Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2012, 10:44   #1
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
[storytelling] Klejnot Haerdanu

ROZDZIAŁ I

Przygodo, nadchodzimy!

*


Nie minął nawet cały dzień, a słońce jeszcze nie zdążyło skryć się za horyzontem, kiedy to do sali tronowej ponownie wpadł chłopiec o imieniu Benny. Jakby w całym królestwie był tylko jeden chłopiec na posyłki, dziwne.
Zdyszany niezgrabnie klęknął przed królem i uniósł nieśmiało wzrok. Król Gregor ponaglił go gestem, mając już dość tych wszystkich nadwornych czynności. Czasami chciał, by ktoś po prostu normalnie, po ludzku przekazał mu jakąś informację, bez uprzedniego klękania i wyczekiwania na jego reakcję.
- Przy-przybyli, wasza wysokość! - wydyszał Benny, rumieniąc się z podekscytowania.
Cały dzień chodził jak na szpilkach, opowiadając wszystkim wokół, że dane mu będzie poznać niezłomnych bohaterów. Przyprawił sobie tym nie lada kłopotów, gdyż wszyscy mieli go serdecznie dość. Dostał nawet po głowie drewnianym wałkiem od swojej sąsiadki. Na samą myśl pomasował się po potylicy, gdzie miał nabitego sporego guza.
- Najwyższa pora. - Gregor wstał ze swojego tronu, zszedł pośpiesznie po kilku stopniach, o mało nie potykając się o swoją szatę, wyminął nadal klęczącego Benny'ego i truchtem przebiegł całą salę.
- Cholerne szmaty – zaklął pod nosem, kiedy w połowie drogi o mały włos nie wyrżnął orła. - Gracja! GRACJA!!! - zakrzyknął głośno, nadal truchtem przemieszczając się przez okropnie długą salę.
Po chwili dołączyła do niego jego żona, zgrabna i drobna kobieta w sile wieku. Swoje przyprószone już siwizną włosy spięte miała w fikuśny kok. Poprawiła szybko przekrzywioną koronę Gregora, kiedy lekko zdyszani stanęli przy podwójnych wrotach.
Król skinął głową do dwójki strażników, którzy pociągnęli za mosiężne uchwyty, otwierając tym samym wejście do sali tronowej.

*


Haerdańskie krasnoludy od zawsze znane były ze swojego uwielbienia do trunków wszelakich. W końcu to ich specjalnością było Krasie Piwo, którego produkcją się zajmowali. Wszystkie miasta i mniejsze miasteczka Haerdanu importowały ten złocisty płyn właśnie od krasnoludów. Było to najlepsze piwo w całym Haerdanie!
Targoth nie mógł sobie odmówić pięciu kufli tego wspaniałego napoju, dlatego też postanowił złożyć wizytę „Lulającej Betty”, zanim udał się na spotkanie z Królem.
Jak kocha to poczeka! Z tymi słowami na ustach, pomaszerował wesołym krokiem ku karczmie. Nie trudno było tam trafić, bo szyld powieszony był wysoko, a i wyrazisty również był.
W środku natomiast panował harmider, typowy dla takich miejsc. Przyjemny szczęk kufli, chlupot nalewanego piwa i roześmiane, pijackie głosy od razu poprawiły humor krasnoludowi, który z początku nieśmiało, później już odważniej, wszedł do środka.
Rozejrzał się dookoła i blask jego humoru został nieco przygaszony. Cóż, Królestwo słynęło z tego, że na jego ulicach pełno było nie tylko ludzi, ale i krasnoludów oraz elfów. Nic więc dziwnego, że i w karczmie pełno było długouchych, człowieków, jak i krasnali.
Nic to, przeszło mu przez myśl. Przyszedł w końcu się napić, a nie gapić się jak ten głupi na wspaniale bawiące się tłumy.
W kilka chwil doskoczył do lady, za którą stała przysadzista kobieta. Uśmiechnęła się przyjacielsko do krasnoluda i poprawiła swój obfity biust, wyeksponowany sporym dekoltem.
- Coś podać? - spytała niskim, kobiecym głosem, puszczając oko do Targotha.
Krasnolud wsadził rękę do kieszeni w poszukiwaniu jakichś pieniędzy, ale zamiast nich poczuł wymiętą kopertę, niedbale tam wciśniętą.
Ach, tak, zaproszenie do króla Gregora. Czy powinien udać się tam niezwłocznie? Z pewnością miał jeszcze chwilę czasu, akurat na kilka kufli Krasiego Piwa! A może nie?
- To jak, nalać piwa? - spytała karczmarka, sięgając po kufel swoimi serdelkowymi palcami.

*


Skórzany but z wysoką cholewą i złotą klamrą tupnął mocno o drewniany pomost. Za chwilę dołączył do niego i drugi, a wraz z nimi cała sylwetka mężczyzny. Stanął dumnie, podpierając boki i wdychając świeże Haerdańskie powietrze. Szkoda tylko, że znajdował się w miejscowych dokach, gdzie śmierdziało zepsutą rybą i ptasimi odchodami.
Mężczyzna sztachnął się tymi wspaniałymi zapachami, po czym jego twarz wykrzywił grymas, kiedy dotarło do niego, jakim to swądem się delektuje. Na domiar złego przelatująca nad nim mewa czy inny potwór, postanowiła się wypróżnić prosto na jego czoło. Na szczęście, jak to mówią!
Kapitan Jared o wdzięcznym i jakże pasującym do jego osoby nazwisku Faithfull otarł twarz rękawem, wzdrygając się przy tym kilkukrotnie. Spojrzał jeszcze ze złością w górę, wygrażając ptakowi pięścią, a ten jedynie zaskrzeczał w odpowiedzi.
Mężczyzna już chciał postawić swój pierwszy krok na lądzie, kiedy ptaszysko ponownie zaskrzeczało, tym razem brudząc jego kamizelkę. Cóż poradzić, podwójne szczęście. Nie pozostawało nic innego, jak tylko udać się do króla na spotkanie.
Jared postawił w końcu ten pierwszy krok, a zaraz za nim drugi i trzeci. Zamiast czwartego cofnął się o pół kroku i jeszcze tak kilka razy, zanim nie upił sporego łyka ze szklanej butelki, którą trzymał w lewej dłoni. Wtedy to już wszystko poszło zgrabnie jak po maśle.
- Hola, hola! - Za jego plecami rozległ się nagle jakiś męski głos. Odwrócił się na jednej pięcie, chwiejąc się przy tym niebezpiecznie na prawą stronę i spojrzał na potężnego, prawie dwumetrowego dryblasa.
Facet nie miał jednego oka, drugie łypało na kapitana groźnie. Miał kwadratową szczękę, a umięśnione ramiona pełne tatuaży. Ledwo dopięta kamizelka zakrywała nagą klatkę piersiową, a poszarpane spodnie dodawały łobuzerskiego uroku. Na głowie nie miał ani jednego włosa, za to brody mógł mu pozazdrościć niejeden zawadiaka.
- Kto zapłaci za dokowanie tej łajby?! - zapytał, wskazując paluchem na statek Jareda.
No tak. Trzeba było zapłacić. Albo uciec. Albo oczarować dryblasa swoją osobą, być może był właśnie z tych? Kto go tam wiedział!

