Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2012, 17:21   #65
Lakatos
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Post wspólny

Myśliwy wysłuchał ostatniej z czarujących i zrobił krótką przerwę w rozmowie. Wykonał dwa na pozór spokojne kroki, spuszczając głowę, jakby szukał odpowiedzi wypisanej w leśnym runie.
- No cóż Solmyrze, twoja sugestia wypełniona. Chyba nie masz wątpliwości, że ja strzelam z łuku, Jarled walczy sejmitarem, Yarkiss mieczem, a Etrom toporem... i łukiem też. Wiedza o waszych zdolnościach była w tejże kwestii tajemnicą. - rzucił do czarownika, jednak nie patrzył na niego. Wykrzywiał usta w neutralnym, obranym przez siebie kierunku. Nie dając czasu na odpowiedź, mówił dalej. Odstawił na razie na bok magiczny arsenał młodych adeptów i postanowił podzielić się tym, co dotychczas udało mu się wymyślić. Może ktoś kreatywny dorzuci coś od siebie. Coś co rozwiązałoby sprawę ostatecznie. Bo na razie w zamyśle roiło się od dziur. A każdą taką dziurą mogło być życie jednego z nich.
- Słuchajcie, wpadłem na pewien pomysł. - usiadł na wystającym korzeniu, oparł ręce o kolana i wpatrując się w słuchaczy, opowiadał z zacięciem o swojej idei. Wiedział, że to niebezpieczne, ale liczył, że skusi towarzyszy skutkami sukcesu tego planu. Dla niego była to w tej chwili jedyna możliwość. Gotów był sam pójść i spróbować szczęścia w jakiś brawurowy sposób, byleby nie stracić nadarzającej się - i jedynej w tej sytuacji - okazji.
- Z tego co mówił Yarkiss właśnie trafiliśmy na jeden z wozów naszej karawany. Tyle, że niewielka grupa goblinów zrobiła sobie z niego zasadzkę, a co najmniej szabrownię. Nie wiem jak wy, ale ja... nigdy nie walczyłem. Nigdy nie zabiłem niczego bystrzejszego od lisa. Przeszliśmy tu już spory kawałek. Ten zapach mówił sam za siebie, o koniach możemy zapomnieć. Jeśli udałoby się nam przegonić gobliny, mamy wielki wóz i własne ręce, a do przebycia parę dni niebezpiecznej wędrówki. Tak sobie pomyślałem... Nie tylko my mamy ręce. - rozejrzał się uważnie po twarzach kompanów, starając się zarazić ich iskrą ze swoich oczu. - Mają je również gobliny. Przypomnijcie sobie sługusa sołtysa. I wiecie, nie chcę was martwić, ale te gobliny to nasza jedyna szansa, jeśli nie chcemy własnoręcznie ciągnąć viseńskich towarów. - przerwał, oczekując pierwszych komentarzy.
- Myślałem o tym odkąd zboczyliśmy z traktu i ustaliłem dotychczas dwa ważne punkty planu działania. Po pierwsze, ten większy. To musi być jakiś przywódca tej namiastki oddziału. Nie wiem, czy u goblinów istnieją takie zwyczaje, ale słyszałem, że u niektórych ras przegrana wodza jest równoznaczna z porażką całości. A nuż się uda? Nie zaszkodzi spróbować... zabić wpierw właśnie jego. Druga sprawa, nie bezcelowo wybrałem właśnie ten kierunek, udając się w las. Nie licząc lichego kawałka zarośli między traktem a Wartką, do wozu prowadzą trzy drogi - trakt z Viseny, ta strona lasu i trakt do Viseny. My jesteśmy w środku... - wstał i wyrwawszy z ziemi kępę mchu, wyrysował patykiem taktyczny schemat, zaznaczając i tłumacząc wszystkie istotne punkty. - Zakładając, że uciekających do rzeki nie będzie trudno złapać lub... unieszkodliwić, daje nam to odpowiedź na ile grup musimy się podzielić, aby otoczyć i skutecznie wyłapać wroga. - zakończył wywód i odsapnął, zastanawiając się czy wszystko powiedział. Ta jego mapka... wpatrywał się w nią, jakby była jego wybranką, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy reszty. Tymczasem on powtarzał sobie w myślach cały plan, zapominając, że mógłby jakoś zakończyć wypowiedź, wspomnieć o niebezpieczeństwie albo przynajmniej spytać innych o pomoc i ocenę.
