Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2012, 20:59   #21
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Łucznik powstał i nagrodziwszy napitek dziarskim beknięciem, nie odstając w tym od reszty biesiadników, zebrał się z.miejsca i ruszył ku wyjściu przedzielając ukradkowe wycofanie się złodzieja od gniewnej i zapewne rączej pogoni zainteresowanej nim młodej elfki. Tak. Zainteresowanie Amaltei nie uszło uwagi obserwatora. Jak i to, że ork narażał się sam. Każdy złodziej wie, że do takiej roboty należy mieć co najmniej jednego współpracownika, któremu przekazanie zdobyczy zaraz po kradzieży pozwalało kradnącemu na bezczelną pewność nie posiadania dowodów występku. Czyżby czekali na niego na zewnątrz? Może zbyt dobrze znani właścicielowi wyszynku? Czy też orka poniosła rasowa fantazja? Beztroska z jaką szedł ulica opuściwszy ledwo rakowy przybytek wręcz porażała zachęcając do nieprofesjonalności. Jhinkowi udało się jednak jej nie ulec. Gdy tylko wyłonił się z pierwszego napotkanego głębszego cienia nocy wyłonił się jako inna postać. Bez łuku. Z włosami wpierw ściągniętymi w kuc potem wraz z twarzą skrytymi w głębi dodającego dyskrecji kaptura. I chód. To nie był chód rubasznego łucznika. Jego stopy z wyuczoną wprawą wybierały bezszelestną ścieżkę, a wiodła ona szybko bocznym obejściem by odciąć orka od reszty miasteczka i sprawiając, że możliwe pojawienie się osób trzecich dostrzeże nim te przeszkodzą w wieczornej zabawie. Póki co szykował się na pierwszą reakcję swej beztroskiej ofiary.
Młody ork był zaskoczony, nie spodziwał się, że zostanie zauważony. Duma z wykonanego zadania zmieniła się w strach i rozpacz. Zawiódł. Kogo? Jhink mógł się domyślić, że to wdarcie do karczmy, było pewnie jakimś testem, który wyznaczył mu jego nauczyciel. Ta sytuacja niewątpliwie wybiła młodego z inicjatywy. Sparaliżowany tym, że zawiódł w zadaniu które uważał już za wykonane, nie wykonał żadnego ruchu.

Amaltea zanurkowała w tłum z entuzjazmem, którego nie powstydziłby się dzieciak pierwszy raz mający okazję kąpieli w rzece. Zanim jednak zdążyła zawrzeć pierwsze, fascynujące znajomości, w tłumie mignęła jej znajoma twarz. Elfka zamarła z rakiem w jednej ręce, odwłokiem tegoż raka w ustach i butelką, z której nalewała sobie wino do kieliszka, w drugiej ręce. Zamarła na dłuższą chwilę, tak, że z przepełnionego naczynia wino zaczęło powoli sączyć się na drewniany stół. Hrusk? Czy nie Hrusk? Czerwona strużka wina leniwie dopłynęła do brzegu stołu i kropla po kropli poczęła barwić jasne deski podłogi. Hrusk! A teraz, jak dorwać tego podłego, małego złodziejaszka, zanim dopadnie drzwi?...

Amaltea ruszyła najszybciej, jak mogła, przeciskając się pomiędzy marynarzami i adeptami. Szczupła dziewczyna była zwinna jak kotka - jej lawirowanie w tłumie przypominało raczej bieg przez wyjątkowo gęsty tor przeszkód, niż ślepe parcie do przodu. Do czasu jednak. Im bliżej drzwi, tym tłum bardziej gęstniał, aż w końcu jedyną sensowną metodą pokonania dystansu stało się rozpychanie łokciami. Albo... Nie namyślając się wiele, dziewczyna wskoczyła na najbliższy stół i kilkoma długimi susami pokonała dystans pomiędzy nią a drzwiami, uważając tylko, by nie wdepnąć w jakiś półmisek i nie potrącić żadnej butelki. Prawie jej się udało - w wyniku operacji “stół” zniszczeniu uległ tylko jeden rak, a dwa inne otrzymały obrażenia w postaci zmiażdżonych szczypiec. Dopadła do drzwi dosłownie chwilę po tym, jak zniknął za nimi młody ork. Nie uciekł daleko - wyraźnie widziała, jak znikał za rogiem. Był dosyć szybki, ale zdecydowanie jej nie dorównywał - zresztą po chwili nieomal zderzył się z jakimś mężczyzną. Stanął jak wryty, gdy tajemniczy osobnik zaszedł mu drogę, a chwilę później Amaltea odcięła mu wyjście z alejki z drugiej strony. Elfka uznała, że kimkolwiek jest osoba, która pomogła jej osaczyć złodziejaszka, na pewno może poczekać ze swoimi sprawami przez tę krótką chwilkę, podczas której ona będzie załatwiała swoje.

- Hrusk! Jak dobrze, że cię widzę! Zniknąłeś tak bez uprzedzenia, a ja już się stęskniłam! - zaszczebiotała radośnie, po czym dodała grobowo ponurym głosem: - Za moim złotem. I lepiej, żeby było całe, zdrowe i bezpieczne i wróciło do mnie NATYCHMIAST, zanim zdecyduję się zaznajomić cię z kilkoma moimi kumplami.
- Eeee tam, to tylko parę monet. Nie warto o nie robić rabanu, prawda? - głos orkowi drżał, gdy on sam zrozumiał, że nagle został osaczony. Gorączkowo szukał rozwiązania tej sytuacji. Najlepiej poprzez szybką ucieczkę.
- Ależ oczywiście, że nie warto. Monety wracają do mnie, a ty wracasz do siebie, gdziekolwiek by to nie było. W przeciwnym wypadku myślę, że odrobinę zamieszania, krzyków i oskarżeń będzie dokładnie tym, na co mam ochotę w ten miły wieczór - powiedziała zimno. uważnie obserwując rozmówcę. Nie zamierzała dopuścić ani do tego, by jej uciekł, ani do kolejnej ingerencji w jej rzeczy osobiste. O nie, drugi raz ten numer nie przejdzie.
- Nie mam. Wydałem. Oddałem. Nie mam. Pieniądze się mnie nie trzymają. Jestem tylko biednym orkiem - odparł z rozbrajającą szczerością, przynajmniej w teorii, ork.
- Bardzo biednym, skoro potrafisz w jeden dzień przepuścić tyle pieniędzy. I jeszcze bardziej biednym, bo teraz grzecznie wrócisz ze mną do środka i porozmawiamy o tym, w jaki sposób mógłbyś mi to zrekompensować - warknęła Ama. Naprawdę nie miała specjalnej ochoty się nad nim roztkliwiać. Owszem, czuła głęboką potrzebę zapytania, dlaczego jej to zrobił, ale to mogło poczekać do czasu, aż ustalą, w jaki sposób ma to odpracować. Bo że przestępstwa należy odpracować, było dla Amaltei całkowicie oczywiste.
- I tak już sobie narobiłem biedy - mruknął ork i rzekł do dziewczyny: - Potraktuj sprawę jako... cóż... odciążenie ducha. Za bardzo ci na nim... te... pieniądze ciążyły, czy jakoś... tak... Jak on to tłumaczył to brzmiało to lepiej.
Jednak tego było stanowczo za wiele.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała z wyrzutem. - Zrobiłam ci coś? Obraziłam cię jakoś? Byłam niemiła?... - Naprawdę, ale to naprawdę chciała to wiedzieć.
- Potrzebowałaś być okradziona - westchnął ork. - Potrzebowałaś się przekonać, że to złoto nie jest ci potrzebne. Taka jest szlachetna misja drogi złodzieja.
Zajście zaczynało przeciągać się zwiększając ryzyko udziału postronnych. Należało więc kończyć już. Dlatego człowiek bezceremonialnie, wykorzystując zaabsorbowanie orka młodą elfką, mocnym ciosem w potylicę posłał go na bruk.
- Pewnie twe złoto zdążył oddać swemu nauczycielowi. Za to moje. – tu przyklęknął przy ciele – ma na pewno.
Sprawnie opróżnił nieprzytomnemu kieszenie pierwszą dobytą sakiewkę rzucając wprost w dłonie elfki.
- Twój udział Bestyjko. W końcu to ciebie powspomina pewnie nie raz za ten wieczór. -
- Dziekuję! - rozpromieniła się elfka, ale chwilę później wyraźnie spochmurniała. -Ale jeśli to pana, to przecież nie powinien mi pan dawać... Swoje jakoś odzyskam, moja w tym głowa, a na razie niech pan pilnuje swojej własności - powiedziała, oddając sakiewkę blondynowi.
- Uważaj Bestyjko. Na tych ziemiach tylko therański szpieg odmówi tak skromnemu, bo nie zawierającemu złota dowodowi wdzięczności. A naszego orka większa kara spotka z ręki mistrza niż władz tutejszych. Pogódź się, że złoto przepadło. A moją wdzięczność okażę zatem innym razem. Do zobaczenia Kwiecie. - widać było, że człowiek chętny jest do powrotu w zaduch sali biesiadnej. W końcu biznesy skończone.
- Dziękuję jeszcze raz - uśmiechnęła się elfka, zachowując dla siebie wątpliwości, o co właściwie chodziło ze złotem i therańskim szpiegiem. Będzie musiała zapytać później brata. W ostatniej chwili ugryzła się też w język, żeby nie zapytać, co właściwie mają zrobić z nieszczęsnym Hruskiem. Powoli kiełkował jej w głowie świetny, jej zdaniem, plan na odnowę moralności młodego orka. - I być może do zobaczenia!
W odpowiedzi Jhink tylko uniósł dłoń pozdrawiając bez słowa nocną poszukiwaczkę zaginionego złota. Tak. Spotkają się zapewne jeszcze nie raz. Gdy tylko uszedł jej z zasięgu spojrzenia przesypał zyski do własnej kiesy. Słusznie do wniosku dochodząc iż nawet w stanie upojenia wielu adeptów rozpoznało by swoje woreczki z drobnymi. Odnośnie adeptów... czas uciekał a butów jeszcze nie wybrał. Trzeba było pędem wracać nim tłum rozleniwiony rozpełznie się w poszukiwaniu noclegu.
 
carn jest offline  
Stary 20-04-2012, 23:05   #22
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Po chwili Amaltea została sam na sam z leżącym nieruchomo na ziemi orkiem. Przykucnęła przy nim, żeby sprawdzić, w jakim jest stanie - oddychał, ale nie obudził się, gdy lekko nim potrząsnęła. Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Zostawienie tu Hruska w ogóle nie wchodziło w grę - koniecznie chciała z nim porozmawiać. Mogła czekać, aż się ocknie tutaj, w niedużej uliczce nieopodal tawerny, ale po pierwsze nie wiedziała, jak długo może to potrwać, po drugie źle się czuła patrząc, jak nieprzytomny Dawca Imion leży na wykładanej drewnianymi deskami uliczce. Uznała, że w ogólnym zamieszaniu pewnie nikt nie zwróci uwagi na nieprzytomnego (zapewne z przepicia) gościa w tawernie, więc najlepiej będzie spróbować go tam dostarczyć. Miałoby to również tę zaletę. że z tawerny nie czmychnąłby tak łatwo - no i miałaby wówczas wsparcie brata.

Z niemałym trudem podniosła Hruska, opierając jedno z jego ramion o swoje barki i obejmując go ręką w pasie. Był potwornie ciężki, a fakt, że przelewał jej się przez ręce, zdecydowanie nie pomagał. Na szczęście do tawerny było zaledwie kilkanaście metrów. Na wpół niosąc, na wpół wlokąc młodego orka za sobą, dobrnęła do drzwi lokalu. Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, by weryfikować stan trzeźwości wchodzących gości - a przynajmniej nie w tym kierunku, którego po cichu obawiała się Ama. Wręcz przeciwnie, gdy nieźle zasapana wtarabaniła się do środka, kilka pomocnych dłoni pomogło posadzić go na ławie nieopodal wejścia. Zapewne wysoką empatię panów wspomagał znacząco fakt, że im samym niewiele brakowało, by do przemieszczania się potrzebować pomocy towarzyszy broni. Kreatywne, acz nieco bełkotliwe komentarze na temat ślicznej elfiej dzierlatki i takiego bzidala, oraz propozycję, by olała go i dołączyła do zabawy w zacnym gronie marynarzy z Dumnej Syreny, postanowiła zbyć uprzejmie, acz stanowczo. Przeprosiła więc panów (cztery razy), tłumacząc, że koniecznie musi najpierw porozmawiać z pewnym znajomym, po czym rozejrzała się, w poszukiwaniu brata. Dostrzegłszy Awicennę rozmawiającego z jakimś człowiekiem, poczekała aż popatrzy w jej kierunku i pomachała, po czym gestem pokazała mu, żeby do niej podszedł.

Awicenna, rozprawiający z jakimś pokaźnych rozmiarów mężczyzną rasy ludzkiej, prędko wymówił się z rozmowy i podbiegł do siostry. Ama, widząc zbliżającego się brata, znacząco wskazała na wciąż nieprzytomnego orka i powiedziała:
- Zupełnie przypadkiem spotkałam znajomego. Niestety, jak widać, jest chwilowo nieco niedysponowany. Strasznie bym chciała z nim porozmawiać, jak trochę dojdzie do siebie. Myślisz, że możemy tutaj, czy znajdziemy jakieś lepsze miejsce?
- Ten? - Awicenna popatrzył na orka. - Obudzi się za ledwo godzinkę. Biesiadnicy będą wciąż trzeźwi... wytłumaczysz im tylko, że kolega wisi ci pieniądze i byłabyś bardzo wdzięczna za jego przypilnowanie... a przypilnują go bardziej niż własnych mieszków!
- Myślisz? - zawahała się Ama. - Osobiście wolałabym mieć go na oku, ale skoro tak twierdzisz...

Ostatecznie postąpiła zgodnie z radą brata. Dzielna załoga Dumnej Syren - a przynajmniej ta jej część, która jeszcze nieźle się trzymała - gorliwie obiecała, że nie wypuści młodego orka z tawerny, choćby ta waliła się i paliła, a sam ork srał złotem na stół! Czy jakoś tak. W ramach podziękowania wychyliła z panami kolejkę grogu, cmoknęła wielkiego, brzydkiego orka w policzek, po czym w miarę spokojna o losy Hruska, podniosła się z miejsca, zamierzając wyruszyć na podbój tawerny. Nie odeszła jednak nawet kilki kroków, gdy brat zaszedł ją z boku i złapał za rękę.

- A teraz mi powiedz, Ama. Czy jakieś dziesięć minut temu nie mówiłaś mi, że będziesz ostrożna i nie wpakujesz się w żadną kabałę?
- Przecież się nie wpakowałam!
- elfka wyraźnie się zdziwiła. – Po prostu za nim poszłam, pewien miły pan pomógł go ogłuszyć, odebrał od niego swoje sakiewki... A ja pomyślałam, że ponieważ jeszcze z nim poważnie nie porozmawiałam, przyprowadzę go tutaj. Skoro pozbył się już moich pieniędzy, powinien to jakoś odpracować! - wypaliła jednym tchem. Niech się Awicenna nie czepia.
- [i]Odebrał od niego swoje sakiewki? - zdziwił się iluzjonista - Uwierzę, że odebrał jedną swoją sakiewkę. I kilka innych, nieswoich. – [i]Przerwał na chwilę, kontemplując tańczącego na drugim końcu karczmy, pijanego trolla. – Zresztą, Ama... następny raz mi powiedz!
- Jakbym ci powiedziała, to by mi zdążył zwiać! Może ty się umiesz rozdwoić, ale-ja-nie! - prychnęła.
- Ama, ile złotników miałaś w tym mieszku? - zapytał Awicenna. – Zresztą, nieważne ile! Z pewnością nie jest warte tyle, żebyś sama się narażała!
- Wyjaśnijmy sobie coś. Jestem adeptką. Potrafię o siebie zadbać i się obronić. Nie potrzebuję niańki, która będzie pilnować, żeby mnie przypadkiem nie skrzywdził jakiś ork!
- wysyczała wściekle. Brat ewidentnie trafił w jakieś czułe miejsce.
- Jesteś adeptką – wbił wzrok w Amę. – Ale ten tutaj – wskazał na Hruska – pewnie też jest adeptem.
- Owszem. I nie życzę sobie, żebyś insynuował, że z całą pewnością nie jestem w stanie poradzić sobie z kimś, kto na oko nawet nie jest starszy ode mnie!
- prawa ręka Amaltei odruchowo powędrowała na rękojeść miecza. – Czy może muszę zaprezentować, że wpakowanie ci patyka w oko nie jest już szczytem moich umiejętności?!
- I mógł mieć w okolicy kolegów. Mógł też wyciągnąć cię gdzieś dalej
– zwrócił się do elfki. – A ten miły pan, który z taką łatwością pozbawił orka przytomności, mógł być mniej miły – widać było, że i Awicenna wręcz syczy. – Umiejętności masz, ale brak ci doświadczenia – mówił już spokojniej, choć nadal patrzył czujnie na siostrę. – Więc, do licha, przynajmniej mów, gdzie idziesz, bym potem wiedział, gdzie cię szukać!

Palce elfki zacisnęły się na rękojeści tak mocno, że aż pobielały.

- Nie. Jestem. Dzieckiem - powiedziała powoli, ważąc każde słowo. – Jeśli popełnię błąd, to za niego odpowiem.

Awicenna długo nie odpowiadał. Długo. Minęła chyba minuta, aż ochłonął na tyle, by coś odpowiedzieć...

- Ama, masz prawo decydować o sobie – spojrzał jej głęboko w oczy. – Ale ja jestem twoim bratem! Myślisz, że mi wszystko jedno, jaką karę poniesiesz za błąd?! Więc, do Pasji, przynajmniej mi następnym razem POWIEDZ, zanim coś takiego zrobisz. Bo jakby to potrwało dłużej, to NAPRAWDĘ bym się martwił...