*


Mina posłańca, który stanął przed celem swojej krótkiej podróży do portu, była niezapomniana. Jego wpółotwarte usta ledwo utrzymały w sobie przeciągły jęk zaskoczenia, a wyłupiaste oczy lustrowały mężczyznę, który stał tuż przed nim.
Nie było wątpliwości, że posłaniec trafił do odpowiedniej osoby. W końcu po Haerdanie nie chodzi zbyt wielu tak egzotycznie wyglądających mężczyzn. Właściwie to nie było drugiego takiego, jak Ichi Manis. Był jedyny w swoim rodzaju i z pewnością zwracał tym na siebie uwagę. A przecież był człowiekiem, tak jak większość populacji w królestwie.
Posłaniec wręczył Manisowi kopertę.
- TO-OD-KRÓLA! – wypowiedział głośno, powoli i wyraźnie, uznając, że Ichi może go nie zrozumieć. W końcu nie wiadomo skąd taki dziwny, egzotyczny człowiek mógł pochodzić i w jakim dziwnym i egzotycznym języku mógł mówić! To nic, że wszystkich łączyła Wspólnomowa, dzięki której każdy mógł zrozumieć każdego. Najwidoczniej posłaniec zapomniał. Pokazał tylko palcem na pałac widniejący ponad całym królewskim miastem, po czym odwrócił się na piętach i ruszył w swoją stronę. Pod nosem powiedział tylko „co za dziwak”, uznając, że ten go nie zrozumie.
Ichi Manis natomiast rozumiał doskonale, jednak nie chciał przecież kłopotów już pierwszego dnia. W końcu został wezwany przez samego króla! Los nie pozwolił mu jednak tak szybko udać się do Gregora, ponieważ zainteresowały się nim dwie kurtyzany.
Obie szpetne jak noc, z rozmytym makijażem i zbyt mocno umalowanymi ustami. Ubrane w długie suknie eksponujące ich olbrzymie piersi, zatrzymały go, łapiąc za rękę i mówiąc coś od rzeczy. Z pewnością chciały pieniędzy, uznając, że ktoś z krainy orientu musi być na tyle bogaty i zdesperowany, że z pewnością skusi się na mały skok w ciemną uliczkę z dwiema pannami.
Nie zapowiadało się na to, by szybko odpuściły. Szczególnie, że jedna już sięgała ku jego klejnotom. I z pewnością nie były to błyskotki.

*


Mogło się wydawać, że po tak okropnym zajściu, jakie miało miejsce poprzedniej nocy, nikt nie będzie miał ochoty w Królestwie na zabawę. Jak mylące były te pozory! Szczególnie, kiedy na miejskim rynku pojawił się ktoś taki, jak Obadiah Hunter.
Wesoło, bez żadnych skrupułów, wszedł na podwyższenie. Nieważnym było, że stał tuż obok zakutego w dyby rzezimieszka, który to z zaciekawieniem i jednocześnie przerażeniem patrzył na mężczyznę w fikuśnej, trójkątnej czapce z piórami. Przełknął jedynie głośno ślinę, kiedy ów mężczyzna spojrzał na niego z szaleńczym uśmiechem na twarzy, błyszcząc zębami.
Szrama zakręcił nonszalancko wąsa, kiedy zwrócił na siebie uwagę wszystkich przechodniów. Ci zebrali się wokół podwyższenia, wpatrując się w niego z zaciekawieniem. Cóż, nawet strażnicy zaczarowani ekscentrycznym osobnikiem, postanowili nie reagować. Przynajmniej przez chwilę.
Obadiah wyciągnął swoją talię kart i rozrzucił wszystkie w powietrze. Te, zamiast swobodnie sobie opaść na kamienny chodnik, zatrzymały się w powietrzu, powoli wirując. Widzowie Huntera wpatrywali się w karty jak zaczarowani, z półotwartymi ustami z wrażenia. Choć zabawa kartami, to przecież nie był szczyt jego możliwości!
- Dość tego! - wrzasnął jakiś starzec, wyłaniając się z tłumu.
Szedł o drewnianej lasce, miał długą białą brodę i łysą głowę przyozdobioną starczymi plamami. Jego prawie przezroczyste oczy spojrzały ze złością na Szramę, który po chwili dostał kamieniem w kolano. Starzec miał krzepę, trzeba przyznać. Ale o co mu chodziło? Drugim kamieniem nie trafił w sztukmistrza, a w zakutego w dyby mężczyznę (choć celem na pewno był Hunter!). Ten jęknął z oburzeniem. Strażnicy nie reagowali. Prawdą było, że starzec na imię miał Bob i nienawidził magicznych sztuczek od kiedy jakiś czarodziej pozbawił go przez przypadek stopy. Teraz Bob musiał używać drewnianej, źle wystruganej protezy. Strażnicy jak i mieszkańcy dobrze o tym wiedzieli, ale Obadiah nie. Cóż mu pozostało? Unieść się honorem i narazić strażnikom? Czy dać się przegonić byle staruchowi? A może w jego głowie zrodził się zupełnie inny, szalony pomysł?