- Ha... haha... hahaha - Saelim parsknął śmiechem, a potem zaczął się tak śmiać, że aż się zatoczył. - Otoczyć? My - ich? Czy w tym osadowych zadupiu uczą was liczyć tylko zające? Ilu nas jest?! Dziewiątka! A w zasadzie ósemka, bo Eillif otoczyć to co najwyżej ramionami Solmyra może. A ich szóstka - co najmniej, przecież Yarkiss mówił, że może być więcej. Znaczy co - każdy otacza sobie jednego goblina, a nadwyżka bierze wielkoluda? To już lepiej poderżnąć im w nocy gardła, jak mówił Jarled. Przecież to tylko zwierzęta.
- A wyciągniesz z torby dziesięciu chłopa? Jeśli poza jumą potrafisz takie sztuczki to już możemy zaczynać spacerek do wozu. Pomyśl - co byśmy nie zrobili nie możemy pozwolić uciec chodź jednemu, co by nie zawiadomił innych goblinów. Wątpię, by to były ich główne siły. - Ralfi oderwał wzrok od bazgrołów na ziemi i powstał, zakładając ręce. [i]- Co do nocy, odpada. Gobliny świetnie widzą w ciemnościach i nie łudźmy się, warta to rzecz pewna.
- W nocy... w nocy to ciekaw jestem kto ich będzie pilnował - zresztą w dzień też - prychnął Oszust, ale się zamknął.
- Z zadka ta zasadzka – stwierdził Fernas, któremu nie mieściło się w głowie, by ktoś miał zamiar w ten sposób wabić podróżnych – A otaczanie goblinów... Zbyt mało nas, zbyt luźno – a jak całość się rzuci na jedną stronę, to reszta nie zdąży przyjść w sukurs. Chyba, że zdołasz nas niepostrzeżenie podprowadzić bardzo blisko... umiałbyś? – zerknął na Rafaela.
- No nie mówcie, że całe dzieciństwo spędziliście w wiosce i na polach. Cały sens tkwi właśnie w tym, byśmy podeszli do nich blisko i zrobili WRAŻENIE. Do licha, walczą lepiej niż my, po to pytałem się magików co umieją. Muszą zapomnieć o tym, że mają z nami szanse. Jak Solmyr wyczaruje błysk w powietrzu a Korenn przyzwie coś na ich oczach, na pewno przestaną tak pewnie trzymać swój oręż. - wspomniał myśliwy. Coraz bardziej zachodził na głowę jak bardzo przydatna może być magia w tej sytuacji.
- Proponuję raczej, by Korenn wzywał te swoje istoty na drogę uciekających. Spowolnić ich powinny móc... ale to, jak podejdziemy. I nie odpowiedziałeś – zwrócił się do Yarkissa – Ile dobytku pozostało na wozie? Bo od tego zależy, ile goblinom zajmie szabrowanie... i one jakąś drogą chadzają? Tego jest dla szóstki zbyt dużo, musiałyby na raty transportować. Może warto na nich zastawić pułapkę na ich drodze? Albo – jeśli kursują samodzielnie – pojedynczo ich wykończyć?
- Ciężko powiedzieć; większość była już rozwleczona po ziemi - chyba nie oczekujesz, że one grzecznie odkładają zbędne rzeczy na wóz? - odparł Yarkiss. - Zresztą pewnie nie tylko one się do tego już dobierały; zapasy i... ciała na pewno zwabiły wiele drapieżników. Po tej stronie traktu śladów nie było, ale to nich nie znaczy - mogły przyjść po prostu traktem, a i na zakolu rzeki łatwiej o bród.
- A ten pień? - spytał Rafael, gładząc się po brodzie. - Jest na tyle gruby, by można było się za nim ukryć kucając?
