Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2012, 23:34   #14
Ryder
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację
-Cóż, jeśli nie przeszkadza to moim współtowarzyszom , z chęcią ogrzejcie się przy ognisku. Macie może jakąś strawę lub popitek?- odparł Darian z pierwszym od chwili wyjazdu uśmiechem . Chyba kusiła go owa rudowłosa piękność. Zamierzał podziwiać ją w dobrym tonie.
Falgrim po raz kolejny skrzywił się nieprzyjemnie, nie miał najmniejszej ochoty na nocowanie w towarzystwie jakichś nieznajomych człeczyn, wystarczajączym zmartwieniem, byli jego niedoszli towarzysze. - Nie wydaje mi się - warknął gramoląc się na nogi i chwytając za topór - Nie widzi mi się wasze towarzystwo, bez względu na to co te chuchra zamierzają. Żegnam - Dokończył mierząc ich badawczym spojrzeniem.
Co za nieopierzony krasnolud, pomyślał Darian. Nie lubił ich, choć podobno bo bliższym spotkaniu to dobrzy kompani. Może warto było razem się opić. Bo czemu by nie. Flein nie mieszał się do sytuacji po raz kolejny. Może było nawet lepiej jeśli sobie pójdą. W zasadzie taki silny krasnolud wydawał się wartościowy jeśli chodzi o wojaczkę.
Dotychczas zachmurzony Jurgen wyrwał sie z marzeń o swoich codziennych przyjemnostkach. Zmierzył krasnoluda wzrokiem, i skrzywił się lekko. Dziwiło go niepomiernie zachowanie brodacza- miał ich za bardziej twardo stapajacych po ziemi. Opanowanie nie należało do dobrych stron Jugrika: - Niby to krasnolud, a focha i psioczy jak cieknąca kobita. A żegnaj, żegnaj, na zdrów. Prychnał donośnie.
Zabójca momentalnie spojrzał na na człowieka, zacisnął szczęki i ruszył niespiesznym krokiem w stronę lalusia. - Nie bądź taki pewny siebie chłopczyku, wycedził, jeśli masz ochote przenocować sobie z tą parką to droga wolna, znajdzie sobie inne obozowisko, tyczy się to każdego z was - Dodał zwracając się do reszty, po czym znów spojrzał na Jurgena - Uważaj na to co mówisz człeczyno, bo źle skończysz.
- Ach, mówiłam ci, że to niezbyt grzecznie tak się wpraszać, ty nietaktowny gburze - powiedziała z uśmiechem kobieta, następnie zwracając się do drużyny - Przepraszamy zatem za najście, rozłożymy się nieopodal, gdzie nie będziemy przeszkadzać.
Sander wydglądał na nieco zakłopotanego ale bez słowa ruszył za towarzyszką.
-Rozumiem, krasnoludzie, że bardzo pragniesz by twoje bebechy rozplatał jakiś bandzior, ale kilku z nas w zasadzie chciałoby przezyć. Juz niedługo będziemy w środku nigdzie. Tak, zamiast dodatkowej pary rąk, mamy gówno. Powiedział Jurgen, dosyć cicho do krasnoluda.
- Nie bądź taki pewny człowieczku - Zabójca zbliżył się o kolejny krok spychając Jurgena do tyłu i spoglądając nieco w górę na niego i zaciskając dłoń na toporze. - Usiądź sobie i pozwól mądrzejszym od siebie zająć się gadaniem albo nawet Morr cię nie rozpozna kiedy z tobą skończe.
-Czcze groźby? “Pewny siebie”? Mądrzejszym? Ostatnie słowo było powiedziane lekko głośniej niz poprzednie. -To, że sie szuka śmierci nie znaczy, że umie sie ją zadawać. Ty też bacz na słowa, krasnoludzie.
- Wątpisz w to człeczyno? - Rzucił wściekły i spróbował trzasnąć trzonkiem topora w twarz Jurgena, jednak ten z łatwością się uchylił.
Virael, dotychczas siedzący nieco na uboczu obozowiska, wstał i podszedł do rozmawiających towarzyszy.
-Nie miałem najmniejszej ochoty się wtrącać w waszą dyskusję, ale niechętnie muszę przyznać rację imć Falgrimowi. Jak któryś z was, dzieci, ma ochotę wlepiać swoje gały w tą kobietę - droga wolna. Może faktycznie rozłożyli sie nieopodal, droga wolna. Tacy podróżnicy nie wróżą nic dobrego, szczególnie w naszej.. dość delikatnej sytuacji. Po chwili zadumy dodał jeszcze: - Okolica nie jest zbyt ciekawa, warto byłoby rozdzielić warty na całą noc. Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, wezmę pierwszą.