*


Królestwo Haerdanu przywitało młodzieńca całkiem miło. Od jego ostatniej wizyty niewiele zmieniło się w tym miejscu. Ulice nadal tętniły życiem do późnych godzin wieczornych, nawet długo po tym, jak słońce zachodziło za horyzontem. Posłaniec króla zostawił Aemrysa na rynku, znikając gdzieś w tłumie.
Młody mężczyzna wzruszył jedynie ramionami, w dłoniach nadal trzymając kopertę z zaproszeniem. Stęknął cicho, kiedy jakiś mężczyzna szturchnął go boleśnie łokciem, próbując przedostać się bliżej jakiegoś widowiska. Niestety, Aemrysowi nie dane było oglądać przedstawienia, bo list od króla został mu wytrącony z dłoni i gdzieś przepadł! A niech to szlag! Bez niego na pewno nie wpuszczą go do sali tronowej. Jak mógł być tak nieostrożny. Zaklął sowicie pod nosem, kiedy klęknął w kałuży.
Pech chciał, że mieszkańcy nie zwracali uwagi na takie chucherko, jakim był tenże łotrzyk i co chwilę czuł czyjeś kolano na policzku lub twardy obcas przygniatający jego palce.
W końcu odnalazł list. Podeptany, zabrudzony, a do tego umoczony w bliżej niezidentyfikowanej cieczy, zupełnie jak jego właściciel. Młodzieniec chwycił dwoma palcami kawałek papieru i wyprostował się. Westchnął ciężko, patrząc na to, co podziało się z jego zaproszeniem. Ciekawe co sobie pomyślą w pałacu, kiedy będzie musiał pokazać ten papierek...
- Kimże jesteś i czego chcesz od króla? - usłyszał, kiedy stanął przy bramie prowadzącej do królewskiego pałacu.
No, to pozostało tylko pokazać zaproszenie i wejść do środka. Szkoda tylko, że atrament tak łatwo się rozmywał...

*

WITAMY W HAERDANIE!

 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 13-04-2012 o 12:19.
Cold jest offline  
Stary 13-04-2012, 23:08   #2
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Kapitan Jared Faithfull przybywał do Haerdanu w stanie cokolwiek bachusowym. Bo tak się złożyło, że poprzedniej nocy popili sobie z załogą przy partyjce kości, która przeciągnęła się do późnych godzin. A w partyjce wpierw kapitan przegrał własny okręt do własnego chłopca okrętowego. Potem się odegrał, oskubał chłopca i kazał mu śpiewać piosenki w ramach dokładania do puli. Później Jared znów przegrał i sam musiał śpiewać. A na koniec wszyscy się pobili, porozrzucali żetony i nie wiedząc już, kto ile miał, zdecydowali się wrócić do wyjściowego stanu posiadania. Niemniej noc należało uznać za udaną.

Kapitan wtarabanił się na pomost i z miejsca musiał zmierzyć się kolejno z: własnym zmysłem równowagi, mewim guano i miejscowym przedstawicielem władzy skarbowej.

- Kto zapłaci za dokowanie tej łajby?! - padło pytanie z ust tego ostatniego. Dwumetrowa, barczysta sylwetka poborcy świadczyła, że w tej pracy ważniejsza od lotnego umysłu jest umiejętność stosowania przymusu niekoniecznie administracyjnego.

- Eee? - elokwentnie zripostował kapitan, przybierając przy tym minę cokolwiek tępą i bezmyślną. Przez chwilę obaj mierzyli się tępymi i bezmyślnymi spojrzeniami

- A kto zapłaci za moją kamizelkę? - odparł w końcu pytaniem na pytanie, wskazując palcem na obfajdany przyodziewek. Miał plan, a przynajmniej dobrze improwizował - Czy ty tu nie znasz nowego rozporządzenia o odptaszaniu portów?! Kim ty w ogóle…? Czy ty wiesz, z kim masz do czynienia?! Otóż jestem rewizorem nadintendentem przystani królewskich, wprost z portu Queens, przybyłym na kontrolę. Masz, czytaj!

Z zanadrza wydobył zwinięte pismo i pokazał dryblasowi. A z dokumentu wynikało, że…

„Ja, nadworny medyk sułtana Jamabadu, po wnikliwym badaniu zaświadczam, że posiadacz tego pisma jest całkowitym eunuchem i może przebywać w haremie…”

- Nie! Nie to! - Jared wydobył inną kartkę - To czytaj!

„Zaświadcza się, iż pan Jared Faithfull jest właścicielem i przełożonym portu w Queens wraz z wszelkimi magazynami, przystaniami…”

- Widzisz, chamie! I jeszcze to: list królewski z pieczęcią! Jestem tu w misji od króla, a ty jak mnie witasz! Broda nieogolona, kamizelka niedopięta, bajzel tu na redzie, o obowiązku odptaszania nie słyszałeś, bo i po co! Po mojej kontroli nie będzie tu takich niedopatrzeń. Zaraz posprzątać mi te zwoje lin! Czy drogi wodne mają wymaganą edyktami szerokość i oznaczenia? Dlaczego pomosty nieokurzone? Kto tu odpowiada za…? Nie, tak być nie może! Moi referenci się tym zajmą. Ej tam! - machnął ręką w stronę swego okrętu - Złazić mi tutaj! Porządki robimy!

Z trapu wytoczyli się załoganci - banda drabów o zakazanych gębach, bladych tatuażach, niektórzy z opaskami na oku, drewnianymi nogami, papugami na ramionach. Ta barwna kompania dla kontrastu niosła miotły, szczotki i wiadra z wodą.

- Ty tam, myjesz pomosty - rozkazywał Faithfull - Ty zgarnij mi te śmieci, I niech te skrzynki tak nie leżą w przejściu! Ktoś zajmie się tymi ptakami?!

Piraci zaczęli krzątać się po redzie, sprzątać, odkurzać, przestawiać rzeczy z miejsca na miejsce. Biedny poborca, przesunięty gdzieś w kąt, osaczony pytaniami, otoczony wrzawą, zagoniony do wyłapywania mew, z niedowierzaniem patrzył na chaos generowany przez „nadintendenta” i jego „referentów”. A tymczasem referenci w trakcie sprzątania przejrzeli co ciekawszą zawartość zgromadzonych w porcie skrzyń, załadowali je na swój okręt i wkrótce - odpłynęli.

A gdzie wtedy był Jared? Już daleko. Szedł ulicami Haerdanu, popijając gorzałkę z butelki i podrzucając sakiewkę podwędzoną w zamieszaniu poborcy. Sakiewka sakiewką, ale mewia kupa na kamizelce to ciągle problem. Może jak oblać gorzałką, to zejdzie?

