Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2012, 02:07   #35
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Podczas gdy jedni gadali, inni od razu przystąpili do działania. Moperiol po opanowaniu wierzchowca ruszył w ślad za uciekającym wozem. To samo, tyle że pieszo uczynili Gislan i Leo. Reszta tylko odprowadziła ich wzrokiem.

Przy brodzie

Próby ratowania dobytku z płonącego wozu spełzły na niczym. Pożar zdążył się już rozprzestrzenić i ledwo dało się zbliżyć do pojazdu. Gottreimu do spółki z Elise udało się jakoś odciąć oszalałe zwierzęta od wozu, ale muły natychmiast rzuciły się do ucieczki. Nie były za szybkie, ale i tak ich złapanie i uspokojenie na tyle, żeby dało się je opatrzyć chwilę trwało. W tym czasie inni awanturnicy chwytając za koła zdołali wywrócić płonący wóz do rzeki. Usunięcie pojazdu całkowicie z drogi, tak aby dało się nią przejechać jedynym sprawnym wozem, trwało jeszcze chwile. Praktycznie każdy zaliczył przy tym jakieś oparzenia i nadpalone ubranie. Pomimo tego po kilkunastu minutach bród był znowu przejezdny. Przyszła pora na przeszukanie pobojowiska.

Ludzie łowcy w większości mieli na sobie jako tako połatane i poskładane skórzanie i inne lekkie pancerze. Jedynie u konnych wyglądało to trochę lepiej. W sensie, że części ich skórzni wyglądy jak z tego samego kompletu... Poszukujący kul i prochu Lothar od nich właśnie zaczął. Broń palną miało dwóch, ale jeden w trakcie walki spadł do rzeki i jego ekwipunek był na dnie. Przy drugim żołdak von Antary znalazł pistolet, trochę prochu i ze cztery kule. Broń wyglądała jakby była w ciągłym użyciu. Przy pozostałych trupach znaleźli cztery nadające się do użycia kusze, krótki łuk i trochę inne broni i ze dwie tarcze. Nic nadzwyczajnego. Złota praktycznie nie było, ale piesi mieli przy sobie sporo podłej, paskudnie śmierdzącej gorzały.

Przy Kristianie Albert znalazł księgę, traktat o naturze magii. Albert kojarzył te księgę ze swej nauki w kolegium. To była jedna z pierwszych pozycji, z jakimi trzeba było się zapoznać, na drodze do zostania Magistrem. Wiedza w niej zawarta była ważna, ale raczej powszechnie dostępna, podobnie jak sama księga. Przynajmniej dla ludzi jego profesji. Oprócz tego przy pomocniku czarodzieja były przybory do pisania, choć bez żadnych notatek i kilka drobiazgów. Co ciekawe Kiristian nie miał żadnych komponentów do zaklęć ani innych przedmiotów charakterystycznych dla adeptów wiedzy tajemnej.

W czasie kiedy oni przeszukiwali pobojowisko, Kacepr Jager zajmował się „swoimi” zabitymi. W końcu jednak przyszedł czas na rozmowę z Łowczym von Antary.

- Spóźniliście się. - zaczął nie zważając na zimne spojrzenia najemników - Byliśmy w Gladbach już od wczoraj, gotowi do drogi. Czekaliśmy na was. Czarodziej nam tak kazał, jeszcze zanim się rozdzieliśmy, dzień wcześniej. Bergman wrócił jednak pod wieczór i kazał nam ruszać dzisiaj, z samego rana, bez względu na to czy się pojawicie czy nie. Rozmawiał głównie ze swych człowiekiem, co tam ducha wyzionął, więc wiele więcej powiedzieć o nim nie mogę.

- We wsi robiło się gorąco. Musieliście tamtędy przechodzić, to wiecie jacy tam teraz ludzie są. Było gorzej. Ten bydlak, który nas zaatakował, Łowca Czarownic pierdolony, działał w tej okolicy już wcześniej. Miejscowi ludzie go znają. Słyszeli opowieści o jego wyczynach. Ponoć kilka dni drogi na północ stąd spalił całą wioskę, wraz mieszkańcami. Całą wieś, rozumiecie? Zagonił ludzi od stodoły, zaryglował i podpalił. Chwali się tym, jakby samego Imperatora uratował. Tamtym ludziom jakimś cudem udało się przetrać wojnę a ten bydlak oskarżył ich o układnie się z mutantami. Mieli jakoby korzystać pomocy jednych mutantów do walki z innymi odmieńcami. Ponoć jakiś odmieniec z ogonem i jego kumple mieli uratować ich wioskę, walcząc z takimi samy mutantami jak oni. Mutanci walczący z innymi mutantami, aby uratować normalnych, pobożnych ludzi, miarkujecie sobie? Prędzej uwierzę, że wasz muł jest zaklętym smokiem! -


