| Biegnąc boso, Ivein co chwila nadeptywał na suche gałązki albo małe kamienie, które wbijały mu się nieprzyjemnie w stopy. Czuł się, jakby znowu miał piętnaście wiosen i latał beztrosko po polach, jak zwykł wówczas czynić całymi dniami. Wioska, z której pochodził, Öldhorst — wbrew imieniu bowiem, choć ciekawie, nigdy stopy nie postawił w Alsburgu, przydomek dziedzicząc po ojcu — była tak słodka i sielska, że choć wiele podobnych później widział, żadna w jego opinii nie dorównywała tej małej reiklandzkiej osadzie. Być może dlatego, że na południu klimat jest cieplejszy, okolica mniej dzika, a ludzie bogatsi, a zatem można by stwierdzić, że żyje się tam lepiej. Ale prawdopodobnie równie ważne, jeśli nie bardziej, było jego przywiązanie do tego skrawka ziemi. W końcu, pomimo swego nieco hulaszczego charakteru, miał zamiar się tam ożenić i zamieszkać na stałe po tym, jak wyszedł z wojska. Niestety nic z tego nie wyszło.
Nie biegał boso od lat, więc podeszwy jego stóp nie były tak zgrubiałe jak niegdyś i gdyby nie umykający złodzieje, zatrzymałby się z powodu bólu. Na szczęście pościg skończył się wkrótce i, podwójnie fortunnie, udało im się złapać jednego gagatka. Tak, jak Ivein podejrzewał, był to tylko bezbronny wieśniak. W dodatku jeszcze młody, co sprawiło, że łowca nie gniewał się za bardzo. Koniec końców nic złego się nie stało, maskę i kosztowności wciąż mieli w swoim posiadaniu, a tymczasem kto może uczciwie powiedzieć, że nie zrobił żadnej głupoty w wieku szczenięcym?
— „Rudej” chciałeś zaimponować? — zaśmiał się Alsburgczyk. — I tedy drogę złodziejstwa wybrałeś? Poznałem ją ledwie dzisiaj, ale nie wygląda mi na taką, na której by to miało zrobić wrażenie. Nad mięśniami może lepiej popracuj — stwierdził z szyderczym uśmiechem, dotykając przedramienia młodzika, który instynktownie się odsunął — albo upoluj jakąś dużą sztukę, dzika albo niedźwiedzia.
Imrak zagarnął chłopaka i pociągnął go w stronę zabudowań. Ivein sam ruszył z ulgą, chcąc koniecznie założyć ciżmy i jakieś ubranie; przy okazji zauważył, że w wiosce pozapalane były światła. Czyżby aż takiego hałasu narobili? Zanim oddalili się od lasku, wyłamał jeszcze gałąź z jakiegoś krzaka i trzymał ją w jednej ręce, gdy kierowali się ku stajni.
— Edgar Edgarem, ale ja wiem, jaką karę zaproponuję.
— Jaką…? — spytał wieśniaczek trwożliwie, choć spoglądając na patyk trzymany przez Iveina, musiał już znać odpowiedź.
— Gacie opuścić do kostek i prętem po gołej dupie zlać przy wszystkich — oznajmił mężczyzna nie pozbawionym sympatii, lecz surowym tonem, jak ojciec albo nauczyciel, który musi naprostować swojego wychowanka dla jego własnego dobra. — Zdaje się, że i tak już ludzie we wsi nie śpią, to i dobrze. Zaraz cię weźmiemy na plac… To cię powinno oduczyć kraść.
Młodzieniec wydawał się do reszty przerażony tą perspektywą, niewątpliwie nie tyle z powodu potencjalnego bólu, lecz upokorzenia, jakiego doświadczy. Powinien teraz stanowić glinę podatną na naciski, więc Ivein to wykorzystał.
— Ale jeśli powiesz, kim był twój kolega, to dostaniesz tylko połowę uderzeń. Zresztą… — zawahał się. — Musisz też powiedzieć, kim ty jesteś, boś się jak dotąd nie przedstawił. No i — dodał, pochylając się do chłopaka — jak ładnie rzucisz imionami i obiecasz, że będziesz odtąd grzeczny, to spróbuję zająć czymś Karmelię Diablicę… Jeśli nie, dzieweczka dostanie specjalne zaproszenie.
Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 23-04-2012 o 03:01.
Powód: ot parę drobnych poprawek
|