Gdy tak sobie dreptał lekkim wężykiem, zajęty ważkimi przemyśleniami, ktoś podążał za nim. Przyczajony wróg? Mściwa nemezis? A nie, to tylko chłopiec okrętowy zdecydował się, że lepiej pójdzie za kapitanem i przypilnuje, by Faithfull nie wpakował się w jakąś kabałę (a przynajmniej w gorszą kabałę niż zwykle).

No to - do króla!
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline  
Stary 15-04-2012, 01:47   #3
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Bolało. Bolało to że nie potrafił już zachwycić swojej widowni tak jak kiedyś. Ale cóż, życie zmieniało się jak w kalejdoskopie. Zaczynał z kartami, potem były szwindle na wysoką skalę aż w końcu został wędrownym magikiem. I szarlatanem, ale to inna sprawa.

Czasami zastanawiał się czemu stracił tak wiele ze swojej charyzmy. No tak! Zatanna! Jego piękna asystentka. Co to za magik, bez pięknej i tajemniczej asystentki? No żaden! W nią na pewno nie rzucaliby kamieniami. Ale czemu odeszła... ?



A, no tak. Przespał się z nią. Duży błąd.

Hunter zmarszczył brwi, patrząc na dziadygę. Tacy byli najgorsi. Agresywni, trudni do zmiany poglądów i jeszcze rzucali bezkarnie śmieciem w ludzi, bo straż przymykała na to oko. "Bo dziadek", "Bo starownia", "Bo co on takim kamieniem komu zrobi".

Sztukmistrz skrzywił się, stanął na podeście tak żeby strażnicy znaleźli się mniej więcej z jego plecami i zmarszczył brwi.

-Ej, starcze! Ja tu sztukę uprawiam!

Stary Bob zrobił groźną minę i zaczął wymachiwać swoją laską.
- Sztukę? SZTUKĘ?! To żadna sztuka, szarlatanie jeden! - krzyczał roztrzęsionym głosem.

Zachwiał się niebezpiecznie i szybko podparł się na swoim kiju, nadal z nienawiścią łypiąc na Szramę.
Wokół podestu zrobiło się bardziej tłoczno i jak na złość, pojawiło się o kilku strażników miejskich więcej. Zaciekawieni, przysłuchiwali się całej tej sytuacji, szepcząc coś między sobą.

-Czy ja ci coś kiedyś zrobiłem, dziadku? Nie wiem, zbrzuchaciłem jakąś krewną? Wygrałem w karty piątą klepkę?- Obadiah westchnął, stopą odtrącając kamień leżący obok dybów. Niecelny pocisk potoczył się po deskach, stoczył po schodach prowadzących na szczyt podestu i wylądował u stóp krzykacza.

- Ty bezczelnyl, ty! Smarkacz jeden! Szarlatan! - krzyczał, wymachując kościstą pięścią. Wysuszona skóra tak mu się naciągnęła, że miało się wrażenie, że zaraz rozerwie się na strzępy, ukazując nagie kości.
Po chwili do Boba podszedł jeden ze strażników, chcąc go uspokoić, jednak staruszek znalazł w sobie tyle siły, by zdzielić mężczyznę po głowie swoją laską.

- Kolejny smarkacz! Nie będziesz mi mówił, co mogę, a czego nie! Znam twoją matkę! - krzyczał, wygrażając teraz strażnikowi. - Powinniście się zajmować takimi czortami, jak tych dwóch na podeście! Starszych nękacie! Niewdzięcznicy jedni!

Hunter przewrócił oczami, opierając sie o dyby i patrząc z pewnym politowaniem na starca. Był trochę jak głośny pies sąsiada. Irytujący, a do tego nic nie można było z nim zrobić bez przykrych konsekwencji.

-Za co dyndasz?- zapytał faceta w dybach, patrząc na kabaret pod tytułem "O staruchu i strażnikach".

Mężczyzna spojrzał na Szramę, uśmiechając się nieznacznie.

- Za magiczne sztuczki na miejskim rynku - wychrypiał, po czym złośliwie zaśmiał się pod nosem.

Starzec natomiast zdawał się całkowicie zapomnieć o swojej nienawiści do wszelakich magiczniaków, zajmując się narzekaniem na strażników i ich nieużyteczność.

- Hm... Mógłbyś mnie uwolnić? Wyglądasz na swojego gościa - mruknął zakuty w dyby mężczyzna.

-Nie próbuj zrobić mnie w konia, bo wybacz, to ja jestem tutaj specjalista w tej dziedzinie.- Obadiah uśmiechnął się lekko, obserwując starucha. Miał ikrę. Szkoda tylko że ukierunkowaną nie tam gdzie trzeba.- Więc za co tu siedzisz?

Niby obojętnie spojrzał na dyby. Wystarczyłoby podważyć je tuż pod kłódką, żeby zawiasy puściły.

- Rozróba w Lulającej Betty. Rozbiłem butelkę na głowie generała - odpowiedział i wzruszył by pewnie ramionami, gdyby tylko mógł.
Pokręcił swoim haczykowatym nosem, bo usiadła mu na nim mucha, po czym spróbował ją jakoś zdmuchnąć.

- To jak, podważysz kłódkę? Na pewno nikt nie zauważy.
Uśmiechnął się łobuzersko, ukazując dwa rzędy o dziwo białych zębów. Jeden z nich był złoty i złowieszczo błysnął, odbijając ostatnie promienie słońca.


Obadiah przewrócił oczami, po czym z jego rękawów wysypały się karty z czterech talii. Wszystkie uniosły się w powietrzu niczym chmura, dokładnie osłaniając cały podest. Dzięki staruchowi, nikt nie usłyszał cichego jęku drewna, gdy nóż o szerokim ostrzu niezbyt finezyjnie podważył kłódkę na tyle, by więzień mógł uwolnić ręce oraz głowę.

-Poczekaj zanim stąd uciekniesz.- rzucił na odchodnym, zeskakując z podestu i przyzywając szybko swoje karty. Czapka z głowy, kaptur na głowę. Nastepnie wtopienie się w tłum.

Uwolniony wyprostował się spokojnie i otrzepał swoją koszulę z kurzu. Następnie uśmiechnął się kącikiem ust i pstryknął palcami prawej dłoni. Jego obdarte ubrania wnet zniknęły, zamieniając się w ekstrawaganckie, granatowe szaty. Na jego głowie natomiast zawitała fikuśnie zakrzywiona tiara w tym samym kolorze.