Amaltea, która w międzyczasie zdążyła policzyć w myślach do dziesięciu i z powrotem, wzięła głęboki oddech.

- Nie miałam czasu. Gdybym miała większe pole manewru, powiedziałabym ci przecież. I... no dobrze, to było trochę nierozważne. Ale jeśli pakowałam się w kłopoty, to zamierzam się z nich wyplątać, a nie czekać bezczynnie, aż zrobi to ktoś za mnie.

Awicenna, już uspokojony, najwyraźniej nie miał już ochoty tak bardzo kłócić się z siostrą... zwłaszcza, że upór Amy był całkiem uroczy. Prawie jak puszysty szczeniaczek, któremu chciano zabrać niebezpieczną zabawkę. Zaśmiał się lekko i sięgnął do włosów siostry, rozczochrując je tak, jak dawniej...

- To przynajmniej mi powiedz, ile ci ukradł – zwrócił się do siostry . – Bo muszę przynajmniej wiedzieć, ile będę skazany na jego pachnące towarzystwo... - Wykrzywił twarz w grymasie udawanego obrzydzenia.
- Jakieś sto pięćdziesiąt sztuk złota - skrzywiła się elfka. – Tak mniej-więcej. I bez samej sakiewki, mówiłam ci, podmienił zawartość na jakiś złom.
- To całkiem możliwe, że je odzyskamy
- odparł siostrze – Musiałby chyba urządzać większe biesiady niż ta, żeby szybko pozbyć się tylu monet.
- Fakt. Dużo większe
- zgodziła się Ama.

Póki Hrusk spał sobie spokojnie wśród marynarzy, nie warto było specjalnie wałkować tematu, więc w końcu ustaliła z bratem, że do czasu, aż młody ork się ocknie, każde z nich może spokojnie zająć się sobą. A to oznaczało podbój! Zadowolona, rozejrzała się po tawernie, próbując namierzyć jakiś interesujący obiekt. Do interesujących obiektów nie zaliczała się dwójka przedsiębiorczych krasnoludów, które chwilę wcześniej zaczęły zbierać zakłady przed potencjalnym pojedynkiem, z zawiedzionymi minami oddawała petentom ich gotówkę. Kapitan Scalor i Pustułka gdzieś znikli, więc do nich również nie mogła uderzyć. Ale choćby ten barczysty troll, rozprawiający o czymś intensywnie z elfią łuczniczką…

Nieodłącznymi elementami podbojów są inicjatywa i zaangażowanie. Przynajmniej w teorii. W przypadku Amalteowego podboju tawerny zaangażowania, rzecz jasna, nie brakowało, ale zanim elfka zdążyła wyjść z inicjatywą. zrobił to za nią ktoś inny.

- Te, mała! A ty to często tak po stołach skaczesz? - zawołał do niej pokażnej postury ork siedzący dwa stoły dalej, niż Hrusk i jego nowi przyjaciele. Dokładniej rzecz biorąc przy tym stole, na którym jeden z raków zakończył swój smakowity żywot pod butem elfki, gdy próbowała doścignąć wymykającego się z karczmy złodziejaszka.
- Dla ciebie mogę nawet przez cały wieczór! - odgryzła się Ama, sama dziwiąc się, gdzie właściwie wyparowały jej dobre maniery. Zupełnie nie przyszło jej do głowy, że może mieć z tym wspólnego ta wychylona przed chwilą kolejką grogu, poprzedzona przez dzielne próbowanie rumu.
- Zatańńńńńcz dla nas, male... lee... ma... ńka! - wybełkotał kompan orka, starannie składając głoski. Wyraźnie sprawiało mu już to dużą trudność, ale skomplikowany i subtelny przekaz skutecznie ujrzał światło dzienne.
- Zapomnij, przecie widać, że elfka! Kija ma w tyłku i na stół to wlezie tylko, żeby na nas z góry popatrzeć! - wtrącił swoje trzy grosze ktoś nieco bardziej przytomny.
- I więcej raków zmarnuje! - dodał wysoki, dość przysadzisty jak na swoją rasę t’skrang z blizną przez dziób i nieco postrzępionym grzebieniem.
- Słucham?... - wycedziła Ama.
- O to to! Słucham! Może jeszcze słucham szanownego pana, co? Ą! Ę! Bułkę przez bibułkę! - ork wykonał skomplikowany gest dłonią, mający podkreślić górnolotność odzywki.

Gremialny śmiech towarzystwa przykuwał uwagę coraz większej ilości Dawców Imion.

- A jak się trzeba będzie wykazać, to och, ach, i tego sobie znajdzie... No tego! No!
- Reprezentanta?
- Gacha chyba! - dorzucił ktoś z drugiego niemal końca sali, wywołując kolejną salwę śmiechu.
- SŁUCHAM!? - w elfce aż się zagotowało. - Co, ja się nie potrafię wykazać? JA?
- Dawaj, mała! Na rożen go!

Amaltei nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ostrze miecza szczęknęło, opuszczając pochwę.

- Dobywasz broni, czy mam się z tobą porachować i bez niej? - prychnęła.
- Dobywam rożna, jako przykazano! - ogłosił wszem i wobec drwiący z dziewczyny t’skrang, sięgając po długi szpikulec, na którym kiedyś znajdowały się przekąski. Zasalutował nim z wyrazem pyska, od którego aż biła pewność siebie.
- Do pierwszej krwi! - w okolicy zawrzało.
- Nie! Do ostatniego raka! - młody chłopak z mizernym wąsikiem sięgnął po kiść skorupiaków i pokazał je triumfalnie zebranym. - Kto straci wszystkie raki przeciwnika, temu chwała! - wykrzyknął, podczas gdy koledzy podsadzali go, gdy przyczepiał związane raki dyndające ze sznurka do siatki na suficie.
- Proszę bardzo. Na rożna i do ostatniego raka - Ama wyszczerzyła się szeroko na samą myśl o mancie, jakie może sprawić nadętemu bufonowi.

***

Raki zwisały po obu stronach stołu, nieco nad głowami zebranych - tak, że aby je trafić, trzeba było albo podskoczyć, albo...

Dwójka pojedynkowiczów bez namysłu wskoczyła na stół, wywołując tym gwałtowną reakcję siedzacych przy nim Dawców Imion, którzy jak na komendę rzucili się do zdejmowania z niego tych półmisków, na których zalegało jeszcze jadło.
- Twoje raki już gryzą glebę! - t'skrang zasalutował rożnem raz jeszcze.
- Uważaj na plecy, żeby nie pogryzły cię twoje! - odwzajemniła salut. Zguba Pyszałków spoczywała spokojnie w pochwie, a w ręce fechmistrzyni lśnił, oczywiście, długi, wąski rożen.

Dwójka krasnoludów wyraźnie odzyskała animusz, zbierając zakłady od tłoczących się wokół nich Dawców Imion.

Ruszyli do przodu jednocześnie. Zręcznie sparowała pchnięcie rożnem i przeszła do natarcia, pozornie celując w tułów przeciwnika. Zasłonił się, a chwilę później zaklnął cicho, gdy rożen Amaltei minął go o dobrych kilka cali i sięgnął wiszącego za plecami jaszczura skorupiaka. Głośny wiwat wstrząsnął tawerną, a wokół krasnoludów zakłębiło się jeszcze bardziej.

- Drugi raz tak mnie nie nabierzesz, mała - oznajmił dumnie jaszczur. Tylko jego ogon, wijący się wściekle, zdradzał rosnącą irytację.
- Nie będę musiała! - roześmiała się elfka i skoczyła do przodu, po kolejne rakowe trofeum. Potężny ogon pomknął w jej kierunku, wyraźnie celując w zwalenie elfki z nóg. Odbiła się od niego, kompletnie wytrącając przeciwnika z równowagi i z impetem nabiła na improwizowaną broń kolejnego skorupiaka. T'skrang spróbował wykorzystać sytuację i zrobić to samo po jej stronie, ale zanim zdążył odzyskać w pełni równowagę, głośny krzyk publiczności uświadomił mu, że nastąpił koniec rundy.

Później był już ostrożniejszy. technicznie walczył całkiem nieźle - szybkie natarcia, skuteczne parady, kilka udanych ripost - ale w jednym nie dorównywał elfce zdecydowanie. Nie był tak szybki. Owszem, potężny, wszędobylski ogon stanowił poważny atut i dwukrotnie nie zdążyła uprzedzić jego ataku, ale ruchy sprawnego przecież t'skrangijskiego marynarza przy zwrotach i unikach elfki zdawały się być powolne i ociężałe. W końcu dzięki błyskawicznej fincie, w reakcji na którą przeciwnik obrócił się w prawo i nie zdążył osłonić swojej lewej flanki, strąciła za jego plecami ostatniego raka.

- Dwa do pięciu raków dla Amaltei Ą-Ę! - ogłosił samozwańczy arbiter, chłopak z wątłym wąsikiem. - Karczmarzu! Dla tej pani do końca imprezy najlepsze trunki!

Wątpliwe było, by jego słowa rzeczywiście dotarły do właściciela lokalu. Zbyt głośne były okrzyki zadowolonych z wygranej, oraz zawiedzionych straconą gotówką postawioną na jaszczura widzów. Tylko obserwujące pojedynek elfy wyglądały na niego skwaszone, kompletnie zdegustowane zachowaniem młodej reprezentantki rasy.

Amaltea pokłoniła się z gracją przeciwnikowi.

- Mój reprezentant uniżenie dziękuje za możliwość sprawdzenia się - powiedziała. W jej głosie rozbrzmiewała duma.
- Gdy ja następnym razem będę potrzebował reprezentanta, będę wiedział, do kogo się zwrócić - t'skrang pokłonił się również, po czym wyciągnąć do Amaltei dłoń. Uścisnęła ją mocno.

Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, by wieczór należał do niej. I należał, gdyż po taki przedstawieniu wielu Dawców Imion chciało zamienić z elfką kilka słów. Ama zerkała tylko co jakiś czas w kierunku stołu w pobliżu drzwi, przy którym oczekiwał na przesłuchanie młody, orczy złodziej.
 
Serika jest offline  
Stary 20-04-2012, 23:06   #23
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
***

Hrusk powoli dochodził do siebie, a zorientowawszy się, gdzie znajduje, przeraził się wielce. Po czym próbował się wymsknąć - ale siedząc pomiędzy dwoma sporymi osobnikami, nie był w stanie. Tym bardziej, że go przytrzymywali. I coś wspominali o przetrzepaniu skóry lub łamaniu kości.

Amaltea widząc, że młody ork się budzi i najwyraźniej próbuje wstać, podziękowała grzecznie za rozmowę wystrojonemu w błękitną koszulę z żabotem t’skrangowi i rozejrzała się w poszukiwaniu brata. Po nawiązaniu kontaktu wzrokowego z Awim, wskazała mu w kierunku Hruska. Chwilę później rodzeństwo podeszło do stołu, przy którym marynarze bawili się znakomicie, a pewien orczy złodziejaszek znacznie gorzej.

- Hrusk! Nareszcie się obudziłeś, ładnie to tak przesypiać dobrą imprezę? - zagaiła niewinnie. - Obiecałam, że ci kogoś przedstawię. Poznaj proszę mojego brata, na pewno się polubicie.

Awicenna uśmiechnął się najszerzej, jak tylko umiał.

- Zaszczyt móc poznać tak troskliwego adoratora siostrzyczki – skłonił się kurtuazyjnie, rozszerzając jeszcze trochę wredny uśmiech – Muszę pochwalić za troskę o Amę i jej dobytek.

Ork patrzył ponuro na oboje, ale się nie odezwał. Obrzucił spojrzeniem miejsce, w którym się znalazł i widząc brak jakichkolwiek szans na ucieczkę, czekał na rozwój sytuacji.

- Sądzę, że powinieneś mieć coś do powiedzenia – mówił dalej Awicenna – Choćby: komu oddałeś na przechowanie jej dobytek. I - może - jakieś usprawiedliwienie?
- Jaki znów dobytek? Ukradłem monety. I tylko monety - odparł krótko Hrusk i zamilkł, obrzucając oboje obrażonym spojrzeniem. Jakby to on był ofiarą, a nie Amaltea.
- W tej okolicy za złodziejstwo odrąbuje się rączki? – Awicenna spytał pytająco na sąsiedniego załoganta.
- Nie. Raczej baty na plecy - mruknął zapytany.
- O ile złapiesz złodzieja na gorącym uczynku - wtrącił się Hrusk.

Awicenna rozsiadł się przy stole naprzeciwko orka.

- Jeśli tego pragniesz, możemy się zapytać, czy ktoś mieszka z zawartością nie poznaje – wzruszył ramionami .– Z pewnością chętnie wytłumaczą kilka kwestii – zwrócił wzrok na bawiących się drabów.

Nie miał mieszków... ale tego już średnio przytomny ork kojarzyć nie powinien.

- I nie radziłbym odstawiać fochów przy mnie – zwrócił się do niego, mrużąc oczy. – Ja nie jestem tu ani siostrą, ani sprawiedliwością.
- Poza tym ograbianie niewinnego dziewczęcia na ulicy, tuż pod sklepem, przy tylu ludziach... - Amaltea z zażenowaniem pokręciła głową. Oczywiście blefowała. Nie sądziła, żeby ktoś zauważył, skoro ona sama zorientowała się dopiero po otworzeniu sakiewki. Ale niech Hrusk się obawia, że ma świadków! - Więc myślę, że możemy sobie spokojnie porozmawiać, zamiast robić wielki raban...
- Powiedziałem wam. Nie mam waszych pieniędzy. Nie mam. Przepadły. Zniknęły. Zostały wydane - bruknął Hrusk, starając wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę buty.
- A ja mówiłem, że chciałbym dowiedzieć się, na co je wydano - chłodno odpowiedział elf - Nie byłbyś w stanie tego przepić w jeden dzień - a przynajmniej nie bez licznej a głośnej kompanii.
- Nie wiem. Wiesz, trochę tu, trochę tam. Na dziewczęta, na alkohol, na głodujące dzieci, na wystawny obiad. Tak jakoś... przepadło - kręcił ork.
- Hrusk, słoneczko ty moje, to bardzo proste... Albo pieniądze się znajdą, albo zapłacisz za moją sakiewkę w inny sposób - Amaltea uśmiechnęła się najsłodziej, jak umiała. Oczywiście chodziło jej o odpracowanie długu, ale na razie nie musiał tego wiedzieć.
- Już zapłaciłem. Ze swoim kompanem ograbiłaś mnie - odparł wyniośle Hrusk, spoglądając prosto w oczy elfki. - I przez ciebie nie przeszedłem testu...

Od momentu wzmianki o głodujących dzieciach wyglądało to, jakby Awicenna odchylił się do tyłu i namyślał. Przez... Dziesięć sekund? Potem nachylił się nad stołem i wyszeptał coś, czego Ama nie dosłyszała. A ork z nagłym charkotem zwalił się na stół.

- Awi... - Ama popatrzyła na brata z wyraźnym wyrzutem. - Tak nie można!...

Została jednak całkowicie zignorowana.

- Oj, nic ci nie jest. Wytrwałości trochę, to tylko iluzja - cmoknął elf, zwracając się do orka. – A myślałem, że mówiłem, żebyś sobie nie kpił. Sto pięćdziesiąt złotników w kilka godzin...?
- I gdzież są te szlachetne elfy?
- burknął Hrusk obolały. I rzekł wyniośle:
- Sam na sam, taki twardy to byś nie był, magiku.
- A chcesz sprawdzać?
- z wyraźną zapytał Awicenna, wyraźnie szukając się do wejścia na stół. Żeby coś... obwieścić? Zerknął w dół, sprawdzając, czy prowokacja się udała.
- Nie wiem co ty chcesz osiągnąć. Złota już nie ma. Pogódź się z tym. I tak ukradliście mi więcej - burknął ork.
- Niczego nie ukradliśmy! - tym razem Ama zirytowała się nie na żarty. - Ja w ogóle nic ci nie zabrałam, a tamten człowiek tylko odzyskiwał swoją własność! - wyjaśniła oburzona. - A przynajmniej tak twierdził... - dodała cicho pod nosem, pamiętając, jaką opinię miał na ten temat Awicenna.
- Okradł mnie ze wszystkich sakiewek. I być może z resztek zawartości twojej. Więc jego pytaj, gdzie jest twoje złoto - rzekł ironicznie Hrusk. Westchnął i rzekł spoglądając prosto w oczy elfki. - A potem spytaj się siebie, czy rzeczywiście potrzebujesz tych monet.
- Wszystko wskazuje na to, że TY ich nie potrzebowałeś jeszcze bardziej. Zgodnie z twoją własną filozofią - odgryzła się elfka.

Awicenna tymczasem wskoczył na stół.

- Panie i panowie! - zwrócił się do wszystkich zgromadzonych. – Biesiada jest przednia, aż żal przerywać! Ale trzeba. Bo widzicie...
- Dobra. Pogadacie sobie z mistrzem. On wam wytłumaczy
- burknął przestraszony ork.
- Nikt nie wzniósł jeszcze toastu za kapitana Tryskina! - uniósł się nagle iluzjonista. – Ani za Pustułkę! Ani za jego załogę! To oburzające i trzeba to naprawić!

Rozległy się toasty, jedne za drugim, najpierw za Tryskina, potem za Pustułkę, potem za Smoczą Tancerkę, Mewę, kolejne statki i kapitanów... Oraz na drugą nóżkę! Impreza trwała w najlepsze i tylko naburmuszony Hrusk, wciąż uziemiony pomiędzy marynarzami, nie wyglądał na uszczęśliwionego. Nawet, gdy Ama zlitowała się i na pocieszenie postawiła przed nim półmisek raków i kufel piwa. Wraz z bratem zdecydowała, że z wycieczką do złodziejskiego mistrza poczekają na powrót piratki – niech też ma coś z życia! Ponieważ jednak trudno było powiedzieć, kiedy Pustułka zaszczyci swoją obecnością tawernę po raz kolejny, nie było sensu bezczynnie czekać, gdy wokół wszyscy bawili się w najlepsze. W najgorszym razie jutro przecież też jest dzień!
 
