Obadiah uśmiechnął się w ten maniakalnie radosny sposób, sugerujący że osoba tak niepoczytalnie szczęśliwa powinna być natychmiast odstrzelona z powodu zagrożenia dla środkowiska. Albo za bycie pod wpływem silnych środków ogłupiających w miejscu publicznym.
Hunter był jednak osobą jedyną w swoim rodzaju. Potrafił uśmiechać się szeroko idąc na powieszenie. Chociaż nie, wtedy uśmiechał się szeroko, wiedząc że nim ktokolwiek się połapie, będzie już daleko od szafotu.
Tak czy inaczej sztukmistrz z uśmiechm podszedł do, chcąc czy też nie, towarzyszy.
-Wali od ciebie jak z gorzelni. Upapranyś jak święta ziemia. Ptak ci nasrał. A ja jestem szpetny jak noc!- powiedział, kolejno wskazując na Targotha, Aemrysa i Jareda. Był przy tym wesolutki niczym skowronek.-Pasujemy do siebie jak dłoń w rękawiczkę.
Co dziwniejsze, w ostatnim stwierdzeniu mężczyzny nie było nawet odrobiny ironii czy też sarkazmu. Na pierwszy rzut oka wiedział, że jakoś się dogadają.
Jego wzrok padł finalnie na obcokrajowca.
-O matko! A ciebie to skąd wytrzasnęli?!- Obadiah aż podskoczył, udając przerażenie.-Pstrokatyś jak papuga, ale to w sumie lepiej. Świetnie będziemy się uzupełniać. Pijany, brudny, ufajdany, brzydki i pstrokaty.
Sztukmistrz raźnym krokiem ruszył przez pałacowe korytarze.
-W ogóle, to jestem Obadiah Hunter. Dla przyjaciół "Szrama".
__________________ Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die... |