Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-04-2012, 12:16   #61
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
Solmyr otworzył oczy. Choć czuł jakby się na chwilę zdrzemnął, ale reakcja po przebudzeniu nie była typowym zadowoleniem. Uciekał przed skrzatami a przed chwilą spał. To nie jest typowe dla uciekającego. Rozejrzał się i dostrzegł barda który prawdopodobnie spał tak jak i on. Zanim ruszył w jego stronę, sprawdził czy nie ma żadnych ran – wszystko było całe i zdrowe. Kiedy upewnił się, że nic mu nie jest, usiadł i odszukał w myślach łasicę. Czuł że jest przerażona, więc pozwolił jej na większy kontakt niż przez ostatnią dobę, co znacząco ją uspokoiło. Mimo braku bólu był cały pomalowany, nic z tym nie zrobi. Musi jak najszybciej się umyć, w duchu uśmiechnął się, choć nie był zbytnio rozrywkowy to wiedział iż jeśli będzie udawać, że pomalowane ciało to nic strasznego to towarzysze będą mocno zdziwieni a on sam będzie miał niezły ubaw. W końcu rozejrzał się za swoim kosturem, na szczęście leżał obok niego, złapał go i ruszył w kierunku Fernasa lekkim krokiem.

Kiedy do niego podszedł złapał go za ramię i nim lekko potrząsnął.
- Fernasie obudź się. – Powiedział lekkim i ciepłym tonem, bacznie obserwując grajka.
Fernas otworzył oczy i wstał. Chwilę później znów zmrużył powieki, gdy zaczęło mu do nich wpadać światło. Zwrócił je ku Solmyrowi... i zmrużył jeszcze bardziej. Twarz zastygła mu w grymasie wysiłku.

Przed nim stał dziwnie ubrany... a raczej nie ubrany młodzieniec, który nie dość, że miał na sobie tylko przepaskę i zawój na głowie, to jeszcze całe ciało miał wymalowane w różne, dziwne wzory, które poruszały się wraz z grą jego mięśni. Gdy zaś obcy się odwrócił, rozglądając, bard zauważył, że na plecach ma obsceniczne rysunki nagich orków i ludzkich kobiet - wszystko starannie wymalowane czymś, co wyglądało jak jakiś sok. A bard wysilił się, by nie krzyknąć - dziwadło było wyborne...

- Kim jesteś? - zapytał. Pytanie brzmiało, jakby bard robił sobie żarty - ale nic w jego tonie na to nie wskazywało. Podobnie jak następne pytanie - I gdzie jestem? I czemu na jesteś... jesteś... - wprawdzie Fernas nie dokończył, ale Solmyr mógł się tego domyślić, patrząc na wzrok barda.
- To prawdopodobnie skrzaty, zignorujmy to. Nie poznajesz mnie? - spytał zaklinacz, niezbyt zdziwiony tym faktem. Rozejrzał się po otoczeniu, a potem znowu zwrócił swoje oczy ku grajkowi świdrując go oczami. - Jesteś w lesie.
- Nie – powiedział prosto i szybko. Zmarszczył nos, jakby sobie coś przypominał, po czym stwierdził głucho – Nikogo nie pamiętam...
- Rozumiem. - Solmyr przestał przyglądać się Fernasowi i spojrzał w niebo. Nie było dobrze i choć rozumiał fakt iż jego towarzysz wszystko pozapominał to nie rozumiał czemu. Najważniejsze jest to aby nie pokazać, że jest zaniepokojony czy zdziwiony. Teraz kiedy jego rozmówca nic nie pamięta z dość przewidywanego osobnika staje się nieobliczalny. Musi zaprowadzić go do obozu. Poukładał sobie wszystko w głowie i po dość długiej chwili, spojrzał na barda. - Jestem Solmyr. Ty nazywasz się Fernas, choć jak masz ochotę możesz wymyślić sobie inne imię. Niedaleko stąd są nasi towarzysze podróży. Chcesz iść i tam wszystkich o wszystko wypytać czy chcesz abym coś opowiedział Tobie tutaj? - Choć zaklinacz patrzył na swojego rozmówce można było odnieść wrażenie, że jego percepcja była zupełnie gdzieś indziej.
- E... możesz mówić, jak będziemy iść - wzruszył ramionami.
- Jesteś tego pewny? To niedaleko stąd. Dużo Ci nie naopowiadam. - Zaklinacz wrócił myślami do swojego rozmówcy, znowu go badał, nie wiedział co z tym począć.
- Zawsze coś - stwierdził niepewnie - Słuchaj, nie wiesz może, czemu... no, śpimy na środku jakiegoś lasu? Pijaństwo jakieś czy coś?
- Mała bitwa ze skrzatami. - Solmyr schylił się po lutnię. - To twoje. - Podał grajkowi. - Idźmy. - Po ostatnim słowie powoli ruszył w stronę obozowiska.
- Prowokowaliśmy skrzaty...? - młodzieniec lekko się zdziwił, podnosząc lutnię. - Raju, to chyba coś większego, nie na moją głowę.
- Ty sprowokowałeś. - Powiedział bez jakiegokolwiek oskarżenia i zainteresowania.
- Ja? - zdziwił się młody trubadur. - Kurka, chyba będziecie musieli mi dużo opowiedzieć... - i może pozostali będą choć trochę bardziej rozmowni?
- No trochę jest do opowiadania. - Solmyr na chwilę przystanął przy krzaku z lawendą i zaczął ją zbierać. W tym samym momencie na ramię wskoczyła mu Sigrid. Kiedy narwał już bukiet kwiatów, ruszył dalej. - Jednak nie mam ci za złe, że je sprowokowałeś. A ta łasica to Sigrid. - Wszystkie słowa rzucał w przestrzeń jakby nie miały nigdzie trafić.

Rozmowa się urwała na moment, akurat taki aby wystarczył aby wrócili do obozu.


***

Tymczasem w obozie cała grupa zebrała się i już miała ruszyć w stronę traktu, gdy spomiędzy drzew wyłonił się Fernas i Solmyr z łasicą na ramieniu. Obaj wyglądali na żywych i zdrowych (tylko nieco podrapanych), choć bard wydawał się nieco... nieswój. Zniknęła gdzieś jego buta i pewne spojrzenie, za to z uwagą przyglądał się zebranym ludziom, jakby ich pierwszy raz widział na oczy. Za to ciało Solmyra było w całości pokryte dziwnymi malunkami, niewątpliwie skrzaciego pochodzenia.

- Fernasie to jest Eillif - Solmyr po kolei wskazywał właściwe osoby - Etrom, Jarled, Rafael, Saelim, Yarkiss i Korenn. - Skończył wyliczankę i zwrócił się do reszty. - Stracił pamięć. - Podszedł do Eillif i wręczył jej bukiet lawendy. - Dziękuję Ci za moje wyleczenie, to zbyt mały drobiazg za Twe zasługi, jestem Twoim dłużnikiem. - Ukłonił się oficjalnie. - Ma ktoś przypadkiem moje grzybki? - znów zwrócił się do reszty po czym usiadł na ziemi i zapatrzył się w jakiś punkt. Spokojny i pogodny jakby przed chwilą wyciągnął kamyk z buta.
- No, witam was... - bard uśmiechnął się dość blado. Widać było, że robi dobrą minę do złej gry – Choć obawiam się, że żadnego z was nie pamiętam... no, i chyba będziecie mi musieli trochę wyjaśnić... - zerknął na viseńczyków z nadzieją. Najwyraźniej Solmyr nie kwapił się, żeby coś dogłębniej omówić...
Kolejny problem. Tak na prawdę to nie była sprawa zielarki, ale nie wiedzieć czemu, dziewczyna bardzo przywiązała się do grupy. Przejmowała się sprawami towarzyszy nawet kiedy jej nie dotyczyły. Chciała pomóc Fernasowi. Tylko jak? Z rozmyślań wyrwał ją gest Solmyra. Kwiatki... Chyba pierwszy raz w życiu dostała kwiatki!
~ Lawenda... ułatwia gojenie się raz, oparzeń, ukąszeń. Jest skutecznym środkiem uspokajającym i ułatwiającym zasypianie. Łagodzi dolegliwości związane ze stresem - bóle głowy, zaburzenia trawienia. Przyda się na pewno...
Ale czy ja już do reszty oszalałam?! Chłopak daje mi kwiaty i dziękuje za pomoc, a ja myślę jak użyć ich w zielarstwie? One tak ładnie pachną...
~
- Dziękuję Solmyrze. Drobiazgiem są moje zasługi. Po to tu jestem i tylko tak mogę wam wszystkim pomóc w razie potrzeby. - Eillif uśmiechnęła się nieśmiało do chłopaka. Nie spodziewała się takiego podziękowania. Uśmiechnęła się też w myślach do siebie. Nie spodziewała się takiej pewności siebie i opanowania.
- Co?! Jak to - stracił pamięć? - Rafael z niedowierzaniem wpatrywał się a to na Solmyra, a to na smętnie wyglądającego Fernasa. Jakoś nie widziało mu się, żeby Solmyr dał się namówić na robienie sobie z nich żartów w takich okolicznościach. Tym bardziej to przedstawianie zszokowało myśliwego. - Może wyjaśnijcie nam co się z wami działo, bo chyba nie tylko ja nie do końca rozumiem co jest grane. - zaproponował spokojniejszym tonem, niepewnie spoglądając na niemrawy uśmiech barda.
- Uratowanie życia nie jest drobiazgiem Eillif. Chciałem podarować Ci wrzos, jednak uznałem iż lawenda bardziej przypomina Ciebie. Uspokaja, koi i ma w sobie piękno. - Solmyr spojrzał na zielarkę, na nią, na całą nią a nie tak jak ma w zwyczaju gdzieś poza. po chwili przeniósł wzrok, który powrócił do swojego nieobecnego stanu na łowcę. - Rafaelu nie wiem. - Wrócił do patrzenia w niewidzialny punkt.
Zielarka nie odpowiedziała już nic. Zachowanie Solmyra było... Cała ta sytuacja była bardzo miła. Eillif nie pamiętała kiedy ostatnio usłyszała coś tak miłego. Wolała nic nie mówić. Rozmawiając zawsze potrafiła tylko pogorszyć sprawę. Uśmiechnęła się tylko. Tym razem mając pewność, że robi dobrze.
~ Teraz mu się na podziękowanie zebrało ~ pomyślał, zdumiony zarówno odpowiedzią, jak i zachowaniem Solmyra w tej sytuacji. Lepiej późno niż wcale... Ale teraz!?
- Na romanse im się zebrało, a Fernasowi na jaja - burknął Saelim - Oszaleć można! Nic dziwnego, że skrzaty nas tak podeszły; bogowie wiedzą co oni na swojej warcie wyprawiali!
- Chcesz mnie o coś oskarżyć? - Postawa Solmyra była niewzruszona. Tak samo spokojny, trochę majestatyczny, nieobecny. Jednak na obrzeżaj typowego dla niego głosu zaległa groźba, naturalna i oczywista. W jego oku na moment rozgościło się szaleństwo. Wszytko to przelotne, subtelne jednak zostawiające w głowie pierwotny strach, strach o własne życie.
- Phi! Z kim się gzisz po krzakach to nie mój problem, ale kiedy już tak - zacietrzewił się naraz Saelim. - Warta jest po to, żeby chronić resztę grupy, a nie pleść androny! Chcesz wyrywać ten kawał kija, to rób to jak oboje wykonacie swoje obowiązki!
- Uważasz, że sytuacja ze skrzatami to moja wina?
- zaklinacz mówił swoim dawnym spokojnym głosem rzucanym w niebyt - [i]Jeśli tak to chętnie stanę z tobą do pojedynku abyś to odszczekał.
- Zgupłeś chyba? - zdumiał się Oszust. - Bajek się nasłuchał o rycerzach, to i mu się pojedynków zachciewa i kwiatki babom nosi. Świat się kończy, no! Lepiej powiedz, czy znaleźliście moj... tego... taki drewniany wisior - zwrócił się do Rafaela.
- Mówisz o tym? Trzymaj. - powiedział myśliwy, jakby wyrwany ze stanu zdziwienia faktem, o czym właśnie toczy się rozmowa. Podał złodziejowi znalezisko i spojrzał na niego pytająco, jednak bardziej miał na myśli stanowisko czarownika - wszak zgadzał się z Saelimem - niż zaciekawienie przedmiotem, który przekazywał.
- Dzki - burknął pod nosem Oszust coś, co wyglądało na niechętne podziękowanie i szybko schował odzyskany przedmiot za pazuchę.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że on naprawdę nic nie pamięta? - myśliwy zapytał, raczej retorycznie, Solmyra. Podszedł do barda i łapiąc go za ramiona, począł głośno rzucać słowa, patrząc intensywnie w oczy młodzieńca. - Co jest z tobą chłopie? Nie poznajesz mnie? Przecież wczoraj mieliśmy razem wartę przy ognisku! Nic ci w dyni nie dzwoni? - lekko potrząsnął Fernasem, oczekując odpowiedzi.
- Nie - odpowiedział głucho bard.
Ralfi postanowił zmienić taktykę. - Dobra, ale nie myśl sobie, że ci odpuszczę! Jesteś mi winny tyle co przedtem! - rzekł stanowczo, ze spojrzeniem kogoś, kto potrafi zadbać o swoje interesy.
- Jakbym ja jeszcze coś oprócz lutni miał, to może i bym się odpłacił - odgryzł się bard - Ale... - przez chwilę szukał odpowiedniego przekleństwa. Nie znalazł - Cholera, mam tylko wspomnienie polany! Nie wiem, kim jesteście i co robimy nad jakąś pieprzoną skrzacią rzeczką! I jak wrócić... do... y... tam, gdzie powinienem wrócić - lekko się zaciął
- Fernasie to nie jest skrzacia rzeczka. Tylko Wartka. Powinieneś wrócić do Viseny Twojej i części z nas rodzinnej osady, ale najpierw musimy odszukać karawanę. Przyłączysz się? - Solmyr wypowiedział potok słów, trochę jakby coś tłumaczył dziecku z cierpliwością a trochę w sposób jakby mówił na głos jaki plan na przyszłość sobie układa.
- Jeśli obaj stroicie sobie żarty to nie jest to odpowiedni moment - skomentował surowo Rafael. Zaraz po tym, znów doszło do niego, że to niemożliwe ~ Chyba nie są aż tak perfidni.. a Solmyr aż tak “rozrywkowy”... ~ Odwrócił się od towarzyszy i pokręcił głową, robiąc przy tym kilka spokojnych wdechów i wydechów. Dopiero po chwili naszła go nowa myśl.
- Fernasie, Solmyr mówi prawdę, a co do karawany... Wyruszyliśmy z Viseny by ją odnaleźć. Tak jak każdy z nas, trzy dni temu stawiłeś się w umówionym miejscu i wyruszyłeś w tę wyprawę. Skoro takie były twoje zamiary, powinieneś je dopełnić... - powiedział żywiołowo do barda. Liczył, że z wątpliwego dobrodusznika mógłby zyskać cennego pomocnika do obranego zadania, chociaż - oczywiście - starannie ukrywał wszelką interesowność.
- Cholera, oczywiście - powiedział Fernas, widocznie nie doceniając dobroczynności Rafaela - Jakbym miał jakiś wybór... no, zawsze mogę błąkać się dekadzień, nim dojdę do Viseny... - żachnął się, lecz szybko się uspokoił - A skoro już przy tym jesteśmy - jaką karawanę i co się z nią stało?
- Stracił pamięć... Dacie wiarę? - zwrócił się po chwili do reszty, kolejny raz z niedowierzaniem kręcąc głową. - Taka widocznie była cena lutni.. Jeśli chcesz powiem ci to i owo. Ale powiedz, ty tak zupełnie nic, tylko tę polanę? - ponownie popatrzył na Fernasa. Zrobiło mu się żal chłopaka, no bo czy on coś zawinił tym chochlikom? No tak, mógł coś zrobić potem, kiedy reszta już uciekła. Tyle, że teraz to i on tego nie pamięta! Ironia losu..
- Może było by lepiej gdybyśmy opowiedzieli mu wszystko w trakcie wędrówki? Nie tylko skrzaty mogą nam zagrozić, a jak będziemy sobie siedzieć i opowiadać na pewno karawana się do nas nie przybliży- stwierdził Jarled patrząc ze zdumieniem na kolegę który stracił pamięć. Żal mu był młodego chłopaka.
~Ciekawe jak chłopak da sobie radę w Visenie gdy nie będzie nic pamiętał~
- Jak macie jakiś plan wędrówki, to lepiej o nim opowiedzcie teraz - stwierdził hardo Fernas - Z tego, co od... Solmyra...? słyszałem, to wasze plany miały zwyczaj obejmować choćby prowokowanie skrzatów. Lepiej być o tym uprzedzonym.
- Dobra, ty chyba rzeczywiście nic nie pamiętasz.. Panie prowokatorze. -Ralfi spojrzał porozumiewawczo na barda. - Ehh, tam są chyba twoje rzeczy, zbierajmy się. Wszystko usłyszysz po drodze - przyznał Grobokopowi rację - No chyba, że chcesz jeszcze spróbować szczęścia i wracać samemu do Viseny? - zaśmiał się subtelnie i poszedł pakować swoje manatki.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-04-2012 o 12:22.
Jerdas jest offline  
Stary 15-04-2012, 23:10   #62
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
Solmyr po całej sytuacji ze skrzatami, wyjaśnianiu wszystkiego od nowa bardowi i w końcu różnymi przepychaniami w stronę sympatii i antypatii w grupie był zadowolony. Czuł jakby coś mu się zaczęło układać. I choć bogini milczała, a blizna na nodze - jedyna jaką posiadał - no cóż była, to w gruncie rzeczy było mu lepiej. Powodu polepszenia się można się było doszukiwać w jego relacji z Sigrid, ponieważ - choć odcięty od niej był na krótki okres, przeżył to bardzo. Ona zresztą też. Teraz byli bardziej zżyci i mądrzejsi, więc rozdzielenie wyszło im na dobre.