Po czym z powrotem udał się na swoje wcześniejsze miejsce.
Imbecyle. Pracuję z Imbecylami. Takie myśli zaśmiecały w tej chwili głowę Otta. Co nie znaczyło że nie wykorzysta sytuacji. Może napuści na siebie krasnoluda i elfa by mieć nieco śmiechu gdy jeden z nich będzie konał w kałuży krwi. Mamrotał przez chwilę pod nosem dźwięki których nikt nie mógł zrozumieć, po czym zapytał w miarę głośno, lecz tak by nowo poznani... przejezdni nie mogli ich usłyszeć:
- Czy nie jesteście zbyt ufni, panowie? Rozumiem wiele, ale polujemy na kulty chaosu. Zło czai się w każdej postaci. - to powiedziawszy cicho odszedł na bok, starając się przysłuchiwać konwersacji nowoprzybyłych i Hansa, myśląc który moment będzie odpowiedni by wkroczyć.
Kłócą się, wymieniają zdania, bluzgi, groźby, tymczasem Hans po prostu podszedł do nowoprzybyłych, którzy właśnie się oddalali. Ukłonił się grzecznie i zapytał:
- Czy mogę w czymś pomóc?
Następnie przywitał się uściskiem dłoni z mężczyzną i przeprosił go:
- Wybaczcie Pani nietaktowne zachowanie tej kompanii. Prości ludzie, brakuje im nieco ogłady. Nazywam się Hans. Hans Geistfreu. Proszę więc nie zrażajcie się do nich, zasiadajcie. Skąd przybywacie? - zapytał starając się rozluźnić atmosferę.
Kobieta wyraźnie się ucieszyła na dźwięk głosu Hansa, od razu się odwróciła i odkłoniła się wdzięcznie.
- Cóż, skoro tak stawiasz sprawę, Hans... Z miłą chęcią skorzystamy z oferty, podróżujemy sami już wiele dni z dalekiego południa... Interesy wzywają nas do Altdorfu.
- Do Altdorfu? - Hans uśmiechnął się szeroko.
- Więc mam dla was zarówno dobrą jak i złą wiadomość. Dobra, to to, że my również podróżujemy do stolicy naszego Imperium, a zła to ta, że... sami pewnie się domyślacie.
Szlachcic spróbował lekko sparodiować zabójcę trolli. Skorzystał z tego, że oddalili się nieco i wzrok kranoluda nie mógł ich dosięgnąć. O ile w ogóle był zwrócony w ich kierunku.
- Wspaniale - rzekł Sander - Arkadia bywała już męcząca, dobrze będzie pogadać z kilkoma zacnymi porządnymi chłopami, Hansie.
- Jeszcze czego! - oburzyła się rudowłosa - on chyba czeka na dobry moment żeby mi jakąś niedwuznaczną propozycję złożyć, opamięta się może przy was, bo wie, że nie ma szans, ha! - odparła, szturchając go w bok.
- Herr Sander z pewnością żartuje panienko Arkadio. Nie jest możliwe, aby kobieta o tak podnadprzeciętnej urodzie i wdzięku mogła u jakiegokolwiek … - tutaj obejrzał się i zerknął w stronę swoich kompanów, przekręcił oczyma, podniósł palec do góry jakby szukał odpowiednich słów.
- … jakiegokolwiek ludzkiego mężczyzny wywoływać negatywne odczucia.
W komplementach był chyba dość dobry... chyba...
Słysząc te słowa Arkadia schowała twarz w dłoniach. Po chwili, gdy już można było ją zobaczyć, widać był lekki rumieniec, który wpłynął na jej do tej pory blade policzki.
- Ach, Panie Hans... przesadza pan. Wystarczy tych uprzejmości już może na te pierwsze chwile, chodźmy do ogniska, chciałabym się nieco rozgrzać... - rzekła i ruszyła zwiewnym krokiem ku obozowisku.
- To żeś trafił, stary - powiedział Sander - uważaj, jeszcze jej się spodobasz, a to będzie katastrofa! - i wybuchnął gromkim śmiechem.
