Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2012, 19:40   #80
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
post cz.2

Chociaż walka trwała niewiele ponad minutę, narobili niezłego hałasu. Schowali się więc w jednym z namiotów. Z ukrycia obserwowali jak kolejnych dwóch żołnierzy Lady, uzbrojonych w halabardy podbiega do ciał sprawdzając ich stan, oraz wszczynając alarm gwizdkami.
- Co teraz robimy? – wyszeptał Carter. Musieli działać szybko dopóki nie zbiegną się tutaj inni. Mark obracał w dłoni rękojeść miecza, gryząc wargę i myśląc intensywnie. W sieni namiotu, który był jakimś składowiskiem, usłyszeli chrobot. Wojownik obrócił się momentalnie unosząc miecz do uderzenia. Ktoś jeszcze był w namiocie. Mark zrobił krok w stronę z której dobiegł hałas. Wyciągnął rękę i szarpnął coś co w ciemności wydawało się kilkoma szmatami leżącymi na podłodze. Jednak w dłoni olbrzyma, szmaty nagle ożyły i zaczęły wierzgać.
- P-p-panie, proszę nie zabijajcie mnie. Ja nic nie słyszałem. Jestem tylko prostym ogrodnikiem. P-pr-proszę, panie! – zakwilił żałośnie staruszek, cały blady z przerażenia. Mnich uśmiechnął się w duszy. Kolejny „znajomy”, którego można wykorzystać.
- Cicho! – zgromił go. – Bo nas wszystkich zabijesz. Nie poznajesz mnie? Jestem najemnikiem wynajętym przez Lady. Spotkaliśmy się w ogrodzie razem z moim towarzyszem drow’em.
Staruszek uspokoił się pod władczym głosem olbrzyma albo przed strachem o własne życie. Pokiwał jednak głową, na znak że pamięta.
- Doszło do zdrady. Ktoś przekupił strażników, żeby zaatakowali Lady i podpalili dwór. Większość moich towarzyszy została pochwycona. Od samej Pani, dostałem rozkaz by bezpiecznie wyprowadzić tę kobietę poza teren posiadłości. – wskazał ruchem głowy na Unaatris, która wyraźnie czuła się zagubiona w tej całej sytuacji, ale próbowała trzymać fason.
- Jak jednak widzisz, zostaliśmy przyparci. Zobowiązałem się oddać za nią życie i zrobię to, ale ktoś musi im pomóc w przebyciu labiryntu ogrodów oraz naprowadzić w kierunku Silvermoon. Możesz to zrobić?
- Ja-a….
- Posłuchaj, przyjacielu – Mark chwycił go za ramiona jak druha, co jeszcze bardziej przeraziło staruszka. – Tylko ty znasz te ogrody jak własną kieszeń. Tylko tobie może się to udać. To sprawa życia i śmierci. Także twojej.
Starzec nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony ta sytuacja go przerażała. Najchętniej zaszył by się w jakąś dziurę i nie wychodził z niej dopóki się to wszystko nie uspokoi. Z drugiej, słowa olbrzyma sprawiły, że pokraśniał z dumy. Towarzyszące mu pani także wyglądała na szlachetną damą, a serce starego dżentelmena aż rwało się do pomocy. Mark podszedł do Unaatris i klęknął przed nią, mówiąc na tyle głośno by słyszał go też Carter:
- Pani, tutaj nasze drogi rozchodzą się. Podążaj proszę zgodnie z wcześnie ustalonym planem. Ten mężczyzna zaprowadzi was na skraj posiadłości Lady i wskaże kierunek. Niech bogowie Ci sprzyjają.
- Tobie też, mój drogi. Wróć do nas cały i zdrowy – pobłogosławiła go kapłanka, uśmiechając się smutno.