Kolejną sprawą była kąpiel, prosta wydawać by się mogło, zwykła, codzienna rzecz, ale jednak. Zmył znaki naniesione przez skrzaty na jego ciele, popływał, jednak najważniejszym czynnikiem umilającym ten zabiegł były wcześniejsze ćwiczenia. Przed kąpielą dał wycisk swojemu ciału. Wstał dość wcześnie, był wyspany. Zrobił ćwiczenia rozciągające, te poprawiające kondycję, potem przeszedł do serii akrobatycznych i wszystkich związanych z walką - czy to z kosturem czy to bez niego. Większości z nich nauczył się od swojej mistrzyni, kilka sam wmyślił bądź udoskonalił. Kiedy całe jego ciało spływało potem zanurzył się w wodzie. I to było cudowne.

Zjadł ostatni posiłek, który zabrał z Viseny i poczuł, dopiero w tym momencie, że tak naprawdę ją opuścił. Dumał chwilę nad dogasającym ogniskiem, nie zwracając uwagi na towarzyszy. Szczerze powiedziawszy większość z nich postępowała tak samo. Miał nadzieję, że kiedyś staną się zżyci, jednak zdawał sobie sprawę, iż może być zupełnie odwrotnie. A nad czym się zastanawiał? Wyjątkowo nad prozą życia. Będzie musiał zdobyć pożywienie. Wszystko odchodzi w niebyt jeśli człowiek był głodny, a ona za kilka godzin może się takim człowiekiem stać.

Sprawdził swój ekwipunek. Obejrzał kostur; przez chwilę zastanawiał się czy nie rzucić na niego zaklęcia naprawy, które znał - może w środku jest uszkodzony? Zrezygnowawszy z pomysłu przyglądał się grzybkom. Miał je zażyć kiedy nadejdzie odpowiednia pora. Takowa jeszcze nie nadeszła. Kiedy nadejdzie?

Wsłuchał się w Sigrid i nie mógł odczytać mieszanki jej odczuć. Miał wrażenie, że było ich trochę więcej. Były jakby subtelniejsze, jak na zwierze. Zwierze, które jest jego jedynym przyjacielem. Tym prawdziwym. Przyjrzał się otoczeniu w jakim przebywał i odpłynął. Zwiększył swoją koncentrację. Medytował. Jedna z kilku technik, które mogły zaprowadzić do jasnowidzenia. Przyglądał się. Kamyk. Liść. Kora. Zeschłe igły. Mrówka. Szyszka. Pączek kwiatu. Płatek. Czerwony owoc. Odrywał kawałek po kawałku swoje otoczenie. Myśli spokojnie przepływały. Nie chwytał żadnej, pozwolił im płynąć dalej. W jego odczucia wlały się emocje łasicy. Przez chwilę miał wrażenie, że spogląda na świat z jej perspektywy. Kamień, liść, szyszka, mrówka - wszystko urosło i nabrało znaczenia. Towarzysze stali się gigantami, a drzewa... drzew nie było, były tylko niebotycznie wysokie pnie, wzbijające się w zbyt odległe niebo. Jednak czuł teraz więcej, czuł niespokojne drganie swojego... sigridowego ogona, łopotanie małego serduszka pompującego krew o wiele szybciej niż ludzkie, wiatr czeszący wąsy i przynoszący nowe zapachy. I wtedy zrozumiał. Łasica nie ekscytowała się podróżą, ciągłymi przygodami, które z jej pespektywy musiały być niesamowitymi wydarzeniami; zmianami jakie zachodziły w jej właścicielu. Sigrid czuła krew. Drapieżniki. Padlinę i... śmierć.
Zamknął oczy. Pierwsza łza spłynęła po twarzy - czuł to co ona. Druga łza spłynęła po twarzy - widział jej świat. Trzecia i ostatnia łza spływała najdłużej - czuł śmierć wszystkimi zmysłami. Otrząsnął się po jakimś czasie, otworzył oczy i wrócił do swojego “Ja”.

Zgarnął wszystkie swoje rzeczy. Wstał. Był posągiem i czekał aż reszta ruszy, a on z nimi. Głębia jego oczu... jakby patrzył po za świat. Kamienna twarz. I mięśnie twarde, napięte, czekające. Emanował pewnością siebie. Posąg, który wie co czyni.

-Towarzysze moi. W czasie łowienia ryb należy zachowywać najwyższą ostrożność - zwłaszcza gdy się jest rybą. A dziś możemy być rybami. - Powiedział głosem wyjątkowo skierowanym do wszystkich, jednak nadal spokojnym.
 
Jerdas jest offline  
Stary 16-04-2012, 07:59   #63
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Podróż - doba piąta (wczesne popołudnie)

♪♫♬ Soundtrack ♪♫♬


Piąty dzień podróży dłużył się niemiłosiernie. Sierpniowy skwar męczył, częste wyprawy po wodę przypominały o złośliwych chochlikach czających się w nadrzecznych zaroślach, a poranne, enigmatyczne ostrzeżenie Solmyra czaiło się gdzieś w zakamarkach umysłów podróżników. Niespokojny był zwłaszcza Fernas, który czuł się trochę jak ciele prowadzone na rzeź. Ale Yarkiss wziął sobie do serca dziwaczną przestrogę zaklinacza; Rafael też zrezygnował z dokazywania i grupa powoli, ostrożnie posuwała się na przód. Pochód zamykał Saelim, łypiąc czujnie wokoło. Las nie był jego naturalnym środowiskiem i im dłużej podróżowali tym mniej pewnie czuł się wśród niebezpieczeństw leśnej głuszy. Nie mógł pojąć jak myśliwi mogli tak beztrosko samotnie wypuszczać się wgłąb kniei i wolał trzymać się blisko grupy.

Słońce minęło zenit. Zerwał się wiatr, a znad morza zaczęły nadciągać deszczowe chmury. Zrobiło się przyjemnie chłodno i nawet perspektywa nadchodzącej burzy nie psuła podróżnym humoru. W końcu dane im było odpocząć od ciągłego gorąca, które wyciągało z ciała siły i spowalniało wędrówkę. Jednak radość nie trwała długo. Najpierw Sigrid wypadła z krzaków i wspięła się na solmyrowy plecak, popiskując niespokojnie. Chwilę później wrócił Thorbrand - bynajmniej nie ścigając łasicę - i usiadł na ramieniu zielarki, przestępując z nogi na nogę i pokrzykując ostro. Wyraźnie chciał ją przed czymś ostrzec, choć bez odpowiednich zaklęć nie mogła zrozumieć przed czym.

Całą grupa zatrzymała się; drużynowy “zwierzyniec”, jak z przekąsem określał go Yarkiss, postronnym mógł wydawać się śmieszny, jednak myśliwi i właściciele chowańców wiedzieli, że zwierzęcych instynktów nie należy lekceważyć. Zwłaszcza, że zbliżali się do zakrętu traktu i rzeki - idealnego miejsca na zasadzkę. Tylko Zass leniwie wylegiwała się na ramionach Korenna - żmii było wszystko jedno.

Ten jeden raz Rafael cieszył się, że grupa jest mało zgrana i podróżuje w ciszy, a odmieniony Fernas zrezygnował z muzykowania, do którego zachęcał go myśliwy. Gdy wszyscy wytężyli słuch, zza drzew dobiegło ich dziwne szwargotanie - ni to ludzki język, ni to szczekanie psów czy syczenie gadów. Niby mowa, lecz nikt nie potrafił rozróżnić słów ani rozpoznać języka. Ewidentnie ktoś... coś było za zakrętem i nie oczekiwało towarzystwa.

Koniec końców Yarkiss nakazał wszystkim ciszę i, zostawiwszy swój bagaż, ruszył w las by sprawdzić kto rozpanoszył się na drodze. Mijające minuty ciągnęły się w nieskończoność i jedyną pociechą dla czekających był fakt, że z przodu nie było słychać żadnych odgłosów walki. Wreszcie myśliwy wrócił utytłany w ziemi i liściach, a wieści jakie szeptem przekazał pozostałym nie były optymistyczne. Na środku traktu stał wóz - bez ludzi i koni, z tego co łowca mógł dostrzec z bezpiecznej odległości. Kilka metrów dalej przejazd zablokowany był przez zwalone drzewo (musiało paść już jakiś czas temu, gdyż liście były mocno zwiędnięte). Wokół wozu kręciła się banda goblinów, radośnie szabrując pozostawiony w lesie dobytek. Okolica mocno cuchnęła padliną - gdy wiatr zmieniał kierunek, smród docierał nawet do czekających ludzi.

