Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2012, 17:35   #18
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Kevin J. McGregor
- Boston, USA


Z każdym łykiem piwa, z każdą kolejną myślą, z każdym kolejnym wspomnieniem i z każdym kolejnym taktem piosenki, która nadal rozbrzmiewała w jego głowie ...
... zasypiał.

Jego ciało jeszcze przez długi czas mogło nie poczuć zmęczenia. Umysł domagał się jednak chwili odpoczynku. W tak krótkim czasie wydarzyło się tak wiele, wszystko co zobaczył, z czym przyszło mu walczyć. Wkroczył w brutalny świat, w którym nawet chcąc uzyskać byle informacje, zmuszony był rzucić na szalę swoje życie. Tak, umysł zdecydowanie miał prawo domagać się chwili spokoju.

Sen przyszedł szybko. O dziwo z darami, których nie sposób było się spodziewać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Gvg0cURfBnE[/MEDIA]

Znowu przyszło mu wędrować pośród ciemności. Tym razem wszystko było jednak inne. W udziale nie przypadła mu już tylko rola obserwatora. Mógł się rozejrzeć i szybko skorzystał z tego przywileju. Niemal od razu dostrzegł usypaną ścieżkę, która prowadziła ku płynącej w oddali rzece. Wytężył wzrok i wtedy zauważył, że na brzegu stoi jakaś postać odziana w czerń.

Od razu rozpoczął swą mozolną wędrówkę. Z początku chciał biec, ale coś go ograniczało. Powietrze było tak gęste, że czuł jakby znalazł się pod wodą. Zmuszony walczyć o każdy metr, był mocno zdyszany gdy dotarł do tajemniczego cienia.


Dziwne. Wyglądała zupełnie jakby wyrastała z ziemi, niczym drzewo stojące ledwie obok niej. Czarny płaszcz wieńczyło coś co od razu przywodziło na myśl grube korzenie. Kevin zdumiony przyglądał się przez dłuższy moment. W końcu zdecydował się jednak podejść bliżej. Krok po kroku, zbliżał się do tajemniczej istoty, choć zdawało się to umykać jej uwadze.

Dopiero kiedy wyciągnął rękę, by położyć ją na jej ramieniu, ta raptownie odwróciła głowę.

- Witaj.

Nie mógł dostrzec twarzy. Kaptur odkrywał jedynie jej usta. Głos był jednak wszystkim czego potrzebował. Doskonale wiedział kto stoi dosłownie w zasięgu jego ręki.

Linda!




James Papageorgiou
- Miejsce pobytu nieznane -


Amazonki potrzebowały tylko chwili by na powrót otoczyć Jamesa. Tym razem lewitując w powietrzu, był całkowicie bezradny. Mógł tylko liczyć, że wycelowane w niego groty włóczni, nie ruszą się ani o cal. To doprawdy byłoby dość bolesne. Kobiety stały tak jeszcze przez moment, dopiero wtedy Papageorgiou poczuł, że zaczyna opadać. Postarały się jednak by nie miał ani odrobiny swobody, o ucieczce nie było mowy. Mimowolnie ruszył więc wraz z nimi.

Wnętrze posiadłości zdecydowanie robiło wrażenie. Wszechobecna biel, uzupełniona gdzieniegdzie drewnianymi akcentami. Liczne kolumny i antyczne dzieła sztuki. Luksus i przepych były tak wszechobecne, że wręcz przytłaczające. Ulga przyszła kiedy wreszcie wkroczyli do pokoju nieco kontrastującego z resztą.


Kiedy minęli dwie masywne kolumny, szczelny kordon amazonek zaczął się rozstępować. Dopiero wtedy dostrzegł spory stół ustawiony na środku sali. Na nim zaś kilka waz ozdobionych wyraźnie greckimi motywami. Krzesło stojące zaraz obok zajmowała jakaś kobieta. Pochylona nad jednym z naczyń, zdawała się je czyścić. Kiedy tylko skończyła wszystkie wojowniczki uklękły. James chwilę później również do nich dołączył, choć nie obyło się bez bolesnego uderzenia drzewcem włóczni wymierzonego w kolana.

Kobieta niespiesznie wstała i obróciła się w ich kierunku. Dopiero wtedy syn Hermesa dostrzegł znajome rysy. Już wcześniej ją spotkał. Na chwilę przed tym jak stracił przytomność pod barem Crimson Letter. Nawet pomimo licznych blizn pokrywających jej ciało, trudno było nie zachwycić się jej urodą. W jej oczach czaiło się jednak coś tajemniczego. Jakaś niesamowita siła, która zmusiła Jamesa do opuszczenia głowy, w momencie kiedy ich spojrzenia się spotkały.

- Zdajesz sobie sprawę jak wielkim jesteś rozczarowaniem?

Nie zdążył nawet podnieść głowy i spróbować jakoś odpowiedzieć, kiedy poczuł piekielne uderzenie. Zasłonił się spodziewając kolejnego ataku, ten na szczęście nie nadszedł. Dopiero kiedy ponownie otworzył oczy zrozumiał jak druzgocący był ten atak. Nie dość, że wszystko stopniowo przykrywała krwawa kurtyna, to jeszcze rozcięty łuk brwiowy zaczął puchnąć, skutecznie ograniczając jego pole widzenia.

- Chciałabym zobaczyć jego minę kiedy rzucę mu twoją głowę pod nogi.