Serika jest offline  
Stary 21-04-2012, 04:46   #24
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Wymknął się na chwilę na podwórze, żeby rzucić na siebie czar iluzyjny zmieniający wygląd. Już chwilę później był zupełnie innym egzemplarzem elfa – złotowłosym z bródką, niebieskokim... ba!, znalazło się nawet miejsce na modny, niebieski frak, i żółtą kamizelkę. I rozognione spojrzenie.

Miał zamiar coś sprawdzić – czy elfka, która wcześniej wściekła się na Awicennę-sceptyka jest na tyle płytką odmianą trubadura, by paść w ręce każdemu, kto zgodziłby się z jej romantyczną wizją Smoczej Puszczy.

Że niskie standardy...? No, kobieta uwiedziona w jeden wieczór była łatwa wręcz z definicji. A celowanie w wyższe standardy może i było bardziej satysfakcjonujące... lecz było też bardziej czasochłonne i miało mniejsze szanse na sukces. I gdyby się tak ograniczać... zresztą, po co? Bo seks łączy się tylko z miłością? Brednie!, niewolnicy seksualni na Therze świadczyli coś zupełnie przeciwnego.

Trzeba było się tylko odpowiednio zaopatrzyć. Elfy z Barsawii miały jakiś system znaków... chyba. Pożądanie oznaczał... kwiat? Doskonale – kwiatek był znacznie mniej nachalny aniżeli westchnienia, namolne rozpytywanie. Tylko skąd taki wziąć? Tu się też długo nie namyślał – z dzbana! A w razie czego się go iluzyjnie retuszuje. I już – na poszukiwanie obiektu!

Naburmuszona elfka popijała wino trzymając z dala od innych. Ylianis najwyraźniej trochę ochłonęła. Choć nie na tyle by nie mordować spojrzeniem połowy sali.
- Mogę się dosiąść? - zwrócił się do elfki, odpowiednio modulując głos. Ćwiczenia aktorskie przyszły mu w sukurs – mógł z łatwością podwyższyć trochę głos, by zdystansować się od swojego i osiągnąć elfią normę – Słyszałem, jak z tobą dyskutowali – powiedział, lekkim wywróceniem oczu pokazując, co o nich sądzi.
-Nie wierzą. Ale nie są elfami... Prawdziwymi elfami. Zatracili więzi z kulturą, z dziedzictwem. To jest, ten brodacz zatracił - burknęła trubadurka w odpowiedzi.
- Prawda. Jak ludź – skrzywił się z niesmakiem Awicenna, siadając koło elfki. Zagryzł lekko wargi, by nie parsknąć śmiechem. Truizm, prawda? Truizm.
Ale trubadurka nie ciągnęła dalej wątku. Ba!, nawet nie zerknęła w kierunku nowego Awicenny. Była zamyślona? Coś ją dręczyło? I tak minęło kilka cichych chwil, podczas których Awicenna nalał sobie wina i udawał, że pije. Nie z powodu jakiejś specjalnej wstrzemięźliwości – tylko, jak uczyli go starsi, in vino veritas, a prawda była taka, że maga cała sytuacja nadzwyczaj bawiła... no, mniej niż uprzednio – bo nie chciał być złym prorokiem, ale jej smutek wyglądał na coś więcej niż zwykła zaduma nad spadającymi standardami rasy. Wreszcie, zdecydował się odezwać.
- Martwi cię coś? - zapytał wreszcie z troską, nachylając się tak, żeby móc spojrzeć jej głęboko w oczy. O tak, romantycznie, że aż mdli...
Zaskoczona, zmrużyła oczy i przyglądała się elfowi. Po czym szybko dodała.
- Aaaa... ciebie nie?
- Jasne – odpowiedział, uśmiechając się lekko – Każdego coś frapuje. Ale moje osobiste zmartwienia są dość trywialne – ot, mieszek lżejszy niż bym chciał... czy urocza dziewczyna, znacznie bardziej przygnębiona niż bym chciał.

A najbardziej martwiła – i nęciła jednocześnie – możliwość, że przebranie spadnie. Te krzyki, to święte oburzenie... martwy mag, który dostał w łeb kuflem, stałby się chyba już stałym elementem miejskiego folkloru!
- Choć przyznam, że wydarzenia w dzielnicy leśnej mi wcale się nie podobają... - postarał się, aby głos dał świadectwo lekkiemu pogorszeniu się nastrojów. I nawet był szczery – Gelathain nie był jakimś wielkim przyjacielem, ale... no, i tak źle, że zginął.
-Tak. Śmierć Gelathaina to wielke strata. A tym bardziej taka śmierć. Ponoć Plugawa Dłoń nie zostawia świadków czynów swych agentów. Szkoda trochę tego drugiego biedaka, ale może to i dobrze... że umarł na zawał serca. Lepsze to niż być ściganym przez organizację okrutnych morderców po całej Barsawii - trubadurka wdrygnęła się na samą myśl o takim losie. Nie zauważyła zmiany tonu głosu, nie zachwyciła się nim. Można było odnieść wrażenie, że flirtowanie akurat nie jest tym co ją dziś interesuje. Więc... sprawa się komplikowała. O ile jeszcze w ogóle mógł myśleć podrywie - bo wszystko wskazywało na to, że ma własne problemy. Obawiała się, że będzie następna...? Wtedy jej postępowanie byłoby alogiczne, ale... no, całkiem dobrze mógł zrozumieć taką rozhisteryzowaną nastolatkę!
Zresztą, wzmianka o jego osobie ułagodziła nieco iluzjonistę. Martwić się jego osobą? Ha, jego ego zostało podbudowane. Prawie był gotów zapomnieć jej wyzywanie od „fałszywych elfów” - wszak jeśli za jej chwiejność emocjonalną odpowiadała troska o zmarłych... no, mógł zrozumieć więcej. Ba!, był nawet gotów trochę jej zdradzić.
- Tak? - Awicenna, wtrącił wesoło –Niektórzy myślą, że akurat ta sprawa jest mniej ponura niż mogłoby się wydawać. Że wesoło sobie chodzi po mieście i śmieje się w kułak poznaczonemu bliznami trupowi zabójcy w płonącej kostnicy... aż szkoda, że nie umie o tym śpiewać.
-Bujda. Jeśli mądry to się ukryje. Jeśliby żył - rzekła niezbyt przekonana trubadurka. -Bo jeśli żyje, to wyślą kolejnych zabójców. I w końcu przestanie się śmiać.

Nachyliła się i szepnęła iluzjoniście.
- Ponoć ci mordercy to fanatycy którejś z szalonych Pasji. Zdaje się Vestriala. I są obdarzeni mrocznymi mocami. Niektórzy powiadają, że nie można ich zabić. Że w rok i dzień po śmierci powstają z grobów. Aż strach mówić o takich rzeczach otwarcie.

Iluzjonista milczał przez kilka sekund, decydując się, co z tym zrobić. Czegoś się dowiedział... więc – pomimo ogólnie niskiej oceny elfki – czuł się zobowiązany czymś jej odpłacić.
- Może – wzruszył ramionami Awicenna, strugając nieprzekonanego – Ale ukrycie się nie byłoby godne pieśni. A właśnie! - rzekł, jakby sobie o czymś przypominając. Sięgnął ręką za pazuchę, widocznie czegoś szukając. Wreszcie wyciągnął ryzę papieru – Poematy Gelathaina – wręczył zaskoczonej elfce. Widząc jej zaskoczenie, dodał żartobliwie – Myślisz, że chciałbym, aby taki kawał pięknej makulatury się spalił? A ty przechowasz to na pewno lepiej ode mnie!

Zaskoczyło to ją. Nie dziwił się temu. Też by nim wstrząsnęło... ale w sumie, o to chodziło. Wiersze zwrócił, bo przynajmniej tyle się zmarłemu należało. A i elfce mogło to trochę pomóc... ale... no, wcześniej Ylianis dobrego wrażenia nie zrobiła, więc mógł wpleść w dar drobną złośliwość.

I przyglądała się tym tekstom zaskoczona i przerażona. Wreszcie, zacisnęła dłonie na arkuszach papieru i wysyczała wściekle.
- Skąd to masz?! Kim jesteś ?!
- Z kostnicy – elf się uśmiechnął triumfalnie – Stąd, co i wiedzę o zabójcy. Choć muszę przyznać, że katafalk był cokolwiek mało wygodny...
-Listy masz?- rzekła trubadurka chowając teksty.- Listy...to ważne. Masz jego listy?

Listy... jakie szczęście, że przejrzał kilka ostatnich listów i z grubsza pamiętał ich treść.
- Mam listy – wzruszył ramionami. W sumie, mógł je oddać – nawet, jeśli elfy znów przemieniłyby Smoczą Puszczę... przecież i tak nikt – poza Poszukiwaczami Serca - nie posłuchałby się Alachii i jej antytherańskiego fanatyzmu.
-Daj je. Wszystkie.- rzekła nerwowo Ylianis, spoglądajac mu w oczy.-O resztę nie dbam, możesz zatrzymać.
- Jak mi wytłumaczysz, o co w tym wszystkim chodzi – mruknął Awicenna– Skoro ponoć mają mnie za waszą sprawę ścigać fanatyczni zabójcy – wypadałoby trochę szczerości?
-Nie wiem wszystkiego. Wiem, że ostatnio giną dobre elfy. Ci którzy chcą coś zmienić na lepsze.- odparła dziewczyna. Potarła czoło w zdenerwowaniu.- Słuchaj. Ja jestem jak Gelathain. Niski szczebel wtajemniczenia. Wiem tylko to co usłyszę, wykonuję zadania zlecone mi przez wyżej postawionych członków. Nie wiem dlaczego Plugawa Dłoń się na nas uwzięła. Może jesteśmy blisko czegoś? Oni wszak chcą dokończyć dzieła Pogromu. Zniszczyć nas wszystkich.
Bała się. Nawet bardzo się bała.
Awicenna spojrzał na dziewczynę. Wyglądała, jakby ktoś ją zaszczuł... - rozglądała się panicznie po sali, jakby wypatrywała śmierci. Nie miał serca odmówić jej tych listów – przecież dla niego była to tylko bezwartościowa makulatura, która zagracała mu jedynie plecak! A dla niej było to raison d'etre.
- Trzymaj – wręczył jej listy.
I niechby nawet się udało – niech przemienią Alachię znów w zwyczajną elfkę! Therze nie zaszkodzi – połowa elfów zapewne nie uzna jej władzy i przez następne sto lat będą trwać spory o kwestie władzy. Ba!, Therze pomoże – bo powinno to odebrać Krwawej Puszczy jej potężną magię. Istna bomba podłożona Barsawii. No, choć oczywiście wątpił, by Poszukiwacze Serca do czegoś doszli.

A skoro już...
I słuchaj, jeśli się obawiasz, to mogę cię chwilę strzec... - o, i dobry moment na wystawienie kwiatu. No, teoretycznie... Bo zamierzał z całej sprawy zdobyć jeszcze coś dla ciebie, ale Ylianis nawet nie czekała aż skończy, rzuciła się na listy niczym sęp na padlinę.
Porwała je w swe dłonie, wstała błyskawicznie, rzekła.- Dziękuję. A ty... uciekaj. Jak najszybciej i jak najdalej od miasta - Po czym ruszyła biegiem do wyjścia z karczmy nie czekając na odpowiedzieć Awicenny.

Odpowiedzi, odpowiedzi, odpowiedzi... no, i satysfakcja z odwalenia dobrej roboty. I tyle. Nawet mieszka nie rzuciła! Awicenna głośno westchnął. Zmarnował cały kwadrans. Marnował i więcej - a tym razem nawet niczym nie dostał! Nawet w twarz! A chyba tylko tajemne moce tego świata wiedziały, ile razy jego zaloty się tak kończyły. Bycie dekadenckim szlachcicem bez specjalnej cierpliwości do uwodzenia miało swoje minusy... Elf westchnął. Miał jeszcze do wypróbowania - lekko licząc - kilkanaście celów, nie licząc nawet szaleństw takich jak Nissa. Musiał tylko pozbyć się fraku i rozognionego romantycznym bólem spojrzenia...
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 21-04-2012 o 18:01.
Velg jest offline  
Stary 21-04-2012, 10:53   #25
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Płowemu udało się bez wywoływania rwetesu wrócić w duszne objęcia sali biesiadnej. Nie wiedział tylko o nikczemnych planach młodej elfki. Litościwa śmierć. Parę porządnych butów po żebrach nim stoczą cię do rynsztoka. Zaciszna, do czasu oczywiście, komnata przesłuchań. To by zrozumiał. Ale publiczne zdradzanie złodzieja w jego rodzimym teatrze działań tylko z powodu nieupilnowania swojej własności? Spalenie tak obiecującego młodzieńca. Afront wobec jego mistrza. Nie. kategorycznie nie zdecydował by się na nadszarpywanie możliwych więzów z lokalnym półświadkiem. Dobrze mieć gdzie wracać i konkretnych kontrahentów gotowych przemilczeć najnowsze dzieje powierzonych im dóbr. Poza tym tam gdzie katują złodzieja ludzie dużo bardziej niż powinni pilnują swojej i o dziwo cudzej własności, w nagłym przypływie czujności. Pozostawało po fraternizować się chwilę z biesiadnikami. Przegrać parę mocno nakrapianych pojedynków na rękę i zapłaciwszy oberżyście wyciułaną garścią znoszonej miedzi udać się na zasłużony odpoczynek. Krótki.


Krótki bowiem brzask miał go zastać spory kawałek od Selenthiel. W odosobnionym rzecznym zakolu. Oazie leniwej wody i kończących swe żerowanie nocnych ryb przydennych. Stojąc na osamotnionym głazie pośród spokojnej toni czekał na tę chwilę w której pierwsze płomienie słońca zabłysną na rybich łuskach zdradzając leniwych łakomczuchów nim ci ukryją się na resztę dnia. Spokojnie. Bez pospiechu. Trwał z naciągniętym łukiem szukając co dorodniejszych darów rzeki. Raki. Raki były dobre, ale wymagały brodzenia w mule połączonego z przetrząsaniem dna zwłaszcza po spodniej stronie kamieni. No i ciężko było wytłumaczyć klientom, że ta oto jedna sztuka wystarczy na obiad dla całej ich rodziny. Ryba to co innego. Porządnym gabarytem obiecywała suty posiłek. Polowanie nań zaś z łukiem pozwalało wyostrzyć zmysły. Pogodzić się z ułudą lutra wody i przewidywać, gdzież to w rzeczywistości znajduje się wyglądana ofiara. Jhink lubił gdy cel miał szansę. Lub chociaż jej poczucie. Raz za razem z pozornego bezruchu, niczym bicz, grot strzały pikując rozcinał poranną toń mierząc w łby przepływających ryb by potem za ciągniętą przez strzałę linkę przyciągnąć rybę ku łowcy. Nie każdy strzał był celny bowiem i ruch wody, nieprzewidziana odmiana w kursie stworzenia, czy też podwodne przeszkody stawały na drodze szybkiego ciosu. A i wzrok po wczorajszej rozpuście nieco zawodził swego właściciela. Co wcale nie oznaczało, że sam połów nieekonomicznym się okazał. Przeciwnie. Nim słonce na dobre zagościło na niebie Płowy był dumnym posiadaczem całkiem zdrowej kolekcji jednak mieszczącej się jeszcze w jego skromnych transportowych możliwościach. W sam raz by zdążyć na targ.
I owszem. Jego towary nie były niczym niezwykłym w przybrzeżnej mieścinie i nie miał szans na nadmiernie bogata klientelę. Ba ta jeśli już nawet zniżała się do rybnego poziomu były to zapewne sztuki z głębokiej wody. Z porwistych nurtów. Co nie znaczyło, że i przybrzeżne sztuki nie znajdą amatorów. Cóż z tego, że mięso z natury smakowało muliście. Ważne, że kończyło w ciepłym posiłku i było zakupione po jakże okazyjnej cenie!
Pierwsze dwie sztuki łucznik bez targów wymienił z wdzięcznością na gąsior kwaśnego winiacza na sąsiednim stoisku. Mimo, iż trunek tchnął octem nie było lepszego panaceum na wczorajsze przepicie. No i czy jest coś bardziej radośnie rozgderanego od porannego targu rybnego? A gdy sprzedajesz za niewygórowane sumki i otwierasz się na negocjacje ceny to i towar się rozchodzi, i miedź zmienia właściciela, i ludzie przyjaźniejsi bywają. A że przy innych Jhinkowe zapasy wątłymi były to i konkurencji nie czynił. Po za tym atrakcję robił. Bo ryba rybą ale kiedy jadłeś taką upolowaną z łuku? Ba. Płowy nawet użyczył jednego z połamanych grotów by inni sprzedawcy również mogli spreparować sobie owo upolowanie z łuku.
No i będąc “tym rybakiem od łuku” lepiej i taniej prowadziło się interesy, bo i przecież zawsze miast części kwoty można było dołączyć dorodną rybkę by uatrakcyjnić transakcję. A wyjaśnienia po cóż mu do tego wszystkiego ciężka kusza dużo łatwiejsze były. Bo to przeca na gróbszego zwierza się szykował. A bo to takimi matki nie straszyły swych dzieci? No i zawsze lepszą była opinia nieszkodliwego dziwaka niż osoby na którą każdy patrzył podejrzliwie i do targów podchodził z rezerwą.