Gobliny nigdy nie były dla viseńczyków specjalnym problemem. Wieś była zbyt duża by być dla tych potworów atrakcyjnym celem najazdów, a z lokalnymi osiedlami tychże istot rozprawiano się szybko i sprawnie. Toteż młodzi podróżnicy nigdy nie mieli okazji oglądać z bliska tych niespełna metrowych, żółtoskórych stworzeń o nieproporcjonalnie długich rękach i złośliwych, mętnych oczkach. Obecnie mieli przed sobą pięć do ośmiu (Yarkissowi ciężko było dokładnie określić ilość) dobrze uzbrojonych goblinów - najwyraźniej łupieżczej bandy lub zbrojnej forpoczty jakiegoś klanu, który miał zamiar zasiedlić Wilczy Las. Wśród nich było jedno większe, dobrze uzbrojone stworzenie, które wydawało się dowodzić resztą. Według tropiciela ludzie nie mieli wiele czasu nim paskudztwa ich dojrzą, ponieważ cały czas się przemieszczały.
 
Sayane jest offline  
Stary 19-04-2012, 16:22   #64
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Post wspólny

Gdy Yarkiss wrócił i przekazał drużynie wieści, o tym co znajdowało się przed nimi, Jarledowi z przerażenia zabrakło tchu. Nagle cała odwaga tego młodzieńca wyparowała i myśli “Grobokopa” znowu zwróciły się ku rodzinnym stronom. Syn grabarza poświęcił chwilę na wspomnienie dzieciństwa. Przypomniały mu się widoki które widział gdy pomagał ojcu w pracy. Dziesiątki twarzy zmarłych, jednych chłopak znał, innych nie, jednak wszyscy byli mu w jakiś sposób bliscy.
~ Ciekawe jak się powodzi rodzicom ~ pomyślał młodzieniec. Gdy spojrzał na twarze reszty osób które przy nim były, zrozumiał że to może być ostatni dzień kiedy widzi ich wszystkich żywych. Właściwie kto wie czy nie nadeszła jego kolej?
~ Nie, bogowie jeszcze mnie nie potrzebują. Za to my potrzebujemy planu~
Nagle Jarledowi wpadł do głowy genialny pomysł, którym postanowił się podzielić.
-Słuchajcie, wiem co możemy zrobić. Możliwe, że gobliny walczą lepiej niż my, jednak na razie one nie wiedzą o zagrożeniu. A musimy pamiętać, że nawet najpaskudniejsze stworzenie kiedyś śpi. Teraz powinniśmy odejść i schować się gdzieś, a w nocy zaatakować i mieć nadzieje że nie wystawią warty - powiedział do towarzyszy tak cicho, żeby ledwo mogli go usłyszeć.
~ Trzeba uważać, te stwory mają bardziej wyczulone zmysły ~

Solmyr uważnie wysłuchał Yarkissa. Rozglądał się po otoczeniu, jednocześnie słuchając Grobokopa. ~To nie będzie takie łatwe. Ledwo poradziliśmy sobie z dzikami. Musimy zrobić coś innego.~ Jeśli ktoś przyglądał by się zaklinaczowi, zauważył by jak jego mięśnie drgają, od stóp do ramion, jakby tworzył fale, jego oczy stawała się puste, ale nadzwyczaj obecne. Jeśli ktoś znałby zaklinacza, wiedziałby, że wprowadza się w trans, który przyspiesza myślenie, kosztem refleksu, gdyby w ciągu tych krótkich chwil został popchnięty upadł by jak posąg, lecz nic takiego się nie stało. Myślał intensywnie, starał się przewidzieć wszystkie ruchy jakie mogą wykonać, jednak potrzeba mu było więcej informacji. Otrząsnął się i rzekł do reszty. Do nich, nie w przestrzeń.
- Powinniśmy poznać swoje umiejętności. Jest nas garstka, mniej niż goblinów. Doskonale zdajemy sobie sprawę, iż nie każdy z nas dobrze walczy w zwarciu. Jeszcze lepiej wiemy jak wygląda działanie bez dobrze przemyślnego planu. Myliłem się wtedy... - Chwila pauzy, zamiast przeprosin. - Powinniśmy odejść, opowiedzieć co potrafimy i przygotować plan. Zasadzka, jest świetnym pomysłem. Nocna tym bardziej, ale co jeśli gobliny się obudzą? W nocy ciężko jest walczyć i mniemam, że to my jesteśmy tymi nie doświadczonymi. Jednak. - Zawiesił na chwilę głos - Są osoby które potrafią strzelać, można to robić z drzew. Są osoby, które umieją czarować... - Niech wszyscy przetrawią liczbę mnogą. - Są osoby, które dobrze walczą w zwarciu. Są osoby, które znają przydatne sztuczki. A to wszystko wśród nas. Musimy poznać swoje umiejętności. Mimo zaufania jakim Was darzę... Nawet najlepszy lider i strateg nie poradzi sobie bez takiej wiedzy. - Solmyr zakończył swoje przemówienie. I znowu odpłynął w przestrzeń.

Kiedy tylko Eillif zobaczyła minę wracającego Yarkissa była pewna, że jest źle. Bardzo źle.
Nie wiedziała dokładnie dlaczego, bo nie słuchała towarzyszy. Nie potrafiła się skupić. Nie chciała patrzeć na przerażoną twarz Jarleda i skupionego Solmyra. To tylko pogarszało sytuację. Sprawiało, że zielarka bała się jeszcze bardziej. Spanikowała, to fakt. Dziewczyna nie dała rady skoncentrować się, racjonalnie myśleć czy z uwagą wysłuchać pomysłów towarzyszy. W tej chwili myślała tylko o jednym.
~ Nie uda nam się. Nie tym razem. I tak mieliśmy za dużo szczęścia dochodząc tak daleko. Ledwo co uszliśmy z życiem po walce z dzikami, a co dopiero z goblinami. Uzbrojonymi goblinami! Nie potrafimy się zgrać i dogadać. To już koniec...
Jednak zielarka nie odezwała się ani słowem. Nie odważyła się nawet głośno oddychać. Delikatnie dotknęła Thorbranda. Mogłoby się wydawać, że dziewczyna chce uspokoić i uciszyć ptaka, ale tak na prawdę uspokajała samą siebie. To było teraz dla niej najważniejsze. Przestać się bać...

Ralfiemu chwilę zajęło rozeznanie się w sytuacji. Towarzysze wyrzucali z siebie pierwsze pomysły na załatwienie napotkanych stworów. Tymczasem zarówno on, jak i reszta stali na razie w niedużym zasięgu od źródła niebezpieczeństwa, jakim były gobliny. ~ Posuńmy się trochę ~ naszło go momentalnie i postanowił przekazać to innym.
- Odejdźmy stąd na razie i obmyślimy co z nimi robić. Nie będzie rozsądnie tutaj o tym rozprawiać. - szepnął, będąc pewnym, że wszyscy go słyszą. Zaraz po tym ruszył w las w stronę przeciwną do rzeki, skręcając nieco w kierunku Viseny. - Chodźcie - rzucił do kompanów, przywołując ich gestem dłoni. W jego głowie już pojawił się pewien plan - szalony, uzwględniający postanowienia poprzedników, lecz.. zgoła inny... Póki co zamierzał znaleźć się w bezpiecznej odległości od zbójeckiej bandy, by w raz z grupą mógł swobodnie dopieścić wybraną opcję działania.
- Moment – powiedział FernasMyślałem, że waszym zamiarem jest odzyskać mienie z jakiejś karawany. Kto wie, od kiedy one plądrują wóz...? Nie mogą aby ograbić wszystkiego, odejść i dołączyć do jakichś większych sił? – spojrzał pytająco na tropiciela. Nie wydawał się być przekonany do idei nocnej zasadzki...
- Skryjmy się chociaż za ścianą lasu, chyba nie chcesz rzucić się na nich tak bez ładu... i to z lutnią. - odpowiedział naprędce Rafael i zrobił kolejnych kilka kroków w obranym kierunku, a reszta ruszyła za nim. Starał się instyktownie wyliczyć odległość, jaką muszą pokonać, by móc nie obawiać się goblinów. Prowadząc grupę, poczuł, że drżą mu ręce. Adrenalina zaczęła napływać do mięśni i ośrodków, zwiększając koncentrację i czyniąc ciało gotowym do działania. Już wyobrażał sobie twarze humanoidalnych stworzeń z jakimi przyjdzie mu się spotkać... i walczyć. To nie wilki, czy dziki. To gobliny. Małe, szybkie, bystre i złośliwe - jak powiadają. Zawsze liczył się z tym, że jako łowca będzie zaangażowany do walki w momencie zagrożenia osady, czy wioski. Tak samo było z jego ojcem. Starcie z wrogiem to kolejny sprawdzian na jego drodze. Bardzo stresujący sprawdzian... Kiedy grupa znalazła się już z dala od zagrożenia i ryzyko wykrycia było znikome, myśliwy intensywnie zbierał myśli wokół pomysłu, który urodził się w jego głowie. Próbował uporządkować wszystkie kwestie, które chciał poruszyć z kompanami - ludźmi, którzy mają pomóc mu w jego pierwszej walce. Za dużo czuł, za dużo się bał, za bardzo kombinował, żeby ułożyć jakąś zgrabną wypowiedź. Na szczęście był na tyle przytomny, by zapytać o coś, co być może rozsądzi o metodzie, jaką wybierze, by osiągnąć cel. Jakże pomysłowy cel!
- Solmyrze, Eillif iii.. domniemam, że ty, Korennie. Powiedzcie.. jak wiele możecie zrobić za pomocą... - przerwał. - Za pomocą magii? - zapytał, kończąc już pewnym spojrzeniem w oblicze zaklinacza. Na pozostałą dwójkę również przewrócił oczami, zawieszając nieco wzrok na każdym. Jego zmarszczone czoło i napięte mięśnie wybitnie pokazywały stan w jakim się znajdował, troska i wojowniczy nastrój niemal, że emanował z Ralfiego - syna Tytusa, myśliwego z Zewnętrznej Osady.
- Mogę... przyzwać jedno lub dwa stworzenia, które będą za nas walczyć... a raczej wprowadzą zamieszanie i element zaskoczenia, bo zaklęcie trzymające je w naszym świecie trwa bardzo krótko - w zamyśleniu odparł Korenn, wyglądając jak gdyby równocześnie przeczesywał swą pamięć.
Choć Solmyr poczuł się lekko urażony brakiem reakcji na jego wypowiedź, podążał za Rafaelem. Nie był głupi i wiedział, że jak na razie to Ralfi lepiej orientuje się w lesie.
- Ja potrafię oślepić, to już widziałeś. - Zwrócił się do każdego z osobna i jakby do nikogo. - Ten błysk, nie zawsze oślepia, ale może namieszać. Umiem zranić z dystansu i sparaliżować przeciwnika dotykając go. To tyle jeśli chodzi o moje magiczne zdolności ofensywne.
- Ja... czuję, że coś umiem - Fernas wbił wzrok w ziemię - To się czuje właśnie. Ale tego niewiele – chyba... chyba byłbym w stanie przenieść niewielki ciężar, wywołać jakiś pokaz świetlny i... chyba... chyba kogoś ogłuszyć.
Rafael wybałuszył oczy, słysząc słowa przedmówcy. Szybko jednak się opanował i wrócił myślami do planu działania.
- To ty też...? - zapytał niepewnie, udając zaciekawionego. Spojrzeniem dotykał już zielonych oczu Eillif, czekając aby i ona przyznała się do swoich nadprzyrodzonych zdolności. Wiedział już dużo, teraz należałoby obmyśleć jak to połączyć, by mieć największe szanse na powodzenie.
Spojrzenia zielarki i Rafaela skrzyżowały się.
- Ja? Zdaję sobie sprawę z tego, ze to niedużo, ale... myślę, ze mogłabym spróbować oplątać przeciwnika i oczywiście przyzwać sojusznika, ale jak już widzieliście, jest to dość efektowne, jednak nic poza tym.
To dziwne, ale uważny obserwator mógł zauważyć, że Eillif mówiła to powoli i ze zdecydowaniem, zupełnie jak nie ona. Nagle z wielkich, zielonych oczu zniknął cały dotychczasowy strach i niepewność.
Wyglądało na to, że dziewczyna pierwszy raz wie co robi i czego chce.
 
chaoswsad jest offline  
Stary 21-04-2012, 17:21   #65
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Post wspólny