Pogromcy Bestii z Ostermak popatrzyli po sobie, słysząc opis łowczego, ale nikt nie uznał za stosowne się odezwać.

- Ten cały Inkwizytor spotkał nas już wcześniej, ale wtedy był z nami Mistrz Bergman a on miał tylko trzech ludzi, więc skończyło się na gadaniu. Później jednak czarownik odjechał, opowiadając się ze swych planów jedynie swemu słudze a moi chłopcy donieśli mi, że ten kutas Inkwizytor zbiera ludzi. To dlatego czarownik potem kazał nam ruszać, nie czekając na „eskortę”. Chyba liczył, że zdołamy się przemknąć, zanim Łowca zbierze swój oddział. A może zwyczajnie nie chciał abyśmy spotkali się z nim w tej wiosce, żeby skurwysyn i tamtych wieśniaków nie spalił. Resztę już znacie.

- Ci tutaj, co nas zaatakowali to nie jedyni ludzie, tego chuja. Na pewno gdzieś ma zebrać się ich więcej. A może widać Inkwizytor uznał, że skoro nie ma z nami czarodzieja, to nie musi czekać. Nie wiem.

- Nie wiem gdzie jest teraz czarownik. Ostatnim razem widzieli my go wczoraj wieczorem. Nam się nie opowiadał, ale jego sługa, ten cały Kristian przekazywał nam tylko jego rozkazy. Ponoć Mistrz Bergman miał do nas dołączyć później. Gdzie i kiedy miało być to „później”, nie mam pojęcia. Zresztą, to jest taki człowiek, że strach na niego spojrzeć a co dopiero się odezwać. Jak go poznacie, to zboczycie. Ja tam wolałbym go już nie oglądać, choć wiem, że on z tych niby prawych czaromiotów. Ja tam jestem człek prosty i się nie znam, dla mnie oni wszyty tacy sami... Robię jeno co mi Wielmożny Pan von Antara każe.

- Nie wiem, co było na wozie, który porwał łowca. Czarodziej zabronił nam się do niego choćby zbliżać, ale kazał pilnować jak oka w głowie. Tak też żeśmy czynili. Tylko ten cały Kristian widział. On zajmował się mułami i powoził. My woleliśmy trzymać się z daleka, jak nas magik postraszył. Z takimi jak on się nie dyskutuje.

- Na pozostałych trzech wozach było kilka zamkniętych skrzyń, tośmy do nich nie zaglądali. Załadowaliśmy też tam trochę żywności i naftę. Całe mnóstwo nafty w dębowych beczkach. To jedna z nich musiała tak pierdyknąć na tamtym wozie. Mieliśmy szczęście, tam była tylko jedna beczka. Słyszałem, jak czarownik mówił do swojego pomagiera, że jak dotrą do klasztoru to będzie potrzebował jej bardzo dużo.

- Szlak dalej prowadzi przez las, aż do rozjazdu, ale tam to dopiero po zmroku można dotrzeć. Las tu jest raczej rzadki, w paru miejscach można i wozem między drzewami przejechać jakąś leśną śnieżką, więc cholera wie, gdzie ten skurwysyn mógł pojechać... -


Jager odpowiadał na pytanie, jednocześnie zajmując się swoimi poległymi towarzyszami.

- To były dobre chłopaki. Niektórych znałem od dziecka. Nie zostawię ich tu tak, aby leżeli na drodze. -

Kacper stwierdził, że oni mogą robić co chcą, ale on musi pochować swoich. Wszelkie próby odwiedzenia go od tego pomysłu spełzły na niczym. Miał do nich dołączyć później.

