Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2012, 19:38   #79
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Post cz.1

Tłum dookoła wiwatował. Mężczyźni i kobiety zdzierali sobie gardła w ekscytacji z powodu barbarzyńskiej rozrywki. Czuł do nich wyłącznie pogardę. Niestety częściowo to dzięki niemu mieli powody do radości. Mimo że nie robił tego z własnej woli to nadal żałował, że uczestniczy w tym żałosnym widowisku. Otworzył oczy. Zawroty głowy powoli mijały. Kapłanka była niezwykle biegła w swojej dziedzinie. Jej magia szybko przywróciła mu część sił utraconych podczas walki z drowem.
- Lepiej go podnieś. Znowu otwierają bramę – powiedział Carter, obserwujący widzów z kamienną twarzą. Ona również czuł się już znacznie lepiej.
Mark delikatnie odsunął dłoń kapłanki i sam wstał. Z trudem utrzymując równowagę. Zawroty głowy mijały jednak szybko. W ich stronę zmierzało co najmniej sześciu strażników z naszykowaną siatką i uzbrojonych po zęby oraz herold. Mnich rzucił tylko na nich okiem i z powrotem zaczął przyglądać się kibicom. Szukał czegoś w postaci loży honorowej albo kogoś kto swoim majestatem wskazywał by na osobę Lady. Niestety nikogo takiego nie zauważył, ale była jeszcze nadzieja.
- Milady! – krzyknął z całych sił, ignorując pulsujący ból żeber. – Uczyń ten honor swojemu wiernemu gladiatorowi i zaszczyć mnie swoim głosem, bowiem oddaje moje ramię i serce dla twojej areny!
Ciężko powiedzieć czy tak próba w ogóle przeszła zauważona. Jego głos nie przebił się do dalszych rzędów, a ci zasiadający w niższych uśmiechali się tylko pogardliwie. Jednak jeżeli de Grizz była tak pyszna jak opowiadano, to zwróciła by raczej uwagę na jego wystąpienie, chcąc pastwić się nad uwięzionym przeciwnikiem. To mogło świadczyć, że nie znajdowała się wśród widowni. Jego towarzysze patrzyli się na niego dziwnie. On tylko wzruszył ramionami. Herold miał znacznie donośniejszy głos. Znał się na swojej robocie albo również korzystał ze wspomagania magicznego. Fantazyjnie ubrany mężczyzna, zadbał o to by publiczność z niecierpliwością wyczekiwała kolejnej ich walki. Oddali broń strażnikom. Nawet jeżeli pojawił się pomysł na ucieczkę, to szybko został zagłuszany zdrowym rozsądkiem. Jeżeli chcą się stąd wydostać, muszą to zrobić po cichu.
Strażnicy odprowadzili i zamknęli ich w celi przy arenie, bez specjalnej brutalności czy wyższości. Przypominała ona młodzieńcze lata mnicha, chociaż w jego pokoju raczej nie instalowano krat. Mark ciężko opadł na ławę. Zaczerpnął ręką wody by schłodzić sobie głowę, a drugą odłamał sobie kawałek chleba. Carter w międzyczasie zdjął zbroje oraz koszulę, by ocenić szkody zadane mu przez elfa. Rozdarł zniszczone ubranie na długie pasy. Jednym z nich obwiązał szeroką bliznę na dłoni. Zgiął i rozprostował kilka razy palce. Nie wydawał się być zadowolonym z ich sprawności. Jeszcze gorzej wyglądało drugie ramię. Strażnik jęknął, gdy kapłanka go dotknęła. Spróbowała swoich modlitw by złagodzić ból, ale pełnej sprawności nie udało się odzyskać. Do tego potrzeba czasu.