- Drzewo -
uściślił Yarkiss. - Można spróbować, ale raczej niewielu z nas ma doświadczenie w podchodzeniu zwierzyny, za to gobliny mają pewnie czuły słuch.
- No wiem, wiem. Hmm... Może dobrze by było, gdybyśmy poszli sprawdzić jeszcze trakt za zawalonym drzewem. A i to zakole rzeki by się zdało. Zawsze lepiej wiedzieć więcej niż mniej, a może rzeczywiście gdzieś to wynoszą... Yarkiss, idziesz ze mną? - zapytał Ralfi, spoglądając na tropiciela.
- Nie jestem pewny, czy jest sens ryzykować wykrycie. A co, jeśli wpadniemy na odchodzące gobliny? W końcu obejście ich w bezpiecznej odległości zajmie sporo czasu, a na wozie nie ma przesadnej liczby towarów do pakowania. Albo gdy potwory powędrują one w stronę Viseny i odkryją ślady reszty? Trop zostawiamy jak stado dzików - odparł syn Petera.
- To prawda, tyle, że ryzykujemy przecież tak czy siak - rzekł Rafael. Zamilkł i wrócił na swój korzeń. Kiedy już wiedział co ma robić, doszło do niego jak wiele celów mogło zwabić tutaj wroga i jak wiele działań może on w związku z tym poczynić. Idea zaskoczenia prysła, niczym źdźbło trawy niesione przez wiatr. ~ Kropka. Nie wiem już. Jesteśmy w kropce. ~ myślał zmartwiony.
- Moglibyśmy cierpliwie i bezpiecznie poczekać w ukryciu jak gobliny oddalą się od konwoju i wtedy dopiero zbliżyć się do wozów. W takim wypadku nic nie ryzykujemy, ale chyba nie po to tłukliśmy się tyle dni, żeby teraz patrzeć bezczynie jak te zapchlone stwory zabierają nasz dobytek. Prawda? - Zapytał łowca towarzyszy. Przyjrzał się uważnie ich twarzą, próbując odczytać z nich czy myślą oni podobnie jak on. Choć dla Yarkissa odszukanie konwoju było tylko pretekstem, aby wyrwać się z osady, teraz czuł, że nie może przejść obok tego wszystkiego obojętnie. W końcu to także po części jego rzeczy są teraz rabowane przez gobliny, do których czuł obrzydzenie i odrazę.
- A co jeśli to nie nasz dobytek? Czemu nie możemy najzupełniej w świecie ich zabić? - Zapytał spokojnie Solmyr.
- Kogo twoim zdaniem mają być te rzeczy jeśli nie nasze? - zapytał Yarkiss.
- Kogoś innego - odpowiedział zaklinacz, jakby była to najbardziej trafna odpowiedź. - O ile pamiętam były dwa wozy.
- Błagam cię - powiedział zrezygnowany myśliwy. - Mam rozumieć, że na ciebie nie ma co liczyć, jeśli dojdzie do walki, bo nie jesteś przekonany czy to ten konwój którego szukamy?
- Tego nie powiedziałem. - Solmyr zmierzył wzrokiem Yarkissa. - Jeśli nie jest to nasz wóz, to możeme zabić te gobliny a nie bawić nimi robiąc z nich rydwan.
- Cieszy mnie to. - Yarkiss wiedział, że każdy w pojedynku z uzbrojonymi goblinami może się przydać. Sztuczki, które potrafi robić zaklinacz w ocenie łowcy mogły okazać się przydatne. - Zgodzę się z Tobą, że pomysł Rafaela jest zbyt ryzykowany i moim zdaniem zbyteczny. Może się okazać, że nie ma czego już z stamtąd zabierać. Po za tym nie będę w chodził w żadne konszachty z goblinami. Trzeba je zabić bo możemy się na nie natknąć chociażby jutro, ale już w innych okolicznościach. Musimy wykorzystać fakt, że my o nich wiemy, a one o nas nie i jak dla mnie nie ważne jest, czy któremuś z nich uda się uciec. Jeśli są częścią większej grupy to i tak ich nieobecność zainteresuje resztę klanu. Dlatego proponuje zabić ich, wziąć co możemy i jak najszybciej się stąd ulotnić. Proste. - Yarkiss uśmiechnął się do towarzyszy, zdając sprawę, że wszystko to nie będzie takie łatwe.