Po wyprzedaniu swych zdobyczy i drobnych zakupach. Gotów był zaglądnąć cóż tam u pracodawcy słychać. Z nowo nabytą kuszą i towarzyszącymi jej na plecach trzema dorodnymi rybkami zgłosił się na okręt poprzedzany porządną baryłką kwaśniaka. Wszystko w dłonie kucharza. Bo rzeka rzeką ale może ktoś zatęskni za Selenthielskim mułem? Zaokrętowany rozpoczął myszkowanie. Bo to kawałek łajby był!
 
carn jest offline  
Stary 22-04-2012, 00:46   #26
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Pośród plotek przechodzących z ust do ust i rozprzestrzeniających się po tawernie jak rozlane wino po stole, większość była tylko pianą słów, obojętnymi Aune sprawami ludzi z nizin. Dawcy Imion przez pół wieczoru ekscytowali się domniemanymi zabójcami horrorów, kultem Żywych Legend czy Topora Rarogossa, zbiorowymi samobójstwami, Poszukiwaczami Serca, Alachią i Pasje wiedzą jakimi jeszcze dziwami, które piratka z wprawą ignorowała. No, może poza informacją o tym, że kolczaste elfy rosną na drzewach jak jabłka, co z miejsca narobiło jej smaku na cierpkie jeszcze owoce, które Gładki zwędził z sadu elfiego winiarza.

Mówiono jednak i o ważniejszych rzeczach. Mówiono choćby o niall, które zrezygnowały z protekcji Domu K’tenshin na rzecz Domu V’strimon. Słusznie zresztą, gdyby ktoś Pustułki pytał. K’tenshinowie w oczywisty sposób nie podzielali tego poglądu, podnosząc raban, że wioski zostały im bezprawnie skradzione i w związku z tym są w prawie, by je brutalnie odbić. Co Aune również uznawała za całkowicie słuszne i właściwe. Pomimo ostrej niechęci do sprzyjającego Therze Domu.

Mówiono także o Savraku, pieprzonym Łowcy Rogów. O Krzywoprzysiężcy. Mówiono krótko, przelotnie, porzucając go szybko na rzecz tematów bardziej frapujących mieszkańców Selenthiel. W tym miejscu jego imię nie wzbudzało ani grozy, ani nienawiści. Tym bardziej, że jego galera krążyła daleko od spokojnego miasta - nad Morzem Śmierci. Czego tam szukał? Jak zwykle złota, kolejnych trofeów, w końcu zaś niewolników na arenę. Najlepiej trolli - nizinnych czy górskich było zapewne za jedno. Ważna była siła, ważna wytrzymałość, w końcu żaden z możnych skurwysynów nie lubi, gdy gladiator pada od jednego ciosu.

Nie to jednak denerwowało ją najbardziej.

Morze Śmierci były także terenem trollich piratów. I nie chodziło o jakąś głupią, babską obawę, że Savrak pokona drakkar jednego ze sprzymierzonych klanów. O nie. Wręcz przeciwnie. O chęć przywalenia komuś w zęby przyprawiała ją sama myśl, że któryś z łupieżców urżnie sukinsynowi głowę zanim ona dostanie go w swoje ręce.

Nie miała jednak swojego statku. Nie miała odpowiedniej załogi, odpowiedniej siły ognia. Ani umiejętności, choć do tego ostatniego nie miała zamiaru przyznać się nawet sama przed sobą. Tu i teraz nic więc nie mogła na gnoja poradzić. A skoro poradzić nic nie mogła, wyrzuciła z głowy ten problem niemal natychmiast. Szkoda było wieczoru. Wzruszyła więc ramionami, złamała nos jakiejś chudzinie, który położył lepką od miodu i raków łapę na jej tyłku, zadbała o kolejny kufel miodu, a potem wróciła na kolana Bolha, który wciąż siedział razem z resztą jej chłopaków.


* * *


Ze śmiechem słuchała Ślepego, który podkładał głos pod rozmowę władczyni żywiołów i Kulasa. Był prawie doskonały w piskliwych partiach Nissy. Jego głos unosił się absurdalnie, załamywał nagle, jakby kobieta jednocześnie przechodziła młodzieńczą mutację i dostawała babskich waporów. Kulas nie był zresztą wiele gorszy: Ślepy rozdymał policzki, toczył spode łba błędnym wzrokiem a jego głos przechodził od dudnienia do czegoś, co żywo przypominało żabi rechot. I był w tym wszystkim na tyle wymowny, że pod koniec tego przedstawienia, patrzyła już bardziej na niego niż parę rozmawiającą w kącie sali.

- Kiepsko mu idzie. Wystawiłaś Kulaska, Pustułko - mruknął Vern, który jako jedyny nie postawił srebra w tym zakładzie. - Wiadomo było, że baba co się tak ceni jak ona nie wlezie do łóżka z każdym.

- A kto mu kazał na trzeźwo ją brać?
- odpowiedziała równie cicho, żeby Ślepego nie zagłuszać. - Założysz się, że jest z tych, co po pijaku nogi przed byle łachmytą rozsuwają?

Roześmiała się głośno, widząc wyraz jego twarzy. Pogłaskała go szorstką od pracy dłonią po policzku.

- Nie martw się o Kulasa. Jeśli włos mu z głowy spadnie, osobiście rozsmaruję babsko po podłodze. A Kulasowi następnym razem szepnij, żeby Gładkiego wysłał przodem. Dla rozmiękczenia materiału.

Wino wylane na krocze żeglarza prawie przegapiła.
Popatrzyła na Derkę. Popatrzyła na Krassa.
Jęknęła z nimi w zgodnym wyrazie zawodu, że jednak obejdzie się bez ognistych fajerwerków.


* * *


Scalorowi dała się wyciągnąć ze swojej własnej uczty nie tylko dlatego, że faktycznie była ciekawa jego statku, ale też dlatego, że kieszenie miała ciężkie od resztki jabłek, które cichcem podkradła Gładkiemu. Wiedziała, że jak wyciągnie je w tawernie, to Gładki raban zaraz podniesie straszny i będzie musiała bronić zdobyczy. A tak, idąc spokojnie obok podekscytowanego t’skranga, mogła zjeść je w spokoju.

Było jej dobrze.

Noc była cicha, spokojna i bezwietrzna. Wraz z każdym krokiem cichły dźwięki pokrzykiwań, muzyki i zabawy dobiegające z Pękniętej Cumy. Kapitan monologował z zapałem, nie wymagając od niej niczego więcej niż sporadycznych przejawów zainteresowania. Opowiadał o Tancerce, o jej wyjątkowej konstrukcji, o rywalizacji, jaką musiał stoczyć o prawo do objęcia na niej stanowiska kapitana. Opowiadał o Sargassie, o jego walce ze strachem właściwym każdemu t’skrangowi. Opowiadał o ich przyjaźni. Mówił dużo. Tak szybko, że czasem dziewczyna nie mogła zrozumieć rwącego potoku zlewających się ze sobą słów. Mówił także szczerze, bo wypite wino nie tylko wprawiło go w euforię, ale też rozwiązało język.

A Aune słuchała.

I odezwała się dopiero wtedy, gdy spotkany w porcie człowiek pozwolił sobie zwątpić w to, że stojąca przed nim dziewczyna może być Pustułką.

- Pustułka? - zdziwił się znajomy Scalora, sławny na całą Barsawię mistrz miecza, zwany Żelaznym Feniksem. - Niemożliwe. A gdzie ma rogi? W opowieściach jest wyższa. I grubsza. Ta tutaj to przy niej chucherko.

Uniosła brwi i wgryzła się w niewielkie, zielonkawe jeszcze jabłko. Opowieści o niej krążyło wiele. Dbała o to od dobrych kilku lat. Była w nich dorodną trollicą o lśniących rogach. Była elfką tak piękną, że pękały zwierciadła, blakły idealizowane portrety, a kobiety dostawały krwawych wrzodów z zazdrości. Była ludzkimi bliźniaczkami podobnymi do siebie jak lustrzane odbicia. Była nieopierzonym młokosem, była najlepszą kurtyzaną w Urupie, najbardziej zimnokrwistą suką z Kratas. Że Ragham ze wszystkich tych historii raczył zapamiętać rogi i tuszę godną wołu? Każdy ma swoje preferencje, prawda?

- Ragham? Niemożliwe! A gdzie ma mięśnie? - spytała z ustami pełnymi jabłka i pretensji tak wyraźnej, że niemal teatralnej. - W opowieściach jest bardziej męski. I wyższy. To tutaj to przy nim chucherko.

Mężczyzna nie odpowiedział od razu. W nagłej ciszy prawie słychać było jak Pustułka dokładnie przeżuwa kolejne kęsy owocu, przyglądając się wojownikowi jakby ten był egzemplarzem jakiegoś rzadkiego i dziwnego zwierzęcia. Taką rzeczną anakondą cierpiącą na chroniczne przejedzenie albo wyliniałym jak Paskud - papuga jej poprzedniego kapitana - ognistym orłem. Drapiącym się po karku, z twarzą, na której namysł wymalowany został grubymi i ciężkimi liniami. Takim, który odezwał się dopiero, gdy dziewczynie w ręce został tylko chudy ogryzek.

- Cóż... - rozjaśnił się w szerokim uśmiechu. - Wielkich bohaterów czasem sława wyprzedza, czasem przerasta. W moim przypadku, masz nieszczęście oglądać mnie w dość nieprzychylnym mi świetle pochodni. Ale zapewniam! Ani męskości, ani siły mi nie brakuje. Żadna przed tobą nie narzekała - zaśmiał się głośno, splatając nonszalancko ręce na torsie. - I jestem gotów udowodnić w każdy sposób, iż opowieści o mnie są prawdziwe.

Aune niedbale wyrzuciła resztkę jabłka i patrząc się Raghamowi prosto w oczy, oblizała palce z soku powoli, jeden po drugim, tak sugestywnie, że jeden z ludzi Scalora aż sapnął, przełknął głośno ślinę i zamamrotał coś niewyraźnie.

- Świetnie. Wyciągnij więc ten swój sławny powód do dumy i udowodnij mi - zamruczała gardłowo. - I, na Pasje, mam nadzieję, że znajdziesz go szybciej niż znajdujesz słowa.

- Dobra. Ale liczę, że w razie porażki, dasz mi okazję do rewanżu
- odpowiedział tym razem natychmiast. Ciągle się śmiejąc, rozpiął sprzączki i zsunął spodnie, bez najmniejszego skrępowania prezentując światu widok, który Aune uznała za całkiem interesujący. - Oczywiście w łóżku prezentuje się lepiej.

- Choć po ciemku niespecjalnie się wyróżnia. Wiadomo, po zmroku wszystkie koty są czarne
- zakpił Scalor, a dziewczyna popatrzyła na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy.

I od razu zerknęła na stojących za plecami kapitana strażników. Zdecydowanie byli warci pieniędzy, które im płacił. Od początku całego zajścia tak dzielnie starali się udawać ślepych, głuchych oraz całkowicie niezainteresowanych, i tak bardzo im to nie wychodziło, że w budzili w niej instynktowną i szczerą sympatię.

- Ważne, że macham nim równie dobrze jak moim Wyrównywaczem - odpowiedział bez cienia złości wojownik, a Pustułka nie wytrzymała i zaczęła chichotać jak wariatka. Pal licho nazwę jego miecza. Ba! Pal licho nawet unaocznione przez krnąbrną wyobraźnię machanie. To, co powiedział t’skrang uruchomiło nie jeden obraz, ale cały ich kalejdoskop zapętlony spiralą coraz dziwniejszych, napędzanych alkoholem skojarzeń.

- Ja wszystko rozumiem... - wykrztusiła. - Wszystko. Naprawdę... Rogi. Koty. Machanie - poruszyła palcem, naśladując chwiejne łuki zataczane przez wahadło. Niewielkie. - Ale że kapitan jest znawcą... męskiego przyrodzenia... - Szybki rzut oka na skrzywiony w wyrazie zmieszania dziób Scalora, postawił ją do pionu szybciej niż kubeł zimnej wody. Nie mówi się źle o kapitanie. Nie szydzi się z niego. Nie ośmiesza. Jej ojciec wyrył jej tą zasadę głęboko, na samych kościach, które do dziś bolały czasem starymi złamaniami. Kapitana się słucha. Nie podważa jego słów. Szanuje się go. Dopóki tylko można. - Choć w zasadzie szczera prawda. Widzieć jednego, to jak widzieć wszystkie. Ale lubię go - oznajmiła t’skrangowi, podbródkiem wskazując zapinającego pas Raghama. - Płynie z nami, kapitanie?

- Dobre pytanie - jaszczur łypnął ciekawie w kierunku miecznika, od którego niemal biła ostentacyjna wręcz pewność, że on jest całkowicie inny niż reszta ludzkiej populacji. - Płyniesz z nami czy tylko przyszedłeś pozaczepiać moich podwładnych?

- Jeśli hojnie zapłacisz. Głupio się tak zwracać do starego towarzysza broni o monety, ale... cóż, miałem ostatnio wydatki. W zasadzie to nawet mam misję, choć obecnie utknąłem w ślepym zaułku
.

Fascynująca była płynność i nagłość, z jaką buta - wyryta w twarzy mężczyzny jak w kamieniu - przeszła w wyraz godny uroczego szczeniaczka proszącego dobrego pana o kawałek przepysznej kości. Brwi ułożyły się w pełen skruszenia daszek, kąciki ust opadły odrobinę, nawet brązowe oczy patrzyły inaczej. Poręczne i zapewne skuteczne narzędzie, które nie tylko rozsuwało kobiece uda, ale też pozwalało przebijać się przez zbroje nieufności i niechęci. Na zielonych łuskach jaszczura złamało się jednak od razu.

- Żarcie i widoki na większy zysk na końcu, muszą ci wystarczyć - odparł krótko t’skrang, uderzając mocno ogonem o ziemię, niemo ucinając wszelkie targi i dalsze prośby.

- Cóż... - wojownik przesunął spojrzeniem po sylwetce Pustułki. Niedbale rozpiętej kamizeli odsłaniającej śniadą skórę dekoltu, mocnych ramionach, masie brązowych włosów spiętych w kitę i mieczu, który nosiła z taką naturalnością, jakby stanowił część jej ciała. - Dorzuciłbyś jeszcze jej buziaka do tego.

- To już zdobywaj we własnym zakresie. Ja jakoś nie miałem okazji wytargować.


Dziękować Scalorowi za lekki, żartobliwy ton jego odpowiedzi? A może mimo tego uznać, że słowa miecznika - ustawiające kapitana w roli jej naganiacza, a ją sprowadzające do roli waluty - urażają jej katorr? Znieważają jej osobisty i prywatny honor? Przechyliła głowę, zatknęła kciuki za szeroki pas. Naprawdę nie lubiła takich dylematów, gdy raki i miód tak przyjemnie ciążyły w żołądku. Ziewnęła szeroko.

- A jakaż to misja?
- Tajna i zyskowna.


Kapitan wyraźnie nie chciał powiedzieć niczego ponad ogólniki nawet swojemu przyjacielowi. Aune westchnęła cicho, rozejrzała się zniecierpliwiona, czując nudę nadciągającą jak cichostopy kot.

- To taka jak moja! - ucieszył się mężczyzna. - Pomijając zysk. A już myślałem, że pływanie na statku cię zmiękczyło, Tryskin.

- Dobra, panowie - podjęła decyzję. - Nie chcę wam przeszkadzać. Ani w interesach, ani we wspominkach. Kapitanie - skinęła głową jaszczurowi.

Do Raghama jednak podeszła. Bez wahania i choć sekundy namysłu owinęła rzemienie przytrzymujące jego płaszcz dookoła palców i pociągnęła w dół, zmuszając go, żeby się ku niej pochylił. Nie przymknęła oczu, nie dotknęła jego ciała. Tylko jej usta na jego były ciepłe i smakowały jak słodko-kwaśne jabłka podkradzione z sadu winiarza. Dopóki nie zatopiła zębów w dolnej wardze mężczyzny i nie zacisnęła ich mocno, aż do krwi, która zaczęła płynąć z ranek ciężkimi kroplami. Oblizała się z satysfakcją, odsunęła o krok a on - pomimo bólu i gniewnego grymasu wykrzywiającego mu twarz - nie wykonał żadnego gestu.

- To na pamiątkę naszego spotkania, skarbie - poinformowała go cicho, po raz pierwszy z cieniem powagi, przesłaniającym zwyczajną dla niej beztroską hardość. - Żebyś pamiętał, że ja nie jestem częścią ceny. Nigdy.

Rachunek wystawiony i spłacony na miejscu. Tego też nauczył jej ojciec. Załatwiać spawy od ręki, rozwiązywać problemy od razu, niszczyć przeszkody, gdy tylko się pojawią. Nie czekać. Nie planować. Nie namyślać się długo. Nie chować niepotrzebnej urazy. Działać. Walczyć o swoje i nie pozwalać sobie odebrać niczego.

- Kiedyś też będę musiał ci zostawić pamiątkę. Nie martw się, będzie bardziej przyjemna niż bolesna - odpowiedział, krzywiąc poranione usta w łobuzerskim uśmiechu i od razu wycierając plamiącą je czerwień. - Żebyś się zawsze uśmiechała na wspomnienie mojego imienia.

Nie pohamowała się, nie ugryzła w język. Zamiast tego zatrzepotała rzęsami jak wcielenie niewinności, wykrzywiła jak złośliwy chochlik.

- Do tego, bohaterze, musiałbyś mi udowodnić to, czego jeszcze udowodnić nie zdołałeś. Ale nie martw się - zapewniła z teatralną szczerością zdecydowana mieć ostatnie słowo. - Obiecuję, że będę śmiać się na każde wspomnienie twoich opuszczonych gatek. Za każdym razem. Kapitanie - odezwała się od razu do Scalora - to ja wam przeszkadzać już nie będę i rzucę okiem na to twoje cacko.

Zanim zdążył otworzyć usta, Pustułka już skoczyła na gałąź rozłożystego drzewa, z niej na ramię portowego żurawia a z niego na obudowę łopatkowego koła Smoczej Tancerki.