Zeskoczył wesoło z podestu i klasnął w dłonie, mijając starego Boba, który natychmiast przestał się awanturować, zastanawiając się głośno, co on robił na rynku?!

- Eryk, królewski mag specjalizujący się w mieszaniu ludziom w głowach - oznajmił wesoło, zrównując kroku z Hunterem. - Gratuluję pozytywnego zdania egzaminu na bohatera, ha, ha!

Nie wiadomo, który z nich był bardziej szalony. Eryk klepnął Huntera po ramieniu.

- Król Gregor szuka właśnie takich, jak ty, mój przyjacielu. Kierujących się... hm, sercem? Ha! Ha!

Zaśmiał się głośno, a tiara o mało nie spadła mu z głowy.

Kiedy czarodziej śmiał się, Obadiah przystanął i skrzywił się lekko. Raz, dwa, trzy... Raz, dwa, trzy... Raz, dwa, cholera, jasna, trzy...

-Irytujesz mnie.- warknął, obracając się w miejscu. W pozornie pustej dłoni znalazł się nagle nóż, ten sam który wcześniej otworzył dyby. Szpic ostrza dotknął czubka nosa wariata.- A wierz mi, osoby które mnie irytują, szybko dowiadują się czemu nie powinno się tego robić.

Następnie schował broń i dalej ruszył przez tłum.

-I znam króla. Pośrednio. Raz niechcący uratowałem jego kuzyna.

- Mhm. Skoro tak mówisz.

Czarodziej Eryk znów się zaśmiał, po czym pstryknął palcami i już go nie było. Zniknął, rozpłynął się w powietrzu, a może wszedł do kanałów? Nie było to na tyle ważne, by wszczynać dochodzenie. Jednak wraz ze zniknięciem Eryka, Szrama poczuł jakby pozbył się jakiegoś ciężaru z siebie. Cóż, nikt już nie mącił jego zmysłów magią, to było najważniejsze. Teraz pozostawało jedynie udać się do króla!
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 17-04-2012, 22:46   #4
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny


Ichi uśmiechnięty od ucha do ucha, zszedł po trapie na ląd. Nie zdążył się nawet za bardzo rozejrzeć, kiedy w jego ręku znalazła się koperta z listem. Jakiś mężczyzna powiedział, głośno, wyraźnie, lekko komicznie nawet „- TO-OD-KRÓLA!”. Ichi uśmiechnął się jeszcze szerzej po czym zupełnie poprawną, wspólnomową rzekł:
-Dziękuje, już jadłem.- Widząc zdziwienie na twarzy posłańca, czerwonowłosy zaśmiał się serdecznie, poklepał mężczyznę po ramieniu.- Żartowałem! Przekaż królowi, że przyjdę.- Posłaniec pokiwał głową, a Ichi ruszył w głąb portu.

Jednak nie dane mu było nawet chwili spokoju. Dwie kobiety chwyciły go pod bok i zaczęły gdzieś ciągnąc. Manis początkowo sądził, że to jakaś lokalna forma powitania, nieco dziwaczna, ale jemu cały ten kraj wydawał się dziwny. Kiedy, jednak ręka jednej z kobiet skierowała się ku klejnotom Ichi’ego, ten zrozumiał kim były te osoby.

Ręce Manisa nagle się wyprostowały, on sam zaś odskoczył do tyłu, jego dłonie zgrabnie wyminęły kobiety, nie na darmo nazywali go Dzikim Wężem, jego zdolności akrobatyczne były całkiem rozwinięte, a to co zrobił nie wymagało wielkiej zwinności. Podał każdej z kobiet po jednej, dziwacznej brązowej monecie. Mówiąc z uśmiechem:
-Proszę, ja za, khm usługi dziękuję.

Następnie, zaś czerwonowłosy odbiegł trochę na wypadek, gdyby prostytutki próbowały go jeszcze namówić. Gdy tylko znikły, one z granicy wzroku, Ichi podszedł do straganu z owocami.
-Jedną gruszkę poproszę.- Handlarz podał mu owoc w zamian biorąc monetę. Manis myślał, że będzie miał obiekcje co do kształtu i koloru monety, jednak najwidoczniej w porcie pieniądz był pieniądzem, nie ważne jakim.

Jednak gruszka Ichi’ego nieco zdziwiła, miała inny kolor, oraz inny kształt niż te, które zwykle jadał. Pierwszy gryz rozwiał wszystkie jego możliwości. Owoc był cudowne słodki, oraz soczysty, czerwonowłosy był tak zachwycony, że podszedł do handlarza i kupił kolejne trzy gruszki.

Jedząc owoce ruszył w kierunku pałacu, w końcu królom nie należy kazać czekać...
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 17-04-2012 o 22:51.
pteroslaw jest offline  
Stary 19-04-2012, 20:41   #5
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
- Pewnie, że nalać - odpowiedział szybko krasnolud. Skoro już tu wszedł to nie będzie oglądał pustej ściany za barem, a przynajmniej nie zupełnie trzeźwy...

Gdzieś po trzecim piwie humor mu się poprawił. Głośne śmiechy i rozmowy gości karczmy przestały być irytujące, a stały się zabawne, twarze zmieniły się jakby na milsze i w ogóle całe pomieszczenie zrobiło się jakieś takie bardziej przytulne. Targoth zapominając o wszystkim zamówił więc kolejny kufel złocistego napoju, po czym przyłączył się do śpiewanej chórem pieśni o niejakiej Gryzeldzie co to chciała tylko nie mogła.

Wypiwszy piąte piwo stwierdził, że nie jest na tyle wypłacalny by zamówić kolejne. Grosza wiele nie posiadał, historia jego życia. Nie było to jednak poważnym problemem, jak się wkrótce okazało. Prędko znalazło sie kilku wystarczająco mocno wciętych osób, które chętnie stawiały wszystkim, którzy tylko nawinęli im się pod rękę, kolejne trunki.