- Ja to widzę tak. - Łowca zaczął tłumaczyć swój plan, choć nigdy nie uważał się za stratega. - Doprowadźmy do tego, żebyśmy walczyli na naszych warunkach. Proponuje wciągnąć ich w pułapkę. Wiem, że może to śmiesznie brzmieć, ale posłuchajcie. Mógłbym z Rafaelem spróbować podkraść do goblinów i … - przerwał i spojrzał na Etroma. - Będę potrzebował twojego łuku, ale wracając do rzeczy. Wy w tym czasie pozostaniecie w ukryciu. Ja z lewej, Rafael z prawej ostrzelamy ich, zwracając na siebie uwagę. Gdy się nami zainteresują, uciekamy do lasu waszą stronę. Mam nadziej, że łykną przynętę. W najgorszym wypadku uciekną, ale na to bym nie liczył. Wtedy wy uderzycie z zaskoczenia. Możemy na drodze, która będziemy uciekać zastawić na nich wnyki lub zawsze mamy linę, o którą może się któryś potknie. Dzięki takiemu manewrowi my będziemy przygotowani na ich przybycie, a oni rozproszeni. To tak z grubsza. Jeśli wam się spodoba to uzgodnimy szczegóły. Co wy na to? - Yarkiss wiedział, że jego plan nie był idealny, a on sam mówił nie do końca przekonywująco i chaotycznie. Zdawał sobie sprawę, że pewnie dałoby się do czegoś przyczepić, ale w jego mniemaniu nie mieli zbyt wiele czasu na obmyślanie misternego planu. Trzeba działać.
- Też myślałem o czymś takim. - burknął Ralfi. - Tyle, że dotarło do mnie, że one już mogą być gdzieś w drodze. Co innego gdybyśmy wiedzieli, że tam czekają, tak jak uważałem z początku. Dlatego plan się trochę komplikuje i również z tego powodu nie będzie można użyć żadnych pułapek, i cała zasadzka nie będzie taka prosta. Szczerze, to tych lin i wnyków w ogóle sobie nie wyobrażam. Gobliny są małe i nie tak głupie jak dzikie zwierzęta - bez obrazy - spojrzał na właścicieli “zwierzyńca” - z łatwością wypatrzyłyby te przeszkody. Nie ma wątpliwości, wóz jest nasz; przecież Yarkiss go poznał. - rozłożył ręce i pokręcił głową. - Zrobilibyśmy tak jak mówisz, tylko musimy być bardziej uniwersalni. Wiemy, że są ale nie wiemy na pewno gdzie. Proponuję żebyśmy podeszli, póki co wszyscy, nieco bliżej wozu. Wybierzemy jakieś miejsce i się rozdzielimy. To będzie miejsce, w którym wy zostaniecie i będziecie oczekiwali aż zagonimy wam gobliny. I... dobrze by było gdybyście rzeczywiście dali radę jakoś się tam ukryć, no, w miarę możliwości. Ja i Yarkiss musielibyśmy iść na zwiad. Oczywiście najpierw mimo wszystko musimy sprawdzić wóz. Jak ich znajdziemy, sprowokujemy strzałem i pobiegniemy w waszym kierunku. Co do reszty... - wstał i zbliżył się do Yarkissa. - Jakie konszachty? Jak uda nam się ich pokonać, nie musimy wszystkich pozażynać. Naprawdę chcesz zostawić ten wóz? Weźmiemy po garstce i będziemy to targać przez kolejnych parę dni? Przecież to wielki wóz! Jestem pewny, że nawet jak stał tutaj trzy dni, jest na nim znacznie więcej niż możemy z wielkim wysiłkiem unieść. Gobliny można ogłuszyć, Solmyr i Fernas mówili, że nawet potrafią zrobić coś takiego magicznie. A od czego są kije? Nawet i mieczem można walnąć w łeb tępą częścią. Przewaga