Zsiniałe ramię także zostało opatrzone, by zmniejszyć ryzyko jego dalszego uszkodzenia. Po tych wszystkich zabiegach Carter był blady ale z czułością spojrzał na swoją wybrankę. Unaatris była wyraźnie przerażona. Zwłaszcza, że dochodziły do nich odgłosy z areny. Kapłanka drgnęła zauważalnie, gdy usłyszeli potężny ryk oraz towarzyszące mu wiwaty. Jeżeli mnich dobrze interpretował strzępki informacji jakie usłyszał w trakcie przemowy herolda oraz rozpoznawał ten głos, to ktokolwiek teraz mierzył się na arenie walczył z prawdziwym potworem. Minotaur, humanoidalna postać z głową byka, przynajmniej półtora razy większy od człowieka, ponad dwa razy silniejszy oraz myślący jedynie o krwi i niszczeniu. Ktoś taki byłby prawdziwym zagrożeniem dla przypadkowo zebranej grupy ludzi. Mark kiedyś mierzył się z jednym z przedstawicieli tego gatunku. Wtedy potrzebowali tuzina doświadczonych żołnierzy, by powalić tego potwora a nie obyło się bez strat. Kolejny entuzjastyczny wybuch tłumu. Chyba przeciwnicy potwora nie radzili sobie za dobrze. Mnich zawiesił wzrok w przestrzeni i rozmyślał.
- Dobra. To jaki jest teraz plan? – przerwał nerwową ciszę Carter. – Mieliśmy się stąd wydostać.
Mark wiedział to aż za dobrze. Ciężko było mu jednak coś przedsięwziąć. Strażnik i kapłanka nie wiedzieli o miłych istotach, która patrolowały obóz. One mogą być nawet trudniejsze od Minotaura. Mark odpowiadał za tę dwójkę. Nie mógł lekkomyślnie posłać ich na śmierć. Poza tym ich zeznania przysłużyły by się sprawie.
Wojownik wstał i oparł ręce o kraty.
- Nie masz na to szans. – skomentował strażnik, próbując wyprzedzić próby swojego towarzysza. – To wzmocniona stal, wmurowana w gruby beton. Potrzeba by krasnoludzkiego młota i wiedzy by to zniszczyć.
Źle zrozumiał intencje mnicha. Bynajmniej nie miał on zamiaru tracić sił na mocowanie się z metalowymi kratami. Jego czujny słuch, wyłowił jednak dźwięk inny od tych, które dochodziły z areny. Złudzenie? Serce podpowiadało mu, że jednak nie. Kroki, ciche jęknięcie, odgłos szurającej zbroi. Wszystkie te dźwięki słyszał już nie raz. Strażnik i kapłanka nie mieli na tyle wyczulonych zmysłów. Zajmowali się rozmową, planowaniem jakiejś ucieczki. Dlatego byli znacznie bardziej zaskoczeni, gdy nagle w obrębie światła pojawiła się ruda czupryna. Oboje podnieśli się ostrożnie, ale szeroki uśmiech na twarzy mnicha ostatecznie przekonał ich, żeby podeszli bliżej.
Mark uścisnął prawicę Flamii, wystawiając rękę przez klaty:
- Nawet nie wiesz jaką radością napełnia moje serce Twój widok. – powiedział cicho. Nie wiedział czy dziewczyna przekradła się tutaj, czy obezwładniła wszystkich po drodze. – Myślałem, że uciekniecie sami, skazując mnie na śmierć.
- Jesteś częścią oddziału - wyjaśniła mu dziwnie poważnie - jestem dowódcą i każdy spośród moich jest naprawdę kimś dla mnie ważnym. Ale temu gnojkowi - powiedziała zawzięta, zaś wydało ci się, że jej włosy błysnęły jakby prawdziwym płomieniem - nie wybaczę. Walczymy wspólnie, ale zdrajców nie tolerujemy. Cóż, uwalniamy was, potem zaś pora zrobić rozpierduchę. Ten dwór nie doświadczył jeszcze porządnego ognia – oświadczyła.
Jej słowa zdziwiły mnicha, jednocześnie wywołując w nim poczucie winy. Traktowała go jak jednego z nich, a on nie był z nimi do końca szczery. Plan także nie był tym czego się spodziewał. Spojrzał na Cartera i Unaatris.
- Jakiś konkretny plan czy podpalamy co się da?