- Przyjacielu, toż to żadna katastrofa, tragedią było, gdy jakiejś magnatce się spodobałem. Bodajże... córce czy tam... siostrzenicy hrabiny Nuln. To była tragedia. O ile wiesz jak tamta kobieta wygląda... - Hans nieco się skrzywił jakby myślał o czymś obrzydliwym. Dawał wyraźnie znaki, że tamto wspomnienie nie należy do doświadczeń szlachcica z napiękniejszymi okazami urody.
Gdy już pożartowali ruszył do ogniska za Arkadią i pomógł nanieść drewna na noc. *
Krasnolud pchnął człowieka i odwrócił się, zobaczywszy parkę zbliżającą się do ogniska, ruszył w ich stronę ze znudzoną i poirytowaną miną. - Nie czujcie się zbyt pewnie, chyba zapominacie o tym co powiedziałem , nie zamierzam się powtarzać - rzucił w ich stronę podchodząc bliżej. - Jeśli ktoś ma coś przeciwko... - Wysyczał wznosząc jednoznaczcie topór.
- Kranoludzie odstąp od nas. Poszukaj sobie jakiegoś trola i na nim wyładuj swoje niespełnione potrzeby seksualne... - Hans rzucił w stronę zabójcy, Sander wyglądał na wojownika. W razie czego we dwóch... może wybronią się przed krasnoludem.
- Dość tego człeczyno... - Falgrim przyspieszył kroku unosząc topór tym razem nie próbując ogłuszyć przeciwnika trzonkiem, a ciąć na wysokości korpusu.
Hans wojownikiem nie był. Jednak takie zachowanie nie podobało mu się. Po prostu siedział dalej.
- I co? Zaciukasz mnie na śmierć gdy nie mam nawet ze sobą broni? Dalej krasnoludzie, plam swój honor. Wtedy nawet śmierć z ręki samego krwiopijcy Khorna nie zmaże twych win.
W połowie zdania człowieka, jeszcze bardziej rozjuszony Zabójca dopadł do niego i ciął na odlew dwuręcznym toporem, jednak Sander szybkim kopnięciem zbił topór Falgrima.
- Nie jesteście czasem z jednej ekipy?- rzekł twardo Sander - Daj spokój, zacny krasnoludzie, on ci nic nie uczynił.
Ryk wściekłości wydobył się z gardła krasnoluda, który teraz już rozjuszony do granic, wymierzył powrotne cięcie w przybysza.
Hans jedynie się uśmiechnął i popatrzył najpierw w górę tak jakby wymieniał z kimś uśmiech, a następnie ukłonił się Sanderowi. Widząc jednak jak zabójca odwraca się w stronę jego towarzysza Hans wstał i stanął za Falgrimem.
Nie wstając ze swojego miejsca, Virael zawołał do przybyszów: - Kimże jesteście, skoro tak bardzo zależy wam na pozostaniu tutaj? Jak widać... nie jesteście mile widziani. Dla własnego dobra, odejdźcie jak najdalej. Ten krasnolud robi do czego został stworzony i zapewne nikt nawet nie spróbuje go uspokajać. Parsknął śmiechem. - A Ty dziecko - zwrócił się do Hansa - przestań się w końcu ślinić na widok tej kobiety... jakież to żałosne.
Hans na słowa elfa się tylko uśmiechnął i pokiwał głową.
Otto był przez moment w szoku. Po chwili otrząsnął się z niego, ruszył się szybciej niż myślał że jest to możliwe i... uderzył Hansa prawym sierpowym prosto w twarz, po czym ryknął w jego kierunku.
- Nigdy więcej nie używaj imienia jednej z niszczycielskich potęg w mojej obecności, ty niekompetentny, niedorozwinięty kretynie! Zrób to jeszcze raz, a oberżnę ci jądra tępym nożem, upiekę je na wolnym ogniu i zmuszę cię byś je zjadł! Powinieneś wiedzieć lepiej.
Cios który zmierzał w kierunku Hansa i przybysza zatrzymał się zanim jeszcze się zaczął, krasnolud zerknął jak kolejny człeczyna dołącza się do bójki, bo nie mógł nazwać tego porządną bitką i zdziela gogusia pięścią, ryk wściekłości urwał się i po chwili, ułamku sekundy zabójca wybuchnął rubasznym smiechem. Spojrzał ponownie na przybyszy i uznał w myślach, że nie są warci jego topora, a ten kurdupel, cóż, są inne sposoby.
W tym całym zamieszaniu do środka zbiorowiska wcisnęła się rudowłosa kobieta, lekko rozsuwając na boki wszystkich, co ich rozpierała energia.
