Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2012, 21:57   #101
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Krasnolud długo dochodził do siebie po pieszczotach jakimi obdarzył go tutejszy oprawca… cela mało mu wadziła podobnie jak smród czy towarzystwo. Właściwie to mało mu teraz wadziło. Wszystko zaczynało mu wisieć niczym ociężałe ramiona… Wpadł w kleszcze wisimidupostwa i miejstwa to miasto gdzieś… Ciało dopominało się odpoczynku przecież nie pierwsza to noc w której ni jak nie było mu dane zaznać wywczasu. Nic tylko gonitwy, sekrety, śledzenia, bitki, poszukiwania, ratowanie, spierdalanie… cholerne miasto. Zadowolenie pojawiło się jeno pierwszego dnia pobytu… murwa, której imienia już nawet nie pamiętał, pieczona gąska bogato okraszona przyprawami i młócka na arenie. Potem to już tylko śmierdzący kanał. Tak… mieszkańcy tego miasta stanowczo nie zasługiwali na bezinteresowną pomoc z jego strony. Odpłacili mu pięknie, bardzo pięknie.

Obudziło go stękanie konfratrów. Nie wiedział ile spał ale stanowczo za krótko bo dalej wydawało mu się, że tkwi w tym samym koszmarze. Więzienna cele – kolejny raz, wepchał nos w nieswoje sprawy i bogaci kupcy pokazali mu gdzie jego miejsce. Na przegniłej słomie w obsranej celi będącej przystankiem na szafot. Z ciemności, a raczej spod opuchniętych powiek wypatrzył Konrada, Ericha i bezskutecznie poszukiwanego krasnoluda… jednak nie specjalnie maił ochotę na jakąkolwiek gadkę. Doglądnął i ułożył wozaka tak aby nie zadławił się swoimi rzygowinami… bo niestety wszystkie próby cucenia spełzły na niczym. W milczeniu przysłuchiwał się opowieści Gottriego… czuł jak w sercu znowu wzbiera złość. Przecież on nie robił tego wszystkiego dla tych długonogich gamoni bez krzty honoru i godności ino dla pomszczenia śmierci Imraka.

Kiedy marzący się brodacz skończył opowieść Płonąca Łeb stwierdził krótko. – Posiekaliśmy już tego demona… a i ci, którzy go przyzwali nie śpią spokojnie… Chwile dumał nad tym czy to przypadek sprawił, że trafili do tej samej celi co Gottri ale bardzo krótko… tego nie mógł uczynić ślepy traf. Prędzej niefart nazwany Gideonem. Mimo wszystko kiedy strażnik dał im żarcie poinformował go, że chce porozmawiać z kapitanem.

Kasza i dla niego wydała się delikatnie rzecz ujmując za bogata… tak to w niejednej karczmie by nie podjedli. A co dopiero w ciemnicy. Nie tknął żarcia... już sama wizyta w katowni odebrała mu apetyt… tedy miast rzucić się do misy częstował co większym kawałkiem mięsa szczura, który się pojawił na posiłek.

Widząc jaki piorunujący efekt tutejsza kuchnia wywarła na drugim krasnoludzie zagadka się rozwiązała. – Chyba i nam Konradzie nie pozostaje nic innego jak podrzemać… jak inni. I poczekać na gości.
Wstał jeszcze przyglądnął się czy nie znajdzie czego w sianie czym można by wyrządzić komu krzywdę. Przysunął też wiadro na ekskrementy… tym też będzie można komuś zepsuć dzień. Wykonał parę cisów widmowemu przeciwnikowi i syknął z bólu. Lekko nie będzie, ale nikomu tanio skóry nie zamierzał oddawać. Nie miał ochoty posłużyć jako przekąska dla kolejnego przyzwanego demona.

Spoczął pod ścianą i zwiesił głowę na piersi… z każdą minutą wzbierała w nim złość, jak dzieci… załatwił ich jak cholerne dzieci.
 
baltazar jest offline  
Stary 20-04-2012, 23:05   #102
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zimno płynące od wilgotnej ściany niewielki miało wpływ na zmniejszenie bólu płynącego od poobijanej twarzy, ale nadzieja była nadzieją i póki co Konrad nie zamierzał z tego substytuty leczniczych okładów rezygnować. Poza tym nie miał zbyt wiele innych możliwości. Chyba że przyłożyłby do policzka kajdany.
O mały włos użyłby wspomnianego żelastwa, gdy tuż obok niego odezwał się nieznany głos. Może i dobrze, że się opanował, bo pewnie nawet by nie wiedział, komu odruchowo rozwaliłby łeb. No i wtedy nie dowiedzieliby się paru ciekawych rzeczy.
- Gottri? - zapytał odruchowo, wspominając, ile się naszukali wspomnianego krasnoluda. - Kto ci obiecywał? I co?
Oto mieli przed sobą, a raczej obok siebie, świadka śmierci Imraka. Kretyna jakiegoś, co uwierzył w obietnice kultystów i morderców w jednym. Tylko największy półgłówek uwierzyłby w to, że zostanie wypuszczony na wolność. A może obiecano mu, że będzie mógł chlać aż do śmierci?
- Widziałeś, kto zabił Imraka? - zadał kolejne pytanie. - Kto to był?
Zapewne krasnolud gówno widział, bo tamci pewnie kaptury na łby pozakładali, ale może głos jakiś rozpoznał? W końcu łazi po tym mieście od lat, to ludzi zna kupę. W każdym razie powinien, chyba że gorzała całkiem mu rozum wypaliła.
Gottri pociągnął mocno nosem kilka razy. Potem milczał i nie wiadomo było czy w ogóle odpowie. Po chwili jednak odezwał się.
- Ci dwaj wyglądali jak... no normalnie tak. Jeden taki chudy i wysoki. Z wąsami. Drugi... nie wiele ode mnie wyższy. Pić się chciało... Obiecali, że będzie. Często obiecują, że dadzą. Potem śmieją się ze mnie. Ale pić dają... Imrak nie chciał. Nie musiał iść, ale poszedł. Wiedział chyba w co się pakuję. Biedny Imrak. Biedny... Zaprowadzili do domu. Takiego bogatego. Pies tam był. Duży... warczał. Nim się obejrzeliśmy, obezwładnili nas i zaprowadzili... gdzieś... do piwnicy jakiejś. Imrak próbował... Skopali go. A tam już kapturni czekali. Tylko jeden mówił. Reszta czekała. To on się wahał. Mieli wziąć mnie. Ale Imrak poszedł. Wąsacz związał go i z dwoma kapturnymi przeniósł na środek... Tam taki obrazek był. Gwiazda. Tam go położyli. Wąsacz i ten niski wyszli. A ten kapturny co mówił, zaczął coś mruczeć... jakieś słowa. Straszne. Nie rozumiałem. Ale wiedziałem, że straszne. W jednej ręce trzymał czaszkę w żelaznej obręczy... w drugiej wzniesiony nóż. Imrak miał knebel. Nie mógł krzyczeć. Ja mogłem. Nie krzyczałem. Bałem się. Tak bardzo się bałem... Kapturny przestał w końcu mówić. Natychmiast wbił sztylet w pierś Imraka. Kroił go... kroił go... a Imrak się zwijał. Zwijał się jeszcze gdy kapturny wyjął z niego... serce... serce... serce... Wtedy pojawił się rogaty. Ze śmierdzącej chmury się wyłonił. Wziął serce od kapturnego i zjadł. Służyć obiecał. O bogowie... Przestań pytać, rozumiesz?! Przestań!

Konrad przestał wypytywać. Jeszcze kilka słów i pewnie by Gottriego udusił. Cholerny kurdupel zaciągnął Imraka wprost w objęcia śmierci. I pewnie, wbrew temu, co mówił, powiedział żeby Imraka wzięli, a teraz wmawia sobie i innym co innego. Za to zyskali potwierdzenie tego, że wszystko miało miejsce w znanym im domu. I pies się zgadzał, i piwnica. Szkoda tylko, że ta wiedza na niewiele mogła się im przydać.
Sięgnął po tacę i obwąchał jedną z porcji, usiłując wykryć jakiś zapach sugerujący nietypowe dodatki do jadła. Jedyne jednak co udało mu się wychwycić to niewątpliwy aromat przypalenia. Nie znalazł trucizny, to jednak nie zachęcił go do konsumpcji. Tak jak powiedział - mimo wszystko nie odczuwał głodu, przynajmniej nie aż tak, by zacząć jeść już w tej chwili.
Miska, drewniana, podobnie jak łyżka, raczej nie nadawała się na narzędzie do wyłamania drzwi. Krat w oknie również nie dało się wyłamać - z powodu braku takowych. Jak zresztą i okna. Pozostawało czekać. Przynajmniej do chwili, aż głowa przestanie go aż tak boleć.
Utrupić Gottiego i wezwać strażników pod pretekstem, że krasnolud się przekręcił? To był ciekawy pomysł. Na czarną godzinę, powiedzmy.

Nie wierzył własnym oczom i uszom, gdy ktoś uczynny wsunął im tacę z jedzeniem.
Nie wierzcie komuś tam, składającemu dary. Komu nie należało wierzyć, tego Konrad nie pamiętał, ale mniej więcej rozumiał, o co chodziło w tym powiedzeniu. Dobre serduszka się znalazły, oby ich czarne duszy trafiły jak najszybciej w objęcia Morra. Przyjaciele się znaleźli, co nagle więźniów chcieli dokarmiać? Jak kto chciał im pomóc, to medyka niech zawoła, albo klucz do kajdanów przemyci, a potem drzwi do celi otworzy. Jedzenie, też coś. Po co niby mieliby ich karmić? Prędzej by można sądzić, że truciznę im podsuną i pozbędą się hurtem niewygodnych świadków. Tu Konrad wspomniał specyfik, który od zielarki otrzymał.
- Jedz, Gottri, skoroś taki głodny - powiedział. - Ja chwilowo nie mam apetytu.