- Ty się zajmij stajniami. Najpierw podpal, potem otwórz bramy, żeby konie mogły uciec. Ewentualnie sprawdź boksy. Biorąc pod uwagę, ilu jest gości oraz ich służby nikt nie zapyta cię, co się szwendasz. Jakbyś miał kogoś, kto poprzeszkadzałby, wiesz co robić. Notabene herold, który prowadził twoja walkę też jest w stajni. Wziął jakąś pokojówkę. Widzieliśmy z ukrycia twoje stracie. dobra robota, ale nie mogliśmy atakować przy takiej chmarze osób. Reszta kompanii ma również podzielone zadania. Spotkamy się potem albo na miejscu starego obozu, albo idź do karczmy "Blady Barbaba". to na wschodnich wybrzeżach Silverymoon. Tam będziemy mieli rezerwowe miejsce spotkania.
- A co z nimi? – Mark wskazał na swoich towarzyszy. – Oni nie muszą być w to zamieszani, a nie zostawię ich na pastwę losu. Muszą dostać się do Silvermoon cali i zdrowi. Da nam to przewagę nad Lady oraz pozwoli dorwać czarodzieja. Poza tym myślę, że stare obozowisko może być już spalonym gruntem. Znam jednak karczmę, która zapewni nam niemal całkowite bezpieczeństwo. Prowadzi je mój znajomy. To karczma „ U Jana”. Kapłanka z pewnością o niej słyszała, może was zaprowadzić. Wystarczy tylko wspomnieć właścicielowi, że mnie znacie i że proszę o azyl dla was.
Poczekał chwilę, żeby Flamia wszystko sobie zanotowała w głowie oraz przemyślała i kontynuował dalej:
- Ja po podpaleniu mam tutaj jeszcze coś do zrobienia. Podejrzewam, że Lady jest w posiadaniu przedmiotu, którego znalezienie prosił mnie kiedyś przyjaciel. To może być jedyna okazja by to zdobyć. Przy okazji mam szansę nacisnąć na odcisk jej jak i odnaleźć tą szuje, która się z nią zbratała.
- Nie będziemy nikogo odprowadzać, ani nikomu towarzyszyć - Flamia pokręciła odmownie - nie dlatego, że nam na nikim nie zależy. Ale lepiej, żeby twoi towarzysze jak najszybciej stąd uciekli po prostu. Wszyscy będziemy się wszak zajmować podpaleniem, co nam może trochę zająć. Pewnie pojawi się niejedno starcie. Nie wiadomo, jak wtedy byłoby z nimi. Co do karczmy "U Jana" jakby co, tam wiadomość pozostawimy również - ewidentnie dowódca nie miała ochoty na pogaduszki. Śpieszyła się szybko wydając polecenia. Mark nie zatrzymywał jej dłużej. Podziękował za ratunek, obiecując jednocześnie odnaleźć ich jak tylko będzie mógł.

Flamia zniknęła równie cicho, jak się pojawiła. Trójka niedoszłych gladiatorów miała inne zmartwienia. Mark nie bez problemu przyniósł ciało strażnika do celi, dokładnie sprawdzając zawartość kieszeni. Kładł na ławę znalezione przedmioty. Poza bronią i kajdanami większość z nich to były zwykłe śmieci. Dla siebie zgarnął metalowe "obrączki", chcąc pozostawić miecz Carterowi. Wtedy wpadł na pewien pomysł. Zmierzył kapitana oraz kapłankę wzrokiem i powiedział:
- Rozbieraj się.
- Co? – zdziwili się jednocześnie, nie rozumiejąc o co chodzi mnichowi.
- Ten mężczyzna jest mniej więcej podobnego wzrostu. Pozwoli nam to łatwiej poruszać się po terenie.
Unaatris odetchnęła z ulgą. Początkowo myślała, że mówił do niej, co było by zdecydowanie nie na miejscu. Jej wybranek podobnie zrozumiał polecenie Marka.
- Unaatris, wyjdźmy. Nie chcemy niepotrzebnie stresować kapitana – dodał po chwili wojownik, wychodząc z celi. Wyobraźnia zrobiła swoje, Kapłanka zaczerwieniła się jak podlotka.
- Ekhem, tak to by było… nieodpowiednie – chrząknęła i czym prędzej czmychnęła za mnichem.