Myśliwy wysłuchał ostatniej z czarujących i zrobił krótką przerwę w rozmowie. Wykonał dwa na pozór spokojne kroki, spuszczając głowę, jakby szukał odpowiedzi wypisanej w leśnym runie.
- No cóż Solmyrze, twoja sugestia wypełniona. Chyba nie masz wątpliwości, że ja strzelam z łuku, Jarled walczy sejmitarem, Yarkiss mieczem, a Etrom toporem... i łukiem też. Wiedza o waszych zdolnościach była w tejże kwestii tajemnicą. - rzucił do czarownika, jednak nie patrzył na niego. Wykrzywiał usta w neutralnym, obranym przez siebie kierunku. Nie dając czasu na odpowiedź, mówił dalej. Odstawił na razie na bok magiczny arsenał młodych adeptów i postanowił podzielić się tym, co dotychczas udało mu się wymyślić. Może ktoś kreatywny dorzuci coś od siebie. Coś co rozwiązałoby sprawę ostatecznie. Bo na razie w zamyśle roiło się od dziur. A każdą taką dziurą mogło być życie jednego z nich.
- Słuchajcie, wpadłem na pewien pomysł. - usiadł na wystającym korzeniu, oparł ręce o kolana i wpatrując się w słuchaczy, opowiadał z zacięciem o swojej idei. Wiedział, że to niebezpieczne, ale liczył, że skusi towarzyszy skutkami sukcesu tego planu. Dla niego była to w tej chwili jedyna możliwość. Gotów był sam pójść i spróbować szczęścia w jakiś brawurowy sposób, byleby nie stracić nadarzającej się - i jedynej w tej sytuacji - okazji.
- Z tego co mówił Yarkiss właśnie trafiliśmy na jeden z wozów naszej karawany. Tyle, że niewielka grupa goblinów zrobiła sobie z niego zasadzkę, a co najmniej szabrownię. Nie wiem jak wy, ale ja... nigdy nie walczyłem. Nigdy nie zabiłem niczego bystrzejszego od lisa. Przeszliśmy tu już spory kawałek. Ten zapach mówił sam za siebie, o koniach możemy zapomnieć. Jeśli udałoby się nam przegonić gobliny, mamy wielki wóz i własne ręce, a do przebycia parę dni niebezpiecznej wędrówki. Tak sobie pomyślałem... Nie tylko my mamy ręce. - rozejrzał się uważnie po twarzach kompanów, starając się zarazić ich iskrą ze swoich oczu. - Mają je również gobliny. Przypomnijcie sobie sługusa sołtysa. I wiecie, nie chcę was martwić, ale te gobliny to nasza jedyna szansa, jeśli nie chcemy własnoręcznie ciągnąć viseńskich towarów. - przerwał, oczekując pierwszych komentarzy.
- Myślałem o tym odkąd zboczyliśmy z traktu i ustaliłem dotychczas dwa ważne punkty planu działania. Po pierwsze, ten większy. To musi być jakiś przywódca tej namiastki oddziału. Nie wiem, czy u goblinów istnieją takie zwyczaje, ale słyszałem, że u niektórych ras przegrana wodza jest równoznaczna z porażką całości. A nuż się uda? Nie zaszkodzi spróbować... zabić wpierw właśnie jego. Druga sprawa, nie bezcelowo wybrałem właśnie ten kierunek, udając się w las. Nie licząc lichego kawałka zarośli między traktem a Wartką, do wozu prowadzą trzy drogi - trakt z Viseny, ta strona lasu i trakt do Viseny. My jesteśmy w środku... - wstał i wyrwawszy z ziemi kępę mchu, wyrysował patykiem taktyczny schemat, zaznaczając i tłumacząc wszystkie istotne punkty. - Zakładając, że uciekających do rzeki nie będzie trudno złapać lub... unieszkodliwić, daje nam to odpowiedź na ile grup musimy się podzielić, aby otoczyć i skutecznie wyłapać wroga. - zakończył wywód i odsapnął, zastanawiając się czy wszystko powiedział. Ta jego mapka... wpatrywał się w nią, jakby była jego wybranką, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy reszty. Tymczasem on powtarzał sobie w myślach cały plan, zapominając, że mógłby jakoś zakończyć wypowiedź, wspomnieć o niebezpieczeństwie albo przynajmniej spytać innych o pomoc i ocenę.
- Ha... haha... hahaha - Saelim parsknął śmiechem, a potem zaczął się tak śmiać, że aż się zatoczył. - Otoczyć? My - ich? Czy w tym osadowych zadupiu uczą was liczyć tylko zające? Ilu nas jest?! Dziewiątka! A w zasadzie ósemka, bo Eillif otoczyć to co najwyżej ramionami Solmyra może. A ich szóstka - co najmniej, przecież Yarkiss mówił, że może być więcej. Znaczy co - każdy otacza sobie jednego goblina, a nadwyżka bierze wielkoluda? To już lepiej poderżnąć im w nocy gardła, jak mówił Jarled. Przecież to tylko zwierzęta.
- A wyciągniesz z torby dziesięciu chłopa? Jeśli poza jumą potrafisz takie sztuczki to już możemy zaczynać spacerek do wozu. Pomyśl - co byśmy nie zrobili nie możemy pozwolić uciec chodź jednemu, co by nie zawiadomił innych goblinów. Wątpię, by to były ich główne siły. - Ralfi oderwał wzrok od bazgrołów na ziemi i powstał, zakładając ręce. [i]- Co do nocy, odpada. Gobliny świetnie widzą w ciemnościach i nie łudźmy się, warta to rzecz pewna.
- W nocy... w nocy to ciekaw jestem kto ich będzie pilnował - zresztą w dzień też - prychnął Oszust, ale się zamknął.
- Z zadka ta zasadzka – stwierdził Fernas, któremu nie mieściło się w głowie, by ktoś miał zamiar w ten sposób wabić podróżnych – A otaczanie goblinów... Zbyt mało nas, zbyt luźno – a jak całość się rzuci na jedną stronę, to reszta nie zdąży przyjść w sukurs. Chyba, że zdołasz nas niepostrzeżenie podprowadzić bardzo blisko... umiałbyś? – zerknął na Rafaela.
- No nie mówcie, że całe dzieciństwo spędziliście w wiosce i na polach. Cały sens tkwi właśnie w tym, byśmy podeszli do nich blisko i zrobili WRAŻENIE. Do licha, walczą lepiej niż my, po to pytałem się magików co umieją. Muszą zapomnieć o tym, że mają z nami szanse. Jak Solmyr wyczaruje błysk w powietrzu a Korenn przyzwie coś na ich oczach, na pewno przestaną tak pewnie trzymać swój oręż. - wspomniał myśliwy. Coraz bardziej zachodził na głowę jak bardzo przydatna może być magia w tej sytuacji.
- Proponuję raczej, by Korenn wzywał te swoje istoty na drogę uciekających. Spowolnić ich powinny móc... ale to, jak podejdziemy. I nie odpowiedziałeś – zwrócił się do Yarkissa – Ile dobytku pozostało na wozie? Bo od tego zależy, ile goblinom zajmie szabrowanie... i one jakąś drogą chadzają? Tego jest dla szóstki zbyt dużo, musiałyby na raty transportować. Może warto na nich zastawić pułapkę na ich drodze? Albo – jeśli kursują samodzielnie – pojedynczo ich wykończyć?
- Ciężko powiedzieć; większość była już rozwleczona po ziemi - chyba nie oczekujesz, że one grzecznie odkładają zbędne rzeczy na wóz? - odparł Yarkiss. - Zresztą pewnie nie tylko one się do tego już dobierały; zapasy i... ciała na pewno zwabiły wiele drapieżników. Po tej stronie traktu śladów nie było, ale to nich nie znaczy - mogły przyjść po prostu traktem, a i na zakolu rzeki łatwiej o bród.
- A ten pień? - spytał Rafael, gładząc się po brodzie. - Jest na tyle gruby, by można było się za nim ukryć kucając?
- Drzewo -
uściślił Yarkiss. - Można spróbować, ale raczej niewielu z nas ma doświadczenie w podchodzeniu zwierzyny, za to gobliny mają pewnie czuły słuch.
- No wiem, wiem. Hmm... Może dobrze by było, gdybyśmy poszli sprawdzić jeszcze trakt za zawalonym drzewem. A i to zakole rzeki by się zdało. Zawsze lepiej wiedzieć więcej niż mniej, a może rzeczywiście gdzieś to wynoszą... Yarkiss, idziesz ze mną? - zapytał Ralfi, spoglądając na tropiciela.
- Nie jestem pewny, czy jest sens ryzykować wykrycie. A co, jeśli wpadniemy na odchodzące gobliny? W końcu obejście ich w bezpiecznej odległości zajmie sporo czasu, a na wozie nie ma przesadnej liczby towarów do pakowania. Albo gdy potwory powędrują one w stronę Viseny i odkryją ślady reszty? Trop zostawiamy jak stado dzików - odparł syn Petera.
- To prawda, tyle, że ryzykujemy przecież tak czy siak - rzekł Rafael. Zamilkł i wrócił na swój korzeń. Kiedy już wiedział co ma robić, doszło do niego jak wiele celów mogło zwabić tutaj wroga i jak wiele działań może on w związku z tym poczynić. Idea zaskoczenia prysła, niczym źdźbło trawy niesione przez wiatr. ~ Kropka. Nie wiem już. Jesteśmy w kropce. ~ myślał zmartwiony.
- Moglibyśmy cierpliwie i bezpiecznie poczekać w ukryciu jak gobliny oddalą się od konwoju i wtedy dopiero zbliżyć się do wozów. W takim wypadku nic nie ryzykujemy, ale chyba nie po to tłukliśmy się tyle dni, żeby teraz patrzeć bezczynie jak te zapchlone stwory zabierają nasz dobytek. Prawda? - Zapytał łowca towarzyszy. Przyjrzał się uważnie ich twarzą, próbując odczytać z nich czy myślą oni podobnie jak on. Choć dla Yarkissa odszukanie konwoju było tylko pretekstem, aby wyrwać się z osady, teraz czuł, że nie może przejść obok tego wszystkiego obojętnie. W końcu to także po części jego rzeczy są teraz rabowane przez gobliny, do których czuł obrzydzenie i odrazę.
- A co jeśli to nie nasz dobytek? Czemu nie możemy najzupełniej w świecie ich zabić? - Zapytał spokojnie Solmyr.
- Kogo twoim zdaniem mają być te rzeczy jeśli nie nasze? - zapytał Yarkiss.
- Kogoś innego - odpowiedział zaklinacz, jakby była to najbardziej trafna odpowiedź. - O ile pamiętam były dwa wozy.
- Błagam cię - powiedział zrezygnowany myśliwy. - Mam rozumieć, że na ciebie nie ma co liczyć, jeśli dojdzie do walki, bo nie jesteś przekonany czy to ten konwój którego szukamy?
- Tego nie powiedziałem. - Solmyr zmierzył wzrokiem Yarkissa. - Jeśli nie jest to nasz wóz, to możeme zabić te gobliny a nie bawić nimi robiąc z nich rydwan.
- Cieszy mnie to. - Yarkiss wiedział, że każdy w pojedynku z uzbrojonymi goblinami może się przydać. Sztuczki, które potrafi robić zaklinacz w ocenie łowcy mogły okazać się przydatne. - Zgodzę się z Tobą, że pomysł Rafaela jest zbyt ryzykowany i moim zdaniem zbyteczny. Może się okazać, że nie ma czego już z stamtąd zabierać. Po za tym nie będę w chodził w żadne konszachty z goblinami. Trzeba je zabić bo możemy się na nie natknąć chociażby jutro, ale już w innych okolicznościach. Musimy wykorzystać fakt, że my o nich wiemy, a one o nas nie i jak dla mnie nie ważne jest, czy któremuś z nich uda się uciec. Jeśli są częścią większej grupy to i tak ich nieobecność zainteresuje resztę klanu. Dlatego proponuje zabić ich, wziąć co możemy i jak najszybciej się stąd ulotnić. Proste. - Yarkiss uśmiechnął się do towarzyszy, zdając sprawę, że wszystko to nie będzie takie łatwe.
- Ja to widzę tak. - Łowca zaczął tłumaczyć swój plan, choć nigdy nie uważał się za stratega. - Doprowadźmy do tego, żebyśmy walczyli na naszych warunkach. Proponuje wciągnąć ich w pułapkę. Wiem, że może to śmiesznie brzmieć, ale posłuchajcie. Mógłbym z Rafaelem spróbować podkraść do goblinów i … - przerwał i spojrzał na Etroma. - Będę potrzebował twojego łuku, ale wracając do rzeczy. Wy w tym czasie pozostaniecie w ukryciu. Ja z lewej, Rafael z prawej ostrzelamy ich, zwracając na siebie uwagę. Gdy się nami zainteresują, uciekamy do lasu waszą stronę. Mam nadziej, że łykną przynętę. W najgorszym wypadku uciekną, ale na to bym nie liczył. Wtedy wy uderzycie z zaskoczenia. Możemy na drodze, która będziemy uciekać zastawić na nich wnyki lub zawsze mamy linę, o którą może się któryś potknie. Dzięki takiemu manewrowi my będziemy przygotowani na ich przybycie, a oni rozproszeni. To tak z grubsza. Jeśli wam się spodoba to uzgodnimy szczegóły. Co wy na to? - Yarkiss wiedział, że jego plan nie był idealny, a on sam mówił nie do końca przekonywująco i chaotycznie. Zdawał sobie sprawę, że pewnie dałoby się do czegoś przyczepić, ale w jego mniemaniu nie mieli zbyt wiele czasu na obmyślanie misternego planu. Trzeba działać.
- Też myślałem o czymś takim. - burknął Ralfi. - Tyle, że dotarło do mnie, że one już mogą być gdzieś w drodze. Co innego gdybyśmy wiedzieli, że tam czekają, tak jak uważałem z początku. Dlatego plan się trochę komplikuje i również z tego powodu nie będzie można użyć żadnych pułapek, i cała zasadzka nie będzie taka prosta. Szczerze, to tych lin i wnyków w ogóle sobie nie wyobrażam. Gobliny są małe i nie tak głupie jak dzikie zwierzęta - bez obrazy - spojrzał na właścicieli “zwierzyńca” - z łatwością wypatrzyłyby te przeszkody. Nie ma wątpliwości, wóz jest nasz; przecież Yarkiss go poznał. - rozłożył ręce i pokręcił głową. - Zrobilibyśmy tak jak mówisz, tylko musimy być bardziej uniwersalni. Wiemy, że są ale nie wiemy na pewno gdzie. Proponuję żebyśmy podeszli, póki co wszyscy, nieco bliżej wozu. Wybierzemy jakieś miejsce i się rozdzielimy. To będzie miejsce, w którym wy zostaniecie i będziecie oczekiwali aż zagonimy wam gobliny. I... dobrze by było gdybyście rzeczywiście dali radę jakoś się tam ukryć, no, w miarę możliwości. Ja i Yarkiss musielibyśmy iść na zwiad. Oczywiście najpierw mimo wszystko musimy sprawdzić wóz. Jak ich znajdziemy, sprowokujemy strzałem i pobiegniemy w waszym kierunku. Co do reszty... - wstał i zbliżył się do Yarkissa. - Jakie konszachty? Jak uda nam się ich pokonać, nie musimy wszystkich pozażynać. Naprawdę chcesz zostawić ten wóz? Weźmiemy po garstce i będziemy to targać przez kolejnych parę dni? Przecież to wielki wóz! Jestem pewny, że nawet jak stał tutaj trzy dni, jest na nim znacznie więcej niż możemy z wielkim wysiłkiem unieść. Gobliny można ogłuszyć, Solmyr i Fernas mówili, że nawet potrafią zrobić coś takiego magicznie. A od czego są kije? Nawet i mieczem można walnąć w łeb tępą częścią. Przewaga będzie po naszej stronie, więc nic nie będziemy ryzykować. Zadajmy tyle śmierci ile będzie trzeba, nie więcej - podszedł jeszcze bliżej łowcy, patrząc mu prosto w oczy. - I myślę, że to będzie nasza robota. Z tego co mówiłeś, ten większy może stanowić... lekkie zagrożenie. - Powiedział cicho, ale nie szeptał. Nie chciał, żeby inni myśleli, że znów się z Yarkissem na coś umawia. Zaraz po tym wrócił na wystający korzeń i przypomniał sobie jeszcze o dwóch rzeczach. - Jak uda nam się pojmać gobliny, przywiążemy je liną do wozu, będą na tyle zdruzgotane psychicznie, że nie powinny stawiać oporu, ale... nie można dać im do zrozumienia, że to my się boimy. To bardzo ważne. A, i co do ich posiłków.. no nie zgadzam się. Wiesz, jeśli któryś ucieknie, będziemy jak na tacy, nawet jak schowamy się do lasu. A tak, na pewno zyskamy dużo więcej czasu - a późna reakcja głównej bandy może być już na nas za późna. To też ważne, a może i najważniejsze.. - dokończył wysypywanie wszystkich myśli, zwracając się kolejny raz do Yarkissa. Dobrze, że syn Petera przedstawił swój plan. Ralfi miał w głowie te wszystkie elementy, ale oprócz nich, było tam jeszcze znacznie więcej pomysłów. Nie umiał wybrać z tego czegoś.. co miałoby ręce i nogi. Za bardzo kombinował, jakby szukał jakiegoś planu idealnego. Teraz mógł przyjrzeć się dokładnie jednej przykładowej opcji i wystarczająco ją rozpatrzyć, by niczego nie pominąć. Wydawało mu się, że właśnie ten wybór będzie w ich sytuacji najlepszym.
- Przepraszam Cię Rafaelu - Solmyr przez chwilę patrzył na Ralfiego a raczej przez niego. - Ja nie mam jakiegoś spójnego planu i jestem za planem Yarkissa, uważam także, iż warto wykorzystać drzewa, na których ktoś kto nie walczy wręcz mógłby strzelać, chociażby procą. Uważam także, że jeśli nikt nie ma lepszego pomysłu powinien opowiedzieć się za jednym z planów. Większość wygrywa, skończył się czas. Nadchodzi walka, za nią śmierć i gdzieś majaczy zwycięstwo. - Zakończył zaklinacz gładząc swoją łasice, które siedziała na jego ramieniu.
- Nie ma za co, bo i ja za nim jestem. Mówię tylko o kilku logistycznych poprawkach, podobnych do twojej myśli z drzewami. A jeśli chodzi o to, że koniecznie chcecie je pozabijać... westchnął Rafael. - To pomyślcie o ciężkim, jak sto jeleni wozie i waszych rodzinach. Szczególnie o RODZINACH! I o tym, że jak nie zabierzemy całego dobytku wioski i go nie zamienimy na zborze, wasi krewni, przyjaciele będą głodować przez, tfu - tfu, srogą zimę. Nie musicie wcale wracać do Viseny, ja obiecuję, że tam wrócę i przywiozę zapasy.. Tylko jak odchodzicie, zróbcie przynajmniej ostatnią rzecz dla swoich bliskich, rodaków i pomóżcie mi zabrać ten przeklęty wóz! - wyrzucił z siebie, to co leżało mu na sercu. Widać było, że jest bardzo przejęty tym, o czym prawi.
“Rodzina? Poradzą sobie.” - Los bliskich może nie był całkowicie obojętny Yarkissowi, ale przemówienie Rafaela nie poruszyło jego serca. Był przekonany, że ojciec jak i bracia dadzą sobie radę.
- Pięknie mówisz. - Zwrócił się do łowcy. - Ale skupmy się na razie na tym co tu i teraz. O rodzinach pomyślicie po walce, a co do goblinów proponuje kompromis. Trafi się komuś okazja, żeby zadźgać gada niech się nie waha, bo może go to kosztować życie. Będzie ktoś mógł ogłuszyć goblina, można i tak. Nic na siłę. - Sam tropiciel choć głośno tego nie mówił, wiedział, że będzie dążyć do tego, żeby posłać jak najwięcej szkodników do piachu. - Najważniejsze, żebyśmy wyszli z walki bez szwanku. Trupów i rannych nam nie potrzeba. O reszcie się pomyśli się później. - Yarkiss zdawał sobie sprawę, że będzie o czym, a odnalezienie karawany nie będzie końcem ich problemów. - A i jasne jest, że lepiej byłoby gdybyśmy wyłapali lub zabili wszystkie gobliny, żeby nie wezwały ewentualnych posiłków, ale nie wiem czy nam się to uda. - Łowca popatrzył po towarzyszach. - Rozstawiamy się, czy ma ktoś jeszcze jakieś wątpliwości? - Adrenalina w nim buzowała. Nigdy wcześniej nie brał udziału w takiej walce. Chciał już mieć to za sobą i przekonać się czy rzeczywiście wśród poległych znajduje się Canryk.
- To oczywiste, własne życie jest najważniejsze. Miejcie tylko na uwadzę to, o czym mówiłem. Pamiętajcie. - westchnął po raz kolejny Ralfi. - Niech i tak będzie. Idziemy? - powstał i rozejrzał się po towarzyszach. Czas rozmów minął, nadchodził czas działania.
- Co na to reszta? - Solmyr rozejrzał się po pozostałych, nie rozumiał. Nie rozumiał faktu, że za chwilę ktoś może umrzeć a nikt się nie odzywa, jakby sprawa wokół, której toczy się dyskusja dotyczyła kolejności wart.
- Nie ma na co czekać i ryzykować wykrycie. Ruszajmy. - powiedziała zdecydowanym głosem Eillif i rozejrzała się po towarzyszach.
Yarkiss spojrzał z niedowierzaniem na Eillif. “Skąd u niej tyle pewności.” -Łowca nie poznawał dziewczyny. - Mam do ciebie prośbę. - Zwrócił się do druidki. - W czasie walki trzymaj się z boku. Twoje zdolności mogą przydać się głownie po potyczce.
- Pewność i zdecydowanie nie zawsze oznaczają głupotę. - Dziewczyna uśmiechnęła się do Yarkissa. - Nie martw się, będę ostrożna.
Jarled słuchał planów swoich towarzyszy z nieukrywanym zdumieniem.
-Słuchajcie, dlaczego nie zamierzacie zaatakować w nocy? Może ten który będzie stać na warcie ich obudzi, ale będą zdezorientowane. Poza tym jedna pochodnia załatwi sprawę widzenia w ciemności. Pomyślcie ile zaspane oko będzie się przystosowywać do światła? - Powiedział “Grobokop” mając nadzieję że ktoś się z nim zgodzi. Nie spieszyło mu się aż tak do śmierci.
- Człowieka z pochodnią dużo łatwiej dojrzeć w nocy, niż goblina przy pomocy pochodni. Nigdy nie słyszałeś o tym, że niektóre stworzenia w nocy czują się lepiej niż w dzień? Zresztą już teraz mogły gdzieś pójść.. - po odpowiedzi udzielonej Grobokopowi, Rafael zerknął na Yarkissa. - Będziemy musieli to sprawdzić. No, a co dopiero do nocy. - wtrącił uwagę i dokończył myśl. ~ Trzeba iść do cholery ~ niecierpliwił się. - Czy reszta się zgadza? Macie jeszcze jakieś wątpliwości?
-No dobra, ja się zgadzam. Kłótnią do niczego nie dojdziemy- odpowiedział krótko Jarled
Fernas jedynie wzruszył ramionami. Amnezja nie poprawiała zdolności kojarzenia – a Yarkiss i Rafael, po chęci i ilości planów sądząc, znali się na swojej robocie. - Jestem z wami.
 
