybił się wysoko i chwycił za wiszącą nisko gałąź drzewa. Impet skoku wystarczył, aby wyrzucić ciało do przodu, puścić poprzednią gałąź i złapać następną. Przez chwilę James z wprawą gibbona przemieszczał się z gałęzi na gałąź. Na ziemię wrócił dopiero, kiedy ból w barkach stał się nieznośny, na szczęście, pokryty korzeniami odcinek trasy już się kończył.
Kolejna przeszkoda byłaby banalna, gdyby nie nadwyrężone ręce Jamesa. Po obu stronach ścieżki gęste krzewy, na oko niemożliwe do przejścia. Samą ścieżkę blokowała wysoka na dwa i pół metra ściana, wykonana z nieheblowanego drewna. Nie było innego wyjścia, aby iść dalej, Syn Hermesa musiał się wspinać. James rozpędził się i skoczył na ścianę, od razu chwytając dłońmi jej górną krawędź. Nogami odbił się od ściany, a impet tego uderzenia pozwolił mu stosunkowo łatwo wywindować się w górę. Zakończenie akrobacji było już banalne.

Po zeskoczeniu ze ściany, James wylądował na lekko ugiętych nogach i z trudem zmusił się do zwiększenia tempa. Pełne drzazg dłonie bolały niemiłosiernie, ramiona odmawiały już posłuszeństwa, a na dodatek z pośpiechu o mało nie skręcił kostki podczas lądowania. Jednakże James nie zamierzał się poddawać, zamiast tego przyśpieszył. Mogło skończyć się fatalnie, gdyby nie spostrzegł w porę, że ścieżka nieznacznie zmieniła swój kolor i fakturę. Kiedy przyprószona ziemią deska pękała, James już znajdował się w powietrzu. Syn Hermesa przekręcił swoje ciało, odbił się od pnia najbliższego drzewa, po czym szczupakiem zanurkował w kierunku ścieżki. Wybił się na tyle daleko, że spadł już za zamaskowanym deską dołem. Nie tracił czasu na zaglądanie w głąb jamy i wyobrażanie sobie jak marnie by skończył, gdyby spadł na naostrzone pale.

Teraz wymęczony James biegł nieco wolniej i dzięki temu zdołał usłyszeć cichy szmer wody. Po chwili stał już nad przecinającą las rzeką. Woda płynęła przez dość głęboki i szeroki jar, którego nawet James nie zdołałby przeskoczyć. Na szczęście nad jarem rosły olbrzymie, stare drzewa z których konarów zwisały niebezpieczne cienkie liny. Chyba nie było innego sposobu na pokonanie tej rozpadliny, a fatalny stan dłoni Jamesa wykluczał dłuższą wspinaczkę po drzewach. Młodzieniec rozpędził się, złapał za pierwszą linę, rozhuśtał i przeskoczył na następną. Kilka lin potem znajdował się już na drugim brzegu, sycząc z bólu i ciesząc, że jak na razie nie odniósł żadnej bardziej trwałej kontuzji. Nie trwonił więcej czasu, tylko biegiem ruszył dalej ścieżką.

Tym razem natknął się na ludzi. Dwie zabójczo urodziwe kobiety, których wspaniałe ciała zasłaniał niestety rynsztunek bojowy. Uzbrojone we włócznie, wydawały się być raczej groźnymi przeciwnikami. James niewiele myśląc sięgnął do kieszeni i wyciągnął nieco zmiętą czekoladę, którą kupił kilka godzin wcześniej.
- Przybywam w pokoju składając pokłon waszej urodzie - młodzieniec głęboko się skłonił - Wybaczcie, że nie mam niczego, aby was uhonorować. Przyjmijcie zatem te słodycz, która nie może się z pewnością równać ze słodyczą waszych ust - zakończył, z trudem przypominając sobie napuszone zwroty z Homera.
Sympatyczna twarz syna Hermesa zdawała się roztaczać nieokreślony urok, który kompletnie rozbroił jedną z amazonek. Druga zachowała przytomność umysłu i rzuciła się w kierunku Jamesa. Jednakże poruszała się na tyle niezgrabnie, że ten zdołał ją z łatwością wyminąć.
- Jak masz na imię? – James zapytał, ale odpowiedzią był wyłącznie drugi cios, który nawet nie musnął zwinnego Greka. W dodatku druga amazonka ruszyła w sukurs Jamesowi próbując rozbroić swoją agresywną koleżankę.
- Uciekaj! - Wrzasnęła kiedy tylko zdołała przygwoździć swoją towarzyszkę do ziemi.
- Jestem James. Dziękuję! - James krzyknął, po czym pobiegł dalej.

Pułapki robiły się coraz trudniejsze. Syn Hermsa biegnąc ścieżką nadepnął na jakąś płytę, która zapewne zwolniła bardzo skomplikowany mechanizm. Po chwili ponad ścieżką przeleciała z morderczą szybkością włócznia, której James uniknął tylko dzięki swojemu nadludzkiemu refleksowi. Szybki ślizg na kolonach pod drzewcem lecącej broni, szkoda, że był w tak dobrych spodniach, następnie nagły wyprost i już James biegł ścieżką w kierunku domu widocznego przez przerzedzający się las.

Po chwili widział już w całej okazałości dość dużą posiadłość stojącą na rozległej leśnej polanie.


James nie miał jednak czasu na podziwianie architektury, ponieważ niemalże w tej samej chwili został zauważony przez jedną z osób pełniących straż wokół domostwa. Krótki, chrapliwy okrzyk bojowy i już pięć amazonek z włóczniami zmierzało w kierunku syna Hermesa.

James rozpędził się. To była już ostatnia prosta, tam w domu wszystko się w końcu wyjaśni. Zebrał w sobie wszystkie siły i ruszył niczym na skrzydłach wiatru. Amazonki nie miały szans go zatrzymał. Pierwsze dwie po prostu wyminął, trzy następne próbowały go otoczyć, ale syn Hermesa był szybki jak wicher i tak samo trudny do zatrzymania. Z rozpędu wskoczył na jedną z amazonek, odbił się od jej ramienia, z niezwykła gracją wylądował na trawie i nawet odrobinę nie zwalniając ruszył w stronę domostwa. Teraz wyraźnie widział, że szklany drzwi łączące taras z mieszkaniem są zapraszająco otwarte. Zapewne pułapka, ale i tak nie był już w stanie biec dalej.

Syn Hermesa wykorzystując ostatnie siły spiął się i wbiegł do środka domu.
Moment po pokonaniu progu poczuł jakby niesamowitą lekkość w całym obolałym ciele. Ku swemu zdziwieniu zauważył, że unosi się w powietrzu. Jeszcze przez moment ruszał nogami i rękami jakby kontynuując mechanicznie poprzednie ruchy, ale w końcu do Jamesa doszło, że to bez sensu. W tym dziwnym stanie nieważkości nie był w stanie ruszyć się choćby o krok.
 
pppp jest offline