Chwilę później dołączył do nich Carter, ubrany jak jeden z wielu wynajętych przez Lady ludzi do ochrony jej posiadłości. Z daleka nie dało by rady go odróżnić. Dopiero w pełnym świetle można by nabrać podejrzeń z powodu niechlujnego wyglądu oraz widocznych oznak walki. Mark obejrzał dokładnie czy wszystkie elementy się zgadzają, ale nie miał żadnych zastrzeżeń.
- Dobra plan jest taki – zaczął mówić szeptem, zbliżając ich głowy do siebie. – Odstawiam was jak najbliżej krawędzi lasu jak mogę. Wy natomiast podążacie czym prędzej do Silvermoon do karczmy „U Jana”, w razie kłopotów udajecie parę zmierzającą na schadzkę. Nie powinniście mieć raczej z tym kłopotów.
- Nie zgadzam się – pokręcił głową Carter. – Tylko Unaatris wyruszy do miasta i poinformuje władze co się dzieje. Ja natomiast pomogę Ci…
- Nie – wszedł mu w słowo mnich, gniewnie mrużąc oczy. – Do miasta udajecie się razem. W lesie mogą być większe zagrożenia niż ludzie Lady. Poza tym to jest moje i wyłącznie moje zadanie. Wy jesteście potrzebni żywi. Nie zrozumiecie tego, ja sam gubię się w tym wszystkim, ale czuje że wy musicie przeżyć.
- To w takim wypadku wróć z nami. W trójkę mamy większe szanse – poprosiła kapłanka, kładąc dłoń na jego ręce. – To nie jest twoja walka. Zemsta na Lady nie jest najważniejsza.
- Tutaj nie chodzi o zemstę. Wreszcie mam okazje na jaką czekałem. Poza tym obawiam się, że po dzisiejszym wieczorze może być już za późno. Muszę odnaleźć pewną rzecz albo chociaż jakiś ślad. A obawiam się, że dzisiejszy bal nie został zwołany bez celu. Musicie to zrozumieć…
Nie rozumieli, ale nie mieli zamiaru negować jego postanowienia. Bądź co bądź mogli zawdzięczać mu życie i wolność.
- Dobrze, niech będzie na Twoim. – odpowiedział Carter – powiedzmy, że dotrzemy do tej karczmy. Co dalej? Uwierzą nam na słowo?
- Miejmy nadzieje. Nikt poza moimi towarzyszami nie wiedział, że jestem w mieście i gdzie należy się skryć. Gdyby jednak Jan wam nie zaufał, to nadzieja jest jeszcze w pewnej kapłance. Prowadzi przybytek Sune. Nazywa się…
Mark zafrasował się. Tak naprawdę spotkał ją tylko raz, kiedy dowiedzieli się jaki jest cel ich misji. Wtedy też słyszał jej imię po raz pierwszy i ostatni, gdy się przedstawiała. Naturalnym było, że nie mógł go sobie teraz przypomnieć. Z pomocą przyszła Unaatris.
- Lady Yllaatris – dokończyła.
- Tak. Ona powinna znać szczegóły mojego zadania. Zapewni wam też ochronę oraz bezpieczeństwo.
O ile jeszcze mnie pamięta” – dodał w duchu.
W międzyczasie dotarli już do pierwsze rozwidlenia. Mark gestem nakazał ciszę i wychylił głowę za róg, sprawdzając czy nikt nie idzie.
- Jakieś pytania? Jeżeli nie to lepiej się pośpieszmy. Na początku powinniśmy znaleźć wyjście z tych…
Przerwał swoją wypowiedź, kiedy tylko ruszył, spotykał się twarzą w twarz z rosłym strażnikiem, który najwyraźniej zmierzał zmienić swojego towarzysza. Zdziwienie było obopólne, ale to mnich opamiętał się pierwszy. Kiedy tamten otwierał usta do krzyku, jego dłoń była już gotowa do ataku. Złapał żołnierza Lady za głowę i grzmotnął z całej siły o ścianę, aż zagruchotał kapalin. Następnie kopnął kolanem w splot słoneczny, a przytomności pozbawił uderzeniem kantem dłoni w kark. Patrzył na leżącego mężczyznę, uspokajając oddech i nasłuchując czy ktoś jeszcze się nie zbliżał.