Lakatos jest offline  
Stary 22-04-2012, 11:52   #66
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Podróż - doba piąta (wczesne popołudnie)

♪♫♬ Soundtrack ♪♫♬


Jak ustalili, tak zrobili. Yarkiss i Saelim ruszyli pierwsi, gdyż mieli największą drogę do przebycia. Pozostali podążyli na zachód, próbując zrównać się z wozem. Wkrótce i Rafael odbił w stronę traktu (założywszy wcześniej wnyki), klucząc między drzewami. “Przynęty” musiały nie tylko podejść na odległość strzału, ale i znaleźć dogodne do niego miejsce, co wśród przydrożnych zarośli nie było proste. Zważywszy na to ile czasu minęło od chwili zauważenia stada było dość prawdopodobne, że gobliny wyniosły się już spod wozu, zabierając tyle, ile zdołały unieść na swoich kościstych plecach. A jeśli nie... czy młodzieńcom uda się niepostrzeżenie podejść na tyle blisko, by oddać strzał? I jeszcze bezpiecznie uciec? W końcu i potwory miały strzelecką broń... Reszta grupy w napięciu zajmowała swoje pozycje. Etrom i Jarled za drzewami, gotowi dobić każdego goblina, który złapie się we wnyki; magowie i Fernas nieco dalej, również oddzieleni od przeciwników (magowie krzewami, a Fernas sporym głazem); Eillif natomiast została podsadzona przez Solmyra na najniższą gałąź wielkiego buku, który pod wpływem burz przechylił się mocno w lewo. Mogła z niej zarówno bezpiecznie czarować jak i szybko zeskoczyć, gdyby była potrzebna jej bezpośrednia pomoc. Thorbrand siedział nieopodal, gotów wydziobać oko każdej poczwarze, która probowała by dobrać się do jego pani. Wszyscy oczekiwali w ciszy, słysząc jedynie narastający szum wiatru i dudnienie własnych serc.

Tymczasem “przynęty” dotarły na miejsce. Ku uldze Rafaela (a wyraźnemu niezadowoleniu Saelima) gobliny nadal były przy wozie. Już z daleka słychać było ich szwargotanie. Nieco z przodu stało kilka wypakowanych worków, a wokół pojazdu walały się porozcinane worki, torby i całe dobro, które zostało z nich wysypane. Chociaż Yarkissowi wydawało się, że jest tego o wiele mniej, niż być powinno. Ale może była to kwestia odległości? Póki co potwory spakowały to, co chciały zabrać i teraz raczyły się przednim viseńskim miodem, przegryzając go (o, profani!) solonymi rybami, które wysypały się ze zrzuconych z wozu beczek.

Z perspektywy Ralfiego wszystko wydawało się proste. Od strony zasadzki stały trzy gobliny i hobgoblin, a z tyłu wozu stał chyba kolejny stwór. Gdy wystrzeli, wszystkie powinny rzucić się w jego stronę. Chociaż... teraz, gdy pierwszy raz ujrzał te stworzenia z bliska, wizja goniących go potworów nie była już taka różowa i pożałował trochę, że poszedł sam. Z drugiej strony jednak Yarkiss i Saelim mieli trudniejszą drogę do przebycia - ciche przedzieranie się przez nadbrzeżne chaszcze nie było łatwe - więc lepiej, że będą mieć na głowie mniej przeciwników... prawda? Gdyby jednak gobliny ich usłyszały... Rafael zdecydował się działać pierwszy. Naciągnął cięciwę... i w chwili gdy wypuszczał strzałę zobaczył, jak stojący najbliżej rzeki goblin gwałtownie odwraca głowę. Ale było już za późno. Pocisk ze świstem przeciął powietrze i wbił się w lewe ramię hobgoblina. Potwór wrzasnął - chyba bardziej z zaskoczenia niż z bólu, bo zbroja w dużej mierze wyhamowała pęd strzały - i rozejrzał się za napastnikiem. Myśliwy oczywiście dał się zobaczyć - w końcu taki był plan - i ruszył z kopyta na miejsce zasadzki. Za nim rozbrzmiewał trzask łamanych gałęzi i wściekłe krzyki potworów. Na szczęście hobgoblin nakazał ścigać człowieka (tak się przynajmniej wydawało) nie zwracając uwagi na podniecone wrzaski stojących od strony rzeki goblinów; inaczej z Yarkissem i Saelimem było by krucho.