* * *


Noc była bezwietrzna, pożar w dzielnicy leśnej i zabawa w tawernach, odciągnęły ludzi od samego portu. Smocza Tancerka była więc cichym i nieruchomym kształtem pod jej stopami, cierpliwie czekającym na świt. Pustułka przykucnęła koło jednego z kominów, tuż ponad wygasłym teraz piecem. Więc to była duma Tryskina. Na tle kryp zacumowanych niedaleko niej, parostatek wydawał się dłuższy, większy - ale wiedziała, że to złudzenie. Ile mogła mieć długości? Z pięćdziesiąt metrów. Szerokości? Przymrużyła oczy, przygryzła policzek. Około trzydziestu. Tancerka była więc ledwie przeciętna.

Ale miała wysoki, solidny maszt, zwinięty rejowy żagiel odcinający się bielą od ciemnego nieba nad głową i odmienną od pozostałych budowę kadłuba.

Zeskoczyła miękko na pokład, podeszła do burty i wychyliła się mocno. Tak, zdecydowanie odmienną. Jakby tworzący jej plany szkutnik stwierdził, że połączenie parostatku z shimoranem, będzie dobrym pomysłem. I najwyraźniej było, skoro Tancerka od wielu lat pływała po Rzece i jeziorach. Zaczęła oglądać pokład, z ciekawością kota rozglądającego się po nowym miejscu. Sprawdzała chłód ośmiu żelaznych dział, przytwierdzonych łańcuchami do burt. Sprawdzała gładkość relingu, czystość wyszorowanego niemal do białości pokładu, pokrytego mniej i bardziej wyraźnymi malunkami tańczących smoków, jaszczurek, węży i t’skrangów. Szukała śladów po walkach - blizn na wygładzonym drewnie statku - nie znalazła niczego. Żadnych zwęgleń. Żadnych braków. Żadnych szczerb i rys. Obejrzała wąski dziób, zabudowaną silnikiem i przybudówkami rufę, dwa wąskie kominy, koło łopatkowe oraz galion w kształcie ustawionego w tanecznej pozie smoka.

Tancerka była ciepła pod jej palcami.
Ale to nie było to.

Magia jej dyscypliny milczała i stojąc na ciemnym pokładzie, Aune nie czuła zwyczajnej ekscytacji, radości. Nie czuła, że mogłaby uczynić ten statek >swoim<.

Popatrzyła do góry na kilkanaście lin rozpostartych pomiędzy masztem a pokładem i nadbudówkami. Nie było sieci, nie było drabinek, które mogłyby ułatwić szybkie wspięcie się do rei i żagla. T’skrangi lubiły takie zabawy. Popisy zwinnych jak linoskoczkowie marynarzy. Zabawy. Podskoczyła, złapała jedną z nich i wspięła się zręcznie.

Naprawdę ciekawa będzie wyglądał zwykły dzień na tym statku.


* * *


- Skoro już obejrzałaś pokład, to może zerkniesz jak wygląda kajuta kapitana?

Stojący w ozdobionych żelaznymi okuciami drzwiach, t’skrang był jedynie ciemną sylwetką na tle miękkiego światła trzymanej przez Raghama lampy. Aune puściła linę i zeskoczyła na dół. Próbowała już wejść do zejściówki prowadzącej do pomieszczeń znajdujących się pod podkładem, ale solidnego zamka nie dała rady sforsować. A skoro nie mogła mieć jednego, to drugie musiało wystarczyć.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 22-04-2012 o 01:31.
obce jest offline  
Stary 22-04-2012, 01:05   #27
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Gdy weszła do pomieszczenia, Scalor z estymą otwierał niewielką szafkę, w której - ustawione jak marynarze na apelu - stały ozdobne butelki i karafki z winem z winem. Sama kajuta pasowała do jaszczura: była wygodniejsza i bardziej przestrzonna niż te, które widziała na powietrznych okrętach. Wąska koja, miękki - jak zaraz sprawdziła, rozsiadając się na nim wygodnie - materac, duży stół zawalony mapami i dokumentami, kilka krzeseł i spory kufer o żelaznych okuciach stylizowanych w kształt drapieżnych ptaków. Na ścianach wisiały fikuśne kapelusze oraz miecze: długie i krótkie, o wąskich i szerokich ostrzach, jelcach prostych i fantazyjnych.

- Nie powiedziałeś co właściwie sprowadza cię tak blisko K’tenshinów? - spytał Scalor, stawiając karafkę na stole, z którego Ragham energicznie zebrał mapy, które natychmiast zaprzątnęły uwagę Aune. - Ostatnio, gdy o tobie słyszałem robiłeś im pod ogonem.

Map były dziesiątki. Mniejszych i większych. Starszych i nowszych. Ozdobionych misternymi iluminacjami i szkicowanych w mocnym przybliżeniu na wyjątkowa kościstym kolanie.

- Mówisz o tym małym buncie? Ostatecznie złoili im skórę i niall został złupiony. A dzikie t’skrangi poszły w niewolę harować gdzieś na tajnych podwodnych plantacjach K’tenshinów. - Jednym uchem słuchała głosu Raghama, który z wyraźną niechęcią opowiadał o swojej porażce. - No cóż. Nawet na porażkach się można czegoś nauczyć. Nadal polują na moją głowę?

Trzcinowy pergamin przyjemnie giął się w jej palcach, a wraz z nim gięły się kolejne wizerunki Wężowej Rzeki. Falowały pajęcze odnóża jej licznych dopływów. Z ciekawością próbowała rozczytać poprawki, notatki i dopiski, którymi pokryte były niektóre z arkuszy.

- Nie wiem. Może – mruknął Scalor nalewając wina do kryształowych kielichów. - Dom Dziewięciu Klejnotów ma wielu wrogów. A ty nie jesteś najgroźniejszym z nich. - Przesunął jeden z kielichów po blacie stołu ku rozmówcy. - Co więc tu robisz?

Z przyjemnością oglądała kolorowe ilustracje. Na widok jednej z nich aż sapnęła z przejęcia. Przedstawiająca południowy odcinek Rzeki mapa była po prostu piękna. Pergamin cienki niczym jedwab. Kolory, którym czas nie odebrał jeszcze nasycenia i kontury, których wilgoć nie pozbawiła jeszcze czystych linii. Podniosła ją ostrożnie, popatrzyła pod światło. Nakładane z różną grubością farby i iluminacje dawały znany jej efekt witrażu prawie. W swoich rzeczach, pozostawionych na Mewie, miała mapę wykonaną tą samą ręką, tą samą techniką.

Zapatrzona w swoje znalezisko dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że w kajucie zapadła cisza. Scalor obserwował Raghama. Ragham obserwował z natężoną uwagą kielich, który obracał w palcach. Milczenie trwało, rozlewało się po kajucie, zdawało niemal wsiąkać w ciemne deski. Było ciężkie. Było ponure. Obejmowało wszystkich, ale łączyło tylko siedzących przy stole mężczyzn.

Aune wróciła do map jednak bez wcześniejszego zachwytu.

- Szukałem Jej Wysokości Oświeconej - wykrztusił w końcu z trudem Żelazny Feniks. - A potem... cóż, potem fundusze mi się skończyły. Liczyłem na małą pożyczkę, wiesz... w ramach przyjaźni.

Pożyczkę... małą pożyczkę”, wykrzywiła się Pustułka do jednego z dopływów jeziora Pyros. Człowiek z nizin w pełnej krasie. Gdy straci złoto od razu gnie kark, od razu zagląda do sakiewki przyjaciela. Tylko słabi proszą o pieniądze. Silny znajdzie to, czego chce i weźmie to dla siebie. Przesunęła palcem wzdłuż czarnej linii Rzeki. Zakryła opuszkiem zaznaczony na niej X.

- O nie, nie, nie... - odmówił od razu Scalor, potrząsając głową w geście sprzeciwu tak zdecydowanie, że zielony grzebień kołysał mu się lekko na boki. - Przykro mi... szykuję wyprawę. Utopiłem w niej już dość funduszy. Nie mam monet, którymi mógłbym cię poratować. A właściwie dlaczego szukasz Oświeconej? Po tylu latach?

- Krusnik nie żyje. Zabili go zabójcy horrorów - poinformował go ponuro Ragham, a ogon t’skranga zamarł nieruchomo chyba po raz pierwszy tego dnia.

Znowu zapadła ta sama cisza. To samo, cholerne milczenie.
Minęła minuta.
Minęły dwie.
Wstała energicznie, wyraźnie zniecierpliwiona, odkładając mapy na koję.

- Kapitanie - jej mocny głos przeciął ciszę jak nóż, gdy stanęła przed t’skrangiem, podpierając się pięściami pod boki. - Na zarazę ja tu jestem? Statku dokładnie nie zobaczę. Nie w nocy i nie w doku. Załogi nie poznam. Nic mi też do waszych spraw. Szczególnie, że głos wam zabierają i czuję się jakbym z butami wam do wyra właziła.

- Masz rację. Rzeczywiście pewne sprawy mogą poczekać na dogodniejszą chwilę - zgodził się t’skrang tonem zbesztanego dzieciaka. Spojrzał na Raghama, na Pustułkę potem znów na wojownika. - Chodzi o cel wyprawy - powiedział z przejęciem. - To nie jest, a przynajmniej nie powinna być, zwykła galera. To maruder domu Wydry.

- To takie coś... wyjątkowego? - spytał wojownik bez specjalnego zrozumienia, a dziewczyna z satysfakcją zauważyła, że stara się mówić tak, by nie otworzyć ranek, które pozostawiła mu na ustach.

- Statek największych skurwysynów na Rzece - wyjaśniła krótko, przyglądając się jaszczurowi z nagłym zainteresowaniem. - A raczej jego wrak, sądząc po radości kapitana.

Wyszperała z leżącego na łóżku stosu mapę, na której widniało zaznaczone miejsce na jednym z dopływów oraz drugą, przedstawiającą okolice Pyros. Bezceremonialnie odsunęła kielichy i karafkę, zrzuciła na ziemię nogi Raghama, robiąc miejsce na stole.

- Scalor, ale to Dom Koła jest największy...

- Jest, ale on działa na północy
- wszedł Raghamowi w słowo t’skrang. - I jest wrzodem na dupie mojego Domu. Tutaj ich nie spotkasz.

- To mogę się dołączyć do twojej wycieczki? Przyznaję, że odrobinę srebra by mi się przydała.

- Oczywiście, ale... to moja wyprawa. I ja podejmuję decyzję
- zastrzegł jaszczur. Jednak pomimo chłodnego i władczego tonu, jego koniuszek ogona drgał zdradzając zadowolenie z takiego rozwoju sytuacji.

- Obiecuję. Żadnych własnych inicjatyw, żadnego wciągania w przygody - obiecał poważnie wojownik.

Aune łypnęła na nich krzywo, ale zrezygnowała z dociekania dlaczego nie dogadali się wcześniej, jeszcze przed wejściem na pokład - na drewnianym pomoście, gdzie zostawiła ich właśnie po to przecież, żeby przyklepali umowę. Były ważniejsze rzeczy. Jak choćby:

- Wiadomo co rozwaliło tą wydrzą krypę? - spytała zamiast tego.

- Nie. Nie wiadomo nawet czy to tak naprawdę wydrza krypa. Mój… informator twierdzi, że tak. Ale też nie zbliżał się zbytnio do statku. Na pewno to jest jakiś okręt. Jakiś duży okręt - wyjaśnił oględnie Scalor wijącym się nerwowo ogonem prawie przewracając jedno z krzeseł.

- Wiesz, kapitanie, ja naprawdę lubię konkrety - oznajmiła opierając się dłońmi o stół i nachylając w kierunku t’skranga. - Konkretne złoto, konkretne słowa, konkretny kurs. To dobre rzeczy. Więc powiedz: jeśli chodzi o wrak rzecznego statku, po co zbierasz grupę wypadową na ląd?

- Mój informator nie dopłynął do niego, więc nie ma bezpośredniego wodnego połączenia owego miejsca skąd widział statek z wodami, na których brzegu osiadł wrak
- wyjaśnił Scalor tak szybko, że niemal niewyraźnie. - Potrzebuję ludzi do zwiadu i rozeznania drogą lądową.

Pustułka podrapała się po nosie, skrzywiła bezradnie, stwierdzając, że nie jest pewna znacznia tego rwącego potoku krasnoludzkich słów.

- Nie rozumiem - przyznała. - To mętne. Mógłbyś to ująć jaśniej, kapitanie? Pokazać miejsce? - postukała palcem w mapę. - Opisać?

- Opisu nie mam. Informator określił tylko miejsce na mapie. - Dziabnął pazurem niedaleko czarnego oznaczenia. - Tutaj jest statek. - Przesunął palec na nakreślony inkaustem znak. - Stąd był widziany. Wedle mojego informatora, maruder znajduje się na mieliźnie innej rzeki. Co akurat nie dziwi, bo im dalej oddalimy się od jeziora tym mapy są mniej dokładne.

Przekrzywiła głowę, próbując ocenić realny dystans dzielący obydwa punkty. Biorąc pod uwagę skalę mapy, ile mogłoby tego być? Kilkaset metrów pewnie. Odległość wzroku.

- Wiadomo coś o tamtej okolicy? - spytała, nie unosząc wzroku. - Oprócz tego, że to tereny K’tenshinów?

- To mało zbadany obszar. Tu u ujścia są jeszcze dwa cywilizowane niall, ale wyżej tylko Katani i dzikie t’skrangi - wskazywał kolejne rejony na mapie. - Może piraci.

- Jacyś znani? - odezwał się w końcu Ragham, poprawiając na niewygodnym krześle.

- Nie. - Jednym krótkim słowem Scalor rozwiał jego nadzieje. - Raczej narybek niż grube ryby.

- Ile załogi chcesz zabrać?

- Mam pełny stan osobowy. Dwudziestu marynarzy dodatkowo i pierwszą oficer, której mogę powierzyć dowodzenie jednym statkiem. Ale to nie adepci, pomijając oficer
- oddał sprawiedliwość t’skrang.

Dużo. Do parowca wielkości Tancerki dało się zmieścić około siedemdziesięciu pięciu żeglarzy. Dodatkowe dwadzieścia osób oznaczało nie tylko zmniejszenie ładowności, ale także ścisk i obecność marynarzy nie zżytych z załogą. Dodając do tego zrekrutowanych przez kapitana adeptów...

- Powinnam już zaklepać sobie hamak? - spytała na wpół kpiąco, na wpół poważnie.

- Przydałoby się. - Scalor nastroszył lekko grzebień na głowie, jak zawsze, gdy jego wypowiedzi towarzyszył uśmiech. - U mojej rasy samice posiadają pewne przywileje. Więc bez problemu znajdziesz sobie wygodne miejsce na nocleg. Ragham jednak tak dobrze mieć nie będzie.

- Ja mogę spać nawet na gołej skale
- prychnął lekceważąco wojownik.

- Jakoś sobie poradzimy ze spaniem. Gorzej z zachowaniem porządku - mruknął jaszczur. - Pustułko, interesuje cię posadka drugiego bosmana?

Wyprostowała się gwałtownie, jak dźgnięta rozżarzonym żelazem. Bosman? >Drugi< bosman? Ona? Na parostatku? I co miałaby robić? W pysk okazyjnie jakiemuś krzykaczowi dać? Pilnować żeby pokład czysty był? Pokornie rozkazy oficerów handlowej łodzi wypełniać? Handlowej! Ona?

Wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Va! Naprawdę uważasz, że oficer latającej galery jest wart tyle co bosman na rzecznej krypie? - spytała, gotowa rzucić mu wyzwanie. Pomimo tego, że był jej pracodawcą. Pomimo jego przyjaźni z Sargassem. Pomimo - co najważniejsze - że była na jego statku.

- Chcesz się sprawdzić jako oficer? - zapytał Scalor.

- To może jakiś zakładzik - wtrącił sie do tego Ragham. - Tak przy okazji?

- Tylu Dawców Imion na statku trzeba wziąć w karby, a nie dawać im rozrywki w postaci rywalizacji kobiet
- sarknął rozdrażniony t’skrang, uderzając w podłogę ogonem. - Bo się tu zrobi pływający bajzel.

A Aune szlag jasny trafił. Nagle i z miejsca. Gdy tylko usłyszała, że powinna sprawdzać się jako oficer. Przypieprzyła pięścią w stół tak, że aż na nim wszystko podskoczyło, a pusty kielich Raghama przewrócił się i spadł na podłogę, roztrzaskując się w kryształowe drzazgi.

- Sprawdzić się jako oficer? Ja >jestem< oficerem, psia twoja mać, kapitanie! - rozsierdzona huknęła na niego jak na krnąbrnego załoganta. - I sprawdziłam się wystarczająco zastępując Arthussa na “Uśmiechu Arissy” przez długie, cholerne tygodnie! I, kurwa, nie wiem jakie na tych waszych rzecznych krypach panują zwyczaje, ale gdyby mój bosman nie potrafił ustawić sobie załogi, to bym go wywaliła na zbity pysk w najbliższym porcie. Bo to dupa a nie bosman! A pieprzony, pływający bajzel to ty sobie zrobisz, jeśli ponad załogą ustawisz powietrzną piratkę! Kurwa! - zakończyła soczyście.

- Racja racja - przyznał t’skrang, a Ragham współczująco patrzył na kulącego ogon przyjaciela. Nie wstawił się jednak za nim. Nie powiedział ani słowa i Pustułka, na przekór sobie, rzuciła mu złe spojrzenie. - Niemniej na statku będzie kupa Dawców Imion. Więcej niż potrzeba do obsługi jednego okrętu. A bosman wszystkich sam nie dopilnuje. Przyda się pomoc kogoś, kto umie zaprowadzić dyscyplinę...

- ...a ty niewątpliwie to potrafisz
- dokończył za niego wojownik, z nieznacznym uśmiechem. - Na swoim poprzednim statku też tak ustawiałaś innych do pionu?

Popatrzyła na niego ponuro. Potarła dłonią kark, nie bardzo wiedząc jak traktować kapitana, który na byle fuknięcie kulił się i zachowywał jak skarcony szczeniak.