Krasnoluda nie trzeba było bardziej zapraszać. Na czworakach podczołgał się do misy i już po chwili w ciemności rozległo się jego mlaskanie. Po odgłosach można było dojść, do wniosku, że po skończeniu swojej porcji wziął się za następną. Tej jednak nie dojadł. Odstawił miskę i odpełzł w swój kąt celi.

Gottri położył się, ale nie ucichł. Wcześniejsze odgłosy mlaskania zostały zastąpione przez pochrapywania, przerywane co chwila pojękiwaniami. Albo śniły mu się koszmary, albo też to, co pospiesznie zeżarł, źle wpłynęło na jego układ pokarmowy. Ilość, albo jakość...
Chcieli ich uśpić? Bo chyba nie otruć... Gottri zjadł podwójną prawie porcję. Trucizna, gdyby tam była, załatwiłaby go na mur. A jeszcze dychał, co było wyraźnie słychać. Może warto by iść w jego ślady? A dokładniej - poudawać trochę? Może ktoś czekał, aż środek zwali ich z nóg?
Gottwin odsunął swoją miskę w kąt, oparł się o ścianę, a potem zaczął trochę pochrapywać. Miał nadzieję, że odgłosy wydawane przez Gottriego starczą za parę osób. Im pozostawało czekać na gości. Bo że ktoś przyjdzie - tego był pewien.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-04-2012, 02:43   #103
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
– No to doczekał się Gomrund sławy w Bogenhafen. Żeby mu bokiem nie wyszła. Razem z żebrami – mruknął ponuro po rewelacjach Baumanowych heroldów, przypominając sobie radosną beztroskę młócki na arenie sprzed kilku zaledwie dni. Przez chwilę.

Ani wybitnych uzdolnień do tego nie miał, ani szczególnym afektem nie pałał, więc dość szybko zarzucił także próby głębszego zrozumienia ostatnich wydarzeń. Nie ważne w gruncie rzeczy jakimi środkami. Z nawiązką starczał mu ogólny zarys i świadomość, że Teugen ich udupił. Jakimś, pewnie pobrzękującym znacząco cudem obrócił przeciw nim wszystko, co dotąd zrobili. Miotali się radośnie od jednego aktu heroizmu do drugiego, szperali w brudach, ratowali dzieciaki, mścili towarzyszy, obijali honorowo mordy i zbierali cięgi za dobre intencje, aż na jego skinienie mieścina wzięła i zbiesiła się nagle.
Płomiennym i chłopakami jacyś służbiści pewnie już się zajęli wedle najwyższych dochodzeniowych standardów. Spielera tylko dlatego nie mieli jeszcze okazji ugościć, że akurat zamarzyło mu się małe plotkowanie. Zresztą przy tej sprośności zdybali go przecież przykładni obywatele, taka ich mać. Kto wie, czy by im tak niedużym kosztem się wywinął, gdyby go w porę nie znalazła Sylwia. Niby całkiem przyzwoicie sobie poradził, zanim jej znajomek przebił się przez tłuszczę z odsieczą, ale co potem by zrobił, to nie bardzo wiedział. A tak miał przynajmniej gdzie posadzić dupsko bez obaw, że mu je jakiś społecznik, gwardzista, najemny zbir albo inny demon odgryzie. Póki co.

Przypatrywał się wzburzonej dziewczynie właściwie bez ruchu, starym zwyczajem zaciskając palce na wysłużonym mosiężnym kastecie, aż bielały kłykcie. Gwałtowniejsze emocje pogubił widać w karczemnej awanturze, bo siedział na swojej bezpiecznej skrzynce ze złomem przygarbiony, słuchając kręcącej się nerwowo Sylwii w skupieniu i smętnej, przygnębiająco starczej tęsknocie za tym żarem, który bił z każdego jej słowa, gestu i spojrzenia.

– Niech będzie - odezwał się wreszcie, masując tęgo zesztywniały albo nadwerężony po spotkaniu z Fritzem kark. A może maskując w ten sposób zakłopotanie. - Ty poszłaś ze mną do Steinhagera, to ja z tobą do Teugena też pójdę. Powiedz tylko, jak chcesz to zrobić.

Swojemu rozumowi nie bardzo już ufał. Ledwie się zerwał z postronka, a już wpakował po uszy w najgorszy gnój w życiu. W końcu przez jego większość łaził za kimś albo sterczał przed czyimś dobytkiem. Owszem, wyrobił sobie w Altdorfie niezłą markę. Mógł śmiało pretendować do miana eksperta w łażeniu, sterczeniu i paru pokrewnych dziedzinach. Tyle że tak naprawdę – niezależnie od tego, co akurat sobie na ten temat myślał – robił po prostu to, czego oczekiwał od niego ktoś inny. Zwykle ten z ciut bardziej pękatym mieszkiem.
Co tam, mogła mu i dziewka przewodzić. Siwowłosa i czterech twardzieli, co to sobie nie dadzą w kaszę dmuchać – jak im kto pokaże, która miska do nich akurat należy. Taka to będzie malownicza kompania.
Jak już wyciągną chłopaków z pierdla. Jakoś. Kiedy poradzą już sobie z Teugenem.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 22-04-2012 o 03:00.
Betterman jest offline  
Stary 23-04-2012, 21:12   #104
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Tak, tak. Udało się. W końcu jest tak jak chciała. Z nieba wali gęsta mżawka, ona, przemoczona i zziębnięta, leży z brodą przyciśniętą do omszałej dachówki, głową w dół, modląc się żeby utrzymać tę nienaturalną pozycję, bo na dole, pod zadaszonym wejściem do domu Johannesa Teugena strażnicy pełniący przed nim wartę gwarzą właśnie z pięcioosobowym miejskim patrolem. I wygląda jakby mieli tak gwarzyć póki deszcz nie przestanie padać.

Jeszcze słońce nie zaczęło wschodzić. Jeszcze.

Obok niej leży Dietriech, co by nie mówić nieco cięższy od Sylwii. Dachówki są śliskie, dach stromy, upatrzone okno, na samym rogu domu, dokładnie pod nimi i trzy metry od rozgadanych niczym przekupki mężczyzn. To jedno z trzech okien w budynku z uchyloną okiennicą. Jedyne, które zaakceptowała. Już widziała oczyma wyobraźni te magiczne alarmy. To otwarte na oścież wydało się zwyczajną pułapką, drugie, co prawda jedynie uchylone, też nie pasowało Sylwii, zbyt zachęcające, na poddaszu, za łatwo dostępne, dopiero to najwęższe, piętro niżej, szerokością okiennic wskazujące na pomieszczenie gospodarcze, ono wydawało się przypadkowe. Sylwia słyszy ciężki oddech Dietriecha, niechby oddychał trochę ciszej, to chyba nie jest takie trudne. Swój słyszy słabiej, Za to ten jej, krótki urwany, lekko świszczący, świetnie słyszy ochroniarz. I też ma ochotę powiedzieć dziewczynie żeby się zamknęła.

Oj zdziwił ją Spieler, gdy się okazało, że po dachach już w swym życiu trochę chodził, ma wprawę. Zdziwił i ucieszył. Bo choć zarówno Spieler jak i przysłuchujący się naprędce kleconym przez Sylwię planom Bauman, zdecydowanie sugerowali próbę wejścia przez kanały, siwowłosa zdecydowała inaczej. Wykorzystała tę, wskutek ostatnich wydarzeń przygaszoną, lecz nadal istniejącą nieufność Dietriecha wobec obcego. Gdy już byli tylko we dwójkę namówiła Spielera na dachy.

W uchyloną okiennicę poleciał dziesięć minut temu kamień z kieszeni Sylwii. Narobił hałasu, ale przecież oni, nawet bardzo cisi, też go trochę zrobią, no i Sylwia nie wie jak działają magiczne alarmy, ale gdyby to ona takie wymyślała działaby i na rzeczy wielkości myszy. Na kamień nie było reakcji.

Ale teraz, gdy tak leżą, jedno obok drugiego już chyba tylko siłą woli utrzymujący tyłki wyżej niż głowy, Sylwia ma wątpliwości. W kanałach nie pada, nie łazi tam straż miejska. I słońce też tam nie wzejdzie. Kanały jedynie śmierdzą. Ona tego nienawidzi, ale przecież nie chodzi tu o nią. Jakoś nie ma ochoty spojrzeć Dietriechowi w oczy. Zmawia modlitwy do Ranalda, w których „pomóż” przeplata się z „skurwysyn” w równych proporcjach. Choć to ostatnie rzecz jasna dotyczy Tauegna, nie boga.
Bo na tym dachu jej żądza mordu dosięgła zenitu.

A potem ktoś wysłuchał jej próśb. Najpierw usłyszeli wściekłe ujadanie psa, a potem przeciągły kobiecy krzyk. I nagle i strażnicy i ich bracia spod Taugenowych bram, ci ostatni zaniedbując swoich obowiązków pilnowania podejrzanego o konszachty z chaosem kupca, pobiegli w kierunku hałasów.

A Sylwia nie wiedzieć czemu, była przekonana, że tę aferę zorganizował dla nich Bauman. I teraz,w końcu spojrzała na Dietricha.
- Ty pierwszy.

