Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2012, 20:59   #21
carn
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Łucznik powstał i nagrodziwszy napitek dziarskim beknięciem, nie odstając w tym od reszty biesiadników, zebrał się z.miejsca i ruszył ku wyjściu przedzielając ukradkowe wycofanie się złodzieja od gniewnej i zapewne rączej pogoni zainteresowanej nim młodej elfki. Tak. Zainteresowanie Amaltei nie uszło uwagi obserwatora. Jak i to, że ork narażał się sam. Każdy złodziej wie, że do takiej roboty należy mieć co najmniej jednego współpracownika, któremu przekazanie zdobyczy zaraz po kradzieży pozwalało kradnącemu na bezczelną pewność nie posiadania dowodów występku. Czyżby czekali na niego na zewnątrz? Może zbyt dobrze znani właścicielowi wyszynku? Czy też orka poniosła rasowa fantazja? Beztroska z jaką szedł ulica opuściwszy ledwo rakowy przybytek wręcz porażała zachęcając do nieprofesjonalności. Jhinkowi udało się jednak jej nie ulec. Gdy tylko wyłonił się z pierwszego napotkanego głębszego cienia nocy wyłonił się jako inna postać. Bez łuku. Z włosami wpierw ściągniętymi w kuc potem wraz z twarzą skrytymi w głębi dodającego dyskrecji kaptura. I chód. To nie był chód rubasznego łucznika. Jego stopy z wyuczoną wprawą wybierały bezszelestną ścieżkę, a wiodła ona szybko bocznym obejściem by odciąć orka od reszty miasteczka i sprawiając, że możliwe pojawienie się osób trzecich dostrzeże nim te przeszkodzą w wieczornej zabawie. Póki co szykował się na pierwszą reakcję swej beztroskiej ofiary.
Młody ork był zaskoczony, nie spodziwał się, że zostanie zauważony. Duma z wykonanego zadania zmieniła się w strach i rozpacz. Zawiódł. Kogo? Jhink mógł się domyślić, że to wdarcie do karczmy, było pewnie jakimś testem, który wyznaczył mu jego nauczyciel. Ta sytuacja niewątpliwie wybiła młodego z inicjatywy. Sparaliżowany tym, że zawiódł w zadaniu które uważał już za wykonane, nie wykonał żadnego ruchu.

Amaltea zanurkowała w tłum z entuzjazmem, którego nie powstydziłby się dzieciak pierwszy raz mający okazję kąpieli w rzece. Zanim jednak zdążyła zawrzeć pierwsze, fascynujące znajomości, w tłumie mignęła jej znajoma twarz. Elfka zamarła z rakiem w jednej ręce, odwłokiem tegoż raka w ustach i butelką, z której nalewała sobie wino do kieliszka, w drugiej ręce. Zamarła na dłuższą chwilę, tak, że z przepełnionego naczynia wino zaczęło powoli sączyć się na drewniany stół. Hrusk? Czy nie Hrusk? Czerwona strużka wina leniwie dopłynęła do brzegu stołu i kropla po kropli poczęła barwić jasne deski podłogi. Hrusk! A teraz, jak dorwać tego podłego, małego złodziejaszka, zanim dopadnie drzwi?...

Amaltea ruszyła najszybciej, jak mogła, przeciskając się pomiędzy marynarzami i adeptami. Szczupła dziewczyna była zwinna jak kotka - jej lawirowanie w tłumie przypominało raczej bieg przez wyjątkowo gęsty tor przeszkód, niż ślepe parcie do przodu. Do czasu jednak. Im bliżej drzwi, tym tłum bardziej gęstniał, aż w końcu jedyną sensowną metodą pokonania dystansu stało się rozpychanie łokciami. Albo... Nie namyślając się wiele, dziewczyna wskoczyła na najbliższy stół i kilkoma długimi susami pokonała dystans pomiędzy nią a drzwiami, uważając tylko, by nie wdepnąć w jakiś półmisek i nie potrącić żadnej butelki. Prawie jej się udało - w wyniku operacji “stół” zniszczeniu uległ tylko jeden rak, a dwa inne otrzymały obrażenia w postaci zmiażdżonych szczypiec. Dopadła do drzwi dosłownie chwilę po tym, jak zniknął za nimi młody ork. Nie uciekł daleko - wyraźnie widziała, jak znikał za rogiem. Był dosyć szybki, ale zdecydowanie jej nie dorównywał - zresztą po chwili nieomal zderzył się z jakimś mężczyzną. Stanął jak wryty, gdy tajemniczy osobnik zaszedł mu drogę, a chwilę później Amaltea odcięła mu wyjście z alejki z drugiej strony. Elfka uznała, że kimkolwiek jest osoba, która pomogła jej osaczyć złodziejaszka, na pewno może poczekać ze swoimi sprawami przez tę krótką chwilkę, podczas której ona będzie załatwiała swoje.