będzie po naszej stronie, więc nic nie będziemy ryzykować. Zadajmy tyle śmierci ile będzie trzeba, nie więcej - podszedł jeszcze bliżej łowcy, patrząc mu prosto w oczy. - I myślę, że to będzie nasza robota. Z tego co mówiłeś, ten większy może stanowić... lekkie zagrożenie. - Powiedział cicho, ale nie szeptał. Nie chciał, żeby inni myśleli, że znów się z Yarkissem na coś umawia. Zaraz po tym wrócił na wystający korzeń i przypomniał sobie jeszcze o dwóch rzeczach. - Jak uda nam się pojmać gobliny, przywiążemy je liną do wozu, będą na tyle zdruzgotane psychicznie, że nie powinny stawiać oporu, ale... nie można dać im do zrozumienia, że to my się boimy. To bardzo ważne. A, i co do ich posiłków.. no nie zgadzam się. Wiesz, jeśli któryś ucieknie, będziemy jak na tacy, nawet jak schowamy się do lasu. A tak, na pewno zyskamy dużo więcej czasu - a późna reakcja głównej bandy może być już na nas za późna. To też ważne, a może i najważniejsze.. - dokończył wysypywanie wszystkich myśli, zwracając się kolejny raz do Yarkissa. Dobrze, że syn Petera przedstawił swój plan. Ralfi miał w głowie te wszystkie elementy, ale oprócz nich, było tam jeszcze znacznie więcej pomysłów. Nie umiał wybrać z tego czegoś.. co miałoby ręce i nogi. Za bardzo kombinował, jakby szukał jakiegoś planu idealnego. Teraz mógł przyjrzeć się dokładnie jednej przykładowej opcji i wystarczająco ją rozpatrzyć, by niczego nie pominąć. Wydawało mu się, że właśnie ten wybór będzie w ich sytuacji najlepszym.
- Przepraszam Cię Rafaelu - Solmyr przez chwilę patrzył na Ralfiego a raczej przez niego. - Ja nie mam jakiegoś spójnego planu i jestem za planem Yarkissa, uważam także, iż warto wykorzystać drzewa, na których ktoś kto nie walczy wręcz mógłby strzelać, chociażby procą. Uważam także, że jeśli nikt nie ma lepszego pomysłu powinien opowiedzieć się za jednym z planów. Większość wygrywa, skończył się czas. Nadchodzi walka, za nią śmierć i gdzieś majaczy zwycięstwo. - Zakończył zaklinacz gładząc swoją łasice, które siedziała na jego ramieniu.
- Nie ma za co, bo i ja za nim jestem. Mówię tylko o kilku logistycznych poprawkach, podobnych do twojej myśli z drzewami. A jeśli chodzi o to, że koniecznie chcecie je pozabijać... westchnął Rafael. - To pomyślcie o ciężkim, jak sto jeleni wozie i waszych rodzinach. Szczególnie o RODZINACH! I o tym, że jak nie zabierzemy całego dobytku wioski i go nie zamienimy na zborze, wasi krewni, przyjaciele będą głodować przez, tfu - tfu, srogą zimę. Nie musicie wcale wracać do Viseny, ja obiecuję, że tam wrócę i przywiozę zapasy.. Tylko jak odchodzicie, zróbcie przynajmniej ostatnią rzecz dla swoich bliskich, rodaków i pomóżcie mi zabrać ten przeklęty wóz! - wyrzucił z siebie, to co leżało mu na sercu. Widać było, że jest bardzo przejęty tym, o czym prawi.
“Rodzina? Poradzą sobie.” - Los bliskich może nie był całkowicie obojętny Yarkissowi, ale przemówienie Rafaela nie poruszyło jego serca. Był przekonany, że ojciec jak i bracia dadzą sobie radę.