Po chwili obydwoje stali w … wychodku. Dietrich miał wielce skonsternowaną minę, Sylwia już kiedyś taki widziała.
-Wszystko idzie w miedziane rury –objaśniła szeptem – A ta beczka na dachu, była na wodę, na deszczówkę, jakbyśmy pociągnęli za ten łańcuch z pewnością poleciałaby woda.
Najważniejszy wniosek też miejsca przedłożyła Dietrichowi, rzecz jasna ledwie słyszalnym szeptem – Jak się coś takiego buduje, to tuż obok sypialni pana domu.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 23-04-2012 o 21:17.
Hellian jest offline  
Stary 25-04-2012, 11:27   #105
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Morderstwo

To były ciężkie drzwi z bretońskiej dębiny doskonale dopasowane do framug, by nie przepuszczać nieprzyjemnych zapachów do sypialni. Klamka okrągła, zdobiona. W krztałcie gałki z wyrysowaną nań różą. Zarówno Sylwia jak i Dietrich raz widzieli taką okrągłą na oczy. Sylwia w jednej z rezydencji w Talabheim. Dietrich w domu Fritzena.

Sprężyna w środku łagodnie ustępuje gdy dziewczyna przekręca klamkę. Bez jednego skrzypnięcia. Doskonała robota. Drzwi uchylają się bezgłośnie. Najpierw bardzo nieznacznie tworząc cieniutką szparę. Dwójkę zamachowców dosięga słabe światło niezgaszonej lampki olejnej. W sypialni panuje cisza. Drzwi uchylają się szerzej opierając się na koniec o niewielki kredens stojący przy ścianie za nimi. Pierwszy wchodzi Dietrich. Omiata wzrokiem pomieszczenie dzierżąc pewnie brzeszczot w prawej dłoni.

Nie była to typowa robota. Była brudniejsza niż jego dotychczasowe. Nasuwała nieprzyjemne skojarzenia. Ochroniarz miał jednak za sobą już sporo lat. Opasły jak żebracza torba bagaż wspomnień i przejść. Nie dawał się ponieść emocjom.

Najuważniej spogląda na wielkie łoże z baldachimem stojące przy przeciwległej ścianie. Na nie i na śpiącego w nim mężczyznę. Podany przez Buamana rysopis pasuje. To Johannes Teugen. Zdaje się spać snem człowieka pobożnego i sprawiedliwego. Bogatego. Spokojnym i twardym. Przystojnym obliczem skierowanym ku górze. Nakryty po samą brodę pierzyną i w czystej, białej szlafmycy i materiałowym nawąśniku. Twarz ma już nieco zniszczoną. Pokrytą zmarszczkami. Nieco bladą. Na dolną wargę bardzo nieznacznie nasunięte są czubeczki białych kłów. Sylvia również wchodzi do środka. Powoli, zgrabnym kocim krokiem zbliża się do Dietricha. W jej dłoni nóż o długim ostrzu, po którym błąkają się odbicia niezgaszonej na noc lampki do czytania.

Ustalili kto to zrobi jeszcze wcześniej. Być może coś mówiło jej jakimś wewnętrznym głosem, że to nie będzie możliwe. Albo że wystarczy po prostu wejść na ścieżkę, która prowadzi do właściwego celu i poczekać. Aż ścieżka sama do niego doprowadzi. Być może dlatego chciała zabić go osobiście.

Nóż jest leciutki. Sylwia podchodzi bliżej łóżka. Z prawej strony. Dietrich z lewej. Przysłania tym samym mizerne światło lampki na stoliku koło łóżka. Przez twarz Teugena przebiega krótkotrwały grymas. Sylwia waha się. Dietrich patrzy na nią wyczekująco. To młoda dziewczyna. Mogłaby być jego córką. Stoi i patrzy na emocje na jej twarzy. Sylwia jakby wyczuwając to powoli wyciąga nóż i zbliża go do gardła Teugena. Stal jest już o milimetry od grdyki kupca.

Ale jeszcze nie teraz. Nie tak się umówili.

Dietrich kładzie mocno lewą rękę na ustach śpiącego. Teugen otwiera gwałtownie oczy podrywając się nieco na łóżku. Pod stalą noża pojawia się czerwony ślad po niegłębokim skaleczeniu. Mężczyzna rozumie argument, uspokaja się. Dietrich zabiera dłoń.
- Mam pieniądze - Pierwsze słowa Teugena. Ma dźwięczny głos. Mocny. Charyzmatyczny - Dam wam ile chcecie.
Lęk w jego oczach. Dietrich widział już nieraz podobny lęk. Wie, że kupiec będzie współpracował. Przynajmniej na razie. Podkręca stojącą obok lampę i siada na łóżku by w razie potrzeby móc prędko spacyfikować Teugena. Jego wzrok zatrzymuje się na książce leżącej na nocnym stoliku. Jest nieopisana z papierową zakładką w środku. Obok niej inkaust i pióro gęsie. Wzrok kupca podąża za jego wzrokiem. Ochroniarz sięga po książkę. Otwiera.
- Gdzie Steinhagerówna? - głos Sylwi. Ciężko poznać jak daleko od granicy załamania.
- Na dole. W piwnicy.
- Zamknięta? Pilnowana?
- Klucz jest w szufladzie. Służby nie ma.
- Łżesz -
nóż unosi podbródek heretyka.
- Przysięgam! Nie ma ich odkąd straże pilnują domu!
Potem zapada cisza. Nie ma więcej pytań. Pozostało już tylko jedno do zrobienia. Teugen patrzy na Sylwię. Jest coś w jego oczach. Jakaś siła. A może po prostu nadzieja? Patrzy. I ona nagle dostrzega to. Jak nadzieja zaczyna błyskawicznie topnieć jak wosk. Do mózgu Teugena dociera prawda.

Ostatnia sekunda. Grymas złości na twarzy Sylwii. Teugen wyrywa spod kołdry rękę by złapać i odepchnąć nóż. Dietrich upuszcza książkę. Na łóżko. Trzyma tylko zakładkę. Rozłożoną. Wyciąga gwałtownie rękę do Sylwii. Na jego twarzy sprzeciw. Zgrabna dłoń dziewczyny wykonuje mocny stanowczy ruch. Z gardła Teugena tryska krew, a kupiec zaczyna głośno charczeń chlapiąc nią na oboje oniemiałych zamachowców. Dietrich pierwszy odzyskuje rezon. Łapie Teugena za szyję. Chce zatamować krwawienie. Szafirowe oczy mistrza gildii kupieckiej niemal wpijają się w niego uczepiając go jakby sam był życiem. A to po chwili zaczyna z nich stopniowo uchodzić. Sylwia odsuwa się. Upuszcza nóż. Zamiera gdy ochroniarz opuszcza zwieszoną głowę nad dogorywającym kupcem.
- Pomyliłam się... - szepcze dziewczyna.
- Nie. W porządku. To on. Chodźmy po Steinhagerównę. Weź klucz.
Wstaje i chowa do kieszeni kurtki zakładkę i książkę.
Johannes Teugen nieruchomieje już całkiem i umiera.

***

Piwnicę niektórzy mogliby nazwać małym skarbcem. Nie było w niej co prawda ani żadnych drogocennych klejnotów, w skrzyniach, ani miechów pełnych złota. Nawet nie można było uświadczyć niczego co znawcy sztuki, czy mogli mogliby uznać za cenne. Przepych Teugena wyrażony był tu zupełnie inaczej. Obszerne piwniczne pomieszczenie pełne było wysokich po sam sufit stojaków i szaf. W tych pierwszych spoczywały przykurzone butelki z wszelakiego rodzaju trunkami. Dominowały głównie wina, ale obyty w temacie Dietrich nie mógł nie zauważyć również flaszek z brandy, bretońskim burbonem, czy rakiją z księstw granicznych. W szafach spoczywały gąsiorki i beczułki najprawdopodobniej z tymi samymi trunkami. Ciężko było stwierdzić, czy kupiec był aż tak wielkim koneserem, czy może tak często partnerzy obdarowywali go podobnymi prezentami licząc na przychylniejsze oko. Tak, czy owak, szaf i stojaków takich było z bodaj dziesięć. Poza nimi w piwnicy składowano starsze meble i poukładane na nich popakowane skrzynie z wymienionymi dawno przedmiotami domowego użytku. Były tu również drzwiczki do spiżarki i stare okratowane wrota wiodące zapewne do kanałów.

Steinhagerówna leżała na ładnym, acz bardzo starym łóżku, które zapewne znalazło już nowszego zmiennika i dlatego wylądowało w piwnicy. Miała na oko najwyżej czternaście lat. Była bardzo blada, ale oddychała. Na stoliku obok leżała taca z dzbankiem pełnym wody i fiolką zawierającą jakąś substancją o nieprzyjemnie ziołowym zapachu. Dziewczynka nie była związana.

Dietrich wziął ją na ręce i niemal w tym samym momencie oboje z Sylwią usłyszeli kroki na górze. Ktoś chodził po domu Teugena. Dość pośpiesznie. Sylwia nie była pewna, ale chyba po chwili poczuła zapach spalenizny dochodzący z góry. Nie traciła czasu. Dopadła do drzwiczek wiodących w kanały wysupłując z kieszeni wytrych. Ochroniarz przerzucił sobie młodą Różę przez ramię. Nie było to zapewne dla niej wygodniejsze, ale wolał być przygotowany na długi forsowny bieg.
- Idą tu - szepnął gdy słyszalnie drgnęły drzwi do piwnicy.
- Słyszę - Sylwia nie potrzebowała pośpieszania. Dlaczego nadal nie wymieniła tego powykręcanego wytrychu? Ręką nieco zbyt pośpiesznie manewrowała przy masywnym zamku, którego starość wyraźnie działała na jego korzyść.
Drzwi na górze skrzypnęły, a po odległych od dwójki włamywaczy o niecałe dziesięć kroków schodach, ktoś zaczął pośpiesznie zbiegać. Dietrich dobył miecza wolną ręką. Mężczyzna, którego zobaczył był wysoki. Czarne włosy były zdecydowanie za długie jak na modę miejską, a pociągła chuda twarz o zapadniętych policzkach przywodziła na myśl człowieka jakby schorowanego. Sposób poruszania się jednak i uniesione kąciki ust wyraźnie podpowiadały, że ten przeciwnik nie czuje słabości. Gdy zobaczył Dietricha na jego twarzy zagościło wpierw na krótko zaskoczenie, a potem już tylko chytry uśmiech. Wzniósł obie dłonie przed siebie.
- Sylwia... - ochroniarz stanął przed dziewczyną.
- Juuuż... jest! - krzyknęła dumna z siebie i po tych słowach padła.
Coś uformowało się w dłoniach czarnowłosego i minąwszy Dietricha uderzyło w złodziejkę, która przewróciła się na podłogę. Wyważony zamek drzwi wiodących do kanałów puścił, a drzwi pchnięte przez upadającą Sylwię otworzyły się wpuszczając do piwnicy odór kanałów.
- Tcherny! Klisch! - na te słowa czarnowłosego po schodach zaczęło zbiegać do piwnicy dwóch innych. Na ich wsparciu jednak kończyć nie zamierzał - Straaaaaaaże!