- Hrusk! Jak dobrze, że cię widzę! Zniknąłeś tak bez uprzedzenia, a ja już się stęskniłam! - zaszczebiotała radośnie, po czym dodała grobowo ponurym głosem: - Za moim złotem. I lepiej, żeby było całe, zdrowe i bezpieczne i wróciło do mnie NATYCHMIAST, zanim zdecyduję się zaznajomić cię z kilkoma moimi kumplami.
- Eeee tam, to tylko parę monet. Nie warto o nie robić rabanu, prawda? - głos orkowi drżał, gdy on sam zrozumiał, że nagle został osaczony. Gorączkowo szukał rozwiązania tej sytuacji. Najlepiej poprzez szybką ucieczkę.
- Ależ oczywiście, że nie warto. Monety wracają do mnie, a ty wracasz do siebie, gdziekolwiek by to nie było. W przeciwnym wypadku myślę, że odrobinę zamieszania, krzyków i oskarżeń będzie dokładnie tym, na co mam ochotę w ten miły wieczór - powiedziała zimno. uważnie obserwując rozmówcę. Nie zamierzała dopuścić ani do tego, by jej uciekł, ani do kolejnej ingerencji w jej rzeczy osobiste. O nie, drugi raz ten numer nie przejdzie.
- Nie mam. Wydałem. Oddałem. Nie mam. Pieniądze się mnie nie trzymają. Jestem tylko biednym orkiem - odparł z rozbrajającą szczerością, przynajmniej w teorii, ork.
- Bardzo biednym, skoro potrafisz w jeden dzień przepuścić tyle pieniędzy. I jeszcze bardziej biednym, bo teraz grzecznie wrócisz ze mną do środka i porozmawiamy o tym, w jaki sposób mógłbyś mi to zrekompensować - warknęła Ama. Naprawdę nie miała specjalnej ochoty się nad nim roztkliwiać. Owszem, czuła głęboką potrzebę zapytania, dlaczego jej to zrobił, ale to mogło poczekać do czasu, aż ustalą, w jaki sposób ma to odpracować. Bo że przestępstwa należy odpracować, było dla Amaltei całkowicie oczywiste.
- I tak już sobie narobiłem biedy - mruknął ork i rzekł do dziewczyny: - Potraktuj sprawę jako... cóż... odciążenie ducha. Za bardzo ci na nim... te... pieniądze ciążyły, czy jakoś... tak... Jak on to tłumaczył to brzmiało to lepiej.
Jednak tego było stanowczo za wiele.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała z wyrzutem. - Zrobiłam ci coś? Obraziłam cię jakoś? Byłam niemiła?... - Naprawdę, ale to naprawdę chciała to wiedzieć.
- Potrzebowałaś być okradziona - westchnął ork. - Potrzebowałaś się przekonać, że to złoto nie jest ci potrzebne. Taka jest szlachetna misja drogi złodzieja.
Zajście zaczynało przeciągać się zwiększając ryzyko udziału postronnych. Należało więc kończyć już. Dlatego człowiek bezceremonialnie, wykorzystując zaabsorbowanie orka młodą elfką, mocnym ciosem w potylicę posłał go na bruk.
- Pewnie twe złoto zdążył oddać swemu nauczycielowi. Za to moje. – tu przyklęknął przy ciele – ma na pewno.
Sprawnie opróżnił nieprzytomnemu kieszenie pierwszą dobytą sakiewkę rzucając wprost w dłonie elfki.
- Twój udział Bestyjko. W końcu to ciebie powspomina pewnie nie raz za ten wieczór. -
- Dziekuję! - rozpromieniła się elfka, ale chwilę później wyraźnie spochmurniała. -Ale jeśli to pana, to przecież nie powinien mi pan dawać... Swoje jakoś odzyskam, moja w tym głowa, a na razie niech pan pilnuje swojej własności - powiedziała, oddając sakiewkę blondynowi.
- Uważaj Bestyjko. Na tych ziemiach tylko therański szpieg odmówi tak skromnemu, bo nie zawierającemu złota dowodowi wdzięczności. A naszego orka większa kara spotka z ręki mistrza niż władz tutejszych. Pogódź się, że złoto przepadło. A moją wdzięczność okażę zatem innym razem. Do zobaczenia Kwiecie. - widać było, że człowiek chętny jest do powrotu w zaduch sali biesiadnej. W końcu biznesy skończone.
- Dziękuję jeszcze raz - uśmiechnęła się elfka, zachowując dla siebie wątpliwości, o co właściwie chodziło ze złotem i therańskim szpiegiem. Będzie musiała zapytać później brata. W ostatniej chwili ugryzła się też w język, żeby nie zapytać, co właściwie mają zrobić z nieszczęsnym Hruskiem. Powoli kiełkował jej w głowie świetny, jej zdaniem, plan na odnowę moralności młodego orka. - I być może do zobaczenia!
W odpowiedzi Jhink tylko uniósł dłoń pozdrawiając bez słowa nocną poszukiwaczkę zaginionego złota. Tak. Spotkają się zapewne jeszcze nie raz. Gdy tylko uszedł jej z zasięgu spojrzenia przesypał zyski do własnej kiesy. Słusznie do wniosku dochodząc iż nawet w stanie upojenia wielu adeptów rozpoznało by swoje woreczki z drobnymi. Odnośnie adeptów... czas uciekał a butów jeszcze nie wybrał. Trzeba było pędem wracać nim tłum rozleniwiony rozpełznie się w poszukiwaniu noclegu.
 
carn jest offline