- Na swoim poprzednim statku nie musiałam - odgryzła się zamiast tego Feniksowi - bo od tego był, cholera, bosman. Posłuchaj, kapitanie - odetchnęła głęboko i postarała się kontynuować spokojniej. - Nie może być tak, że bosman nie potrafi sobie sam dobrać ludzi. Nie może być tak, że porządek na statku to zmartwienie kapitana. Jeśli liczysz na to, że wrak da się przejąć, to faktycznie “Tancerce” potrzebny będzie drugi porządkowy. Ktoś, kogo będziesz mógł zostawić ze swoim oficerem na maruderze. Nie ja, kapitanie. Nie mówię, że nie pomogę, na ile będę mogła. Ale nie wlezę z butami w sprawy twojego bosmana. Chyba, że będzie tego chciał.

- Zobaczymy jak będzie - powiedział tylko Scalor z miną, której dziewczynie nie udało się rozszyfrować. - To bardzo zyskowna misja, ale też i skomplikowana. Jeśli wszystko to czego się dowiedziałem jest prawdą, to będziemy nie tylko bogaci, ale i bardzo, bardzo sławni.

- Bierzesz na siebie przygotowanie niezbędnego nam ekwipunku?
- spytała, wciąż bardziej zainteresowana konkretami niż obietnicami abstrakcyjnego dla niej bogactwa i równie abstrakcyjnej sławy.

- To już załatwione - odpowiedział wesoło. - Poza tym po drodze jest kilka niall pod protektoratem K’tenshinów, więc będzie można coś zarobić na boku. A może nawet wynająć przewodników wśród dzikich t’skrangów lub Katani.

- A co z adeptami? Których wybrałeś?

- Żaden z nich nie jest tutejszy. Żaden z nich nie zna życia Rzeki. Poza … takim jednym jasnowłosym, okrąglutkim na twarzy. Jakby to objaśnić
... - zasyczał cicho kapitan. - Takie okrągłe wypieki ludzi z okolic Jerris... - zwrócił się do Raghama.

- Pączki?

- Pączki! Właśnie! No więc z twarzy to taki jasnowłosy, jasnobrody pączuś. On wyglądał na takiego, co przemierzył spory kawałek Barsawii. Ale też nie jest stąd.

- To ten z łukiem, z którym rozmawiałeś w tawernie?
- przerwała mu Pustułka.

- Tak, to ten z łukiem - potwierdził. - Wygląda na takiego, co zna dżunglę, co czuje bicie jej serca, jakby to Katani powiedzieli. Potem byli Awicenna i Amaltea - zaczął wyliczać, wracając do przerwanego wątku. - Rodzeństwo. Hałaśliwe. Zwłaszcza iluzjonista. Z tego co o nim wiem, poprztykał się z Theranami w Urupie, zaś jego siostra wygrała kilka lokalnych turnieji. Dziewczyna żądna przygód, a młodzian żądny gotówki. Potem Płomienista Nissa. Ale sam nie wiem. Z jednej strony to chętna i doświadczona adeptka a mistrzyni żywiołu to mocne wsparcie. Ale to też kobieta temperamenta...

- Takie lubię
- zamruczał wojownik, odchylając się na krześle i rzucając t’skranogi porozumiewawczy uśmieszek.

- Wziąłbym Nissę, gdyby nie ten tłok na statku - mówił dalej Tryskin, ignorując wtręt kompana. - Za dużo Dawców Imion, którzy mogliby jej na odcisk nadepnąć. Za duże ryzyko. A szkoda trochę. Kto potem? A! Grenshar to solidny i słowny najemnik. Ale drogi, a większość gotówki wydałem na przygotowania. Nie stać mnie na niego. O Salimarze słyszeliście?

Aune pokręciła przecząco głową.

- Salimari? - spytał Ragham, drapiąc się po głowie. - Przypadkiem to nie ona wtedy, wiesz...?

- Salimar
- poprawił go jaszczur. - Ponoć świetny złodziej. Na pewno gadatliwy i chełpliwy. Tyle, że nikt za niego nie poręczy, ja sam o nim nie słyszałem a to jego spojrzenie... Nie potrafiłbym mu zaufać. Dalej jest Hershon. Ksenomanta. Nie wiem jak dobry, ale wygląda jakby jedną nogą stał już nad grobem.

- Oni wszyscy tak wyglądają - burknął wojownik. - Przecież Mały też był blady jak ściana.

- Ale on używał bielidła
- przypomniał mu Scalor. - A ten Hershon wygląda, jakby miał chorobę morską od samego patrzenia na statki. Mówię ci, coś z tym ksenomantą jest nie tak.

- Z każdym z nich tak jest.

- Nie wiem. Mi Hershon nie podoba. Mam złe przeczucia co do niego. Był jeszcze taki jeden posępny ork, ale nie wiem co z tego będzie.

- Poczekaj
- poprosiła kapitana Pustułka. - Więc tak naprawdę w grę kto w chodzi? Ten... Pączuś - powiedziała, nie wiedząc jak inaczej nazwać adepta, którego imienia i dyscypliny Tryskin nie chciał podać. - Awicenna, Amaltea i ork? Czy o ksenomancie i złodzieju mimo wszystko myślisz?

- Jeszcze nie wiem. Złodzieja bym nie brał, chociaż... Może gdyby był inny
- mruknął, podejmując decyzję. - Złodzieja wezmę, jeśli nie trafi mi się ktoś lepszy. Hershona, na pewno nie.

- A potrzebujemy w ogóle kogoś o lepkich paluchach? Twoi chłopcy nie radzą sobie z takimi sprawami?
- zainteresowała się autentycznie. - Wolisz ryzykować, że ci ktoś rąbnie ci coś, na czym ci zależy?

- Adept to jednak coś więcej
- stwierdził Ragham, wyrywając z Aune pogardliwe prychnięcie, które sugestywnie wyraziło jej opinię w tym temacie.

- Mam swoich ludzi i w razie czego otworzą wszystko, ale adepci są po prostu lepsi - powiedział Tryskin, patrząc to na jedno, to na drugie.

- Mi za jedno kogo weźmiesz - wzruszyła ramionami. - Ty jesteś kapitanem. A ze złodziejem nawet lepiej. Jak coś komu zginie, będzie przynajmniej wiadomo z kogo kozła ofiarnego zrobić - wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu. - Masz jeszcze dla mnie jakieś konkrety, kapitanie? Chcesz o czymś porozmawiać?

- Chyba to tyle na dziś. Poza tym, powspominamy dawne czasy
- t’skrang, wskazał na Feniksa, który podniósł tyłek z krzesła tylko po to, żeby wyjąć kolejną karafkę wina.

- No i dobra - przeciągnęła się aż coś jej trzasnęło w kręgosłupie. - Choć nie wiem czemu nie mogło to poczekać do jutra - zamarudziła po raz pierwszy od czasu opuszczenia tawerny. - Aż zbierzesz wszystkich, ustawisz w rządku i objawisz im cel wycieczki. Bo chyba zrobisz to przed opuszczeniem portu?

- Nie... Dopiero jak będziemy już na jeziorze. Z dala od portu
- odpowiedział, rozlewając wino do kielichów, a Pustułka zamarła w pół ruchu. - Wolałem tobie sprawę wyłuszczyć jak najszybciej.

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
- spytała bardzo spokojnie, nie chcąc kolejny raz iść Tryskinowi na przekór. - Wydry. Maruder. Biała plama na mapie. Piraci. Powinni wiedzieć w co idą. Przynajmniej ta młoda, Amaltea - powiedziała, przypominając sobie niewinną twarz elfki. - Turnieje to nie to samo co Rzeka.

- To Wężowa Rzeka. Wydry są wszędzie, piraci też, podobnie jak niebezpieczeństwo
- odparł stanowczo Scalor. - Tu nie ma łatwych i bezpiecznych wypraw. A ona nie idzie sama. Jest pod opieką brata, a ten nie wygląda tak naiwnie. I na pewno wie w co się pakuje. Zresztą każdy wie. Mówiłem wszak, że szukałem doświadczonych.

- Mówiłeś też, że tylko jasnowłosy zna życie Rzeki
- wytknęła mu, przerzucając przez ramię pas miecza i kierując się w stronę wyjścia. - Przemyśl to kapitanie, bo czasem brak jakiejkolwiek odpowiedzi jest zdecydowanie gorszy od kłamstwa. Zamelduję się jutro - dorzuciła już zza drzwi, zdecydowana wrócić do tawerny i swojej załogi jak najkrótszą drogą.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 23-04-2012 o 01:15.
obce jest offline  
Stary 25-04-2012, 17:35   #28
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W "Zerwanej Cumie" zabawa już się rozkręciła na całego. Jedni goście wchodzili, inni wychodzili. Alkohol lał się strumieniami, a karczmę wypełniały tańce, hulanki, swawole. Im ciemniejszy zapadał zmrok nad Selenthiel tym karczmie było głośno i tym bardziej pijani ją opuszczali osobnicy.
Hulanki trwały aż do zamroczenia. Kilku delikwentów już leżało pod stołem. Inni się zaprawiali kolejnymi kielichami.
Coraz bardziej pijane towarzystwo wpadało na coraz głupsze pomysły zabaw. Ale trzeba było przyznać jedno, pożegnanie Pustułki ze swą starą załogą będzie pamiętane przez następne kilka miesięcy. No chyba, że ktoś inny w Selenthiel urządzi podobną bibkę na swą cześć.
Nie wszyscy jednakże podzielali rozrywkową naturę marynarskiej braci.


Na pewno nie podzielał jej Hershon. Spokojnym i zimnym niemal spojrzeniem spoglądał na resztę sali. Niemal flegmatyczne ruchy ksenomanty i pietyzm z jakim pochłaniał każdy kęs posiłku były niewątpliwie przedmiotem kpin z Hershona. Oczywiście za jego plecami. Wszak ci posługujący się najmroczniejszą odmianą magii wzbudzali nie bez powodu strach. Tym bardziej, że cieszyli się też opinią mściwych i okrutnych. Nikt nie chciał otwarcie zadzierać z ksenomantą.
Blady ostrzyżony na pazia i gładki na obliczu elf Hershon stał na uboczu i nie musiał martwić się o tłok wokół siebie. Dawcy Imion w zasadzie go unikali.
Oczywiście zdarzały się wyjątki.
Tym wyjątkiem była Płomienista Niss.


Wyzywające spojrzenie, pełny biust, włosy niemal niczym ognista grzywa otulające śliczną twarzyczkę. Wąskie usta, nieskore jednakże do uśmiechu innego niż ironiczny. Była piękna i była niezdobyta, sztywna w zachowaniu, oschła i... niezainteresowana.
A jednak rozmawiała z Hershonem, choć głównie dlatego że parę rzeczy łączyło ich w tej chwili. Zamiłowanie do magii, pogarda dla tłuszczy która bawiła się dookoła, znudzenie przyjęciem oraz... brak jakiekolwiek obopólnego fizycznego pociągu.

Ich rozmowa dotycząca magii i innych planów mogłaby być pouczająca, gdyby nie wino szumiące im w głowach. Sprawiało ono, że wyuczone teorie i formułki mieszały się w jeden pijacki bełkot, a braki w logice nadrabiała fantazja. Oboje więc dywagowali ze sobą dla samej sztuki prowadzenia rozmowy. No i z nudy.

Rankiem w karczmie pełno było śpiących Dawców Imion, których nadmiar alkoholu powalił. Dzielnie walczyli z kolejnymi butelkami. Aż w końcu polegli na polu chwały.


Oj działo się tej nocy w Selenthiel, oj działo.
W dzielnicy zamieszkanej przez elfów wybuchł pożar. A dokładniej zapaliła się kostnica położona wśród drzew na uboczu dzielnicy. Sama zapalić się nie mogła, ktoś musiał celowo strącić kaganki których światło miało wedle wierzeń tutejszych elfów odstraszać złe duchy od ciał świeżo zmarłych nieszczęśników.
Potwierdzały to zresztą znalezione zwłoki przed kostnicą. Jak i ślady w miękkiej glebie.
Na szczęście większość budowli udało się ocalić od pożogi, choć walka z żywiołem trwała całą noc.
Niemniej rankiem elfi śledczy o imieniu Saulomar, mógł działać. Zwęglone zwłoki jakie miał przed sobą były duże, ciężkie. Należały do mocno zbudowanego mężczyzny o potężnych gabarytach.
To nie były elfie zwłoki. Saulomar więc był pewien, że ktoś tu go próbuje oszukać. I to w kiepskim stylu.
I wiedział też kogo szukać. Awicennę iluzjonistę.


Hrusk zaprowadził Awicennę i Amalteę w kierunku starych portowych magazynów w biednej części osady.
Pomiędzy ostrzeżeniami (że to zły pomysł, że powinni go wypuścić, że nie wiedzą na co się narażają etc...), opowiedział nieco o Mistrzu. Był on adeptem, był szefem szajki złodziejaszków i nikt z nim nie zadziera w Selenthiel. I był elfem. Opowiedział, że Mistrz zdetronizował poprzedniego szefa złodziejskiej gildii działającej w mieście. Hałaśliwego grubego orczego osiłka o imieniu Kurgan. I naruszył tym równowagę sił pomiędzy złodziejami i przemytnikami. Swym działaniem wszczął walkę, która ostatecznie zakończyła się rozejmem pomiędzy nim, a szefem przemytników Dersilis’sem.
Że jest najlepszym zabójcą w mieście, acz nie wynajmuje się do żadnych zleceń. Że jest wygnanym therańskim szlachcicem lub pochodzi z Urupy albo za Morza Aras lub Garlthik Jednooki go ściga.

Trochę więcej wiedział za to Dersilis’sie. Oficjalnie członku aropagoi K’tenshin i lojalnym sługą swego niall. Nieoficjalnie, dzięki znajomościom z filarem Carinci, handlarzem therańską magią z przemytu. W dodatku agent V’strimon. Choć po prawdzie zapewne służy tylko sobie, wykorzystując oba aropagoi.
Dersilis’s miał być wedle postawnym i mocno zbudowanym t’skrangiem o czerwonym grzebieniu poznaczonym gdzieniegdzie żółtymi plamkami, świetnie władającym bronią oraz rozmiłowanym w elfkach.
Dlatego właśnie to miasto wybrał na centrum swej działalności.
Tych rewelacji słuchała głównie Amaltea, bowiem zbudzony przedwcześnie Awicenna walczył z groźnym przeciwnikiem jakim był syndrom dnia następnego.

Magazyn do którego doprowadził ich Hrusk, był spory. Kiedyś zapewne budowano tu i remontowano pomniejsze okręty. Potem zaś ktoś uznał, że lepiej wykorzystać to miejsce na przestrzeń magazynową.
A obecnie całkiem porzucił.
Stare drewniane wrota otwierały się z głośnym skrzypieniem, wpuszczać niewiele światła do półmroku wypełniającego opustoszony budynek. Podobnie głośno skrzypiały pod ich stopami.
W magazynie było dość ciemno, strop budowli niknął w mroku, przesączające się przez szczeliny w dachu strugi światła tworzyły dość posępną atmosferę tego miejsca.
Magazyn był w zasadzie pusty, pomijając walające się tu i tam puste skrzynie.
Jedyną osobą w tym pomieszczeniu był elf.


O włosach tak biały, że niemalże na srebrne wyglądały, naciągnięty na głowę kaptur skutecznie utrudniał dostrzeżenie szczegółów twarzy. Sam strój miał jasnofioletową barwę i był zdobiony elfimi haftami. Modniś był z tego Mistrza. Ale i praktyczny modniś, pełen zaczepów strój uzupełniały takie dodatki, sztylety, linki kotwiczki, noże i... inne drobiazgi, których ani Awicenna, ani Amaltea nie potrafiły rozpoznać.

Siedząc za starym dębowym biurkiem Mistrz rzezał właśnie jednym nożykiem w drewnianej rękojeści sztyletu nadając mu kształt dwójki elfów splecionych w miłosnym uścisku. Zajęty tym zajęciem nie zwracał uwagi na trójkę intruzów. Tak przynajmniej się im wydawało, dopóki nie rzekł do nich głośno acz spokojnie. - Obyście mieli dobry powód by mnie niepokoić, nie lubię marnować swojego czasu na drobnostki. A i... jeszcze jedno. Na waszym miejscu nie podchodziłbym bliżej. Wy chcecie jeszcze pożyć, a ja nie lubię zapachu krwi o poranku.
Po czym nie przerywając wycinania kształtu w drewnie, spytał.-A więc ? Jakiż jest powód zawracania mi głowy?


W mieścinach takich Selenthiel handlować na ulicy mógł każdy. W małych mieścinach to się udawało, bo w dużych było już z tym ciężko. Miasta takie jak Travar pobierały opłaty od towaru, od przestrzeni zajmowanej przez stoisko, opłaty dla za straży miejskiej za ochronę (a dokładniej za nie czepianie się. Od ochrony lepiej wynająć lokalny gang.), opłatę za... sporo opłat, które trzeba było uiścić by w spokoju móc handlować.
Na szczęście Selenthiel nie był dużym miastem i Jhink mógł w spokoju wystawić swój towar, by pohandlować.
I szło mu kiepsko. Ryby nie cieszyły się wzięciem, bo nie on jeden sprzedawał tanie ryby dla biedoty. Kilku handlarzy czyniło to samo, mając lepszy asortyment, lepsze stanowisko i zdecydowanie więcej doświadczenia w handlu.