***


Gottri dowiedziawszy się, że rogaty umarł, spał dużo spokojniej. Nie chrapał i nie jęczał już przez sen. Wręcz można było pomyśleć, że umiera. Spał jednak po prostu. Jak ktoś kto od lat nie spał. Ani Konrad, ani Gomrund nie niepokoili go więc czekając tylko na to, tudzież tego, kogo los przywiedzie do ich celi. Bo, że długo tu nie zabawią to wiedzieli napewno. Nim jednak to się wydarzyło, ocknął się w końcu Erich. Wozak wpierw zdziwił się na widok brudnych opatrunków jakie miał na stopach, ale wspomnienie potwornych butów jakie mu oprawca założył tak o na dzień dobry wróciło bardzo szybko i równie intensywnie. Nie pozostało więc ich trójce nic innego jak czekać.

Drzwi do celi otworzyły się niezbyt prędko. Gomrund zmrużył ślepia i zacisnął dłonie na obręczach wiadra zezując na przybysza. Nie był to ani strażnik więzienny, ani oprawca. Wyglądał bardziej na gwardzistę ratuszowego i co ciekawsze sprawiał wrażenie nieznacznie nerwowego.
- Chodźcie za mną - powiedział po czym zdjął z pasa naręcze z kluczami i wybrał jeden z kluczy - Prędko! Nie ma chwili do stracenia.
Podnieśli się z podłogi wpierw niezbyt prędko. Pierwszy uczynił to Erich stęknąwszy trochę gdy ciężar jego ciała spoczął na obolałych stopach. Gwardzista nie czekając wręczył mu czarny wór zgrzebny z kapturem i rozkuł jego kajdany.
- Zakładaj. I ty też - wskazał dłonią Konrada i rzucił mu drugi worek. Dopiero potem spojrzał na Gomrunda - A ty na nosze panie krasnoludzie. To stroje braci żałobnych Morra. Zdarza się, że tu bywają. Będziesz za trupa robił. No szybciej żeż...

Nie przyglądali się za bardzo drodze przez lochy jaką prowadził ich gwardzista. Konrad i Erich z nasuniętymi kapturami na nosy bardzo starali się nie podnosić głów ilekroć ktoś ich mijał. A i taszczenie ciężkiego jak wół krasnoluda również nie sprzyjało rozglądaniu się. Obaj byli młodzi i silni, ale po tak źle spędzonej nocy, krople potu szybko wystąpiły na ich czołach. Sam Gomrund zaś mógł tylko leżeć i oglądać co najwyżej zarzucony na niego całun grobowy.
- Wasz proces na rozkaz nowego przewodniczącego rady miejskiej Edmunda Haagena - mówił cicho gwardzista gdy akurat nikogo blisko nie było - miał się odbyć dziś. Nie miał mieć jednak większego znaczenia. Przygotowana jest też egzekucja. Macie szczęście, że kapitan nie jest przekonany o waszej winie.
Dużo więcej nie zdążył powiedzieć, bo zbliżyli się do drzwi zza których wyraźnie docierało światło dniejącego poranka. Miejskie powietrze Bogenhafen, które zza nich tchnęło również wydało się teraz o wiele przyjemniejsze.
Gwardzista wymienił kilka zdań z pilnującymi drzwi strażnikami i po chwili byli już na zewnątrz gdzie podstawiony czekał powóz żałobników. Na nim woźnica i dwie postaci.
- Do następnego - rzekł krótko żołnierz, po czym wrócił do budynku zostawiając Konrada i Ericha z Gomrundem na noszach na zewnątrz.
Jedna z postaci z wozu, ta wyższa i tęższa zeskoczyła na ziemię i pomogła dwójce młodzieńców wstawić nosze na wóz.
Po chwili ruszyli ulicami budzącego się do życia miasta, a ze spoczywającego na dnie wozu Gomrunda w końcu ściągnięto całun. Odchylone zostały też nieco dwa kaptury nieznajomych na wozie.
- Długa i ciężka noc, co chłopcy? - Greta Harkbokka mimo niewybrednego żartu wyglądała bardzo poważnie - Pojedziemy do świątyni. Tam coś zjecie, odpoczniecie i ustalimy co dalej. Kapitan do tego czasu postara się odzyskać wasz ekwipunek.
Sprenger z początku nie odpowiedział. Skinął tylko głową.
- Wybaczcie, że musieliście przez to przejść - powiedział w końcu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 25-04-2012 o 11:30.
Marrrt jest offline  
Stary 27-04-2012, 13:18   #106
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Sprawy w błyskawicznym tempie potoczyły się od złych do jeszcze gorszych. Schwytanie przez straż było właśnie tą złą rzeczą, ale przesłuchanie przez Gideona zdecydowanie gorszą. Nim Erich zdążył się zorientować zawleczono go do osobnego pokoju, gdzie mistrz małodobry założył mu na nogi jakieś kolczaste buty, pogmerał przy śrubach i Erich w jednej chwili poczuł jak w jego stopy wbijają się ostrza. Ból był taki jakby wsadzili mu nogi do buchającego ogniem pieca. Wrzasnął tak, jak nigdy dotąd w życiu, bo i ból był taki jakiego jeszcze w swoim żywocie nie zaznał. Na szczęście oprawca kapkę przesadził i Oldenbach po pewnym czasie najzwyczajniej zemdlał.

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych, bowiem otworzył oczy w małej, niczym wnętrze powozu, celi. Stopy natychmiast przypomniały o sobie piekącym bólem. Jak zauważył ktoś mu opatrzył nogi, co było trochę dziwne. Najpierw dręczą, a potem się opiekują.
W celi był także Gomrund w nienajlepszej kondycji i Konrad, a także śpiący sobie niczym niewiniątko krasnoludzki moczymorda Gottri. Nie pozostawiono ich jednak długo samym sobie, bowiem wkrótce drzwi celi otworzyły się, a im nakazano wyjść. Nie było to jednak wyjście ot tak. Gwardzista kazał im się przebrać w czarne habity mor rytów i wynieść Gomrunda na noszach.
Erich nie zadawał pytań. Jeśli ktoś chciał go wyciągnąć z celi od razu był uważany za przyjaciela. Chodźby intencje miał niewiadome. Byle dalej od oprawców. Wkrótce okazało się, że ratunek zawdzięczają nikomu innemu jak Grecie Harkbokka, która zabrała ich do świątyni Vereny. Mieli potężnych wrogów, ale jak się okazało także potężnych przyjaciół.
Oldenbach nie miał nic przeciw temu, by odpocząć w przybytku Pani Prawdy. Gdy znalazł się za murami świątyni odetchnął z ulgą. Nie to by wierzył, iż są całkiem bezpieczni, ale zdecydowanie ta meta byłą lepsza, niż jakakolwiek rudera w mieście.
Erich podziękował za ratunek Grecie i poprosił o zmianę opatrunku na czysty. Skorzystał też z propozycji posiłku. Nie była to wprawdzie uczta, jak ta niegdysiejsza w „Złotym Pstrągu”, ale prosta, obfita i pożywna, a to mu wystarczyło.

Pozostawała do rozstrzygnięcia kłopotliwa kwestia „co dalej”. Erich najchętniej „dalej” zwiałby z miasta gdzie pieprz rośnie. Bał się jednak opuszczać murów świątyni. Póki co byli niczym zwierzyna łowna dla demona i kultystów. Oldenbach był przeświadczony, iż tylko kwestią czasu jest kiedy kultyści ich namierzą i spróbują ponownie już ich nie uwięzić, ale zgładzić. Im bliżej nocy i planowanego rytuału, tym bardziej będą nerwowi. Trzeba było przeczekać. Za wszelką cenę przeczekać do wieczora.

Jak to się stało, że się wpakował w taką kabałę? Na litość Shallyi przecież muszą istnieć łatwiejsze sposoby zarobku, niż walka z chaosem.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 27-04-2012, 22:10   #107
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Siedział w ciemnościach, chwilami odrobinę zazdroszcząc Erichowi. Ten chociaż spał i o niczym nie myślał, nie musiał się zastanawiać, co ich czeka za chwilę, lub gdy wstanie świt. A było nad czym się zastanawiać. W końcu siedzieli w celi, czekał ich sąd i, z pewnością, niezbyt szybka i przyjemna śmierć. Może lepiej by było, gdyby tak spróbować stawić opór? Zginąć w walce, niż na stosie?