I faktycznie, obaj młodzieńcy mieli problem z cichym podejściem adwersarzy, toteż gobliny usłyszały ich zanim jeszcze tamci zdołali znaleźć dogodne miejsce do strzału. Jednak dzięki łasce Tymory strzał drugiego z myśliwych odwrócił uwagę reszty stada. Mimo to obydwa gobliny skupiły się na skradających się ludziach. Większy z potworów chwycił krótką włócznię i cisnął nią w Yarkissa - ciężka broń przebiła się przez krzaki i rozorała bok łowcy, który właśnie przymierzał się do strzału. Yarkiss drgnął, a wypuszczona przez niego z etromowego łuku strzała... wbiła się prosto w klatkę piersiową atakującego go potwora! Goblin zacharczał i zwalił się na ziemię; chwilę darł pazurami ziemię, po czym znieruchomiał. Zaś drugi z potworów, nieświadom śmierci swojego towarzysza, chwycił morgensztern i z wrzaskiem rzucił się na ludzi. Kamień wystrzelony z saelimowej procy świsnął mu koło ucha, nie czyniąc krzywdy; na szczęście i potwór potknąwszy się w biegu, chybił ciosu. Zakończona kolcami kula mignęła przerażonemu Oszustowi przed oczami. Co prawda chłopak zdążył wyciągnąć miecz, ale nie wydawał się przekonany, czy jest to dobra broń w starciu z goblińskim orężem; zwłaszcza że przeciwnik miał również tarczę.

Tymczasem Rafael pędził w stronę zasadzki, mając pościg niemal na karku. Gdzieś w pień stuknęła strzała, potem kolejne... chłopak skulił się, przyspieszając tempa. Plan bycia przynętą wydawał się coraz mniej rozsądny, ale i reszta była coraz bliżej. Nie słyszał co prawda Yarkissa i Saelima, ale nie miał czasu się o nich martwić. Myśliwy skoczył, chcąc ominąć wnyki i wreszcie ukryć się wśród swoich, gdy naraz poczuł silne uderzenie w ramię. Siłą rozpędu przeleciał pomiędzy drzewami, za którymi czekali Jarled i Etrom, po czym zwalił się na ziemię.
 
Sayane jest offline  
Stary 24-04-2012, 21:01   #67
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rafael błagał bogów, żeby nie dali goblinom go trafić. Teraz już zupełnie na poważnie najadł się strachu. Strachu, który czuje się, gdy życie jest bezpośrednio zagrożone, a o śmierci decydują drobnostki. Jego patronka miała dalece inne zajęcia i patronaty. Wszak, jak porównać plony na polach z walką z goblinami? Żaden chyba bóg jednak nie jest szczęśliwy, gdy traci swego poplecznika... no, może oprócz tych masochistycznych. Diabły wrodzone! Biegły po tym lesie równie szybko jak on. W jednej sekundzie przypomniała mu się sroga zima... Stado wilków... Ojciec. Tak, ojciec. Ojciec walczył podczas najazdu orków, walczył i zabijał. Ralfi nie chciał dać się ubić, również przez wzgląd na to. Przyspieszył tempa, widząc, że już zbliża się do znajomych drzew i wtedy... ~ Co to? Błyskawica? Poraził mnie piorun? ~ Coś łupnęło nim niemiłosiernie i posłało parę metrów do przodu. Przeszywajacy ból rozlał się po ciele jak świeża jucha młodego kuraka po nierównym pieńku. Nie było wrzasku, czy lamentu, młodzieniec jęknął tylko w locie, jakby samozachowawczo, i tuż po tym jak wylądował, odskoczył za prawe drzewo.
- Biegną. Już teraz. - wymamrotał z fanatyzmem w oczach, których źrenice nienaturalnie się powiększyły. - Szykuj się... szepnął do Zaraźnika, podpełzając za gęsty krzew, który niemal, że wrastał w jedno z ich strategicznych drzew. Zacisnął mocno zęby i skierował rękę po łuk. Gobliny, które go niego strzelały, również zbliżały się do zasadzki, choć były jeszcze daleko.

Bard prawie się trząsł... Miał w ręce miecz, miał kilka sztuczek... ale na bogów, czy kiedyś kogoś zabił?! Ba!, zapominając zupełnie o stronie moralnej – czy on był jakimś wyszkolonym zabijaką? Musiał być młody – wcześniej widział swoje odbicie w Wartce – a nawet bardzo młody... i czuł się jak młody człowiek idący na rzeź. Odgłosy, które wywołało niezbyt ciche nadejście Rafaela, były istnym błogosławieństwem, bo oderwały Fernasa od fatalistycznych rozmyślań. Wciąż umierał ze strachu, ale już mniej o tym myślał.
Nachylił się mocniej, żeby gobliny jakoś go nie wypatrzyły zza krzaka... i czekał, aż pościg przybiegnie dostatecznie blisko. Gobliny miały łuki, więc nie było sensu wystawiać się na widok.
- Daj znak - odsyknął do łowcy, uznając, że skoordynowany atak będzie tu najlepszy.
- Teraz! - krzyknął obolały Rafael, słysząc, że trzask łamanych gałęzi jest tuż tuż. Używanie liny by wywrócić przeciwników nie miało już sensu - hobgoblin zobaczył Jarleda i wyraźnie kierował się w jego stronę. Pozostała tylko walka wręcz. Etrom wycofał się nieco w stronę Ralfiego, a potem skoczył z mieczem na nadbiegającego goblina. Niestety stworzenie, najwyraźniej również dojrzawszy czającego się Grobokopa, było bardziej uważne i z łatwością uniknęło pierwszego ciosu, a drugi tylko drasnął je w rękę. Samo zamachnęło się niezdarnie na drwala - na szczęście bez efektu.

Bard zerwał się na równe nogi, aby móc dojrzeć gobliny. Były trzy... i jakiś większy, tuż obok pozycji Etroma i Rafaela. Niewiele myśląc, schował się znowu - gobliny były przecież poza zasięgiem jego czarów, a w końcu z sytuowaniem go z tyłu nie chodziło o to, żeby musiał się pakować w obszar zagrożony! Dopiero gdy największy ze stworów był tuż-tuż i szykował się do ciosu wykrzyczał:
- Kto tylko mi naskoczy, ten dostanie czarem w oczy...
Niestety zaklęcie nie zadziałało tak, jak się Fernasowi wydawało, że powinno.

Solmyr w myślach rozkazał schować się Sigrid, choć ta protestowała nie pozwolił jej na mentalne dyskusję. Oddychał głęboko, wyciszył swoje myśli i resztkami świadomości powędrował do miejsca w którym rozgościła się jego moc.
Oparł kostur o krzaki tak aby móc go chwycić w potrzebie, rozejrzał się w około, wiedział co powinien robić, ale jakby zwlekał. ~Chroń nas moja Pani.~ Napiął wszystkie mięśnie, strzelił stawami. Rozluźnił się wykonując kilka dość skomplikowanych – a dla postronnego widza co najmniej niepotrzebnych – gestów. Zakrzyknął władczym głosem.
- Potestatem mea. Occidere hostem. Accipiens eum in pectore. - Niebieskawy, dość mały pocisk wystrzelił spod palców zaklinacza. Pocisk poleciał wprost do nowego właściciela - największego z ich wrogów - wypalając mu dziurę w zbroi. Jednak ten tylko się zdziwił, nie zaprzestając swojej szarży. Potężny cios długiego miecza spadł na syna grabarza rozdzierając przeszywanicę i wnikając głęboko w ciało. Chłopak zamachnął się niezdarnie mieczem, ale chybił celu. Z rany buchała krew i stojący najbliżej widzieli, że Jarled ledwie trzyma się na nogach.

Szczęknął spust kuszy, jęknęła cięciwa. Dwa pociski poleciały w stronę walczących - jeden chybił celu, drugi wbił się w nogę Etroma; na szczęście płytko. W tym momencie obok goblina pojawił się niebiański borsuk i skoczył mu na ramię, wbijając się zębami w szyję. Niestety zdążył zaledwie drasnąć poczwarę, gdy ta mocnym szarpnięciem zrzuciła go na ziemię i zwierzak zniknął w chmurce błękitnego dymu.

Ze swojej pozycji Eillif dokładnie widziała jak przebiega walka. Wiedziała kto potrzebuje pomocy i ledwo trzyma się na nogach oraz mogła przewidzieć, gdzie zaraz stanie się coś złego. Młoda zielarka nie chciała do tego dopuścić, więc zastanawiała się jak może pomóc chłopakom.
~ Oplątanie? Nie, to bez sensu. Nie mogę przecież oplątać wszystkich. Nie przyzwę też sojusznika - jestem za daleko. Obiecałam Yarkissowi, że nie zejdę z tego drzewa, co swoją drogą byłoby najgłupszym wyjściem w tej sytuacji...
Dziewczyna zaczęła nerwowo przygryzać wargi. Nagle odwróciła wzrok od pola bitwy, spojrzała na Thorbranda i pokiwała głową.
- W tej chwili ty możesz zrobić o wiele więcej niż ja. Wiesz co robić. Pomóż chłopakom.
No leć już... poradzę sobie.

Jastrząb nie wydawał się przekonany do pozostawienia druidki samej, ale w końcu zerwał się do lotu i zniknął jej z oczu - zapewne chcąc zapikować na któregoś z goblińskich strzelców.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-04-2012, 21:54   #68
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny cd.

“A więc tak wygląda prawdziwa walka”, pomyślał Rafael. Nie ma wspominania dawnych bohaterów, nie ma chęci zapisania się w historii, nie ma chwili zadumy i refleksji nad swoim losem. To polowanie. Ona nie różni się niczym od strzelania do wilka, ani od tłuczenia siekierą dzików pod starą, leśną chatą. Czysta, brutalna rozgrywka, której stawką jest życie. Każdy myśli tylko o tym, by nie dać się zabić, a dopiero na drugim miejscu stawia śmierć wroga i przetrwanie sojusznika. Każdy ruch jest na wagę złota, a często ruch taki kosztuje więcej krwi, niż rok ciężkiej pracy - i można rozumieć to bardzo dosłownie. Szok i ból jakie doznał Ralfi, wprawiły go w stan bardzo oddalony od codziennej normy. Dziwić się można było, że mimo bełtu w lewym ramieniu, nie wrzeszczał, ani nawet nie próbował interesować się swoją raną. Myślał tylko o tym, by jak najszybciej ugodzić przeciwnika, zobaczyć czerwień jego krwi i strach w jego oczach. Nie uciekał już, nie planował, nawet przez chwilę zapomniał o tym, że wcześniej chciał ich nie zabijać. Jeśli szczęście mu dopisze, zbieg okoliczności sprawi, że nie zrobi w tym stanie niczego wbrew sobie, wszak wyciągając strzałę cel miał już obrany, a był nim największy z goblinów. Ten, który najbardziej zagrażał życiu jego towarzyszy swoją hardością i ciężkim orężem. Myśliwy wiedział, że panuje powszechny rozgardiasz i gdyby chybił, mógłby nieopatrznie ranić kogoś swojego. Cel był jednak bardzo blisko i o trafienie się nie obawiał, gorzej zdawało się być z siłą ciosu jaki zamierzał zadać. Ramię rwało jak diabli, mimo przeżywanego szoku, a cięciwę trzeba było naciągnąć. Ułamki sekund miały wystarczyć, by obrać odpowiedni kierunek, wypatrzeć lukę między walczącymi i oddać morderczy strzał - bo na takim łowcy zależało. Wyciągnął wniosek po swoim ostatnim zamachu na przywódcę, że byle gdzie nie ma co go atakować; o tak, stwór miał opancerzenie godne wojownika. Rafael momentalnie wyskoczył z kryjówki, narażając się na kolejne razy i strzelił. Niestety strzała minęła hobgoblina i poleciała w las. Za to goblin z kuszą najwyraźniej czekał na to, aż łowca się pokaże. Na szczęście bełt jedynie drasnął chłopaka w policzek - może dlatego, że w chwili oddawania strzału przeciwnik zauważył pikującego na niego jastrzębia. Thorbrand śmignął nad goblinem, zostawiając na jego czaszce głębokie szramy od pazurów i ponownie wzbił się w niebo.

