Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2012, 17:21   #26
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dziki i nieokiełznany. Pełen chaszczy i zielonych zakątków.
Ogród Le Manoir de Dame Chance aż prosił się o takie scenki.


Ona i on, ukryci za zielonym parawanem, wśród zielonych ścieżek. Ulegający magii ogrodu i własnego pożądania. Spleceni w miłosnym uścisku upadają na zielony kobierzec. A potem w dźwiękach pocałunków i jęków, oraz miłosnych szeptów rozrzucają wokół siebie ubrania, a potem garderobę. I przechodzą do działań tak lubieżnych, że czytającym to młodym dziewczętom aż czerwienieją uszy z przejęcia.
I to co się działo w tej chwili właśnie przypominało początek takiej opowieści.
Marjolaine przyparta do drzewa. I on, pełen żądzy płonącej ogniem w oczach i żarliwie obsypujący ją pocałunkami. Maurowi wcale nie spieszyło się do rozmowy. Zadziałała na niego magia ogrodu i pożądanie jakie odczuwał wobec swej ptaszyny.

Marjolaine również targały żądze, choć może nie do końca sobie to uświadamiała. Ale oprócz żądz, targały nią silne uczucia, nie pasujące do romantycznej schadzki. Uczucia równie gorące jak miłość, ale zgoła od niej odmienne. Uczucia których nie dało się ująć w konkretne pojęcia. Niemniej Marjolaine prawie miała na ustach jedno słowo.

Traître!

Zdrajca.Oszust. Złotousty kłamca.
W hrabiance buzował ogień wściekłości. Płynął we krwi, mącił myśli. Sprawiał, że serce biło jak szalone.
No, może nie do końca furia była tego powodem. Jego bliskość, jego dotyk, jego pieszczoty ust na szyi.
Też miały znaczenie.
Niemniej, jak on śmiał?! I to z jej ochmistrzynią. Jak mógł? I czemu? Czy mu ona sama, Marjolaine nie wystarczała? Czyż nie pozwalała mu na wiele? Jak on mógł uwieść inną? I to w dodatku jej zaufaną Béatrice?
Co tamta kobieta miała, czego nie było u niej ? Bo przecież nie chodzi chyba o kilka centymetrów obwodu klatki piersiowej? A może hrabianka d’Niort za bardzo się broniła?
Co takiego Marjolaine zrobiła źle?
Spoglądała mściwie na pieszczącego ją mężczyznę i dumnie oraz z wyniosłą obojętnością unosiła bródkę oraz nosek. Co prawda w ten sposób ułatwiała mu pieszczoty swej szyi, ale... jak inaczej miała podkreślić swą wyższość.
Och, jakże ona go nienawidziła w tej chwili. Ale...

Z Maurem nic jednak łatwe nie było.
Nienawidziła go teraz, ale nie mogła odprawić. Bo i jak. Czyż mogła udawać obojętność i zakończyć to spotkanie?
Mogła, ale odszedłby w niewiedzy. Odszedłby do innej, może nawet do łoża Béatrice. Nie mogła wszak na to mu pozwolić. Odszedłby zaspokajać inne, a wszak ona czuła się niezaspokojona. Czy przez swą dumę, ma znów odmówić sobie przyjemności i skazać na cierpienie? Odszedłby i co by Marjolaine zyskała w ten sposób? Nic. Nawet z satysfakcji z odprawienia go. Bo gdyby miała jego serce na łańcuszku, tak jak on miał niewątpliwie jej... to by go odprawiła zadając mu ból. Ale co tak naprawdę czuł do niej narzeczony? Tego nie wiedziała. No i niewątpliwie zbyt wiele zainwestowała w to narzeczeństwo, a póki co w zamian otrzymała jedynie obietnice i pieszczoty. Bo przecież jeden złoty pierścionek to niewielka gratyfikacja jej starań.

Mogła mu wykrzyczeć w twarz, jaki z niego drań. Jak okrutnie z nią postąpił. Mogła mu wykrzyczeć, że przecież ma ją. Że wszak pozwala mu na wiele wobec siebie i... mogłaby pozwolić na więcej. Może nie od razu i nie na tak dużo. Ale odrobinkę. I krok po kroku.
Mogła mu wykrzyczeć, że jest dla niej ważny i ją zranił.
Ale... czy naprawdę mogła, tak się odsłonić. Czy mogła pokazać temu łobuzowi jak bardzo jej na nim zależy. Czy mogła się przed nim odsłonić? I co by to dało? Mogło wiele, był wszak mężczyzną i szlachcicem. Mogłoby poruszyć wrażliwe nuty w jego sercu. Miał wszak takie, gdy... ustąpił i wykazał się delikatnością w karocy. Choć może to był jedynie podstęp, by dobrać się do jej intymnych sekretów. Podstęp skuteczny zresztą.

Mogła wreszcie uwieść kogoś by mu dopiec ostentacyjnie i na jego oczach. Mogła wzbudzić w nim zazdrość, a przynajmniej próbować. Bo z nim nic nie było łatwe. Wszak jej deklaracjom że z jakimś szlachcicem dzieliła łoże, Maur już jej nie uwierzy. Nie bez dowodów. Nie po tym, jak się czerwieniła w karocy. Nie, gdy ją uważa za dziewicę.