Ciekawe co by było, gdyby posłuchał pierwszej myśli i rozwalił łeb mężczyźnie, który otworzył drzwi celi? Zapewne przy kolejnych drzwiach ktoś inny rozwaliłby łeb właśnie jemu. Przejście obok strażników, bez odpowiedniego przewodnika, byłoby z pewnością niemożliwe, nawet w takich szatach, jakie mieli na sobie.
- Schudłbyś trochę - mruknął, czując jak drążki noszy wpijają mu się w obolałe dłonie. Że też krasnoludy, chociaż takie małe, musiały tyle ważyć. Ale najważniejsze było to, żeby nie upuścić...
Wreszcie odetchnął z ulgą, gdy dotarł do wozu. I, prawdę mówiąc, nawet nie miał sił by się dziwić widząc, kto przyjechał ich ratować,
 
Kerm jest offline  
Stary 28-04-2012, 15:33   #108
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
+++Praca Zbiorowa+++

Wprawdzie krasnolud nie ociągał się z wychodzeniem z więzienia ale sądził, że za całą tą ucieczką stał Gideon. Dlatego kiedy przemykali się korytarzami podmiejskich lochów bardzo szybko zaopatrzył się w jakąś zabłąkaną pałkę. Nie wiedział czy zgubił ją jakiś zapijaczony strażnik czy ktoś uznał ją za bezwartościową w każdym bądź razie Gomrund uznał, że z tym kawałkiem dębiny będzie mu raźniej w razie interakcji ze zbirami Teugena. Jego obawy okazały się próżne a podejrzenia sugerowały iż popada w jakąś paranoję… wszędzie spodziewał się zagrożenia i morderców. Miast cuchnącego czosnkiem przydupasa zobaczył uśmiechniętą twarz Grety Harkbokka… można się było tylko zastanawiać czy to nie aby dobre złego początki. Przeprosiny Sprengera przyjął tak jak na to zasuwały
- A w rzyć se wraź te swoje wybaczam! I właściwie to były jedyne słowa jakimi zdecydował się obdarzyć człowieka, który wydał ich na męki. O pewnych rzeczach tak łatwo się nie zapomina… Trasa spod ratusza do świątyni minęła nim się zdążył obejrzeć. Brodacz starał się nie rzucać w oczy więc za bardzo nie wie czy miasto się już obudziło i czy huczało o ich rzekomych dokonaniach czy wręcz przeciwnie miało to głęboko w obsranym zadku. Nie wiedział czy Sylwia z Dietriechem obserwowali wyjście z ciemnicy i już wiedzą o ich oswobodzeniu… ani też nie wiedział, czy Gideon nie postawił na czatach jakiegoś gamonia. Tak… tego ranka Gomrund Ghartsson wielu rzeczy nie wiedział…

Dość szybko udało im się dojść do porozumienia, iż jak najszybciej trzeba się skontaktować z pozostałą dwójką. W sytuacji, w której poruszanie się po mieście przez zmaltretowanych mężczyzn najrozsądniejszym wyjściem wydawało się wykorzystać sieć kontaktów jakie zbudowała tutaj siwowłosa. Znaczy się gówniarze, Skorek, Baumann a potem to już z górki. Tamten frant na pewno zlokalizuje zagubione duszyczki.

Jak tylko ostali sami Płonący Łeb stwierdził, iż trzeba by wartko odnaleźć Sylwię i Dietricha… i wymyślić co mają czynić. Jako, że ostatnia godziny delikatnie rzec ujmując do najlżejszych nie należały tedy zaproponował co mu pierwsze do głowy przyszło. Mianowicie, że dobrze by było gdyby któryś z długonogich cichcem się wymknął ze świątyni i przekazał jakiemuś chłopakowi od Skorka wiadomość do Baumana gdzie jesteśmy. A już ten frant doskonale będzie wiedział, gdzie znaleźć ich kompanionów nim ci wpadną w jakieś gówno. Poszedłby on sam ale chyba nadto był charakterystyczny i w oczy by właził ciekawskim… - No chyba, że lepsze macie pomysły. - Zakończył brodacz.

- Na razie poprzestańmy na tym, póki nieco nie odetchniemy - stwierdził Konrad. - Musimy wiedzieć, co z tamtymi się stało - dodał - zanim zaczniemy cokolwiek robić. A chciałbym też się dowiedzieć, czy nowy przewodniczący rady to figurant, czy żeśmy przegapili najważniejszą personę.

Oldenbach długo milczał coś sobie układając w swoim blondwłosym łbie, w końcu jednak zabrał ostrożnie głos: - Gomrund ma rację, trzeba odnaleźć Sylwię i Dietricha, ale nie powinniśmy się kręcić po mieście, chyba że w tych czarnych habitach. Póki co jednak powinniśmy odpocząć. Ja się nie czuję na siłach, by gdzieś iść. Może Harkbooka mogłaby kogoś posłać?

Krasnolud pokiwał głową na znak dezaprobaty. - Chyba tych dwóch światów nie należy łączyć, to ja lub Konrad zdybiemy jednego z gówniarzy w okolicy świątyni. i przekażemy informacje do Baumanna. Bo nam ciężko może być ich szukać.

- Ja zatem - powiedział Konrad. - Ty chyba jesteś zbyt znaną personą w tym mieście, Gomrundzie. Ja, mam nadzieję, jakoś zginę w tłumie.
Coś na łeb, jakiś kapelusz na przykład, żeby pod rondem poobijana facjata nie rzucała się w oczy, kij jakiś zamiast laski... A utykanie przyjdzie mu bez problemów. I tak wszystkie kości go bolały.


Erich tylko pokiwał głową na znak zgody. - Tylko … - słowa jakoś z trudem przechodziły mu przez gardło - uważaj na siebie. Tu ostatnio łatwo nie tylko zaginąć, ale i zginąć. My z Gomrundem, chyba na razie tu zostaniemy, by nie zwiększać zamieszania.

- Postaram się. - Konrad w zupełności zgadzał się z Erichem. Miał wrażenie, że gdyby wpadł w ręce strażników, nikt by się nie bawił w sądy i procesy.



Następnie trzeba było ustalić coś z kapłanką. Po pierwsze mus im było się rozeznać w sytuacji, a po drugie szacunek nakazywał przynajmniej poinformowanie jej co zamierzają czynić dalej. Nim go zmęczenie i ból do reszty zmorzył ulokował się w gabinecie kapłanki. W ręce miał miskę z jajecznicą i skibkę chleba, a do tego akolita wręczył mu puchar wina… nader rozcieńczonego. Ale i tak zawarty w nim alkohol szczypał rozwalone wargi i pokaleczone policzki.

Kiedy już jako tako przyszli do siebie, a i pierwsze sprawy omówili we własnym gronie przyszedł czas na podziękowanie kapłance i zgodnie z jej wolą na „ustalenia co dalej”. Krasnolud nie omieszkał jej podziękować za pomoc… lecz raczej bez nadmiernej wylewności.

– No to się spierdoliło. - Powiedział przechodząc już do sedna. – Żarło, żarło i nas zżarło… chyba nie ma co tu ustalać, bo wygląda mi na to że za sprawką czarnej magii będzie nam udowadniać żeśmy nie kultyści. A to może być nadto naszych sił… Zamilkł jakby w pół zdania dając możliwość wypowiedzenia się kapłance.

- Nie wiemy gdzie są nasi kompani. Sylwia i Dietrich, może Wielebna mogłabyś kogoś posłać, kto by mógł ich odnaleźć. Powiedzielibyśmy gdzie ich szukać - wtrącił się Erich.

Harkbokka pokiwała siwiejącą głową.- Mogę posłać jednego z nowicjuszy. Ale weźcie pod uwagę też nasze możliwości. Nie mam na swoje zawołanie ani wojów co to se gęby obić nie dadzą, ani cwaniaków, którzy tego unikną. Prowadzimy miejską bibliotekę - stwierdziła wyjaśniająco. - Gdzie więc mam go wysłać?
- Ja pójdę - oznajmił Konrad. - Tylko, hmmm, wygląd bym musiał zmienić odrobinkę. Jakąś kurtkę inną, kapelusz może. Szaty nowicjusza też by się zdały, albo i kapłana lepiej, ale nie bardzo wiedział, czy tak daleko sięgnęłaby ze strony kapłanki chęć współpracy.
Kapłanka przyjrzała mu się okiem dość krytycznym, ale przytaknęła. - Dobrze. Niegłupio ci chłopcze z oczu patrzy, to w habicie nowicjatu nie powinineś wzbudzać zbytniej ciekawości. Tylko kaptur nasuń, bo te siniaki to u nas niezwyczajne. I zapewne nie muszę podkreślać jak bardzo musisz uważać. Kapitan Sprenger choć zbyt późno do mnie przyszedł po rozum do głowy i nie oszczędził Wam męczarni, sporo zaryzykował wyciągając Was z ciemnicy. Nie jest już też oficjalnie kapitanem bo jeszcze nocą na jego biurku wylądowało zawezwanie do zameldowania się w gwardii barona. Drugi więc raz już nikogo nie uda mu się wyciągnąć. Tym bardziej, że oboje z kapitanem nabraliśmy bardzo poważnych podejrzeń co do Reinera Goertrina. Jest bardzo prawdopodobne, że dogadał się z Teugenem i został członkiem Rady Wewnętrznej Ordo Septenarius. Tu spojrzała na krasnoluda.- Obawiam się, że niczego na chwilę obecną nie udowodnicie przed sądem. Ten jednak tylko wzruszył mimowolnie ramionami, nigdy nie wierzył bowiem w sprawne osądzanie bogaczy.

- Zatem musimy być niezwykle ostrożni. Najlepiej by było gdyby Konrad sprowadził tu resztę drużyny. Nie powinniśmy się w ogóle pokazywać na mieście. Niech nas sami szukają. Po co mamy im włazić w łapy przed rytuałem. Magazyn to klucz do wszystkiego. - stwierdził z przekonaniem.

Krasnolud popatrzył na nią dość oschle. - Istotnie role się trochę odwróciły i to teraz nam sąd i inkwizycja groźna miast tym kultystom. Bo jak mniemam dowody przeciwko nam są nie do podważenia? Sądy, procesy i zawiłości prawne to twoja domena... ja preferują bardziej rychliwe dochodzenie sprawiedliwości. Taka moja natura i teraz mogę jedynie żałować że działałem inaczej. Bo jedyna kara za śmierć Imraka dosięgła Steinhagera i jakiegoś tam demona... a prawdziwi skurwysyni plują mi w twarz.

