Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2012, 14:10   #43
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Nie bój się - zagaił skrzat. Powinien dodać jeszcze: "nic ci nie zrobię, chodź, przejdźmy się razem po wielkim ciemnym lesie". Aoife parsknęła śmiechem. Wynik takiej eskapady nie byłby wcale taki oczywisty, jak się zielonemu gnomowi wydaje.

- Nie boję się - oznajmiła, chociaż wiedziała doskonale, że leprechauny to złośliwe bydlaki, i do tego na służbie krwiożerczych elfów. Były jednak od elfów mniejsze i słabiej się biły... Aoife zaś pasjami tłukła się na pięści.

Potem wyciągnął flaszkę, z której Aoife pociągnęła słusznie. W końcu, irlandzka gościnność i zasady zobowiązują. Jak dają, to się pije.

Z krzaków wylazła Molly, w stanie, który Aoife mogła określić tylko jako kontuzjowany. Albo wręcz nadgryziony... pogroziła wszetecznej pannie Malone palcem i wtedy gnom zadecydował, że jednak wystąpi z propozycją spaceru we dwoje po wielkim, czarnym lesie, w kierunku bliżej niedookreślonego skarby. Aoife zaświeciły się oczy. Nawet bardziej z uciechy niż z chciwości, poczuła się po prostu tak bardzo... w domu, jakby była znów na swojej ziemi.

- Bardzo chętnie - odparła z uśmiechem. - Co mam zrobić? Zgadnąć twoje imię? A może cię... - podkasała błyskawicznie spódnice, by nie przeszkadzały w biegu i jak kocica doskoczyła do skrzata - ...złapać?!
- Napić się ze mną. - Pociągną z flaszki. - Dotrzymać mi towarzystwa. Pośpiewamy sobie. Poopowiadamy historyjki. Wiesz jak to dawniej bywało. Popijawa z pogaduszką.
- Ehhh... - machnęła ręką Aoife, i zamiast skrzata złapała butelkę. - Co się z tym światem dzieje i ludźmi, i bytami nadnaturalnymi - wszystko na psy schodzi! Porządny leprechaun dałby skarb tylko jeśli człowiek go schwytał. No nic. Napijmy się - przysiadła na mchu obok, wygładziła spódnicę i puściła butelkę w obieg. - Dawaj historyjkę. Powiedz mi, co parszywy zielony gnom robi na emigracji w Anglii.
- Bieda, słodka dziewczyno, bieda - leprechaun westchnął charkotliwie z głębi piersi i pociągnął zaraz z butelki. - A jak bieda na górze, to i skarbów mało, czymże jest gnom bez skarbu? Wszystko co w ziemi było, to już albo znalezione, albo tak głęboko schowane, że kopać się nie opłaca.
- Nie wyznaję się na skarbach - wyznała szczerze Aoife. Molly oderwała się od drzewa, z którym trwała w objęciach już dłuższy czas i bezwładnie klapnęła obok Aoife i gnoma. Wyciągneła też oczywiście rękę po butelkę.
- Że złota nie ma, to jeszcze da się przeżyć - zaznaczyła Irlandka z pijacką powagą, bo już zaczynało brać. - Bez złota, wybacz, mój zieloniutki, ale tak jest... bez złota ludzie wyżyją. Ale bez żarcia już nie bardzo.
- O, to to! - wydarł się gnom, aż duchy ptaków zerwały się z okolicznych drzew. - Ludzie na mojej ziemi umierają z głodu, a kto temu winny, no kto?!
- Angole! - odpowiedziała Molly, beknęła straszliwie i przekręciła butelkę wylotem do dołu. - Ssskoczyło sieeeee...
- Nic nie szkodzi, mam tutaj coś dla was - gnom rozchylił surdut i wyciągnął kolejną flaszkę, odbił ją zręcznie i z wprawą. - Wszystko, cośmy mieli...
- My, to jesteśmy jacyś... my - zdumiała się Aoife przez opary bimbru i została zignorowana.
- ... wszystko nam zabrali: ziemię, bogactwo, wolność i godność!
- Trzeba im to zabrać! - podnieciła się Molly i zaczęła wywijać flaszką jak bagnetem.
- W mordy lać trzeba! Ogniem i żelazem z naszej ziemi pognać! - zawtórował jej gnom i aż stanął na pniaku w pozie wodza.
Nastrój zrobił się iście rewolucyjny, Molly w objęciach z gnomem zaintonowali patriotyczną pieśń. Całej trójce łzy stanęły w oczach. A potem leprechaun wyciągnął trzecią flaszkę i zaczęli planować, jak pognać Anglików precz na Madagaskar.
- Ten skarb, eeee, ten skarb, co mówiłeś - nudziła monotonnie zalana niemiłosiernie Aoife.
Gnom zamilkł i przedzierał się przez trudy i radości własnego przepicia do własnej pamięci.
Wreszcie uniósł palec.
- Jest tu skarb schowany - oznajmił tajemniczo.
- Wiem, mówiłeś, ale gdzie, gdzie? - Aoife złapała go za poły surduta i potrząsła troszkę.
- Wiem, ale nie powiem - zachichotał.
- Ej no weź! Krajance nie powiesz? Dla Angoli go trzymasz! Zaprzańcu ty! Judaszu! Zdrajco krwi własnej!

Gnomowi łzy stanęły w oczach. Zaniósł się piskliwie z oburzenia, że on nie, że on nigdy, że on Wyspę kocha jako matkę swoją by kochał, gdyby taka sucz z niej nie była, że Angolom szcza w nocy do imbryków na herbatę, a skarb jest tutaj w takiej jednej jaskini. Aoife wycisnęła z niego dokładne położenie rzekomego skarbu, a uwolniony z uścisku jej determinacji zapadł się twarzą w biust Molly. Potem była jeszcze jedna flaszka, w trójkę odśpiewali prastarą pieśń sławiącą czyny Alisadaira McColla. Potem gnom zaczął obłapiać Molly coraz ciaśniej, repertuar zmienił się z rewolucyjnego na zbereźny... i Aoife wstała chybotliwie, by ulotnić się, nomen omen, po angielsku. Miała w końcu jakieś zadanie... ważne jakieś... A, łuski zanieść Julii. Ważne. Skarbem zajmie się potem, jak już będzie chodzić prosto. Albo chociaż - prościej.

Od drzewa do drzewa, pomalutku, nucąc pod nosem piosenkę o wypruwaniu flaków Anglikom i często przystając, bo zmęczyło ją to chlanie szalenie, Aoife zdążała w kierunku domu Etheringtonów.

***

Julia usłyszała najpierw łoskot walącego się bezwładnie ciała, a potem siarczyste przekleństwo po irlandzku. Aoife leżała na posadzce przy schodach, na których ostatnim stopniu wyrżnęła się malowniczo. Podnoszenie się szło jej niesporo, a unoszący się wokół Irlandki zapach bimbru wiele wyjaśniał.

Aoife porzuciła próby powstania i obdarzyła Julię zbolałym spojrzeniem.
- Spotkałam w tych krzakach, gdzie się przyczaiłam, swojaka... Mojego swojaka... na pewno nie znasz - usprawiedliwiła się. - Mam coś ciekawego, tylko... - urwała i wyciągnęła ręce sztywno do góry, w stronę Julii.
 
Asenat jest offline