- Kto tylko mi naskoczy, ten dostanie czarem w oczy... - zasyczał następny raz Fernas. Niby mógł zacząć śpiewać, spróbować podnieść innych na duchu... to również miałoby wartość. Tylko, że duża część tej wartości tkwiłaby w tym, że wciąż mógłby włączyć się do walki. Z mieczem. A tego nie chciał. Wolał polegać na magii - tak było... bezpieczniej? I faktycznie, tym razem hobgoblin potrząsnął łbem raz, drugi i stanął otumaniony, choć jeszcze sekundę wcześniej wyglądało jakby miał zamiar rozszarpać Jarleda gołymi rękami.

Trafiony przez hobgoblina Jarled wycofał się chwiejnym krokiem. Spojrzał na swoją ranę, z której krew wylewała się obficie. Adrenalina robiła jednak swoje, i “grobokop” nie odczuwał jeszcze bólu, mimo świadomości że następnego takiego trafienia mógłby nie wytrzymać.
~Nie można więc dopuścić do trafienia~ pomyślał syn grabarza i ruszył z sejmitarem na hobgoblina. Starał się uderzyć najsilniej jak umiał, celując prosto w szyję. Ostrze ześlizgnęło się nieco po zbroi, ale krzywizna broni zrobiła swoje i z szyi potwora buchnęła krew. Hobgoblin zabulgotał i z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia w oczach zwalił się na ziemię.


Goblin walczący z Etromem nie zauważył, że z przywódcą dzieje się coś dziwnego i z uporem dążył do pozbawienia “ludzia” życia. Na szczęście tym razem Tymora czuwała nad chłopakiem; ostrze dosłownie o włos minęło jego udo, bo potwór wyraźnie celował w tętnicę dużo wyższego od siebie człowieka. Etrom nie pozostał dłużny, ale i jego cios chybił celu, podobnie jak lodowy promień, który naraz wystrzelił z dłoni Korenna. Jednak dopiero gdy zaklęcie świsnęło goblinowi przed nosem ten zorientował się, że jego pleców nie chroni już przywódca, a zamiast tego jest otoczony przez ludzi. Ale... w tym momencie strzała wypuszczona przez jego pobratymca wbiła się w bok długowłosego człowieka, który zwalił się na ziemię.

- Potestatem mea. Occidere hostem. Accipiens eum in pectore - Solmyr nie pozwolił odpoczywać swoim ramionom, zataczał i przecinał kręgi, wykrzykując zaklęcie. Zimny spokój - na emocje przyjdzie czas potem. Pocisk energii poleciał w stronę kusznika, wypalając mu niewielką dziurę w brzuchu. Goblin popatrzył na płynącą z jego wnętrza posokę i padł. Z boku na drugiego z potworów pikował już jastrząb, ale łucznik był przygotowany i uniknął pazurów Thornbranda, oganiając się energicznie bronią.

Ralfi dotknął ręką krwawiącego policzka i z przerażeniem patrzył na barwę, która ją pokryła. Jego strzała pechowo nie trafiła przywódcy, za to Jarled dokończył dzieła za niego. Chłopak również był już ranny, jednak udało mu się posłać stwora do piachu. Mimo ferworu walki, myśliwy zdołał na sekundę uśmiechnąć się w myślach. Po tym, co zobaczył, bardzo docenił obecność ucznia Knuta w tej wyprawie. Tryumf jednak aż nazbyt zasługiwał na miano chwilowego. Grobokop dostał strzałą drugiego z knypków, nie garniących się do bezpośredniej walki i opadł bezwiednie na ziemię. ~ Nie ~ jęknął do siebie Rafael i niesiony emocją podbiegł do towarzysza. Podniósł jego oręż i z całej siły wymierzył obuchowy cios w głowę goblina, z którym zmagał się Zaraźnik. Nie wiedział czy chociaż dobrze trzyma tę broń. Ważne było, by zakończyć walkę i pozwolić działać magicznym mocom Eillif. Tak, to było najważniejsze. Niestety ostrze ześlizgnęło się po tarczy potwora. ~ Padajcie kurwie syny ~ zaklął nienawistnie łowca. Zapewne rodzicielki goblinów nie parały się tą profesją, bo ani jeden, ani drugi nie raczył spełnić tego mało uprzejmego życzenia.

Fernas sięgnął po procę i zakręcił bronią, aby nadać jej odpowiedni pęd. Wycelował w goblina z łukiem, wypuścił kamień z procy... choć spudłował. Dużo spudłował - kamień poleciał gdzieś w krzaki. Był z tego powodu wielce niezadowolony - monstrum dorwało właśnie Jarleda (oby wyżył!) - ale... no, może następnym razem się uda? W złości prawie nie zauważył, że zaczął żywiołowo a motywująco gwizdać. Od strony Korenna dobiegło go dziwne mamrotanie - najwyraźniej zaklęcie. Niestety efektu nie było widać. Za to potwór, który ranił Jarleda, widząc co się dzieje - rzucił się do ucieczki, ścigany przez zacietrzewionego jastrzębia.

Goblin spojrzał z przerażeniem na sytuację, w jakiej się znalazł - sam, otoczony przez wrogów. Zamachnął się niezdarnie mieczem na Etroma i chybił, a topór drwala zagłębił się w jego ramieniu. Rafael tylko na to czekał. Zaatakował drugi raz i mocnym pacnięciem klingi w tył głowy posłał przeciwnika na bliskie obcowanie z leśnym runem. Wolał go w razie czego nie zabijać, ale czy aby na pewno mu to wyszło... chyba jednak nie, bo po sprawdzeniu okazało się, że stwór nie oddycha.

Solmyr, powinien być zadowolony, dumny, zdziwiony, przerażony, powinien coś czuć. Początkujący zaklinacz był tylko i wyłącznie skoncentrowany, najpierw strzelił w największego z goblinów, który goblinem nie był. Potem w kusznika, który mógłby zranić jego towarzyszy. Teraz celował w uciekającego kmiotka.
- Potestatem mea. Occidere hostem. Accipiens eum in pectore. - Te same gesty co wcześniej, ten sam władczy głos. Zbliżał się do swojego limitu, ale nawet jeśli, ma przecież kostur. ~Jestem głodny.~ Myśl przemknęła po głowie. Ze wszech miar pierwotna, rzeczywista i zwierzęca. Najpierw musi pozabijać. Lśniąca kulka pomknęła w stronę łucznika, który wrzasnął, zachwiał się, po czym zniknął grupie z oczu, wbiegając za kępę brzóz.

Siedząca na drzewie Eillif czekała, czekała i czekała na właściwy moment. Moment, w którym mogła pomóc towarzyszom. To zawsze był jej ulubiony moment. Może dlatego, że w końcu po przesiedzianej w ukryciu walce, mogła wreszcie się na coś przydać, choć może dlatego... że po prostu lubiła pomagać. Musiała tylko wybrać właściwą chwilę na zejście z drzewa. Wszyscy zgodnie uważali, że nie powinna robić tego za wcześnie. Ona jednak upierała się, że nie powinna tego robić za późno.
I właśnie dlatego zupełnie nie myśląc o skutkach, w jednej chwili, dość niezgrabnie zeskoczyła z drzewa. Jedyną rzeczą nad którą zastanowiła się chwilę, było pytanie: “Komu najpierw?”
~ Zdecydowanie Jarledowi. Nawet nie wiem do końca w jakim on jest stanie.
To dziwne, ale zielarka już po raz kolejny podjęła decyzję szybko i ze zdecydowaniem, a co dziwniejsze była jej pewna.
- Jarled? Jarled?! Słyszysz mnie? Pokiwaj głową jeśli tak. - Eillif starała się robić to najspokojniej jak potrafiła, ale widok nieprzytomnego, lub co gorsza... Choć było to dla niej trudne, musiała to sprawdzić. Czubkami dwóch palców ścisnęła tętnicę leżącą na przedramieniu chłopaka.
~ Całe szczęście, żyje. Nie ma czasu na emocje. Musze się skupić. Nie chcę mu zrobić przecież nic gorszego. Muszę, muszę... pomóc. ~ Młoda zielarka próbowała uspokoić samą siebie.
- No ładnie cały bok... Woda... Bukłak... - teraz dziewczyna mówiła już cicho, pod nosem, do siebie.
Wyciągnęła z plecaka bukłak, wylała na ranę wodę, przemyła i oczyściła ją dokładnie. Teraz miało nastąpić najtrudniejsze...
Zielarka wypuściła powietrze i wzięła głęboki oddech. Zamknęła oczy. Skupiła się na jednej rzeczy (co o dziwo przyszło jej bez najmniejszego problemu!). Uśmiechnęła się pod nosem, prawie niezauważalnie. Ale szybko przestała o tym myśleć. Teraz nie mogła. Koncentracja. Dziewczyna obiema rękami dotknęła rany Jarleda. Otworzyła oczy. Teraz nie kryła swojego uśmiechu, gdyż rana natychmiast się zasklepiła, a syn grabarza otworzył oczy. Zielarka pomyliła kolejność. A tego nie powinna robić. Przecież była odpowiedzialna za to co robi. Bała się, że może zrobić towarzyszowi jeszcze gorszą krzywdę. Ale nie miała innego wyjścia. Strzałę trzeba było jak najszybciej wyciągnąć. Trzęsącymi się rękami dziewczyna chwyciła pocisk. Musiała być bardzo ostrożna. Wzięła oddech i powoli wyciągnęła strzałę cały czas starając się, aby nie złamać grotu.
- Bardzo boli? Przepraszam, nie chciałam. Ale teraz powinno być już tylko lepiej.
Dziewczyna rozdarła i tak podartą już koszulę Jarleda i przewiązała nią ranę. Na razie tylko tyle mogła zrobić.
- Będzie dobrze. - Dziewczyna puściła oko do rannego. - Kto następny? - Etrom? A jak jest z tobą?
- Tak jak sama widzisz -
burknął chłopak.

I znowu to samo. Strzała w nodze Etroma. Bandaż podarowany przez Fernasa. Ramię Rafaela. Wyciąganie strzały. Bandaż po raz kolejny. Jedynym plusem tych wszystkich zabiegów było to, że za każdym razem wydawały się jej o wiele łatwiejsze. W końcu zmęczona zielarka usiadła na ziemi.
- Przepraszam, że nie pomogłam wam wszystkim do końca, ale boję się też o Yarkissa i... Saelima. - Widać było, że Eillif przejmuje się zdrowiem towarzyszy, ale o ostatnim chłopaku mówiła z wyraźną niechęcią. - Jeśli wykorzystam wszystkie moje dzisiejsze zaklęcia, może się okazać się, że nie zdołamy im pomóc. Zaczekajmy. A ja odpocznę, bo w takim stanie trudno jest mi cokolwiek zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-04-2012 o 06:18.
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2012, 21:56   #69
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Post Lakatosa

- Zachciało ci się skradać od strony rzeki. Na pewno nas usłyszą. - Złodziej tworzył czarne scenariusze.
- Jak tyle będziesz gadał, to z pewnością. - Odparł mu szeptem łowca.
Jeszcze kilka chwil temu Yarkiss cieszył się, że udało mu się przekonać Saelima, żeby ten poszedł się z nim na zwiad i spróbował odciągnąć uwagę kilku goblinów, ale teraz żałował, że wziął go ze sobą. Od momentu, kiedy odłączyli się od grupy musiał wysłuchiwać nieustannych narzekań złodzieja. Miał wrażenie, że towarzysz z premedytacją testuje jego cierpliwość, ale nie dał mu się wyprowadzić z równowagi i cierpliwie słuchał co złodziejowi leży na sercu. W jednym jednak musiał się z nim zgodzić. Pomysł skradania się od strony Wartki nie był do końca trafiony. Bezszelestne podejście do konwoju graniczyło z cudem. Jakby się nie starali cicho zbliżyć do goblinów, co i rusz jakąś gałązka pękała z trzaskiem pod ich butami. Na dodatek przyroda też nie była ich sprzemierzeńcem. Yarkiss odnosił wrażenie, że Mielikki gra im na nosie i sprzyja szabrownikom. Wiatr nagle ucichł. Ptaki przerwały swój koncert. Wartka szumiały jakby ciszej. Wszystko chyba tylko po to, żeby swoim nieumiejętnym skradaniem obudzili sołtysa Viseny z codziennej drzemki.
- Pech nas nie opuszcza, że akurat musieliśmy trafić na gobliny. Nie mogliśmy …
- Cicho - Yarkiss przerwał Sealimowi. Łowca znowu usłyszał charakterystyczne charczenie, które inni mogliby nazwać goblińskim językiem. -Wszystko zgodnie z planem. Cały czas są przy wozie. - zwrócił się do złodzieja, który skrzywił się tylko na tą wiadomość. Yarkiss odnosił wrażenie, że towarzysz cały czas jeszcze się łudził, że obędzie się bez walki. - Podejdźmy bliżej.

Po chwili dojrzeli obiadujące się viseńskimi zapasami gobliny. Widok jednego z stworów oblizującego pazury po miodzie, sprawił, że łowca poczuł się oburzony. “Przecież to musi być miód z barci mojego ojca. Tego już za wiele!” Nie zastanawiając się długo sięgnął po łuk i zrobił parę kroków w kierunku traktu. Jak się okazało - o jeden za dużo. Jeden z goblinów gwałtownie odwrócił się w ich kierunku i było już wiadomo, że nici z ataku zaskoczenia. Zostali zauważeni!