- Kapitan Sprenger dobrze by zrobił, gdyby bardzo szybko zniknął wszystkim z oczu - mruknął Konrad. - A i ten człek, co nam wyjść pomagał, takoż. Wdzięczni im jesteśmy, jak i tobie, pani, i dobrze by było, gdyby chwilowo przynajmniej oni bezpieczni byli. A ten habit założę, oczywiście i od razu ruszę. Nasi znajomi, nasze oczy i uszy, nie należą do tych, co rankiem śpią nie wiadomo do której. Z pewnością już się kręcą po ulicach.

- Wielebna Kapłanko, czy możesz nam powiedzieć, co takiego stało się w mieście? Czy rzeczywiście dokonano tam morderstw? - spytał Erich. Kto jak kto, ale Greta powinna coś wiedzieć.

- Kapitan nie jest człowiekiem, który usuwa się w cień. Nie mamy jednak na razie żadnego konkretnego planu. A musimy działać prędko. Gdybyśmy mieli czas, moglibyśmy poczekać na łowcę czarownic, lub choćby przedłożyć sprawę na dworze barona. Nie jest on człowiekiem interesującym się polityką Bogenhafen, ale żaden pan nie lubi gdy w jego domenie zaczyna poczynać sobie sigmarycka inkwizycja, którą wabią słuchy o herezji. Teugen jednak wyraźnie nie dba o to. Wszystko stawia na to, co planuje. Rytuał zapewne. Nic innego dla niego teraz się nie liczy i podejrzewamy z kapitanem, że gdy mu się nie powiedzie, wszyscy ci którzy dla niego zaryzykowali, odwrócą się od niego. I to jest wasza jedyna szansa jaka na razie przychodzi mi do głowy. Bo obecnie w mieście aż huczy o tym co rzekomo poczyniliście zeszłego wieczora. I na wszystko są jakoby bezstronni świadkowie, którzy zeznali waszą winę. Służąca radnego Richtera widziała jak białowłosa dziewczyna którą nazywacie Sylwią, podrzyna mu gardło. Hochsztapler i oszust z festynu... doktor jakiś-tam widział, jak Ty chłopcze - spojrzała na Konrada - przebijasz mieczem zielarkę halflińską. Ty z kolei, jak twierdzi jedna z kurtyzan miejskich, zastrzeliłeś z garłacza lokalnego handlarza i jak słyszałam pasera nazwiskiem Zachs, a Ty panie krasnoludzie toporem roztrzaskałeś czerep starego Steinhagera. I to pod nosem pilnujących go strażników. Co się zaś tyczy drugiego waszego nieobecnego towarzysza, to mówią, że ponoć kupiec Magirius zaprosił was na spotkanie i chciał porozmawiać. No a wasz towarzysz... Spieler, tak? Wszedł tam i wraziwszy mu miecz pod żebra, narobił zamieszania i uszedł.

- Acha. - Erich pokiwał głową, jakby wszystko się stało dla niego jasne. - Czyli demon, a może jakiś iluzjonista podszył się pod nas. Nikomu nie możemy ufać. - Spojrzał podejrzliwie po twarzach zebranych.
- Tu, w świątyni, chyba jesteśmy bezpieczni przed takimi demonicznymi sztuczkami? - Konrad spojrzał na kapłankę, chcąc z pewnego źródła zdobyć potwierdzenie swego stwierdzenia.
- Nie można ukryć prawdy pod okiem Vereny - odparła Harkbokka - a i myślę, że również ja będę w stanie bez trudu przejrzeć podmieńca.

Krasnolud chwilę się przysłuchiwał i pomysłom druhów i tłumaczeniom kapłanki. Za jedno miał możliwości świątyni tak samo jak to jakim człowiekiem był Kapitan Sprenger… bo to za sprawą tego obszczymurka na męki ich zabrano i jego refleksja nieco poniewczasie przyszła. – Posłuchajcie mnie matko przewielebna. Wiem ja to, że możliwości macie niewielki, że szacowny kapitan ręce ma uwiązane ale do stu diabłów ja mam dość nadstawiania dupy za długonogich z tego zapchlonego miasta. Miast wdzięczności dostaję po dupie, miast dziękuję słyszę pytania do kata. Moje możliwości i moich kompanionów w porównaniu z waszymi są nader mizerne… tedy z całym szacunkiem i wdzięcznością za to cóżeś uczyniła. I za to żeś wiarę mi dała za pierwszym razem ale pytam się was co wy zamierzacie czynić. Tu na chwilę pauzę uczynił ale z tonu jego głosu znać było, że to pytanie retoryczne było. – Zgadzamy się, że Teugen nie lęka się inkwizytora i do jakiegoś rytuału po trupach zmierza i to pewnikiem dziś wieczorem. Ma te swoje obręcze z jakiegoś względu wstawione. Ma mocnego magika na usługach robiąc takie numery. Nas się pozbył niczym psy głośno szczekające bo mu trochę wadziliśmy… kogo potrzebował to kupił. Kogo chciał to zabił, a komu potrzebował to swoje plugawe występki przypisał. Ma teraz spokój w dopełnieniu swego gusła. Mówisz, że masz małe możliwości… może i tak. Ale popatrz na nas – obdartusy z traktu zadzierający z możnymi. Co sigmaryci na to? Przecież mają wojów? Co inne świątynie? Co ludzie kapitana, którzy tak jak on przedawdczykiem nie są? Za złoto można jakieś miecze wynająć jakby było potrzeba. To ja Greto pytam co zamierzasz? Bo jak zamierzasz nam ostawić co czynić tedy powiem ci jedno wszystko aby temu zrobionemu krzywą kuśką chaośnikowi pokrzyżować plany! A żeby daleko nie szukać to ten krąg mu spaskudzić, zapewnij nam ochronę, dwóch kowali i już mu tak łatwo nie będzie… Albo kulasu Teugenowi i Gideonowi poprzetrącać i niech tak czekają na przyjazd inkwizytora…

- Tylko nie gadajcie mi tu o sądach, procesach i prawach. To nie my kapłanko będziemy go sądzić bo to nie nasza domena!

Usta Harkbokki ściągnęły się na krótką chwilę do postaci niewielkiej kreski, a gdzieś na wysokości policzka zagrała nieprzyjemnie prześwitująca już przez starą skórę żyłka. - Raz zapytałam cię panie Ghartsson czyś pan jest pewien, że chcesz się narażać. Raz. Bo więcej razy to tylko smardów nieopierzonych trzeba pytać, które głupie są i nie wiedzą czego chcą. Toś wtedy piórka stroszył gagatku. O krasnoludzkiej sprawiedliwości żeś prawił. To teraz ja ci powiem jak wygląda na dziś Twoja sprawiedliwość. Mężni wojowie Sigmara mają Teugena za męża stanu. A ciebie jak capną, heretyka i mordercę Steinhagera, to nawet nie będą targać do sądu. Stos z mokrego chrustu ułożą i ani się obejrzysz jak cię jako piskorza uwędzą i zostawią wronom na pożarcie. Żyję w Imperium już wystarczająco długo. Widziałam jak świątynia Młotodzierżcy potrafi wykuć i wyhartować nową prawdę w człowieku. Chodzisz, gadasz, widzisz i ci członków chyba nijakich nie brakuje, co? Więc cokolwiek ci tam uczynili pieszczotą jeno było. A ty jęczysz, że cię nikt nie pogłaskał po główce i nie przytulił do piersi. Wiesz czemu? Bo nie masz w tym mieście sojuszników. Inne świątynie? Ninka od Myrmidii ma dwie służki i nowicjusza jedynie, a shallyitki... - chrząknęła tylko - Sperenger ma tu jeszcze swoich ludzi. Ale większość z nich, albo nie daje wiary, że to nie wy dokonaliście tych wszystkich mordów, albo nie stać ich na utratę posady dla kilku przybłędów. I to dotyczy właściwie każdego w mieście. Mówisz też, by miecze najemne wynająć za złoto. To ja ci najpierw powiem oczywisty frazes, że Verena nie zwykła wynajmować siepaczy, a potem dodam, że nawet jeśliby zmieniła przyzwyczajenia na potrzeby chwili, to nie mamy tyle złota by przepłacić Teugena. On ma więcej.

Przez chwilę jeszcze mierzyła krasnoluda wrogim wzrokiem, ale potem westchnęła i mówiła już nieco spokojniej. - Pan Oldenbach ma rację. Magazyn jest najważniejszy. Tam jest krąg z miedzi, który niczemu innemu jak rytuałowi nie może służyć i raczej nie da się go stamtąd niepostrzeżenie wynieść. Co chcemy uczynić? Zamierzam tam pójść z kapitanem i piątką jego ludzi wieczorem i przerwać to co tam planują. Modląc się byśmy nie mylili się co do miejsca. Dokerzy nadal tam będą, więc liczy się każdy człowiek. Szczególnie wy. Ale ostrzegam panie krasnoludzie. Jeśli masz już dość “dostawania po dupie” to sugeruję, byś pozostał w świątyni.

