Mierzwa kiwał się na koźle, jakby nie do końca przytomnym wzrokiem wpatrując się w krągłości elfki. Raz po raz krzywił się też z bólu, gdy wóz pokonywał kolejną nierówność: a to wystający korzeń czy odłamek skały na rozmokłym gościńcu. Nie dziwota jednak: wszak drogi w Cesarstwie słynęły ze swej słabej jakości. Nie to co te w Kislevie. Nie wiedzieć jednak czemu, mimo trudów podróży kozak miał dobry humor.
Na pytanie elfki dlaczego szczerzy kły odparł wesoło: - Się raduję ze specyfiku, który nabyłem, spiczastoucha. Gdybyś wiedziała co mi się ostatnio przydarzyło, gdy zażyłem innego magicznego wywaru kochana. Kuśka mi jak korzeń dębu z portek sterczała. Dwa dni z rzędu. A teraz nic, patrzę na Ciebie i nic, ha, ha!
Gdy dotarli wreszcie do rozstaju dróg, Kislevita wysłuchał relacji elfa. Wdał się następnie w dyskusję z koleżkami po fachu, gdy kolejno przedstawiali dobre propozycje: - Jam jest prosty człek z Praag, nawykły do wojaczki, nie do grasantki po lasach - zaczął powoli. - Ale coś mi się widzi, że ten przeklętnik, znaczy łowca diabłów i innych choróbsk... To ważna persona jest. Jego należałoby poskromić, pojmać lub obezwładnić. Z drugiej strony czarnoksięskie precjoza ważna sprawa. Dlatego po zastanowieniu popieram Gottriego i Felixa i atak póki konni się oddalili co nieco.
Podrapał się po wygolonym łbie, zakręcił wąsisko i ciągnął dalej: - Jest nas wielu. Więcej niż ilość palców u moich rąk. Podzielmy się zadaniami. Ja... wybaczcie mi, że w pierwszej linii nie pójdę. Jestem gorączka, ale nie kiep. Znajdę się tedy wśród strzelców, ale wiedzcie, że celować będę w skurwysyna, który mnię poharatał. Macie na to moje kozackie słowo. Od czasu doktora Grassa nie lubię ludzi w kapeluszach, nie wiedzieć czemu - gębę mężczyzny przeciął brzydki grymas.
Gdy dojechali do leśnego oczka kozak od razu wybrał solidne drzewo i począł wdrapywać się na górę. Dopiął swego po krótkim trudzie, rany się nie otworzyły.
Dmuch umościł się na rozłożystej gałęzi dębu, gdzie był w miarę zasłonięty od ciekawskich oczu. Przygotował naręcze strzał i powoli, powolutku założył cięciwę na łęczysko.
Następnie począł badać teren i oczekiwał na atak towarzyszy na dole. Gdy jatka miała się zacząć Mierzwa chciał zdejmować po kolei napastników towarzyszy. Gdyby sprawy przybrały dla awanturników zły obrót, fortel miał jeden: spierdalać gdzie pieprz rośnie.
Dostrzegł w pewnym momencie łowcę wiedźm: - Nie bój się gagatku, Tobie też szypów naszykuję - wymruczał do siebie.
Ostatnio edytowane przez kymil : 24-04-2012 o 19:55.
|