Wieczór nie skończył się jednak tak miło jak mógłby, a nawet powinien się skończyć. Oto zaraz znalazło się paru takich, którzy chcieli spróbować się w trudnej sztuce barowego wyzywania innych gości. Jeden z nich, chuderlawy brunet o mocno zarośniętej twarzy, postanowił zmierzyć się z Targothem. Trafił jednak na trudnego przeciwnika:

- Ty kopalniany szczurze - zaczął człowiek. - Zamieć swoją brodą podłogę, gdy będziesz oddawał pokłony lepszym od siebie. A zaraz potem wracaj do swojej nory pod górą, z której wypełzłeś.

Krasnolud nie pozostał napastnikowi dłużny, a i tamten nie spuszczał z tonu. Dyskusja trwała jeszcze jakiś czas, a podobne do niej w całej karczmie. Nagle w pomieszczeniu powstał ogromny zgiełk. Pewnie ktoś powiedział o jedno słowo za dużo. Wszyscy chwytali za pierwszy z brzegu przedmiot i rzucali się z nim w tłum walczących, który szybko rósł. Następne co krasnolud pamięta to nocne niebo przed swoimi oczami i gwiazdy na nim.


Leżał na ziemi, na brukowanej drodze. Gdy sie podniósł i rozejrzał wokół stwierdził z całą pewnością, że znajduje się w jakimś zaułku, ale jak się tu znalazł? Obok niego leżał jakiś człowiek z zakrwawionym nosem. Kim był i po czyjej stał stronie w czasie bójki, Targoth nie wiedział, ale i niewiele go do obchodziło. Jakie to miało teraz znaczenie?

Krasnolud dźwignął się na nogi. Otrzepał z brudu, sprawdził czy wszystko ma. Miał. Znalazł w kieszeni nawet te parę groszy, z którymi wszedł do karczmy. Czyli jednak wynikło z tego coś dobrego. Napił sie całkowicie za darmo. I z tą wesołą myślą ruszył w kierunku, w którym jak myślał, znajdował się zamek króla.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 19-04-2012 o 20:43.
Col Frost jest offline  
Stary 19-04-2012, 22:25   #6
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Podróż nie należała do najprzyjemniejszych, jakie chłopak odbył. Z Nordheim do Haerdanu był kawał drogi, a zarówno Aemrys jak i posłaniec mu towarzyszący uważali, że im szybciej staną przed obliczem króla, tym lepiej. Mimo to, minęło kilka dni, zanim ich oczom ukazały się mury miasta. Cień przyjrzał się im, próbując stłamsić dziwne uczucie w nim narastające. Jeszcze przed opuszczeniem Nordheim czuł odrobinę radości na myśl o powrocie do swego rodzinnego miasta, jednak z każdym dniem, z którym się do niego przybliżał, jego uczucia coraz bardziej mieszały się ze sobą, doprowadzając go do niemałej rozterki. Z jednej strony pragnął przekroczyć bramy i wspomóc króla. Z drugiej, nie był pewien, czy był gotów na powrót do tego miejsca. Opuścił je z dobrych powodów dwa i pół roku temu, nie wracając do niego nawet myślami. Oto jednak znajdował się tutaj z powrotem, nerwowo ściskając wodze swego wierzchowca, skracającego odległość pomiędzy nim, a Haerdanem. Posłaniec nie odzywał się ani słowem, a Aemrys był mu za to wdzięczny. Należał do owego grona istot, dla których zbyt dużo niepotrzebnych słów było jedynie marnotrawieniem oddechu. Zaklął pod nosem, na tyle cicho, by umknęło to jego kompanowi podróży. Im szybciej będę miał to za sobą, tym lepiej. Wbił pięty w boki konia, podrywając go do galopu, nie spuszczając wzroku z murów, które rosły z każdą chwilą.

~*~

Nic się nie zmieniło, pomyślał. I miał rację. Miasto nadal było zatłoczone i bogate w zgiełk, co powoli doprowadzało go do szaleństwa. Zbyt dużo czasu spędził na dalekiej północy, odzwyczajając się od wielkich i gwarnych miast. Zmuszony do pozostawienia wierzchowca przed bramą, co i rusz był potrącany przez mieszkańców. Przełykał przekleństwa, przedzierając się przez tłum samotnie, ponieważ jak to królewski posłaniec określił: „zamek nie jest trudny do znalezienia”. Pech chciał, że droga do niego wiodła przez rynek, który pękał w szwach. Wzdychając, Aemrys zaczął przeprawiać się przez tłum, sporadycznie pomagając sobie łokciami i cichymi przekleństwami. Będąc w połowie drogi, kątem oka uchwycił śmigające w powietrzu ostrza. Zaintrygowany, zatrzymał się i obrócił w tamtą stronę. Na podwyższeniu stał kolorowo ubrany mężczyzna, zręcznie żonglujący sześcioma sztyletami na raz. Cień poczuł, jak na jego usta mimowolnie wkradł się uśmiech, który zniknął wraz z bólem w jego żebrach. Zanim jednak zdążył znaleźć właściciela łokcia, poczuł jak z dłoni wymyka mu się koperta, gwarantująca wstęp na zamek. Nie myśląc, rzucił się za nią, próbując ją odzyskać. Zajęło mu to dobre pięć minut, obfite w obrywanie cudzymi łokciami i klątwami. Raz czy dwa poczuł czyiś but na swej dłoni, zagryzając wargi z bólu. W końcu jednak klęknął i chwycił kopertę, jednocześnie czując czyjeś kolano boleśnie wbite w jego ramię. Ignorując zimne i mokre szpilki wbijające się w jego własne, podniósł się i krytycznym okiem ogarnął zaproszenie. Westchnął na myśl, że dostanie się do zamku właśnie stało się trudniejsze.

~*~

- Kimże jesteś i czego chcesz od króla? - usłyszał, kiedy stanął przy bramie prowadzącej do królewskiego pałacu.
No tak, próżno było liczyć na bycie traktowanym poważnie, kiedy jego płaszcz i pancerz pokrywał brud, woda, pył i bogowie wiedzą co jeszcze. Unosząc list do oczu strażnika, upewnił się, że pieczęć króla jest dobrze widoczna i miał nadzieję, że był on na tyle głupi, by to wystarczyło.
- Sprawy korony, król mnie oczekuje. Koronowane głowy ciężko znoszą spóźnialskich gości. - Rzucił jeszcze z uśmiechem, obdarzając gwardzistę chłodnym spojrzeniem niezwykle jasnych oczu.
 