Udało mu się ich zaskoczyć, kiedy jeszcze pochylali się nad zwłokami. Wybiegł z cienia i szybkim cięciem pozbawił jednego z nich głowy. Drugi miał zdecydowanie lepszy refleks. Zdążył zasłonić się drzewcem halabardy, ratując się przed podobnym losem. Mark wykonał kilka młynków w powietrzu, zataczając koło. Strażnik nie spuszczał z niego wzroku. Kiedy odwrócił się plecami do namiotu, wybiegła z niego trójka postaci i czym prędzej udali się w stronę ogrodów.
„ Teraz zostało już tylko jedno” – pomyślał mnich, napierając na przeciwnika. Ten był niezwykle silny oraz miał niesamowity refleks. Obracał ciężką halabardą z gracją i swobodą, trzymając olbrzyma na dystans. Jego oczy były całe czarne, z powodu szeroko rozwartych źrenic.
„ Nafaszerowali go jakimiś narkotykami” – zdumiał się Mark, próbując bezskutecznie zmniejszyć kontakt i z trudem odpierając kolejne ataki. Zmęczenie oraz rany odniesione w czasie walki z drow’em powoli zaczynały mu doskwierać. Nie mógł dopuścić do przedłużania tej walki. Hałas w obozie nabierał na sile, a w oddali dawało się dostrzec już pierwsze łuny ognisk. Najemnicy Flamii ruszyli. On także musiał już kończyć ten pojedynek. Zaatakował jako pierwszy, ale znowu został odparty i zepchnięty do defensywy. Ataki jak zwykle były sekwencyjne. Zblokował pierwsze dwa. Trzeci, najsilniejszy, wytrącił mu miecz z dłoni. Był to zaplanowany manewr. Ostrze halabardy, nie napotkawszy wielkiego oporu, wbiło się w ziemię. Mark wykorzystał ten moment. Zrobił trójskok i wyskoczył do góry, kopiąc żołnierza w głowę. Rękę cały czas trzymał na drzewcu, chcąc uniemożliwić mu wyrwanie broni z gruntu. Strażnik dostrzegł zagrożenie. Wyszarpnął nóż. Mnich uniknął kilku sztychów i cięć, czekając na odpowiedni moment. Przy kolejny wyprowadzonym ciosie, złapał przeciwnika za przegub, założył zawias na łokciu, by po chwili siłowania się wepchnąć mu jego własne ostrze pod brodę. Drgające konwulsyjnie ciało upadło na ziemię, plując krwią. Wojownik wytarł twarz z osoki i ruszył pędem w stronę stodoły, po drodze zbierając swój miecz z ziemi.

W obozie powoli narastał chaos. Obudzeni albo wyrwani z innych przyjemnych spraw strażnicy wypadali z namiotów naprędce nakładając spodnie. Uzbrojeni ludzie pędzili w stronę ognisk, przeciskając się przez nieuzbrojony motłoch zmierzający w zupełnie innym kierunku. W całym tym zamieszaniu mało kto zwracał uwagę na biegnącego mnicha w poplamionym krwią stroju. Tych co próbowali go zatrzymać omijał lub unieszkodliwiał jak najprędzej. Nie miał wiele czasu. W nikłym świetle migotał w oddali budynek stajni. Mark wyrwał pochodnię wbitą w ziemię.
Kiedy dotarł do wejścia, drzwi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich niechlujnie ubrany herold, dopinając troki swoich spodni. Mnich uśmiechnął się do swojej szczęśliwej gwiazdy. Jednak udało mu się zdążyć. Kopnął z rozpędu zaskoczonego mężczyznę prosto w pierś, posyłając go na słup podtrzymujący dach całej konstrukcji. Herold osunął się na ziemię. Olbrzym wszedł powoli do środka, rozglądając się czy ktoś jeszcze mu nie towarzyszył albo czy nie został zauważony.
- Wypierdalaj – warknął do stojącej obok przerażonej dziewczyny, kurczowo trzymającej strzępki swojego stroju. Jego słowa zadziałały jak bicz, po którym dziewczę wybiegło z budynku jeszcze bledsze. Herold jęknął boleśnie po czym zamilkł ogłuszony przez niedawnego gladiatora.


Konie gnały po obozie, wprowadzając dodatkowe zamieszanie wśród służby. Gęste obłoki dymu wydobywały się z wrót stodoły. To właśnie ten gryzący dym obudził Herolda. Gdy otrzeźwiał, siedział przywiązany do belki podtrzymującej dach. Kilka metrów od niego, ogień powoli trawił kupę siana. Wysoka, umięśniona postać nachyliła się nad nim.
- No, panie Herold, teraz porozmawiamy trochę po mojemu.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 23-04-2012 o 12:06.
Noraku jest offline