- Wiesz, lepiej będzie jak Ty będziesz szedł pierwszy

Kapitan straży Silvermoon szedł jako pierwszy, tuż za nim jego wybranka, a na końcu mnich, upewniając się, czy nikt ich nie śledzi. Droga dłużyła się im niemiłosiernie albo to czas uciekał przez palce. Początkowo zmierzali w kierunku krzyków tłumu, pamiętając, że wprowadzono ich od kierunku areny, a przy okazji łatwiej było się tamtędy skradać. Ryki potwora wzrastały, a oni nadal nie potrafili zlokalizować wyjścia. Kilka razy musieli kryć się za zaułkiem, przed maszerującymi żołnierzami, modląc się by nie zmierzano właśnie po nich. W końcu postanowili odbić w boczny korytarz. Nie mieli zamiaru ryzykować zbliżenia się do areny, zwłaszcza że jeżeli ich słuch nie mylił to Minotaur właśnie masakrował swoich przeciwników.
Labirynt korytarzy różnił się od siebie drobnymi szczegółami. Już po kilkunastu zakrętach stracili orientacje i zaczęli podążać za instynktem. Czuli na sobie presje czasu. Nie wiadomo kiedy najemnicy Flamii rozpoczną rozniecanie ognia, ale wtedy najlepiej było by być już daleko od tego miejsca. Poruszali się więc coraz szybciej, nie zawracając sobie głowy ostrożnością. Ryzyko opłaciło się. Wkrótce wydostali się na świeże powietrze. Ciemna noc iskrzyła milionem gwiazd na niebie. Jedynie światła pochodni rozdzielały mrok, co oznaczało że mieli jeszcze czas. Obozowisko było spokojne. Tu i ówdzie przechadzało się kilku strażników, śmiejąc się głośno i komentując. Większość chowała się przed wilgotnością oraz chłodem w namiotach, gdzie było chociaż odrobinę cieplej. Kilku młodych chłopaków, najwyraźniej ze służby, zaganiało dziewczyny w krzaki, chcąc oddać się młodzieńczym rozkoszą. Innymi słowy mało kto zwracał uwagę na bezpieczeństwo setek namiotów oraz drewnianych domków porozkładanych na rozległej posiadłości Lady. Tym bardziej nikt nie zauważył trzech postaci przemykających od cienia do cienia. Mark i jego towarzysze śpieszyli się jak mogli. Kilka razy musieli zaryzykować odstawienie „teatrzyku” gdy nie dało się przejść, unikając spojrzeń rozweselonych strażników. Raz mnich był prowadzony niczym pijany, innym razem tylko Carter i Unaatris skupiali na sobie uwagę strażników dość obscenicznym oraz jednoznacznym zachowaniem. Kapłanka początkowo sprzeciwiała się takim praktykom, ale interwencja jej kochanka przekonała upór. W takich momentach, mnich wybierał zwykle cięższa oraz ryzykowniejszą trasę, licząc na rozkojarzenie mijanych zbrojnych.
Carter wyśmienicie grał swoją rolę. Odpowiadał na okrzyki, uśmiechał się do mijanych „towarzyszy” pokazując zdobycz. Zachowywał się na tyle naturalnie, że nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Kilku mijanych wymienił nawet z imienia, modulując głos. W odpowiedzi na zdziwione spojrzenia towarzyszy, wzruszył ramionami.
- Często bywał tutaj jako gość Lady, wchodząc poprzez koszary. Poza tym wiem dokładnie jak myślą strażnicy, gdy otrzymają odrobinę luzu.
Ogólnie rzecz biorąc było nieźle. Nie stracili dużo czasu. Wysokie żywopłoty ogrodu Lady były już znacznie lepiej widoczne. To w tamtym kierunku prowadził ich Mark. Pamiętał, że tuż za ogrodami czekała na nich połać lasu, w której powinny być już jako tako bezpieczni. Jednocześnie wydawało mu się, że w tamtej części obozowiska są mniejsze szanse na spotkanie monstrów Edwina. Możliwe, że czarodziej tylko się przechwalał, chcąc ich zastraszyć siła swoich pupilków ale nie było sensu sprawdzać jego słów.
