Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2012, 23:05   #102
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zimno płynące od wilgotnej ściany niewielki miało wpływ na zmniejszenie bólu płynącego od poobijanej twarzy, ale nadzieja była nadzieją i póki co Konrad nie zamierzał z tego substytuty leczniczych okładów rezygnować. Poza tym nie miał zbyt wiele innych możliwości. Chyba że przyłożyłby do policzka kajdany.
O mały włos użyłby wspomnianego żelastwa, gdy tuż obok niego odezwał się nieznany głos. Może i dobrze, że się opanował, bo pewnie nawet by nie wiedział, komu odruchowo rozwaliłby łeb. No i wtedy nie dowiedzieliby się paru ciekawych rzeczy.
- Gottri? - zapytał odruchowo, wspominając, ile się naszukali wspomnianego krasnoluda. - Kto ci obiecywał? I co?
Oto mieli przed sobą, a raczej obok siebie, świadka śmierci Imraka. Kretyna jakiegoś, co uwierzył w obietnice kultystów i morderców w jednym. Tylko największy półgłówek uwierzyłby w to, że zostanie wypuszczony na wolność. A może obiecano mu, że będzie mógł chlać aż do śmierci?
- Widziałeś, kto zabił Imraka? - zadał kolejne pytanie. - Kto to był?
Zapewne krasnolud gówno widział, bo tamci pewnie kaptury na łby pozakładali, ale może głos jakiś rozpoznał? W końcu łazi po tym mieście od lat, to ludzi zna kupę. W każdym razie powinien, chyba że gorzała całkiem mu rozum wypaliła.
Gottri pociągnął mocno nosem kilka razy. Potem milczał i nie wiadomo było czy w ogóle odpowie. Po chwili jednak odezwał się.
- Ci dwaj wyglądali jak... no normalnie tak. Jeden taki chudy i wysoki. Z wąsami. Drugi... nie wiele ode mnie wyższy. Pić się chciało... Obiecali, że będzie. Często obiecują, że dadzą. Potem śmieją się ze mnie. Ale pić dają... Imrak nie chciał. Nie musiał iść, ale poszedł. Wiedział chyba w co się pakuję. Biedny Imrak. Biedny... Zaprowadzili do domu. Takiego bogatego. Pies tam był. Duży... warczał. Nim się obejrzeliśmy, obezwładnili nas i zaprowadzili... gdzieś... do piwnicy jakiejś. Imrak próbował... Skopali go. A tam już kapturni czekali. Tylko jeden mówił. Reszta czekała. To on się wahał. Mieli wziąć mnie. Ale Imrak poszedł. Wąsacz związał go i z dwoma kapturnymi przeniósł na środek... Tam taki obrazek był. Gwiazda. Tam go położyli. Wąsacz i ten niski wyszli. A ten kapturny co mówił, zaczął coś mruczeć... jakieś słowa. Straszne. Nie rozumiałem. Ale wiedziałem, że straszne. W jednej ręce trzymał czaszkę w żelaznej obręczy... w drugiej wzniesiony nóż. Imrak miał knebel. Nie mógł krzyczeć. Ja mogłem. Nie krzyczałem. Bałem się. Tak bardzo się bałem... Kapturny przestał w końcu mówić. Natychmiast wbił sztylet w pierś Imraka. Kroił go... kroił go... a Imrak się zwijał. Zwijał się jeszcze gdy kapturny wyjął z niego... serce... serce... serce... Wtedy pojawił się rogaty. Ze śmierdzącej chmury się wyłonił. Wziął serce od kapturnego i zjadł. Służyć obiecał. O bogowie... Przestań pytać, rozumiesz?! Przestań!

Konrad przestał wypytywać. Jeszcze kilka słów i pewnie by Gottriego udusił. Cholerny kurdupel zaciągnął Imraka wprost w objęcia śmierci. I pewnie, wbrew temu, co mówił, powiedział żeby Imraka wzięli, a teraz wmawia sobie i innym co innego. Za to zyskali potwierdzenie tego, że wszystko miało miejsce w znanym im domu. I pies się zgadzał, i piwnica. Szkoda tylko, że ta wiedza na niewiele mogła się im przydać.
Sięgnął po tacę i obwąchał jedną z porcji, usiłując wykryć jakiś zapach sugerujący nietypowe dodatki do jadła. Jedyne jednak co udało mu się wychwycić to niewątpliwy aromat przypalenia. Nie znalazł trucizny, to jednak nie zachęcił go do konsumpcji. Tak jak powiedział - mimo wszystko nie odczuwał głodu, przynajmniej nie aż tak, by zacząć jeść już w tej chwili.
Miska, drewniana, podobnie jak łyżka, raczej nie nadawała się na narzędzie do wyłamania drzwi. Krat w oknie również nie dało się wyłamać - z powodu braku takowych. Jak zresztą i okna. Pozostawało czekać. Przynajmniej do chwili, aż głowa przestanie go aż tak boleć.
Utrupić Gottiego i wezwać strażników pod pretekstem, że krasnolud się przekręcił? To był ciekawy pomysł. Na czarną godzinę, powiedzmy.

Nie wierzył własnym oczom i uszom, gdy ktoś uczynny wsunął im tacę z jedzeniem.
Nie wierzcie komuś tam, składającemu dary. Komu nie należało wierzyć, tego Konrad nie pamiętał, ale mniej więcej rozumiał, o co chodziło w tym powiedzeniu. Dobre serduszka się znalazły, oby ich czarne duszy trafiły jak najszybciej w objęcia Morra. Przyjaciele się znaleźli, co nagle więźniów chcieli dokarmiać? Jak kto chciał im pomóc, to medyka niech zawoła, albo klucz do kajdanów przemyci, a potem drzwi do celi otworzy. Jedzenie, też coś. Po co niby mieliby ich karmić? Prędzej by można sądzić, że truciznę im podsuną i pozbędą się hurtem niewygodnych świadków. Tu Konrad wspomniał specyfik, który od zielarki otrzymał.
- Jedz, Gottri, skoroś taki głodny - powiedział. - Ja chwilowo nie mam apetytu.

Krasnoluda nie trzeba było bardziej zapraszać. Na czworakach podczołgał się do misy i już po chwili w ciemności rozległo się jego mlaskanie. Po odgłosach można było dojść, do wniosku, że po skończeniu swojej porcji wziął się za następną. Tej jednak nie dojadł. Odstawił miskę i odpełzł w swój kąt celi.

Gottri położył się, ale nie ucichł. Wcześniejsze odgłosy mlaskania zostały zastąpione przez pochrapywania, przerywane co chwila pojękiwaniami. Albo śniły mu się koszmary, albo też to, co pospiesznie zeżarł, źle wpłynęło na jego układ pokarmowy. Ilość, albo jakość...
Chcieli ich uśpić? Bo chyba nie otruć... Gottri zjadł podwójną prawie porcję. Trucizna, gdyby tam była, załatwiłaby go na mur. A jeszcze dychał, co było wyraźnie słychać. Może warto by iść w jego ślady? A dokładniej - poudawać trochę? Może ktoś czekał, aż środek zwali ich z nóg?
Gottwin odsunął swoją miskę w kąt, oparł się o ścianę, a potem zaczął trochę pochrapywać. Miał nadzieję, że odgłosy wydawane przez Gottriego starczą za parę osób. Im pozostawało czekać na gości. Bo że ktoś przyjdzie - tego był pewien.
 
Kerm jest offline