Niemniej przesiadując z rybami na targu, Jhink mógł nie tylko coś zarobić. Ale przede wszystkim coś usłyszeć. Handlarze plotkowali, kupujący plotkowali, straganiarki, przekupki.
Wieści rozchodziły się po targu lotem błyskawicy. Choćby te o podpaleniu kostnicy przy przybytku Garlen, o Plugawej Dłoni, o podwyższeniu podatków, czy też o amorach członka rady miejskiej do Zalotnej Mgiełki, królowej kurtyzan w Selenthiel.
Jedna zaś szczególnie przykuła uwagę Jhinka.
-Statek widmo?- pytała jedna pucułowata krasnoludka, od stojącego z rybami lepszego sortu starego t’skranga.
-A juści. Okręt widmo. Płynący przez rzekę, galera krasnoludzkich kupców z Throalu. A na niej same trupy, kilku częściowo strawionych jakimś kwasem, reszta ukryta pod pokładem. Wszyscy martwi.- odpowiadał t’skrang.-Ponoć druga w tym miesiącu.
- Co ich zabiło? Ty pewnie wiesz, co ?
- spytała ciekawa nowinek krasnoludka.
- Nic z tego świata w ten sposób nie zabija. Ale K’tenshini się pieklą, bowiem wedle nich giną jak na razie krasnoludzkie galery i ich okręty. Dlatego “Rubinowy miecz” jest tutaj.-mruknął t’skrandzki handlarz rybami, bardzo cicho i bardzo poufnie.-Myślą, że ktoś chce rozwścieczyć Throal i im zaszkodzić. Nie wiedzą jednak kto, czy to Theranie czy T’Kambras.
-Oj, T’Kambras by mnie nie dziwiło, ale Theranie? -
zaśmiała się krasnoludka i dodała.- Toż to powszechna wiedza, że K’tenshiny potajemnie paktują z tą therańską zarazą.
-Ale grają na dwie strony, co pewnie gubernatorkowi Kyprosowi nie odpowiada.-
zaśmiał się t’skrang.
-Przynajmniej dopóki “Rubinowy miecz” w Selenthiel spokój będzie.- odparła z zadowoloeniem krasnoludka spoglądając na stojący przy molo okręt.- Piraci nie będą się kręcić w okolicy miasta.
-Ale i podwładnych Dersilis’sa odstraszy od portu. Będą się musieli przyczaić i siedzieć cicho dopóki wojskowy okręt w porcie, a żołnierze w mieście.-
stwierdził trafnie handlarz.
-A jak długo będą siedzieć?- spytała krasnoludka, w odpowiedzi słysząc.- Na mój dziób kilka dni do tygodnia. Chyba, że szpiedzy aropagoi znajdą jakiś trop.
Tymczasem uwagę Jhinka zwróciła osóbka, przemierzająca śniada i ciemnowłosa kobieta o charakterystycznym makijażu. Lekko uśmiechnięta, wręcz zadziornie niemal, ze złamanym trollowym mieczem przy pasie.
Osławiona lub niesławna Pustułka. Zależy kogo pytać.
Zauważył ją, a ona zauważyła jego.

Aune bowiem idąc do Smoczej Tancerki nadkładała nieco drogi. Czyniła tak po to, by trunek wypity wczoraj do końca wywietrzał jej z głowy. Droga przez targ rybny wypadła jej przypadkiem.
Podobnie jak przypadkiem zauważyła jasną czuprynę okalającą pyzatą twarz. Znawcę dżungli od Scalora handlującego rybami rzecznymi. Kto by się tu go spodziewał, prawda ?


“Szaleniec... wariat... nie pokona Tassa... Jeśli ma szczęścia więcej od rozumu... No, jeśli znajdzie rzecznego karmazyna przed Tassem... W tej części rzeki niełatwo... Żeby się tylko nie utopił... Dwie monety na szaleńca.”-takie słowa słychać było na pomoście do którego przycumowana była Tancerka. Zgromadzony tłumek t’skrangów i nie tylko, gapił się i komentował dwóch rozdziewających się Dawców Imion. Ciemnowłosego i ciemnobrodego mężczyznę i t’skranga o żółtawej łusce. Chudy jaszczur niczym trzcina wydawał się chucherkiem przy mężczyźnie.Nie. Raczej jak żółtawa strzała. Stworzony do żywiołu w którym mieli się zmierzyć.
Nic dziwnego, że większość stawiała przeciw człowiekowi.
Ubrań i przedmiotów obu adwersarzy pilnował mały wietrzniak z czarnym tatuażem przecinającym oblicze.


Oraz z lśniącymi skrzydełkami na których znajdowały się czarne plamki. Przewieszony przez jego szyję medalion, wydawał się za duży dla niego, co jednak nie przeszkadzało mu go nosić.
A pozostałe t’skrangi zdawały się darzyć wietrzniaka respektem. Choć trudno było zgadnąć, czemu.

Na samym statku trwał ruch, tragarze wędrowali po trapie tam i z powrotem znosząc towary do ładowni. Całym tym ruchem za pomocą wrzasków koordynował rosły barczysty t’skrang o ciemnozielonej łusce, rozebrany do pasa prezentował na plecach tatuaż sporego węża zrobiony za pomocą kryształków wprawionych w ciało. Przy jego pasie zaczepiony był bicz, o długiej rękojeści, zakończonej krótkim szpikulcem.
Zaś jego pracę nadzorowała t’skrangijska piękność, wysoka szczupła, o długim niczym bicz ogonie i pięknym grzebieniu, na którym dominująca na jej ciele zieleń przechodziła w słoneczną żółć. Obrana w zdobioną kamieniami półszlachetnymi skórznię i uzbrojona w krótki miecz o zdobionej srebrem rękojeści.
Jaszczurzyca, zapisywała kolejne pakunki, jednocześnie kątem oka zerkając na szykujących się do walki konkurentów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-05-2012, 00:59   #29
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- ... mówię ci – nieco już podchmielony Awicenna perorował Pustułce – Może wyglądać na diablo choleryczną kokotę, ale cóż może...?! Przysmażyć? Toż to nie Płomienna Nissa, a Zasypane Palenisko by było!, jak tylko marynarze poczuliby swąd... - podkreślił swój wywód gwałtownym walnięciem kufla w stół, niemal trafiając w łapę siedzącego obok t'skranga – Zresztą, nie takich rzeczy się dokonywało! Toż to nie to, co Burzowa Sonja sprzed Pogromu, czy nawet Hiacynta zwana Płonącą Brodą... znaczy... - iluzjonista najwyraźniej miał przebłysk czystości umysłu, bo uzmysłowił sobie, o czym mówi – No, znaczy – nie nęci cię sprawdzenie, czy ten amalgam dolegliwości miesięcznych, odchodzącej kobiecości i zwyczajnej wredności da się zdobyć...? - zmienił temat.

- Relikt sprzed Pogromu i kobieta z brodą? - zachichotała znad splatanych w Hurimmowej brodzie warkoczyków. - Zacne gusta posiadasz. Nie dziwne, że od Nissy oczu oderwać nie możesz. Pasuje do zestawu.

- Zacne! Wiedziałem, że docenisz – uśmiechnął się złośliwie iluzjonista – Pustułki przecież mają poniżej dziobów puszek miękki i przyjemny, więc już po wyborze przydomku poznałem w tobie koneserkę.

- To skoroś ty mi konfrater, to ja ci powiem tak – nachyliła się ku niemu. - Myśmy się o nią założyli. Kulasa spławiła, ale fajerwerków nie było. I ja sądzę – uniosła znacząco palec, podkreślając doniosłość swojej wypowiedzi – że dopóki jej alkoholem nie nasmarujesz, to ona drewno jest. Łatwopalne? Może. Ale suche strasznie.

- Albo... - Awicenna zrobił pauzę i potoczył po sali wzrokiem ognistym i wzniosłym, jakby miał zamiar ogłosić wielką mądrość – Woli kobiety! To zresztą świetnie rozumiem. A nasza kłoda się chyba dość w alkoholu namoczyła. – Spojrzał w kierunku Nissy, która zaczęła już nawet zapominać, aby siedzieć sztywno i z idealnie prostymi plecami - Aż kusi sprawdzić, czy tak płonie mocniej i bardziej widowiskowo!

- Zakład czy wspólne urabianie samicy dla lepszego efektu? - spytała, podążając za jego spojrzeniem i przyglądając się kobiecie z nagłym zainteresowaniem.

- Zakład i wspólne urabianie – stwierdził elfBo ten t'skrang coś wątpi w to, żebyśmy my... - pewność siebie aż z niego wyzierała, gdy z wyraźną wyższością spojrzał na swego sąsiada, śmiejącego się z ich planów – Byli w stanie dokonać tej sztuki.

- A juści! Mój amigo, mężny i brejw kapitan „Wodnego Węża” nie zdołał amorować jędzy, więc mogę całe srebro przeciw wam postawić! - uniósł się t'skrang.

Przy stole zawrzało. Widać było, że spora część załogantów „Mewy” wątpi w powodzenie podboju Nissy... ale skoro przeciw Aune postawił jakiś rzeczny gad, to trzeba było nauczyć go respektu! Sprawa błyskawicznie zaczęła się eskalować – załogi „Wodnego Węża” i „Mewy”rzucały na stół coraz większe pieniądze, a groźby i wyzwiska zaczęły płynąć z obu stron. Podryw Mistrzyni Żywiołów, jeszcze chwilę wcześniej będący ledwie fanaberią podpitej dwójki, wnet stał się sprawą honoru!

Aune w pierwszej chwili skrzywiła się wyraźnie, ale w kolejnej już ściskała pazurzastą łapę t'skranga.

- Stoi! - oznajmiła, potrząsając nią energicznie. - A ty, przyjacielu, gdy wrócimy zwycięscy, niosąc w dłoniach dziewiczy zapewne wianek zamorowanej jędzy, wzniesiesz kilka toastów za załogę „Czarnej Mewy”. Skoro już idziemy pomścić twojego kapitana i zatopić tą galerę. Stoi? - wyszczerzyła się do jaszczura w szerokim uśmiechu.

T'skrang coś odrzekł, ale wrzawa pochłonęła jego słowa. A ani Awicenna, ani Pustułka nie zamarudzili tyle, żeby wsłuchiwać się w jego głos. Tylko Aune na odchodnym ostrzegła Ślepego, że jeśli usłyszy jak udaje ją w kolejnej odsłonie swojego małego przedstawienia, to język przez tyłek wyrwie.

Ale i to zostało załatwione szybko. Dwójka śmiałków żwawo ruszyła ku Nissie, która nieświadoma swej roli wdała się w rozmowę z bladym ksenomantą. Raczej niezbyt interesującą dysputę, bo oboje przedstawiciele magicznych dyscyplin mieli znudzone oblicza.

- Siądźmy obok – szepnął Awicenna do towarzyszki. – I chwilkę pomilczmy, bo ta dysputa to wielkie kuriozum być musi. Aż szkoda przegapić! - widać było, że iluzjonistę zżera ciekawość, o czym można gadać z pijaną Nissą. Zwłaszcza, jeśli jest się pijanym ksenomantą...

- Dobra – zgodziła się od razu. - Tylko wypatruj, żeby nas kto nie ubiegł i od tej nudy nie zaczął ratować jej nieproszony.

- Doskonale – stwierdził, siadając nieopodal Nissy i wskazując Pustułce miejsce po drugiej stronie kobiety.

Wyzwanie zapowiadało się ciężko. Zarówno Hershon jak i Nissa - mając w pogardzie tutejsze opilstwo - raczyli się alkoholem oszczędnie. Niemniej oboje byli już dość pijani, by ich dotycząca aspektu przestrzeni astralnej i jej powiązań z płaszczyznami żywiołów rozmowa nie była tak składna, jak być powinna. Sądząc po argumentacji, spore braki w wiedzy i doświadczeniu uzupełniali wymyślnymi teoriami i mniej lub bardziej logicznymi wywodami opartymi na niesprawdzonych plotkach.

- Przestrzeń astralna? - zdumiał się Awicenna, słysząc wywody ksenomanty oraz elementalistki. – Wybaczcie wtrącenie, ale... czy mam może przyjemność ze sławną Nissą, władczynią ognia? - Skoro słowa Nissy zlewały się już w jeden, pijacki bełkot, to chyba łechtanie ego winno zadziałać...

I, nachylając się, dał ręką znak Pustułce, żeby ona też wkroczyła do akcji.

-Taaak. To ja - odparła rudowłosa przyglądając się bacznie, acz bez entuzjazmu Awicennie. Widocznie, nie on pierwszy próbował pochlebstw, na jej nieskromnej osobie.

- To szczęście! - odparł Awicenna, uśmiechając się szeroko. – Właśnie toczyłem z moją towarzyszką, Pustułką... - odchylił się, wskazując na Aune, która odruchowo wcisnęła mu w rękę zwędzony z jednego ze stołów kufel – ...debatę. I nadzwyczajnie brakowało nam zdolnego mistrza żywiołów, który by to wyjaśnił. Poszło nam o zjawisko, które przydarza się na drakkarach. Maszty... no, stają w płomieniach. Niebieskie, tańczące płomienie pojawiają się na końcówkach... - zaczął opisywać...

- To...eeee...duszki ognia tańczą... taak - najwyraźniej Mistrzyni Żywiołu niewiele o tym słyszała. Albo też nie znała wyjaśnienia. Albo po prostu nie kojarzyła o co chodzi. I wymyśliła najgłupsze z możliwych wyjaśnień fenomenu, wspierając je marsową miną mającą podkreślić jej prawdziwość. - W nocy sobie lubię żywiołaki potańcować.

- To ziarna burzy - powiedziała piratka szczerząc zęby w wesołym uśmiechu. Po równo do Nissy, iluzjonisty i skwaszonego ksenomanty.

- Dusze martwych... dusze no... tych... martwych, byłych marynarzy okrętu... chronią przed burzą - mamrotał cicho Hershon.

- Żywiołaki. Bo ognie.. ogniki - Nissa uparcie i najwyraźniej poważnie broniła swojej tezy.

Awicenna uśmiechnął się do Pustułki, lecz nie skomentował. Nissa mogła poczytać sobie to za atak, gdyby podważyli jej wersję...

- Proszę! - odpowiedział przyjaznym śmiechem Nissie.Proste, eleganckie... i prawdziwe – zrobił pauzę, żeby przejść do komplementu. – Dziękuję za taki wgląd w sprawę. Bezcenny dla każdego Iluzjonisty, jak ja. Zaczynam rozumieć, dlaczego wybrałaś ścieżkę ognia – musisz się doskonale prezentować w tańcu! - odniósł się do ogników, które ponoć musiały się wytańczyć.

- Nie. Nie dlatego... wybrałam ogień - mruknęła w odpowiedzi Nissa, nie odnosząc się do jego przytyku do tańca. Odsunęła się nieco lekko i chwiejnie. Najwyraźniej nie lubiła tańczyć, lub nie umiała. Lub jedno i drugie zarazem.

- Ja wybrałem moją dyscyplinę by zrozumieć... życie. I jego aspekty związane z przemianą w kupę kości... związane z przemijaniem - wtrącił swoje trzy grosze ksenomanta. - Moja dyscyplina ma dużo pow... więzi z życiem. Tylko nikt nie widzi... tego. Smutne... prawda?

Aune wywróciła oczami i nachyliła się ku władczyni żywiołów.

- Naprawdę chcesz spędzić resztę wieczoru słuchając o kupach kości? - szepnęła. Nie uwodzicielsko nawet, ale z nieopisanym zdumieniem tym, jak można wybrać nudę ponad wszelkie inne rzeczy, które oferowało miasto.

Nissa spojrzała chłodno na dziewczynę, dodając głośno:

- Naprawdę wolę... te ku... kości, niż tańcować ku uciesze bandy... pijanych...śliniących się na mój … moje cy... uroki... hałaśliwych... małp drzewnych.

- O jakich... kościach mówimy? - spytał zaciekawiony ksenomanta.

- To olej to. Ich. Choć na chwilę - przygryzła wargę Pustułka, przez moment przyglądając się kobiecie. - Chodź - zaproponowała spontanicznie, wyciągając w jej kierunku śniadą, ciepłą rękę. - Zgarnijmy najlepsze wino jakie zostało i chodźmy nad jezioro. Światłowstęgi już powinny się zapalić. A Hurimm mówił, że czasem pojawiają się też te świetliste ważki.

Awicenna, który uprzednio – wyłączony z głównego nurtu dyskusji i pozostawiony z bladym ksenomantą – zwyczajnie oparł się o krzesło i odchylił do tyłu, nagle powrócił do rozmowy.

- Doskonały pomysł – poparł Aune.A jeśli wam będzie tych widoków za mało, zawsze służę swoją sztuką – wyszczerzył się. Pokazowo ignorując Hershona, podkreślając, że propozycja się jego nie tyczy.

Nissa jakoś nie wydawała się zachwycona wizją świecących glonów. A i świetlistych ważek.

- A ja mam pójść bo...? - spytała Mistrzyni Żywiołów, najwyraźniej oczekując argumentacji.
- Kuglarskie sztuczki, światełka... - Hershon mruknął wcale nie zamierzając być pomijany. - Nie uważasz, że to... dość pospolite... zobaczyć jednego.. to jak zobaczyć... wszystkich.

- Bo świetliki są piękne. Bo nad jeziorem będzie mniej tłoczno – a o tej porze nie powinno być komarów... no, i bo zawsze miło spędzić czas przy doskonałym winie i w dobrym towarzystwie – odparł Awicenna, trochę zdziwiony pytaniem.

- O tak... ładne... widziałam.. je.... i jedne i drugie dziesiątki razy. I glony i świetliki. Polecam obejrzeć - odparła bez entuzjazmu w głosie Nissa.

- Ja widziałem dziesiątki razy pijanych marynarzy... - zakreślił ręką łuk iluzjonista – Świetliki są ładniejsze. A obiecuję, że będę was obie zabawiał dyskusją.

- Wiesz... chyba wolę Hershona- mruknęła po krótkim namyśle Nissa. Sięgnęła po wino. - Błaznów nie... lubię... zabawiać mnie nie trzeba.

Błaznów...” To słowo zadźwięczało bardzo nieprzyjemnym, pogardliwym brzmieniem. Awicenna bez trudu dostrzegł kurczący się do nieładnego grymasu uśmiech Pustułki i pięść zaciskającą się jak do ciosu. Równie łatwo zobaczył także wykwitający w tej samej chwili blady, triumfujący uśmieszek na białej jak mleko twarzy ksenomanty. .