Mogła też... Odbić go Béatrice. Bo i czemu nie? Była młoda, była ładna i była jego narzeczoną. Potrafiła uwodzić. Czyż przed chwilą niemal nie doprowadziła do eksplozji w spodniach cnotliwego i szlachetnego muszkietera?
Dałaby by radę uwieźć Gilberta D’Eon. Wymagałoby to trochę śmiałości i silnej woli, by się... przed nim rozebrać i pozwolić mu robić z nią co zechce. A gdy już jej się znudzi, rzucić go szalejącego z rozpaczy za jej względami.
O ile wyjdzie z inicjatywą, zacznie nie tylko oddawać pocałunki lecz i sama całować. Nie tylko pozwalać się pieścić, ale i... sama pieścić.
O ile zdoła się przemóc, o ile zdoła przełamać strach i wstydliwość przed nim. Co było trudne w przypadku, doświadczenia z karocy wyraźnie jej to udowodniły. On ją onieśmielał.

Nigdy nie sądziła, że znajdzie się w takiej sytuacji. Dotąd bowiem to ona pogrywała sobie mężczyznami. A teraz sama znalazła się w sidłach uczuć. I nie wiedziała jak się zachować. Nie wiedziała, czy unieść się dumą i pozwolić mu odejść. Czy może zrobić coś odwrotnego i go zatrzymać za wszelką cenę. Nie wiedziała jak zareagować, bowiem nigdy nie zależało jej na żadnym mężczyźnie.
Czuła gniew, wściekłość, ale i żal i strach. Miała mętlik w głowie. Prawdziwą burzę myśli i uczuć.

I pewnie dlatego dawała mu się obściskiwać i całować, po ustach i szyi, biernie reagując na pieszczoty. Zupełnie nieobecna duchem.


Za to jej ciało było jak najbardziej obecne i chętne do przyjmowania cielesnych przyjemności. Aczkolwiek, Gilbert zauważył jej zamyślenie i spytał wprost.- Coś się stało? O czym rozmyślasz?
Te trzy słowa pozwoliły hrabiance skupić się na tu i teraz. Mogła te spotkanie i dalszą rozgrywkę z Maurem rozegrać na wiele sposobów. Na zbyt wiele sposobów. Bo mogła wybrać tylko jeden i spróbować tylko raz.
Patrząc się w oczy szlachcica, Marjolaine otworzyła usta by powiedzieć.


Maman “umierała”. Cztery godziny, bo wydarzeniach z ogrodu Marjolaine patrzyła na swą matkę leżącą w "łożu boleści". Płonęły świece.


Tylko księdza nie było.
Zaś sama Antonina była blada i w melancholijnym nastroju. A jej córka dyskretnie ziewała.
Marjolaine bowiem widziała "umieranie" już kilka razy. Ilekroć Antonina źle się poczuła w dworku swej córeczki, odstawiała podobne przedstawienie. Scenariusz ogólnie był zawsze taki sam, choć detale się zmieniały.

Najpierw matka narzekała na bóle w różnych miejscach, potem wspominała o braku odgłosów dziecięcych nóżek, rozpaczała na swój los i namawiała córkę na spotkanie z kolejnym kandydatem na męża. Chciała bowiem poczuć ciężar wnuka w swych ramionach. W co akurat hrabianka wierzyła równie mocno co w różowy śnieg. Antonina niespecjalnie bowiem ceniła dzieci. Co prawda Marjolaine nie mogła narzekać na dzieciństwo. Niewątpliwie rodzice ją kochali i to mocno, czego dowodem było pobłażanie kaprysom swego jedynego dziecka. Niemniej wychowanie Marjolaine opierało się na różnych niańkach, opiekunkach i guwernantkach. Broń boże guwernerach! Tych do swej córeczki, Antonina nigdy nie dopuszczała.
Wnuczki były jej potrzebne do chwalenia się nimi, tak jak Marjolaine za swych dziecięcych lat.
A to że maman umierała, znaczyło że już odchorowała wczorajszą wizytę u Gilberta. I czuje się znacznie lepiej.

Marjolaine znała scenariusz i wiedziała jakąż to rolę musi odegrać, by mateczka po kolejnej próbie swatów wróciła do domu. Wszak hrabina nie lubiła się męczyć i wytrwałość nie była jej cechą charakteru.
Dlatego też hrabianka weszła w rolę troskliwej córki i pocieszała swą “umierającą” matkę, oraz wykazywała się troską o jej zdrowie. Czekała.
Wiedziała, że wkrótce Antonina poruszy jakiś temat związany z kolejnym kandydatem do jej ręki. I Marjolaine zgodzi się na jej propozycję, tylko po to by obrzydzić do siebie kolejnego podstarzałego wielbiciela.
-Moja droga...- rzekła lekko łamiącym się tonem głosu maman.- Co prawda nadal czuję się słabo. To jednak obiecałam mojej drogiej przyjaciółce baronowej de Ligonnes, że zjawię się na jej balu. Niestety jednak, choroba którą nabawiłam się w zamku D’Eon - “zwana po prostu kacem”, zauważyła w myślach Marjolaine.- uniemożliwia mi przybycie na ów bal. Mogłabyś moja droga udać się tam wraz ze swym narzeczonym.
Młodą hrabiankę zamurowało na moment. Owszem spodziewała się balu, herbatki, przyjęcia, spotkania... czegokolwiek w tym stylu na którym “przypadkowo” zjawi się kolejny kandydat do jej ręki. Ale po cóż na coś takiego wysyłać ją wraz z jej “narzeczonym”? Nie sądziła, żeby Gilbert przypadł kochanej mateczce do gustu. A więc za tym zaproszeniem musiało kryć się coś więcej. Jakaś bardziej skomplikowana intryga, którą uknuła ze swymi przyjaciółkami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-04-2012 o 17:31. Powód: poprawki
abishai jest offline