Aro jest offline  
Stary 20-04-2012, 23:59   #7
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1heHf8e_fP4[/MEDIA]

W taki czy też inny sposób, piątka mężów chętnych uratować Królestwo przed zagładą, dotarła pod same drzwi sali tronowej.
Odprowadzeni przez rosłych strażników po uszy zakutych w srebrne zbroje, nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Cóż, dziwić im się nie można, w końcu nie znali się na tyle, by beztrosko gawędzić o różnych pierdołach. Właściwie to nie znali się w ogóle i łypali na siebie nawzajem podejrzliwie.

Krasnal, jeszcze lekko podchmielony, trzymał się kilka kroków za pozostałą czwórką mężczyzn. Nie ufał im na tyle, by iść z nimi ramię w ramię. Wcale im nie ufał, by bardziej sprecyzować jego gorące uczucia, którymi darzył tę czwórkę.

Złodziejaszek, nadal obłocony i trochę posiniaczony, szedł w miarę spokojnie przez labirynty korytarzy, rozglądając się z zachwytem po bogato zdobionych dekoracjach. Każdego, kto choć liznął złodziejskiego fachu, takie kosztowności kusiły. Cóż jednak poradzić – nie mógł sobie pozwolić nawet na najmniejsze przewinienie pod czujnym okiem strażnika, który nadal nie do końca wierzył w to, że Aemrys został zaproszony przez samego króla Gregora.

Coś łączyło tego młodzieńca z mężczyzną pachnącym orientem. Co to było? Zachwyt nad bogato urządzonymi wnętrzami. Manis jednak nie miał kleptomańskich zapędów. Jego interesował sam styl i rodzaj ornamentyki tego miejsca. Wszystko przecież tak różniło się od tego, do czego został przyzwyczajony w Lacka!

Tuż obok tego gościa orientalnej urody wędrował zupełnie inny przypadek absurdu tej przyszłej drużyny. Mężczyzna o jakże szkaradnej twarzy i nonszalancko zawiniętym wąsie, zniechęcony zapachem krasnoluda i jednego z mężczyzn, postanowił obrać mniejsze zło i iść tuż obok dziwaka zza morza.

Natomiast jednym z tych mężczyzn o zapachu, który tak odtrącił Szramę, był wesoło maszerujący wilk morski. Najwidoczniej ciężko mu było odzwyczaić się od kołysania na otwartych morzach, ponieważ co chwila niebezpiecznie przechylał się to na lewo, to na prawo, przeskakując z jednej nogi na drugą. Ochlapał nawet zawartością swojej butelki tego gburowatego, z okropną blizną na twarzy (oczywiście zupełnie przez przypadek, choć kto mógł go tam wiedzieć). Może to właśnie dlatego ten postanowił się odsunąć?

Przed dzielną drużyną otworzyły się w końcu ogromne, podwójne wrota, czemu towarzyszyły oczywiście fanfary. A może to tylko w ich wyobraźni? Pewnie tak było, bo nigdzie nie było widać orkiestry.
Ich oczom ukazał się dosyć niecodzienny widok. Otóż, jak się domyślali, królowa poprawiała królowi koronę, a ten coś marudził pod nosem z kwaśną miną. Na widok swoich gości podskoczyli z wrażenia, szybko przybierając poważną postawę, jak to przystało na królewską parę.

Król oraz królowa ukłonili się, witając swoich gości i gestem zapraszając do środka. Mężczyźni weszli, a za nimi powędrował Targoth, rzucając gniewne spojrzenie strażnikowi, który zatkał sobie nos.

- Witajcie, moi mili – rozgrzmiał niski głos króla Gregora, który w mgnieniu oka zajął swoje miejsce na tronie. Obok niego usiadła królowa Gracja, uważnie obserwując każdego ze śmiałków z osobna.

- Cieszę się, że przybyliście na moje wezwanie. Nie bez powodu zebrałem tutaj piątkę najdzielniejszych wojowników, o jakich przyszło mi słyszeć.

Król następnie opowiedział swoim bohaterom o tym, do czego doszło poprzedniej nocy w królestwie. O kradzieży Klejnotu, o zamordowaniu strażnika i o czarownicy Harivii, zamieszkującej latające zamczysko. Wyjaśnił im również na czym polega ich zadanie, a królowa ponownie przypomniała, że cała ta sprawa jest na tyle delikatna, że nie mogli wysłać całej armii do zamku.

- Do zamczyska czarownicy prowadzi tylko jedna droga. Z miasta Vitrael musicie udać się na północny-wschód, do Krwawego Lasu, skąd przejdziecie do Wymarłej Wioski, stamtąd w Góry Gigantów i przez Tunel Devony dostaniecie się na Mokradła. Gdy przez nie przebrniecie, ujrzycie na swojej drodze latający zamek Harivii. Stamtąd musicie odzyskać Klejnot i wrócić z nim bezpiecznie do Haerdanu – wyjaśnił Generał Ferghutt, który pojawił się w czasie przemowy Króla, przynosząc mapę Haerdanu. Mapę przekazał Jaredowi, uznając, że on powinien się na niej najlepiej znać z całej piątki.


Gdy chcieli już zadać jakieś pytania odnośnie tejże misji, przerwało im nagłe wtargnięcie jakiegoś młodzieńca do sali tronowej. Za nim biegła służka, gorączkowo próbując uczesać mu włosy. Krzyczała coś o książęcym wyglądzie, ale szybko została zagłuszona przez donośny głos Gregora.

- Nie ma co tracić czasu, lepiej wyruszajcie już w tej chwili – powiedział, poganiając ich.

Nim się obejrzeli, stali już za zamkniętymi drzwiami do sali tronowej wyposażeni w kilka sakiewek pełnych pobrzdąkujących monet, racje żywnościowe i mapę. Absurdu całej sytuacji dodało głośne beknięcie Targotha. Cóż im pozostawało, jeśli nie zawiązanie przyjaźni i wyruszenie do zamczyska czarownicy? No, zawsze mogli się pozabijać w nienawiści, mając zupełnie w poważaniu losy królestwa...
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 21-04-2012 o 00:12.
Cold jest offline  
Stary 21-04-2012, 00:33   #8
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Obadiah uśmiechnął się w ten maniakalnie radosny sposób, sugerujący że osoba tak niepoczytalnie szczęśliwa powinna być natychmiast odstrzelona z powodu zagrożenia dla środkowiska. Albo za bycie pod wpływem silnych środków ogłupiających w miejscu publicznym.