- Nie wiem co dla ciebie jest pieszczotą a co torturą bo nie moja to rzecz ale to co kapitanek był rad nam zaserwować mało miało wspólnego z przyjemnością… i sprawiedliwością. Jednak nie czas na gadanie o kuśkach i prawie. Na moje oko to piję piwo, które już czas jakiś było warzone… długo przed moim przybyciem. Więc nie przerzucajmy się winami, zaniedbaniami czy też rachunkami krzywd. Nie gadajmy o oczywistych frazesach kto co powinien bo doszło do tego, że parę dni od stolicy Imperium kapłany, strażnicy miejscy i rajcy chodzą na postronku chaośników. Ale jak widzę zrozumiałaś, że to nie czas na podążanie utartymi przez lata ścieżkami bo Teugen biegle się po nich porusza. Doskonale mnie zrozumiałaś i wiesz o co mi chodziło… mianowicie na co możemy liczyć! I odpowiedź jaką otrzymałem jest satysfakcjonująca… Powiedział nad wyraz spokojnie krasnolud. Jedyna oznaka wzburzenia jaką można było zaobserwować to rumień jaki pokrył jego łysinę. – Będziemy musieli odszukać przyjaciół, a potem nie wyobrażam sobie żebym nie był przy tym magazynie.

Verenitka zasępiła się na moment, ale już tylko skinęła głową.
- Do tego czasu jeśli czegoś Wam będzie trzeba, lub będziecie mieli na mieście jaki sprawunek, możecie spokojnie liczyć na pomoc świątyni.

To co ustalili trzeba było jak najszybciej wcielić w życie. Jak najprędzej przekazać ulicznikom i Baumanowi informację o tym gdzie można ich było znaleźć. Im prędzej uda im się spotkać i porozmawiać z Dietrichem i Sylwią tym lepiej… ale na to potrzeba było trochę czasu dlatego krasnolud skorzystał z gościny jednej z cel i odpoczywał. Dał sobie czas do południa…
 
baltazar jest offline  
Stary 29-04-2012, 00:15   #109
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie czekając efektów jego wrzasków, cisnął w czarnowłosego mieczem. Zabrakło miejsca – a pewnie i wprawy – żeby głownia zamknęła pętlę i przebiła cel, ale siarczyste trafienie masywnym jelcem też zrobiło swoje. Szykowana na Spielera niespodzianka, przed którą mógłby się niechybnie bronić z równym powodzeniem, co Sylwia, rozpłynęła się nieszkodliwie w powietrzu.
A na kolejną nie czekał. Pozwoliwszy osunąć się Róży na ziemię, dopadł już ciężkiej szafy i ku głośnemu oburzeniu bezcennych butelek i wysuszonego drewna, szarpnął bez sentymentu. Obalając ją z ogłuszającym łoskotem na stojący naprzeciwko regał, czarownika wprawdzie nie przywalił, ale narobił potężnego zamieszania i utrudnił robotę dwóm nadbiegającym zbirom.
Najchętniej uprawomocniłby jeszcze dochodzące skądś pokrzykiwania o ogniu, ale na to nie miał już ani pomysłu, ani czasu. Posłuszny instynktowi zgarnął tylko w biegu podejrzanie woniejącą fiolkę ze stolika przy łóżku. Pośpiesznie zarzucił sobie nieprzytomną Steinhagerównę na bark, Sylwię zaś dźwignął z ziemi za kurtkę na karku i wyniósł z piwnicy niby kociaka.

W progu zerknął za siebie i pożałował tego w tym samym momencie, bo w półmroku, przez kłęby kurzu – zamiast czarnowłosego czarownika – zobaczył Johannesa Teugena.
Przemocą zdusił zdradliwe myśli. Obezwładniającą bezsilność rzucił na pastwę temu, co obudziło się w nim na górze, przy łożu kupca. Nie potrzebował już wątpliwości ani refleksji. Starczyło, że zachowa na razie kontrolę.

Kopniakiem zatrzasnął za sobą drzwi. Lewą ręką wyszarpnął nóż z pochwy i z rozmachem wklinował między okucia a zwietrzałe cegły. Nie łudził się, że długo wytrzyma, ale teraz za każdą chwilę zapłaciłby złotem.
Z wielkim trudem gromadził od samego początku te żałosne skrawki czasu. Rzut oka w beznadziejnie prosty tunel wystarczył, żeby zrozumiał, że i tak zabraknie. Sam może zdołałby uciec. Najmniejszy dzieciak zawsze uczy się szybko biegać. Z czasem, jeśli stanie mu charakteru, może dorobić się także krzepy i reputacji... Ale sprawnie przebierać nogami musi bezwzględnie.
Tylko że sam nawet by nie próbował. Gdyby nie te dwie dziewczyny, w ogóle nie wyszedłby z piwnicy.
Targając ze sobą obie, przekreślał i tak nikłe szanse. A jednak parł konsekwentnie przed siebie, rozchlapując ścieki z tą samą straceńczą determinacją, dopóki nie usłyszał pierwszego uderzenia w drzwi.

Znów pozwolił Róży zsunąć się z ramienia. Pomagając sobie drugą ręką, posłał bezwładną Sylwię w ciasną ciemność bocznego korytarza kilka kroków dalej. Najgłębiej jak tylko potrafił. Z całą delikatnością, na jaką mógł jeszcze się zdobyć, chociaż nie sądził, żeby miała mu za złe kilku otarć i sińców. Jeśli tylko z tego wyjdzie. W ciężkie, potępieńcze sapanie wplótł parę chrapliwych słów, mimo że nie mogła go słyszeć.

Potem wrócił do Róży. Spodziewał się, że piwniczne drzwi grzmotną o ścianę, zanim sam schowa się we wcześniejszej odnodze, dlatego zamiast zostawić nieprzytomną dziewczynę na przynętę, po prostu wepchnął ją przed sobą. Trafiona przypadkową kulą do niczego nie przyda się tym skurwielom. A Spielerowi zależało, żeby nie wygarnęli do korytarza na dobry początek.
Zaczaił się przy samym wejściu. Zalety mieczy i bandoletów w bezpośrednim zwarciu można trochę zniwelować. Zdecydowaniem. I obłąkańczą brawurą, jeśli nie ma pod ręką nic innego. Zważył w dłoni tajemniczą fiolkę, gotowy skruszyć ją na pierwszej gębie, która się pokaże. A jeszcze lepiej wepchnąć w zęby, jeśli nadarzy się okazja. Drugą ręką wydobył z cholewy ostatnie ostrze, jakie mu zostało. Niewielkie, ale przysłowiowo ostre. Wcale nie mniej niebezpieczne dla twarzy, szyi albo dłoni niż to, które przyozdobiło niedawno Spielera.
A na wspomnienie tej, która mu ową brzytwę podarowała, z nową siłą szarpnęła się w nim dzika, szalona rozpacz, którą wbrew sobie pętał dotąd troską o życie Steinhagerówny i Sylwii.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 29-04-2012 o 00:22.
Betterman jest offline  
Stary 02-05-2012, 02:32   #110
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Starość. Nawet nie wiedziała jak bardzo jej doskwiera. Lata pilnowania młodych skrybów i ferowania wyrokami w nic nie znaczących sprawach otępiły jej zmysły i czujność. Herezja szerzyła się najczęściej w kniejach i ostępach. Ewentualnie w wielkim świecie wielkich miast. Przerastających klasą Bogenhafen. Tam gdzie nie był w stanie sięgnąć jej sigmarycki miecz. Prawda nie musiała triumfować. Nie było nad kim. Aż do dziś.
Greta Harkbokka uklękła z cichym jęknięciem na swoim modlitewniku i spojrzała na ustawiony na stoliku posążek Vereny. Nie wiedziała, czy wpierw przeprosić za to, że pozwoliła omotać swoje oczy fałszem, czy za to, że nie zrobiła niczego by do tego nie dopuścić. Nie przeprosiła więc w ogóle. Jeszcze nie. Podziękowała pani prawdy za nieznajomych, których przysłała do tego miasta. Przybłędów i obdartusów jak to dobitnie określił Gomrund. Którzy pierwsi dali świadectwo złu, które szerzy się w mieście. Przeprosiła natomiast za to, że dała się ponieść emocjom. Surowy krasnolud był pierwszym od wielu długich lat, który przemawiał do niej takim tonem. Zapomniała już jak to jest. Minęło już wszak tyle czasu odkąd odszedł kapłan Eick. Było jej to bardzo potrzebne. Szczególnie teraz gdy musiała się przygotować. A nawet nie była do końca pewna, czy choć to uda jej się uczynić.
- W obliczu kłamstwa i nieprawości, do Ciebie się uciekam Pani...