Późniejsze wydarzenia potoczyły się nadzwyczaj szybko. Zanim Yarkiss zdążył wypuścić strzałę w kierunku napastników poczuł przeszywający ból. Włócznia jednego z goblinów przeorała mu bok. Yarkiss zagryzł zęby i skoncentrował się na strzale. Mierzył krótko, ale trafił wyśmienicie. Grot z impetem wbił się w pierś napastnika. Nie pomogła mu zardzewiała zbroja. Goblin zatoczył się i padł twarzą na ziemię. Po ich stronie wozu został tylko jeden goblin, który całą swoją agresje skupił na Saelimie. Oszust jakimś cudem uniknął o włos jego ciosu, a później pięknym atakiem rozciął napastnikowi zbroję w poprzek klatki. Polała się krew. Stwór się zachwiał, ale wyprowadził skuteczny kontratak. Kolce jego morgensterna przebiły przeszywanicę, łamiąc złodziejowi kilka żeber. Yarkiss nie przyglądał się biernie walce. Odrzucił na bok łuk, sięgnął do pochwy po swój krótki miecz i zamachnął się na goblina, ale ten bez trudu uniknął jego ciosu. Być może łowca pozbawiłby stwora głowy, ale rana dała mu się we znaki skutecznie ograniczając jego ruchy. Na szczęście Sealim wykorzystał nadarzającą się okazje. Kiedy goblin skupił swoją uwagę na tropicielu, złodziej wyprowadził - jak się okazało - śmiertelny cios w plecy. Stwór legł ziemi, która zaczęła nasiąkać krwią. Walka szczęśliwie dobiegła końca.

Po uporaniu się z przeciwnikiem obaj zgodnie zdecydowali, że o dalszej walce wykonaniu Sealima raczej nie może być mowy i lepiej będzie, gdy przeczeka on nad rzeką potyczkę z goblinami. Sam Yarkiss natomiast uznał, że powinien udać się do reszty towarzyszy, ponieważ ci mogą potrzebować jego pomocy. Zanim opuścił Sealima pomógł mu zdjąć jeszcze przeszywanicę i zatamować krwawienie. Złodziej nie wyglądał najlepiej, ale nie zanosiło się, żeby wybierał się na drugi świat. Sam natomiast Yarkiss, kiedy się zorientował, że z ranny po włóczni sączy się krew, obwiązał się mocno koszulą, po czym ruszył w stronę miejsca zasadzki.

***

Schodząc z traktu, Yarkiss usłyszał odgłosy walki oraz … czyjeś zawodzenie. “Fernas? Czy on kompletnie postradał rozum?” - Łowcy nie chciało się wierzyć, że w takim momencie barda wzięło na śpiewy. Wydawało mu się to niedorzeczne. Przyspieszył kroku, zostawiając za swoimi plecami rozgrabiony wóz, rozdziobane przez wrony ciała Viseńczyków, dwa martwe gobliny oraz rannego złodzieja, który wyszedł ze starcia mocno pogruchotany. Przedzierając się przez krzaki zobaczył między drzewami sylwetki walczących towarzyszy, ale był za daleko, żeby dobrze ocenić sytuacje. Za to znacznie bliżej znajdował się gobliński łucznik, który teraz uporczywie próbował odpędzić od siebie, jeśli łowca dobrze poznawał, Thornbranda. Myśliwy dojrzał jeszcze nieruchomo leżącego pod dębem kusznika. “Ten już nam nie zaszkodzi.” Pozostało pozbyć się tylko tego jednego, a Yarkiss chciał zapisać go na swoje konto. Traktował walkę z goblinami jak kolejne polowanie, z którego każdy chce wrócić z jak największą liczą zdobyczy. Wymazał ze swojej pamięci widok poharatanego Saelima i bagatelizował odniesioną ranę, która przypominała o sobie przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Teraz skupił się tylko na tym, żeby uśmiercić kolejnego wroga.
Doszedł do wniosku, że najbezpieczniej będzie pozbyć się przeciwnika dobrze wymierzonym strzałem z łuku. Nie chciał ryzykować bezpośredniej konfrontacji. Niestety z miejsca w którym obecnie stał miał marne szanse trafić goblina. Prawdopodobieństwo, że strzała ominie gąszcz drzew i dosięgnie celu był znikome. Pozostało mu po cichu podejść jak najbliżej stwora i wpakować mu strzałę w plecy. Tym razem jednak wierzył, że uda mu się zbliżyć niepostrzeżenie. Wiedział już, że gobliny mają wyczulony słuch i będzie musiał się przyłożyć do zadania. Nie miał zamiaru popełnić dwa razy tego samego błędu. Wystarczyło mu, że wcześniej spartaczył robotę i gobliny zdołały go usłyszeć zanim przygotował sobie pozycje do strzału. O mały włos nie przypłaciłby tamtego błędu życiem; na szczęście włócznia goblina tylko lekko zraniła go w bok. “Czas skorzystać z tego, czego uczyłem się przez ostatnie lata.” - Wziął dwa głębsze wdechy i ostrożnie zaczął stawiać kolejne kroki po leśnej ściółce w kierunku łucznika.

Mijał właśnie kępę złośliwie czepiających się ubrania jeżyn gdy goblin cisnął łuk i zerwał się do biegu. Za uciekinierem pomknął świecący, okrągły pocisk - myśliwy ze zdumieniem skonstatował, że kulka była stworzona z czystej energii! Nie miał jednak czasu na przemyślenia - goblin nie padł od czaru tylko zakosami biegł dalej. Yarkiss nie musiał się już kryć - przedarł się przez ostatnie zarośla i złożył do strzału. Potwór od królika czy sarny różnił się jedynie wielkością i zbroją, a jego ucieczka miała w sobie o wiele mniej gracji i wprawy niż zwierzyny płowej. Wypuszczona z etromowego łuku strzała pomknęła w miejsce, w którym za moment miał znaleźć się goblin i wbiła mu się w plecy. Istota zamachała rękami, próbując utrzymać równowagę, po czym padła na ziemię i zamarła w bezruchu.
- Mam cię! - Wykrzyknął zadowolony z siebie Yarkiss. - Lata nauki nie poszły na marne. - Przekonywał sam siebie łowca. Był ciekawy co powiedziałby na to Meheles, że udało mu się ubić dwa gobliny. “Byłby dumny ze mnie?” - Zastanawiał się. Po chwili ze smutkiem stwierdził, że jego mentor może się nigdy o tym nie dowiedzieć. Nie zamartwiał się tym jednak zbyt długo. Tak jak miał w zwyczaju skupił się na obecnych wydarzeniach.

Do jego uszu nie dobiegały żadne odgłosy walki. “Wygląda na to, że już po wszystkim.” Łowca postanowił sprawdzić jak jego towarzysze poradzili sobie z resztą szabrowników. Widząc uciekającego goblina domyślał się, że grupie udało się rozprawić ze wszystkimi, ale był ciekawy, czy ktoś został ranny i czy Rafaelowi udało się z chwytać jakiegoś jeńca. Zanim jednak udał się do towarzyszy poszedł sprawdzić jeszcze łucznika, którego zdołał ustrzelić. Przyszła mu do głowy myśl, że sprytna gadzina mogła tylko udawać trupa i ze chce za chwile zwiać. Wolał się upewnić. Przeczucie nie myliło łowcy. Kiedy zbliżył się do goblina, zauważył, że ten jeszcze dycha. Uciekinier słysząc kroki Yarkissa, odwrócił z trudem głowę i wycharczał coś w jego kierunku. Czy było to błaganie o litość, a może jakaś obelga, nie miało to teraz żadnego znaczenia dla łowcy. Nic nie robiąc sobie z prośby Rafaela, miał zamiar go dobić.
- Ty zapchlony tchórzu. - Powiedział z pogardą, po czym kopnął goblina z całej siły, tak że ten obrócił się brzuchem do góry, wbijając przy okazji strzałę w plecy, aż po same lotki. Łucznik wydał z siebie ostatnie tchnienie, a na jego twarzy zastygł grymas bólu. Yarkiss nie miał już wątpliwości. Tym razem gadzina umarła na dobre. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku grupy. Sprawdził jeszcze ręką, czy z ranny nie sączy się krew. Wyglądało jednak na to, że obrażenia nie są poważne i szybko o nich zapomni.
“Strzał w plecy, a później dobijanie leżącego. Czy to honorowe?” - Zastanawiał się po drodze. “Honorowe? Honorowo będę grał w karty.” - Stwierdził z uśmiechem na twarzy. Potyczka z goblinami nauczyła tropiciela na pewno jednego. W walce na śmierć i życie nie ma miejsca na sentymenty.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-04-2012 o 06:55.
Sayane jest offline  
Stary 29-04-2012, 06:54   #70
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podróż - doba piąta (popołudnie)

Walka zakończyła się, a wóz został odbity. Pierwszy raz jednak młodzi Viseńczycy brali udział w boju z czymś innym niż dziki zwierz - czymś, co prócz kłów i pazurów miało też broń oraz zbroję - i to starcie jeszcze długo zaprzątało ich myśli. Zresztą nawet gdyby chcieli nie mogli łatwo o nim zapomnieć; w końcu pięć osób zostało rannych, a blizny zostaną im na całe życie. Wszyscy coraz bardziej doceniali zamkniętą w sobie dziewczynę, mimo że i jej brak doświadczenia w tego typu sytuacjach ujawnił się przy wyciąganiu strzał - młodzieńcy musieli przyznać, że wyjmowanie bolało bardziej niż wbijanie, a poszarpane rany nie wyglądały zbyt pięknie. Choć z drugiej strony niektórzy chlubili się takimi pamiątkami. Jedynie po magicznie uleczonej ranie Jarleda pozostała wąska, czerwona kreska. Niemniej jednak urazy dawały o sobie znać, a gdy wszyscy dowlekli się nad rzekę i spojrzeli na stan Saelima stało się jasne, że wędrówkę trzeba odłożyć na później. Oszust był w naprawdę złym stanie - mimo prowizorycznego opatrunku założonego przez Yarkissa, a i reszcie dokuczał ból i zmęczenie. Rozbito więc szybki obóz, po czym zajęto się sprawdzaniem tego, o co walczono - czyli wozu. Przodował w tym zwłaszcza Yarkiss - widać było, że młodzieniec przybył tu z konkretnego powodu.





Wóz nie był w najlepszym stanie - jedno koło było uszkodzone (wyglądało na to, że... czyimś ciosem!), a towary rozrzucone po trakcie. W goblińskich (a raczej viseńskich) workach był głównie alkohol, broń, zdarte z trupów zbroje oraz przeznaczone na sprzedaż skóry. Na szczęście żadna ze znalezionych zbroi nie należała - według Yarkissa - do Canryka; łuki też nie wyglądały na jego robotę. Ku rozczarowaniu wszystkich, prócz kilku toreb ze zwiędłymi jarzynami, sporej ilości cebuli oraz wysypujących się z rozbitych beczek solonych ryb i peklowanych warzyw na wozie nie było żywności. Albo pożarły ją dzikie zwierzęta, albo... ktoś ją zabrał. A było to możliwe, ponieważ brakowało drugiego wozu a i ilość rozwleczonych po okolicy ciał daleka była od początkowej liczby osób, które wyruszyły z Viseny. Łowca doliczył się siedmiu zwłok, z czego jedno (sądząc z wyczyszczonego przez mrówki czerepu) na pewno należało do półorka. Brakowało także obroku dla koni, podobnie jak końskich szkieletów.

Z truchła mabari zostało niewiele, a czaszka psa była pogruchotana - wyglądało jakby padł w walce z silniejszym od siebie stworzeniem (a w każdym razie o większym rozstawie szczęki), jednak chłopak nie potrafił dopasować śladów zębów do żadnego znanego sobie zwierzęcia. Co prawda ciała ludzi były niemal całkowicie obrane z mięsa, więc nie sposób było stwierdzić od jakich ran zginęli, ale ich zbroje nosiły ślady pazurów i... chyba broni? Były to tylko przypuszczenia; w końcu nikt z młodych podróżników nie miał do czynienia z taką sytuacją, mogli więc jedynie porównywać znalezione ślady z tymi na własnych skórzniach.

Obszukanie goblińskich trupów nie było ani przyjemne, ani owocne. Stwory śmierdziały gorzej niż bydło, a prócz broni, zbroi oraz podręcznych sakiewek z jedzeniem (a w każdym razie czymś, co wyglądało na wędzone szczury... lub wiewiórki) nie miały przy sobie nic interesującego. Za to hobgoblin - jak na przywódce przystało - owszem. Myśliwy z zainteresowaniem obejrzał znalezione przy potworze przedmioty ciesząc się, że ten nie użył ich w walce.

Zostawiwszy sprawę wozu i trupów Yarkiss zabrał się do przeszukiwania okolicy. Niestety deszcz zmył większość śladów i jedyne co znalazł, to gobliński trop biegnący na północ. Spostrzegł jednak, że drzewo, które tarasowało drogę jest nieco odsunięte, a głębokie koleiny i połamane chaszcze znaczą trasę przejazdu drugiego wozu. Nie było go jednak na brzegu ani nigdzie w zasięgu wzroku - niechybnie w tym miejscu był bród i pojazd przejechał na drugą stronę. Tylko gdzie ruszył potem?
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-04-2012 o 08:40.
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172