- Pięknie mówisz. - Zwrócił się do łowcy. - Ale skupmy się na razie na tym co tu i teraz. O rodzinach pomyślicie po walce, a co do goblinów proponuje kompromis. Trafi się komuś okazja, żeby zadźgać gada niech się nie waha, bo może go to kosztować życie. Będzie ktoś mógł ogłuszyć goblina, można i tak. Nic na siłę. - Sam tropiciel choć głośno tego nie mówił, wiedział, że będzie dążyć do tego, żeby posłać jak najwięcej szkodników do piachu. - Najważniejsze, żebyśmy wyszli z walki bez szwanku. Trupów i rannych nam nie potrzeba. O reszcie się pomyśli się później. - Yarkiss zdawał sobie sprawę, że będzie o czym, a odnalezienie karawany nie będzie końcem ich problemów. - A i jasne jest, że lepiej byłoby gdybyśmy wyłapali lub zabili wszystkie gobliny, żeby nie wezwały ewentualnych posiłków, ale nie wiem czy nam się to uda. - Łowca popatrzył po towarzyszach. - Rozstawiamy się, czy ma ktoś jeszcze jakieś wątpliwości? - Adrenalina w nim buzowała. Nigdy wcześniej nie brał udziału w takiej walce. Chciał już mieć to za sobą i przekonać się czy rzeczywiście wśród poległych znajduje się Canryk.
- To oczywiste, własne życie jest najważniejsze. Miejcie tylko na uwadzę to, o czym mówiłem. Pamiętajcie. - westchnął po raz kolejny Ralfi. - Niech i tak będzie. Idziemy? - powstał i rozejrzał się po towarzyszach. Czas rozmów minął, nadchodził czas działania.
- Co na to reszta? - Solmyr rozejrzał się po pozostałych, nie rozumiał. Nie rozumiał faktu, że za chwilę ktoś może umrzeć a nikt się nie odzywa, jakby sprawa wokół, której toczy się dyskusja dotyczyła kolejności wart.
- Nie ma na co czekać i ryzykować wykrycie. Ruszajmy. - powiedziała zdecydowanym głosem Eillif i rozejrzała się po towarzyszach.
Yarkiss spojrzał z niedowierzaniem na Eillif. “Skąd u niej tyle pewności.” -Łowca nie poznawał dziewczyny. - Mam do ciebie prośbę. - Zwrócił się do druidki. - W czasie walki trzymaj się z boku. Twoje zdolności mogą przydać się głownie po potyczce.
- Pewność i zdecydowanie nie zawsze oznaczają głupotę. - Dziewczyna uśmiechnęła się do Yarkissa. - Nie martw się, będę ostrożna.
Jarled słuchał planów swoich towarzyszy z nieukrywanym zdumieniem.
-Słuchajcie, dlaczego nie zamierzacie zaatakować w nocy? Może ten który będzie stać na warcie ich obudzi, ale będą zdezorientowane. Poza tym jedna pochodnia załatwi sprawę widzenia w ciemności. Pomyślcie ile zaspane oko będzie się przystosowywać do światła? - Powiedział “Grobokop” mając nadzieję że ktoś się z nim zgodzi. Nie spieszyło mu się aż tak do śmierci.
- Człowieka z pochodnią dużo łatwiej dojrzeć w nocy, niż goblina przy pomocy pochodni. Nigdy nie słyszałeś o tym, że niektóre stworzenia w nocy czują się lepiej niż w dzień? Zresztą już teraz mogły gdzieś pójść.. - po odpowiedzi udzielonej Grobokopowi, Rafael zerknął na Yarkissa. - Będziemy musieli to sprawdzić. No, a co dopiero do nocy. - wtrącił uwagę i dokończył myśl. ~ Trzeba iść do cholery ~ niecierpliwił się. - Czy reszta się zgadza? Macie jeszcze jakieś wątpliwości?
-No dobra, ja się zgadzam. Kłótnią do niczego nie dojdziemy- odpowiedział krótko Jarled
Fernas jedynie wzruszył ramionami. Amnezja nie poprawiała zdolności kojarzenia – a Yarkiss i Rafael, po chęci i ilości planów sądząc, znali się na swojej robocie. - Jestem z wami.
 
Lakatos jest offline