Zawartość obydwu ocalałych wozów była tak jak opisał im łowczy. Zawierały głównie beczki z naftą, choć nie były załadowane do pełna. Po stwierdzeniu czym jest przewożony ładunek, liczba chętnych na przejażdżkę wozem znacząco spadła. Jager po obejrzeniu uszkodzonego pojazdu, wydał wyrok, że ten już nie pojedzie. Po przeprowadzeniu sprawnego wozu na drugi brzeg, szybko przeładowali na niego ładunek z tego unieruchomionego. Po całej operacji był akurat załadowany „do pełna”.

Po tym wszystkim mogli w końcu ruszyć za grupą pościgową, co też uczynili, mimo niezadowolenia co poniektórych. Za sobą zostawili kopiącego wspólny grób Jagera.

Moperiol, Leo, Gislan

Początkowo elf znacznie wyprzedził podążających na piechotę krasnoluda i myśliwego, potem jednak i cel ich pościgu zwolnił, więc trójka goniących, znów się połączyła. Starali się trzymać w pewnej odległości od ściganego wozu, ale nie mogli mieć pewności, czy Łowca ich nie zauważył. Nie starał się też zacierać po sobie śladów, czy inaczej utrudniać im pościgu. Oni sami co jakiś czas zostawali znaki dla głównej grupy.

Posuwali się głównym traktem jakąś godzien drogi, po czym zauważyli, że ślady wozu skręciły w las. To nie było nic więcej, jak leśna ścieżka. Przeprawa tędy wozem, musiała nie należeć do łatwych a z pełnością bała niemożliwa do ukrycia. Podążali śladem jakiś pół godziny, kiedy usłyszeli z oddali jakieś głosy. Wiedzeni instynktem zeszli ze ścieżki i ostrożnie przekradli się między drzewami. Wkrótce dotarli do skraju lasu.

Przed sobą mieli widok na sporą polanę, malowniczo położoną nad niewielkim oczkiem wodnym. To miejsce na swoje obozowisko wybrał Łowca Czarownic. Ze swej kryjówki na skraju lasu, widzieli porwany wóz, zostawiony niedaleko wody. Plandeka wciąż zakrywała jego zawartość a muły nie były wyprzężone. Oprócz Łowcy i jego ocalałych z ataku ludzi, po obozie kręciło się jeszcze kilku ludzi. Na jego środku usypywali właśnie spory stos a sam Inkwizytor instruował ich, jak należy to robić.

Po paru minutach brzegiem stawu do obozu wkroczyła koleina grupa zbrojnych a niedługo potem, tą samą droga nadjechał odział konnych. Wszyscy zdawali się być ludźmi Łowcy, bo do niego pochodzili w pierwszej kolejności i on dalej wydawał im rozkazy. Razem na polanie zebrał się ze trzydziestu ludzi, ale Inkwizytor wydał kilka rozkazów i wszyscy jeźdźcy oddalili się z obozowiska, dalej podążając brzegiem jeziora.

W obozie zostało koło dwie dziesiątki zbrojnych i sam Łowca. Grupa konnych liczyła też koło dziesięciu osób. Większość pozostawionych na miejscu ludzi była zajęta przy stosie, ale część pilnowała wozu, kilku też lustrowało linie drzew wypatrując ewentualnego zagrożenia. Zwiadowcy musieli być bardzo ostrożni, aby ich nie zauważono. W końcu uznali, że widzieli dość i trzeba wysłać kogoś do głównej grupy. Wypadło na elfa, gdyż jako jedyny miał zdobycznego wierzchowca i dzięki temu poruszał się najszybciej.

Trakt, grupa przy wozie i Moperiol

„Pościg” szedł bez problemów, ale tempo nie było zbyt imponujące, ze względu na wyładowany po brzegi wóz. Na koźle mogło siedzieć dwie osoby, reszta musiała iść pieszo. . W tym przypadku ta dwójka to, powożąca elfka i kozak, który odczuwał dobroczynne działanie magli leczniczej. Mikstura wkrótce postawiła go na nogi, ale jeszcze nie był wciąż w pełni uleczony i co chwila krzywił się z bólu. Przynajmniej nie było efektów ubocznych. Na razie.

Moperiol dopadł ich praktycznie na rozwidleniu, zdając relacje z tego co widział na polanie. Znów trzeba było ustalić plan i podjąć działania. I znów w miarę szybko, po prace nad budową stosu, wyglądały na mające się ku końcowi...

Mapka 1
Mapka 2
 
malahaj jest offline