Metalowej bramy prowadzącej do ogrodów strzegło dwóch strażników. Ci raczej nie w głowie mieli odpoczynek. Z wysoko podniesionymi głowami lustrowali okolice, uzbrojeni w długie halabardy. Nie było wyjścia, trzeba było ich pokonać. Oddzielało ich od bramy jest jakieś pięćset metrów odsłoniętego, rozświetlonego pochodniami wbitymi przy wejściach do namiotów, odcinka. Zdumiewające jak mało potrzeba, żeby cały misterny plan upadł. Kilka sekund, uncja wagi, kilkaset metrów. To właśnie na tym odcinku, zostali zaskoczeni przez trójkę strażników patrolujących teren. Zauważyli ich dopiero kiedy jeden beknął głośno, co spotkało się ze śmiechem jego towarzyszy. Uciekinierzy byli wtedy już na środku małego placu pomiędzy namiotami. Mark zadziałał instynktownie. Naparł na kapłankę, kładąc sobie jej rękę na ramieniu. Pchnął ją na Cartera, by ten uczynił podobnie z drugiej strony.
- Jesteś pijana. Głowa w dół i daj się ciągnąć – syknął jej do ucha mnich.
Unaatris posłusznie opuściła głowę, rozluźniając ciało. Z daleka nikt nie zorientowałby się, czy rzeczywiście jest nieprzytomna czy nie. Tylko, że patrol zbliżył się niebezpiecznie blisko. Mark zapobiegawczo patrzył w ziemię, poprawiając sobie ciążącą kobietę na ramieniu.
- Ciekawa noc, co nie chłopaki – wyszczerzył zęby Carter, jednoznacznie wskazując głową na ciągniętą. – Taka romantyczna…
Strażnicy parsknęli, ale szybko przybrali poważne pozy.
- Ta. Aż żal było by nie skorzystać.
- Słyszałem że niektóre służki otrzymały już wolne, są łase na wdzięki mężnych strażników. W głębi obozu…
Mark nie słuchał przekonywującej tyrady swojego towarzysza. Cała rozmowa odbyła się w trakcie mijania się obu grup. W tym czasie czuł na sobie wyraźnie czyjeś spojrzenie. Podniósł wzrok. Wiedział doskonale, że nie powinien tego robić, ale zadziałał instynkt. Napotkał jasne tęczówki jednego ze strażników oraz zmarszczone czoło wskazujące na głębokie zamyślenie. Kiedy tylko ich oczy się spotkały, czoło momentalnie się wygładziło, a usta otwierały do krzyku. Mnich także go poznał. W końcu wcześniej, tego samego dnia, przyparł go do muru i groził, gdy był eskortowany do czarodzieja.
Mark zareagował błyskawicznie. Cisnął Unaatris w objęcia zaskoczonego Cartera i ruszył do ataku z uniesionymi pięściami. Zanim z krtani wydobył się głos, jego ręce zaciskały się już na gardle strażnika. Wyskoczył nad nim, robiąc śrubę w powietrzu. Opadając na ziemię, rozkrzyżował ramiona, posyłając bezwładne ciało w powietrze. Kark pękł jak zapałka. Mężczyzna zginął z szeroko rozwartymi oczami i ustami. Pozostała dwójka była jeszcze w szoku, kiedy Mark odwrócił się na pięcie w ich stronę. W jego oczach widać było mordercze intencje. Znowu skoczył, tym razem nisko, jakby śmigał tuż przy ziemi. Przeciwny sięgnęli po zawieszone u pasa miecze. Ten stojący bliżej nie zdążył. Żelazny uścisk dłoni olbrzyma zatrzymał do połowy wyciągniętą klingę, a grzmotnięcie w podbródek ogłuszyło patrolującego. Mark zakleszczył otumanionego przeciwnika i powalił go na ziemię. Chwycił za rękojeść miecza od góry i jednym płynnym ruchem wyszarpnął go z pochwy, od razu atakując ostatniego mężczyznę. Końcówka ostrza gładko przeszła przez ciało, nie naruszając kręgów szyjnych. Mnich obrócił ostrze w dłoni i zagłębił je po rękojeść w klatce piersiowej właściciela, zabijając ostatniego członka patr
 

Ostatnio edytowane przez Noraku : 23-04-2012 o 12:00.
Noraku jest offline