- „Błazen” płynie ze Scalorem Awicenna stwierdził sucho, zanim Aune zdążyła podnieść na kobietę ręke. – I kapitan poprosił go o opinię, jako wykwalifikowanego czaromiota. W przeciwieństwie do niektórych... - spojrzał na Hershona. - Taka trudność porozmawiać?

- Byle szybko - burknęła mistrzyni żywiołów, robiąc niewątpliwie kwaśną minę i wstając z krzesła. - Przejdziemy się drogą do mego domu, tyle czasu wam starczy, na rozmowę?

- Zależy, czego się dowiemy – podsumował krótko iluzjonista, powstrzymując się przed złośliwym komentarzem.

Ponad jego ramieniem Aune posłała krótkie spojrzenie zaniepokojonemu Bolhowi i pokręciła lekko głową. Nie, to wszystko nie było warte. Rozluźniła palce, zaczepiła kciuki o szeroki pas i wyraźnie odsunęła od siebie wizję rudej plującej na podłogę wybitymi zębami.

- Więc nie marnuj ni mojego, ni swojego czasu - warknęła w tym czasie wściekle Nissa i ruszyła poirytowana chwiejnym krokiem do wyjścia.

Awicenna zagryzł wargi. Byle do drzwi, byle do drzwi... potem będzie mógł ogłosić triumf. Bo więcej nie chciał – ba!, miał dość tej kobiety. Niby była bardziej urodziwa od Pustułki – Aune miała irytujące defekty i była dość zaniedbana – ale... no, z tej dwójki to właśnie Aune budziła większe pożądanie. Bo mogła mieć trochę zbyt krzywy nos, toporne brwi... ale dla odmiany umiała się bawić – i nie miała przymocowanej do twarzy miny kogoś, kto chwilę temu połknął cytrynę.

A taki wyraz twarzy dość łatwo sprowadzał jakikolwiek podryw – nawet jeśli wciąż miałby szanse – do strefy możliwości, z których iluzjonista korzystać nie chciał.

Rudowłosa poruszała się szybko kierując się do drzwi. Nie oglądała się za Awicenną, wręcz oczekując że za nią nadąży. Lub mając to głęboko “w poważaniu”. Ta druga możliwość była bardziej prawdopodobna. Natomiast ksenomanta zwrócił się do Aune.

- To czemu niby Scalor... nie chce mnie...?

- Później! - przecięła jego powolne pytanie jak ostrym nożem i wypadła z tawerny.

Ile do dla żeglarza dopaść babę w długiej kiecce? Moment jedynie. Doskoczyła, zagrodziła drogę. Nie zamierzała ganiać za nią jak uniżony pachołek, nie zamierzała być miła, bo i sympatii nie potrafiła już z siebie wykrzesać ni iskry.

- Durna jesteś strasznie – warknęła mistrzyni żywiołów prosto w twarz i nie było w niej już nic z przyjaznej dziewczyny, która chwilę temu wyciągała do Nissy rękę. - Ze Scalorem chcesz iść a do pustego łba ci nie przyszło, że pogardą gówno zdziałasz? Że jak zrazisz tych, co ze Scalorem płyną, to sama nigdy na statek nie wsiądziesz? Bo >nikt< za ciebie nie poręczy, >nikt< nie zechce znosić twojej żółci. I na pewno >nikt< nie będzie wkoło ciebie skakał. Boś, kurwa, nie jaśnie pani. Więc albo bierzesz flachę i idziesz z nami spokojnie porozmawiać, jak proponowałam wcześniej. Albo cóż... - wzruszyła ramionami - ...spierdalaj.

A iluzjonista, wyprzedzający Nissę już od chwili, stanął za plecami dziewczyny. Nie wyglądał, jakby miał zamiar wspierać Mistrzynię Żywiołów – ba!, założył ręce na piersiach i najwyraźniej zgadzał się z Aune.

- Nie prosiłam o to o nadska ..kakiwanie - Nissa splotła ręce razem na piersiach, niemalże sycząc. - Och... Nie prosiłam o.... pierdółki na temat jeziora, pokazy magiczne...i Pasje wiedzą co jeszcze... Chcieliście pogadać o misji... to trzeba było tak... prosto z mostu... od razu. A za mnie ...nikt nie musi poręczać... Nikt nigdy... nie musieli - kontynuowała, unosząc się dumą. - Moje umiejętności.... oooo... moje talenta... talenta magiczne... one są moim poręczeniem....

- Pieprzysz - przerwali jej unisono.

- Żaden normalny kapitan nie weźmie na pokład przeżartego żółcią babska - kontynuowała Pustułka, wymieniwszy z elfem krótkie spojrzenie - które jawnie pogardza załogą, kamratami i pewnie też kapitanem na dodatek. Jak nie rozumiesz, nie moja sprawa - machnęła na nią ręką.

- Pie... Pieprzę?! - zaperzyła się mistrzyni żywiołów czerwieniąc się na twarzy jak dojrzały pomidor. Ale... Nagle jej przeszło.

- Tak – bezceremonialnie przerwał jej Awicenna. - Popatrz na siebie - gotowaś nas zaraz spalić. Myślisz, że płótno jest niepalne?

- Myślę... że przerywa... nie... mi co chwila... wciskanie... głupot... - zazgrzytała niemal zębami - ...świadczy... o waszym… szacunku... O taaak... równie … dobrze - machnęła ręką. - Szkoda czasu... Nie mam ochoty... Nie na wyprawę, na której... od talentów... od magii liczą się znajomości... szukajcie innych, którzy... - uśmiechnęła się ironicznie - będą szczerzyć... ząbki dla nagrody... Propozycja Scalora... niewarta... mej uwagi.

Aune odprowadziła wzrokiem oddalającą się chwiejnie i powoli sylwetkę kobiety.

- Purchawka - wybuchnęła niepowstrzymanym chichotem.


- No, purchawka... powinna częściej upuszczać krew, bo żółci jej się nagromadziło – zabłysnął wiedzą medyczną elf.

Właśnie, Aune – wciąż chcesz iść nad jezioro? Mam przedni, mocny napój – moglibyśmy go jutro nad jeziorem otworzyć... - rzucił propozycję, dużo bardziej pogodnym tonem.

- Chętnie – ucieszyła się autentycznie. - Ale musimy twoją siostrę wziąć. Ostatnim razem Hurimm pokazał mi...

Rozgadała się beztrosko, jakoś odruchowo podążając za nim opustoszałymi teraz ulicami. Przyznała się nawet do tego, że zastanawiała się wcześniej czy byłaby w stanie nagiąć Nissę do siebie, otworzyć jak ostrygę i – nawet jeśli nie do perły – to przynajmniej do surowego mięsa się dobrać. Ale zaraz potem zaczęła skakać z tematu na temat. Tłumaczyła mu żarty swoich towarzyszy, których kontekstu mógł nie rozumieć, z marynarską wprawą żonglowała anegdotami, opowiadała o załodze Mewy, przytaczała kolejne historyjki w swobodnym monologu.

Iluzjonista przez jakiś czas słuchał w milczeniu – najwyraźniej cała sprawa z Nissą pogorszyła mu humor. Ale niespożyty optymizm Aune zrobił swoje, więc w końcu doszło do tego, że elf zawtórował jej wesołym śmiechem. Od razu wtrącił spóźniony komentarz a propos planów podboju Nissy prychając, że też ktoś z jej załogi mógł pójść na niejadalne „perły” Mistrzyni Żywiołów, jak pod ręką miał pełnokrwiste pustułkowe mięso... Niemniej, już chwilę później zgubił wątek – i mówił, że słyszał o dwójce zdolnych uczniów elementalistki. O ukradzeniu jednego – pożegnalna złośliwość, jak się patrzy! - nawet myślał...

Ale wyłożenie tej sprawy trwało ledwie minutę. A później sam zaczął opowiadać. O siostrze i o tym, jak niesforna być potrafiła. O jej krasnoludzkiej guwernerce Hewelii, która wzrokiem mrozić potrafiła – i chyba nawet Nissę z jej żołcią by przymroziła! Nie szczędził też ciekawostek fachowych, które – przynajmniej jemu – wydawały się interesujące dla kogoś takiego, jak dziewczyna. Mówił, jak powstają fatamorgany i miraże, jak optyka mogła zmylić nawet wprawnego żeglarza...

Wreszcie, gdy pijacka wędrówka ulicami miasta znów zaprowadziła ich przed tawernę, rozstali się. Dziewczyna popędziła do „Zerwanej Cumy”, a elf popędził do dzielnicy leśnej. Miał do sprawdzenia stan rzeczy dotyczący kostnicy. Musiał się jakoś dowiedzieć, co wiedział śledczy. Ale kostnica jeszcze płonęła – więc zawrócił.

Jednak nim ponownie wszedł do szynku, zaopatrzył się w zerwaną ze sznura sztukę nissowej bielizny.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 02-05-2012 o 01:09.
Velg jest offline  
Stary 02-05-2012, 01:01   #30
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Zdurnieliście...? - zdziwił się iluzjonista – Niech te majtki, które całkiem dobrze nissowy zadek znają, służą wam za wszelki dowód, jakiego potrzebujecie!

I faktycznie - elf stanął jedną nogą na opustoszałym stole, przybierając triumfalną pozę. Wyciągnął ramię w górę, jakby chciał zaprezentować komuś trofeum. Absurdalności sytuacji dodawał fakt, że poniżej jego zaciśniętych palców wcale nie zwisał wrogi czerep, a czarne, koronkowe majtki.



- Hola, amigo! Biancheria to rzecz, którą każdy zdobywcować może! Ze sznura choćby! - podniósł sprzeciw t'skrang z „Wodnego Węża”, celując w Awicennę trójzębnym widelcem - Gdzież jest preuve, że naprawdę jędzę amorowałeś?

Czaromiot ściągnął nogę ze stołu, a później szybko podszedł do t'skrangowego krzykacza. Wszyscy widzieli, że już się nie uśmiechał.

- Jeśli eksperiencji z niezbitymi dowodami się zachciało, to trzeba było obserwatorów wysłać. Ale skoro moje słowo honoru tak nisko cenisz, to trzymaj – skrzywił się z niesmakiem, rzucając z rozmachem sakiewką w jaszczurzą pierś rozmówcę – Bo flądry do łoża nie przywiodłem, ale przykładnie zamorowałem!

Zaskoczony jaszczur odruchowo upuścił widelec i sięgnął do ostrza, lecz inny załogant „Węża” go przytrzymał.

- Co to ma znaczyć? Wiarę mamy dać, że kobietę w miłości wpędziłeś, a znajomości nie skonsumowałeś? - zasyczał, nastraszając grzebień. Załogi z obu stron stały w napięciu, czekając, czy sytuacja się nie zapali. I nawet Aune nachyliła się bliżej, aż zagryzając wargi, żeby jakiegoś niepotrzebnego słowa nie powiedzieć.

- A widziałeś pysk tej maszkary? Oblane żółcią kły, wargi wąskie i mężczyźnie niemiłe...?
- Awicenna wykorzystał kontrolę nad dykcją wyniesioną z lekcji aktorstwa, aby nadać pytaniu dodatkowy poziom dramatyzmu – Miałem jej honor czynić i do tego pyska dawać...? - elf się wyraźnie skrzywił.

- Nie dałbyś, zaiste -zadrwił z niego t'skrang – Femme, wychodząc, zaciskała wargi tak mocno, że nawet palca byś tam nie zdołał włożyć.

I zaczęło się. Gdy iluzjonista odwarknął, jaszczur wyszarpnął swój kordelas z pochwy. A karczma stanęła przed obliczem pojedynku. Już Awicenna odskakiwał w tłum, wpadając jakiegoś elfiego gapia, aby tylko trafiło go ostrze kordelasu...

Odskok dał mu sekundę na przemyślenie t'skrang był niewątpliwie od niego silniejszy i bardziej doświadczony. Z drugiej strony – nie był adeptem, a z pewnością był od niego znacznie bardziej pijany. Tnąc, zataczał się tak, że Therańczyk nie był pewien, czy zaraz nie padnie na ziemię. Powinno się dać gładko wygrać bez magii. Dobrze, bo trudnej walki by nie zaryzykował – mniejsza nawet o jego bezpieczeństwo, ale zapewne byłby zmuszony zabić jaszczura... A przecież nie zabiłby jaszczurki za to, że wątpiła w jego blef!

Dawcy Imion robili im miejsce, okolica pustoszała, a wściekle syczący marynarz sunął naprzód. Awicenna dobył kukri – dziwny napis na klindze błysnął złotem - i obrócił się bokiem do oponenta. Na chwilę zatrzymali się, obrzucając przeciwnika wzrokiem... Można byłoby pomyśleć, że szukają dziur w gardzie – tyle że wzrok matrosa z „Wodnego Węża” był tak rozbiegany, że trudno było rzec, na co patrzy.

A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.

T'skrang rzucił się na elfa, zamierzając go stłamsić samą masą i szaleńczymi atakami. Tyle, że kiedy pchał kordelasem, iluzjonisty już na torze ciosu nie było. Odskoczył ku któremuś z bocznych, mniejszych stołów i zadziałał fortelem – przewrócił go na ogon przeciwnika.

A pięć sekund później stał przy boku wroga i trzymał ostrze przy jego ciele. Jasnym stało się, że elf wygrał pojedynek.

Urazy nikt z walczących długo nie żywił – kwota zakładu duża nie była, a i szlachcic nie zamierzał złota długo przy sobie trzymać. Ba!, wręcz przeciwnie – znalazł jakiegoś chłopca na posyłki i wysłał go ze srebrem, aby nabył przedni trunek, którym wszyscy uczestnicy zakładu mogliby wznieść toast. No, „chłopca” - bo Awicenna nie miał pojęcia, ile ów miał lat... a wnioskował po ostrzyżonych na pazia włosach. Jednak póki ów nie wrócił, zamierzał opić to bardziej publicznie – ze stroną zwycięską. I się bawić. A zabawy było sporo...

- Ale... w sumie... Nissa ma chyba inne rzeczy niż usta... więc czy nie mogłeś...? - pytał się zaczerwieniony młodzian, który przypałętał się do stołu po pojedynku. Pytał się, co warto zauważyć, ku uciesze wszystkich zgromadzonych.

- Pewnie nie tylko z górnych warg jej się żrąca żółć lała - pośpieszył zaraz z serdecznym wyjaśnieniem Czteropalcy.
- A pewnie też... - czknął głośno jeden z załogantów Wodnego Węża. - A pewnie też i sucha jak wiór jest. I może, może nawet ma te... drzazgi... zadziory...

Aune zaśmiała się gardłowo, zatrzepotała do młodego rzęsami i zanuciła na nutę jednej z ckliwych ballad o romantycznej miłości:

I gdy jej wszystkie wargi wyschną
Jak szare skrzydła ćmy
Gdy kutas stoi dumnie
Lecz panna roni łzy
To popatrz na swą owcę
Co zawsze wierna ciiiiiiii...


Przez chwilę panowała cisza, przerywana śmiechami... Aż wreszcie, ku jeszcze większemu zarumienieniu młodego, pieśń podjął Awicenna,

I gdy panna tyłkiem świeci
I z każdej dziury płynie żółć
Gdy czujesz trupi oddech
Spomiędzy zeschłych ust
To popatrz na swą owcę
Co zawsze wierna ciiiiiii...

Następny pałeczkę przejął ich nowy przyjaciel, Juaness z „Wodnego Węża”. A potem inicjatywa, podjęta przez pozostałych bywalców, zaczęła zataczać coraz większe kręgi. T'skrangi śpiewały o jaszczurkach, rakach (choć w szczegóły techniczne nikt wchodzić nie chciał!) i żabach, trolle – o samicach bawołu...


***


Ćwir, ćwir, ćwir...


Rozsadzające głowę ćwierkanie ptaków – i innych istot z dżungli Serwos, których iluzjonista nie umiał sklasyfikować – było jednym z pierwszych wrażeń Awicenny po przebudzeniu. Następny przyszedł zapach świeżości – ktokolwiek dbał o stan jego łoża, musiał naprawdę przykładać się do swej roli! Prać łoże tak, aby miało zapach naturalnej świeżości...


Chwila, naturalnej świeżości? Elf zmusił się do rozwarcia powiek – ignorując światło, które uporczywie a bezczelnie wdzierało się do jego oczu. Oślepiło go, zawarł je znów. Zmełł przekleństwo w ustach i spróbował ponownie zmusić się do spojrzenia na otaczający świat. Łatwo nie było, ale obrazy zaczęły stopniowo napływać...


Liście – na ubraniu, na twarzy.


Gałęzie, dużo gałęzi.


Był na cholernym drzewie.


Teraz wiedział już, czemu „łoże” było tak strasznie twarde. Konar, niezależnie od tego, jak wygodny, wciąż był konarem. A Awicenna dziękował potęgom kierującym losem, że nie spadł.


Żeby jeszcze wiedział, czemu tu wszedł... chwila, chyba wiedział. Otwarte okno naprzeciw coś o tym mówiło. Czyżby chciał kogoś podglądać? Zakład jaki, czy co? Choć w sumie... mógł uwierzyć, że alkohol zamroczył go tak, że nie był zdolny do zdobycia kobiety – a wciąż chciał popatrzeć.


Tyle, że to by oznaczało, że straszliwie spudłował. W pokoju spała nie elfka, a elf – i podle awicennowego rozeznania wcale nie był gładki. Ale takie już były uroki zakrapianych alkoholem imprez.


Gdy tylko Awicenna w miarę opanował strach przed upadkiem, zabrał się za planowanie zejścia z dół. Jakoś wszedł, ale zejście nastręczało więcej problemów. Szczęście, że miał z sobą linę, którą najwyraźniej planował się asekurować przy wchodzeniu, ale ostatecznie chyba o jej użyciu zapomniał.


Zapowiadał się pracowity poranek dla Awicenny. Oprócz zejścia musiał jeszcze wykoncypować, gdzie zostawił swoje manatki, znaleźć je, znaleźć Amalteę... I – najgorsze z tego wszystkiego – zmierzyć się ze swoją pękającą głową.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 02-05-2012 o 01:06.
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172