Hunter był jednak osobą jedyną w swoim rodzaju. Potrafił uśmiechać się szeroko idąc na powieszenie. Chociaż nie, wtedy uśmiechał się szeroko, wiedząc że nim ktokolwiek się połapie, będzie już daleko od szafotu.

Tak czy inaczej sztukmistrz z uśmiechm podszedł do, chcąc czy też nie, towarzyszy.

-Wali od ciebie jak z gorzelni. Upapranyś jak święta ziemia. Ptak ci nasrał. A ja jestem szpetny jak noc!- powiedział, kolejno wskazując na Targotha, Aemrysa i Jareda. Był przy tym wesolutki niczym skowronek.-Pasujemy do siebie jak dłoń w rękawiczkę.

Co dziwniejsze, w ostatnim stwierdzeniu mężczyzny nie było nawet odrobiny ironii czy też sarkazmu. Na pierwszy rzut oka wiedział, że jakoś się dogadają.

Jego wzrok padł finalnie na obcokrajowca.

-O matko! A ciebie to skąd wytrzasnęli?!- Obadiah aż podskoczył, udając przerażenie.-Pstrokatyś jak papuga, ale to w sumie lepiej. Świetnie będziemy się uzupełniać. Pijany, brudny, ufajdany, brzydki i pstrokaty.

Sztukmistrz raźnym krokiem ruszył przez pałacowe korytarze.

-W ogóle, to jestem Obadiah Hunter. Dla przyjaciół "Szrama".
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 22-04-2012, 18:06   #9
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Audiencja skończyła się równie szybko, co się zaczęła. To znaczy zaraz po rozpoczęciu Jared uniósł do ust butelkę ginu, a gdy ją opuszczał, było już po wszystkim. Na odchodnym dostał jeszcze jakąś mapę – ta szybko zniknęła w czeluściach kapitańskiego ubrania. Akurat przemawiał jakiś świrus z blizną – Jared przysłuchiwał się temu z tępym wyrazem twarzy – gdy przybiegł chłopiec okrętowy.

- Panie kapitanie!
- Pepe… a co ty tu robisz? – wybełkotał Faithfull.
- Przybiegłem za panem.
- Aha… A co ja tu robię?
- Jest pan na ważnej misji dla króla. Ale pan jest cały obesrany!

Chłopak zajął się próbami czyszczenia ubrudzonej kamizelki, w czym nie pomagała bezwładność kapitana.

- Pepe… gdzie ja mam butelkę?
- W lewej dłoni.
- Tak, wiem.

Jared raz jeszcze uniósł butelkę do ust, dzięki czemu przestał się wiercić, umożliwiając chłopcu doczyszczenie materiału. Dopił, upuścił flaszkę, gdzie stał i przesunął mętnym wzrokiem po zgromadzonych.

- Pepe… co to za faceci? – szepnął.
- Pańscy towarzysze, panie kapitanie.
- Mogę nimi dowodzić?
- Nie, panie kapitanie.
- Mogę ich zastrzelić?
- Nie, panie kapitanie.
- To co ja mam robić?
- Niech się pan przywita.

Jakaś odmiana wstąpiła w pirata, w jego oczach pojawił się błysk, a w gestach ekspresja. Schylił się w teatralnym ukłonie (trochę tracąc równowagę, ale Pepe przytrzymał go za spodnie).

- Jared Faithfull – przedstawił się. – Kapitan piratów, książę złodziei, król pijaków.

Kapitan był mężczyzną przed trzydziestką o wysportowanej sylwetce, gęstych włosach i błękitnych oczach. Działał z werwą i płynnością w ruchach. Pewnie uchodziłby za przystojnego, gdyby wytrzeźwiał i przestał błaznować.

- Skoro los zapisał nam rolę osób dramatu tej epickiej eskapady, rozpocznijmy peregrynację, kierując kroki na ścieżkę przygody. Znaczy się idziemy: z miasta Vitrael na północny wschód, do Krawego Lasu, skąd w pipę jeża aż do Wymarłej Wioski, przez Dunel Tevony prosto jak w mordę strzelił, gdzieś tam… z resztą mam mapę… po linie z kotwiczką do zamku wiedźmy, dokonujemy abordażu, wiedźmie kij w oko, kradniemy co popadnie, ale pierścień odpalamy paserowi… znaczy królu… królowi. To którędy to?

Popatrzył za odchodzącym Hunterem i z lekkim opóźnieniem (a także zachwianiem) wystartował w jego ślady. A Pepe za nim.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.

Ostatnio edytowane przez JanPolak : 22-04-2012 o 18:09.
JanPolak jest offline  
Stary 28-04-2012, 01:17   #10
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Ichi był nieszczęśliwy, nie miał nawet okazji na najmniejszy żart, nie dowiedział się niczego o kraju w którym się znajdował. Nie wiedział dosłownie nic, oprócz tego, że będzie niebezpiecznie.

Biorąc pod uwagę, że droga morska z Lacka do Haerdanu nie należała do najbezpieczniejszych miejsc na ziemi, perspektywa podróży po lądzie wydała mu się kusząca.

Ludzie dziwacznie reagowali na jego widok, krzyczeli, jakby się paliło, patrzyli jakby nie powinien rozumieć ani słowa z tego co mówią. A on? On uśmiechał się od ucha do ucha, był to ten szczególny rodzaj uśmiechu, który najczęściej widuje się u idiotów, udających mądrych ludzi.

Różnica była jedna, chociaż zasadnicza. Ichi nie musiał udawać. On naprawdę był mądry, ale wolał udawać, tak było wygodniej.

Czerwonowłosy uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy wypowiedział się mężczyzna trzymający mapę, tym razem bowiem naprawdę nie zrozumiał ani słowa. Inaczej, zrozumiał wszystkie słowa, wiedział co one znaczyły, jednak połączone razem, tak jak zrobił to ten człowiek, nie miały żadnego sensu dla przybysza z dalekich krain.

Widząc, że ten który tak niezrozumiale mówił został trochę z tyłu, Ichi zrównał się z nim, by rozwiać wszelkie swoje wątpliwości.

-Ja wiem, że ja nie tutejszy. W zwyczajach nie obyty, ale na wszelkie gruszki tego świata. Powiedz normalnym językiem, coś miał na myśli.
 
pteroslaw jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172