***

Dietrich nasłuchiwał kroków. Z początku słyszał bieg. Ale gdy pościg przekonał się, że i on nie biegnie nigdzie w oddali, bieg ustał. Poruszali się powoli. Sprawdzając dokładnie chodnik kanału. Nie miną go. Nie łudził się nawet. W jednej ręce ostrze, w drugiej fiolka. A w głowie... chaos. Myśli wrzeszczały do niego. Odwracały uwagę. A jeśli miał uratować którąś z tych dziewczyn, musiał być skupiony. Poczuł smak krwi na języku. Chyba swojej. Szczęka boleśnie zatrzeszczała gdy ją zacisnął. Łuna dzierżonych przez pościg pochodni zbliżała się. Kroki znów było słychać. Poruszali się zręcznie i pewnie. Nie przyjrzał im się dobrze gdy zbiegali po schodach, ale byli bez wątpienia młodsi od niego. Jeden taki wąsaty drągal, co to na pewno mu tu niezbyt wygodnie, a drugi pokurcz. Miecz miał chyba w lewej ręce. Zaraz tu będą. Zdecydowanie. Zdecydowanie i prędkość. To jego jedyna szansa...
Zobaczyli się. Knypek stał na chodniku po drugiej stronie kanału. Niby oczywiste było, że nie będą wtykać głowy w dziurę gdzie się zaczaił. Mniej oczywiste było, że ochroniarz może domyślać się gdzie stoi drugi z oprychów. Wyskoczył na chodnik wprost przed odrobinę zaskoczonego tym wąsacza i zamachnął się uzbrojoną w fiolkę pięścią. Gliniane naczynie pękło w zetknięciu ze szczęką tamtego, a w powietrzu rozniósł okropnie duszący zapach pracowni aptekarskiej. Dietrich nie czekając na efekt poprawił jeszcze uderzeniem noża, które nie spotkawszy żadnej zasłony i uniku sięgnęło torsu draba, rozcinając kurtkę i przejeżdżając po żebrach. Tamten chyba jednak nawet tego nie poczuł, bo tylko zatoczył się do tyłu upuszczając miecz i pochodnię i łapiąc się za twarz i usiłując zachować równowagę. Padał właśnie na chodnik gdy Dietrich podnosił jego miecz.
Huknęła handkanona knypka, nie czyniąc jednak nijakiej krzywdy Dietrichowi, poza odrobiną gruzu, która spadła na jego plecy z uszkodzonej strzałem ściany. Na refleksje jednak czasu nie było, bo oprych zakląwszy tylko szpetnie, upuścił bandolet i dobywszy miecza skokiem przesadził kanał i wpadł w Dietricha, wbijając go barkiem na ścianę. Z dwóch szybkich i celnych cięć jakimi od razu poczęstował ochroniarza, ten zdołał sparować tylko jedno. Drugie sięgnęło lewego uda mężczyzny nie na tyle jednak głęboko by uczynić coś więcej poza skaleczeniem i dawką nieprzyjemnego zimnego bólu. Nie przeszkodziło to jednak Dietrichowi w wyprowadzeniu własnego ataku. Knypek jednak zręcznie uniknął cięcia skierowanego w swój tors, przesuwając się jednak tym samym bliżej krawędzi chodnika. Był z dziesięć centymetrów niższy od Dietricha i zapewne jakieś dwadzieścia kilo chudszy. Na oko o wiele zręczniejszy. Tym bardziej w tym niesprzyjającym jakiemukolwiek fechtunkowi miejscu. Ochroniarz wiedział, że to kwestia chwili nim zostanie wymanewrowany i skończy z rozoranym bebechem. Postawił na swoją wytrzymałość. Przyjął na siebie najbardziej niedbały cios knypka, który go tylko musnął i skrócił dystans. Pięść z jelcem miecza sięgnęła szczęki oprycha, a druga wbiła się w jego brzuch. Opryszek zgiął się w pół i wypuścił brzeszczot ucapiając się mocno Dietricha by nie spaść do kanału. Ciosem w nerki ostudził chwilowo zapał ochroniarza, tak że obaj legli na podłodze chodnika. Tuż obok nadal nie mogącego dojść do siebie wąsacza. Spieler zdołał odwrócić się na bok i przygnieść knypka do podłogi. A potem zaczął tłuc. Z jakimś takim dziwnym zapamiętaniem. Ciosy nie przechodziły co prawda przez gardę, którą zasłonił się opryszek, ale nie dość, że nie dawały mu niczego zrobić, to jeszcze... uwalniały jakąś taką wściekłość z Dietricha. Taką, której miał teraz w sobie za dużo. Dostrzegł upuszczony wcześniej nóż. Finał tego pojedynku. Przestał tłuc. Wychylił się po niego gwałtownie do przodu. Dobył. Wzniósł do góry...

Wystrzał z takiej odległości poderwał nim do góry i odrzucił mocno do tyłu. Ciało Spielera z pluskiem wpadło do kanału.

Tscherny podniósł się rozmasowując obolałe ręce.
- Żyjesz? - trącił nogą wąsacza, który dopiero teraz zaczynał na nowo kontaktować. Oczy miał przekrwione, a skórę wokół nich opuchniętą i zaczerwienioną - Szukamy tej drugiej?
- Nieeee... -
jęknął boleśnie Klisch - Mam dość tego smrodu. Muszę twarz czymś opłukać. Co to kurważ mać tego posrańca było??!
- A ja wiem... Ale trzeba mu oddać - rzekł zaglądając do kanału, w którym ukrył się Dietrich i oświetlając ciało nieprzytomnej Róży Steinhager - że jak na łysiejącego staruszka, to cholernie twardy był niego suczy syn.

***

Ocknęła się gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Zamrugała oczami zobaczywszy dwie postaci. Obie poznała. Franz Bauman unosił właśnie jedną z jej powiek, sprawdzając chyba jej przytomość. Dietrich stał z mieczem i pochodnią nieco dalej. Z mieczem w dłoni pilnował, czy nikt nie nadchodził z żadnej strony kanałów. Kanały. Ta myśl uderzyła w nią z całą siłą potwornego smrodu jaki tylko może się z nimi wiązać. Poczuła jak torsje skurczają jej żołądek i po chwili zwymiotowała gwałtownie. Dietrich obejrzał się na nią i znów na tunele.
- W porządku - powiedział Bauman - Dasz radę iść?
Kiwnęła głową ocierając usta. Ręce się jej trzęsły. Nie wiedziała czemu.
- Dobrze. Musimy stąd znikać.
Podtrzymując się na jego ramieniu dała się prowadzić gdy ruszyli przez kanały. Chciała wyjść od razu, ale Bauman się nie zgodził. Dopiero w Pikach. A i tam nie od razu.
- Wasze podobizny wiszą już na większości drzew. A lada moment dołączą do nich podobizny waszych przyjaciół, którzy zbiegli dzisiejszego ranka z baraków. W ogóle to o takich szczęściarzach jak Wy to jeszcze nie słyszałem. Lepiej nie grajcie już w nic w tym roku, bo fortuna już się do Was chyba za wszystkie czasy wyszczerzyła.
Spieler milczał. W kieszeni leżała złota korona. Nic już raczej za nią nie kupi. Kula wbiła się w nią tak, że metal obejmował ją teraz ściśle. A i siniak i kłucie obok prawej pachy dawało mu się niemniej solidnie we znaki, co czarne myśli, które zasnuły jego umysł.
A Sylwia... Sylwia miała jakieś takie dziwne przeświadczenie... a może wspomnienie jakiejś mary sennej. Że człowiek, którego uśmierciła wcale nie trafił przed oblicze Morra.

***

Skorka znaleźć było niełatwo. Jeszcze zaś trudniej dotrzymać mu kroku. Samozwańczy król uliczników nie był z początku zachwycony tym, że ktoś o niego rozpytuje, ale gdy przekonał się kim jest ten ktoś i że chodzi między innymi o Sylwię, zmienił ton. Najpierw zaprowadził Konrada do jakiegoś warsztatu snycerskiego gdzie chwile rozmawiał z tamtejszym rzemieślnikiem. Niczego się jednak nie dowiedziawszy opuścili warsztat i zgodnie z sugestią chłopaka skierowali się do gospody Skrzyżowane Piki znajdującej się na tyłach zachodnich koszar. Miejsce mimo względnie przyzwoicie wyglądających stołów i barmanek nie wzbudzało jednak w Konradzie najcieplejszych uczuć, gdyż wśród klientów najwięcej było przesiadujących po swoich zmianach strażników miejskich i gwardzistów. Bez problemu rozpoznał dwóch spośród tych, którzy aresztowali ich wczoraj w świątyni Shallyi. Skorek jednak nie wydawał się tym w najmniejszym stopniu speszony. Z wdziękiem chłopaka na posyłki i niemal przez nikogo nie zauważony podbiegł do oberżysty i zaczął z nim o czymś rozmawiać podczas gdy Konrad modlił się by żadnemu ze zbrojnych nie przyszło na myśl zainteresować się co młody verenita robi późnym rankiem w szynku. Strażnicy jednak najwyraźniej z premedytacją zostawiali swoje obowiązki na zewnątrz i wyglądało na to, że po nocnej zmianie jedyne co ich interesuje nie wykracza poza ich zastawione kuflami stoły.
Skorek w końcu ulitował się nad młodym przewoźnikiem i przywołał go.
- Są tutaj. Znaczy Sylwia i ten łysawy. Na zapleczu. Wpuszczą nas tam za chwilę.
Gdy wchodzili po chwili na tyły gospody, Konrad czuł na swoich plecach kilka bacznie obserwujących go par oczu. Nie mógł sobie jednak wyobrazić by mogły należeć do strażników.
Pomieszczenie zalatywało źle przechowywanym serem i ziemią. W środku siedzieli Bauman, Sylwia i Dietrich. Ten pierwszy uśmiechnął się niemal czule na widok verenickich szat, złodziejka właśnie oceniała stan swoich butów, które jedyne z całego ubrania wskazywały na to, że nie próżnowała nocą, a Dietrich z posępnym spojrzeniem wpatrywał się w obracany w dłoni nóż.
- A to się Harkbokka uśmieje, jak mnie zobaczy - zachichotał Bauman - No dobra. Chyba czas się w jedno miejsce przenieść. Skombinuje jakąś furmankę, co by nasze dwa poszukiwane wcale nie białe kruczki mogły niezauważone dostać się do świątyni.

***

Ekwipunek zgodnie z obietnicą Sprengera, został im przywieziony jeszcze przed południem przez jednego ze strażników. Do tego czasu ani Gomrund ani Erich nie wystawiali nosa nawet do nawy głównej gdzie jak się przekonali przyszedł niedawno feldwebel porozmawiać o czymś z Harkbokką. Sama kapłanka zaś, po odbytej z nimi wcześniej rozmowie, była przez większość czasu niedostępna. Ponoć na modlitwie czas spędzała. Gdy wyszła wręczyła Gomrundowi hełm stalowy symbolem Vereny ozdobiony.
- Nie patrz się tak panie krasnoludzie. Może i mi owszem, ale Verenie walka nie jest obca gdy inne drogi zawodzą. Uraduje ją fakt, że w końcu się to żelastwo do czegoś nada. A nada się szczególnie gdy Ci się przyjdzie borykać z ułudą i magią iluzji. No. A dla Ciebie chłopcze niestety niczego nie mam. Ale człowiek kapitana poza Waszą bronią przyniósł też trochę innego uzbrojenia w razie jakby któryś z Was potrzebował.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172