Poczuł jak serce w jego piersi zaczyna walić jak oszalałe. Co gorsza miało ku temu powód. Nawet mogąc polegać tylko na jednym zdrowym oku, bez problemów dostrzegł ostrze, które pojawiło się w dłoni kobiety. Pozbawiony jakiegokolwiek sposobu na ucieczkę, mógł tylko patrzeć ...

- Matko! Stój!

Wszyscy obecni, łącznie z Jamesem, odwrócili wzrok. Nie miał pewności, ale mógłby przysiąc, że widzi wojowniczkę, która ledwie chwilę temu pomogła mu w trakcie przeprawy przez las. Amazonka potrzebowała tylko chwili, by znaleźć się przy uzbrojonej w miecz przywódczyni.

- Błagam, nie działaj pochopnie. Przecież możemy jeszcze jakoś go wykorzystać.

Papageorgiou mógł tylko przyglądać się rozmowie. Na jego szczęście córka zdawała się nieco złagodzić rządzę krwi matki. Obie przez chwilę spoglądały to na siebie, to na Jamesa. W końcu jedna z nich zdecydowała się przerwać ciszę.

- Tak, tak. Być może masz rację - przerażająco chłodnym spojrzeniem badała jeszcze przez chwilę syna Hermesa, po czym wydała krótkie polecenie. - Do lochu z nim.

Reakcja była natychmiastowa. Amazonki poderwały go z ziemi i zaprowadziły do piwnic. Zakręcone schody prowadziły jak się okazało do całkiem rozbudowanych podziemi. James pomimo słabego światła i przykrytego opuchlizną oku, bez problemu dostrzegł wędrujące w każdym kierunku korytarze, które to natomiast prowadziły do sporej ilości rozwidleń. Znajdująca się nad nimi posiadłość była ogromna, ale z całą pewnością nie dorównywała rozmiarom tym katakumbom.

Wojowniczki prowadziły go przez dłuższą chwilę, upewniając się, że wydostanie się z tego labiryntu nie będzie zbyt prostym zadaniem. Dopiero wtedy wtrąciły go do celi. Brak jakichkolwiek okien i źródeł światła sprawiały, że panowały w nim niemal całkowite ciemności. Kiedy zaś drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, stan ten tylko znacznie się pogorszył.




Aaron Camfrey
- Miejsce pobytu nieznane -

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fj46AKhuiWw[/MEDIA]

Początkowo wrota nawet nie drgnęły. Wykonał krok w tył i raz jeszcze zbadał je uważnym spojrzeniem. Dopiero wtedy postanowił ponownie spróbować. Ułożył obie dłonie na klamce i zaparł się wykorzystując całe swoje ciało. Nadal bez rezultatu. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że to jedyna droga. Najzwyczajniej w świecie musiał więc je otworzyć. Zamknął oczy i poczuł jak krew zaczyna szybciej krążyć w jego żyłach. Zupełnie jakby wraz z nią po jego ciele rozchodziła się jakaś niesamowita siła. Znał to uczucie, wiedział więc co oznacza. Wydał z siebie dziki okrzyk i szarpnął gwałtownie. Rozległ się donośny zgrzyt i Aaron uświadomił sobie, że drzwi wreszcie ustępują. Krok po kroku, odciągał je coraz dalej i dalej. Dopiero kiedy skończył mógł podziwiać efekty swojej pracy. Jakkolwiek absurdalnie by się to nie wydało, skrzydło które uchylił miało dobry metr grubości.

Podziwiał je jeszcze prze moment, po czym zagłębił się w kryjące się za nim ciemności. Te szybko przerodziły się jednak w półmrok, by chwilę potem ukazać mu szczegóły miejsca, w którym się znalazł.


Nie miał pojęcia gdzie właściwie trafił. Tym bardziej co miał tu zrobić. Niespecjalnie jednak o to dbał. W chwili obecnej po prostu zachwycał się tym niesamowitym widokiem. Znalazł się bowiem wewnątrz jakiejś tajemniczej sfery. Zewsząd otaczały go pokrywające jej ściany okręgi i tajemnicze symbole. Wszystko w ciągłym, miarowym ruchu. Z jakiegoś powodu od razu skojarzył to z jakąś formą zegara.

Niestety za nic nie mógł znaleźć wyjścia. Nawet to którym się tu dostał gdzieś zniknęło. Najzwyczajniej w świecie został uwięziony wewnątrz tajemniczej bańki. Powoli zaczynał się denerwować, ale wtedy za jego plecami rozległ się jakiś szelest.

Odwrócił głowę, nim jednak dostrzegł cokolwiek interesującego, poczuł metaliczny smak krwi w ustach. Cios drewnianym kijem, który spadł niczym grom na jego szczękę sprawił, że stracił równowagę i upadł. Dopiero wtedy dostrzegł niewielkiego, łysego i zgarbionego staruszka, który o dziwo górował nad nim uzbrojony zaledwie w kawałek gałęzi.

- Kim jesteś, że naruszasz spokój mej domeny?

Aaron początkowo zignorował mężczyznę. No może nie zignorował, irlandzka duma po prostu wyraźnie buntowała się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Zaczął więc się podnosić, ale wtedy dostrzegł, że w miejscu kija pojawiła się włócznia, której grot niemal dotykał jego krtani.

- Nie każ mi się powtarzać.
 
Cas jest offline