- Panowie - rzekła spokojnie - zaprzestańcie tej nierozsądnej bójki, nie chcemy, żeby nikomu cokolwiek się stało. Dajcie spokój, chodźcie. Zasiądźmy przy ognisku.
Hans na słowa Otta tylko się uśmiechnął. Taki mamy świat, demony istnieją, mroczni też istnieją. Co się kryć. Przecież nie przyjdą jak ich się zawoła. Śmieszny ten mieszczuszek.
Falgrim rzucił w stronę kobiety - Niczego się nie nauczyłaś? Żegnam. - jedną ręką wciąż dzierżąc broń, drugą zagarnął Otta i poprowadził do wozu - No człeczyno, musisz się ze mną napić.
Hans znów się uśmiechnął. Mimo sytuacji, która omal nie pozbawiła go życia był w dobrym humorze. Przez dłuższą chwilę milczał i patrzył się w niebo.
- No trudno, panie Hansie - wtrącił niezręcznie Sander - i tak za dużo rumoru narobiliśmy, Arkadia, idziemy - powiedział, łapiąc kobietę za ramię - Gdybyś chciał pogadać, będziemy niedaleko - nie brnąc w zbędne wypowiedzi, ruszyli ku swoim rzeczom.
Szlachcic jednie popatrzył na Sandera. Mężczyzna wyrwał go z zamyślenia.
- Gdybyście potrzebowali czegoś lub po prostu towarzystwa zapraszam do siebie. Ja jak narazie... - przerwał i podniósł palec...
- Ja idę się przejść po lesie... - gdy Sander i Arkadia odeszli, Hans jak powiedział tak zrobił. Po prostu po chwili wszedł między drzewa aby porozważać sobie...
Otto odetchnął głęboko, uspokajając się.
- Masz rację - powiedział w kierunku zabójcy - stanowczo muszę się napić. Ten idiota tak mi podpadł że jeśli zaraz się nie uspokoję, będę musiał go zabić w wyjątkowo brutalny sposób.
- Wy człeczyny jesteście zbyt porywcze - Oznajmił przemądrzałym głosem znawcy, co zabrzmiało wybitnie niestosownie w jego ustach, wykrzywił się dziwnie co musiało oznaczać uśmiech a broda mu się zatrzęsła. - W swoim czasie. Teraz piwo. - rzekł po czym zaczął przekopywać się przez zapasy w poszukiwaniu trunku.
Otto potrząsnął głową i odezwał się spokojnie.
- Nie chodzi tylko o jego zachowanie. To było niewiarygodnie głupie, ale mógłbym to ewentualnie wybaczyć. Ten... skończyły mi się określenia. Wypowiedział imię jednego z czterech bogów chaosu. Słyszałem opowieści. Nawet najgorsi z czcicieli chaosu boją się je wymawiać. To zwraca ich uwagę. Mamy szczęście. Normalnie skończyłoby by się to cięzkimi mutacjami dla niego i niewiarygodnym bólem dla nas.
- Ja tam nie narzekałbym gdyby pojawiło się kilka demonów - rzucił obojętnym tonem - Idealny przeciwnik... AHA! - Wyszarpnął dwa kufle, z czego jeden wcisnął Ottowi do ręki i nalał do pełna. - No to, do dna! - Łyknął zdrowo, opróżniając kufel stopniowo, po czym z pianą na brodzie beknął donośnie i westchnął krzywiąc się na smak ludzkiego sikacza ale mimo to dolał sobie więcej.
Otto również łyknął potężnie z kufla.
- Mam złe przeczucia do tych przejezdnych. Coś jest z nimi nie tak, choć nie potrafię dokładnie wskazać co. Mam tylko nadzieję że nie zapłacimy krwią za ich obecność.
Zabójca rzucił krótkie spojrzenie na dwójkę ludzi - Jeśli chcą krwi to chętnie im jej dostarcze - Zarechotał - Nie martw się człeczyno, nie tacy się trafiali.
Virael uśmiechał się patrząc na całą tą sytuację. Nie było tak źle... Choć nieco dziwnym jest, że najgłupszy z całego towarzystwa jest człowiek. W końcu to dzieciak, może być i tak. Po raz kolejny niechętnie uznał że krasnolud wcale nie jest taki zły... cóż, ja sobie towarzystwa nie wybierałem. Podszedł do pijącej dwójki i zapytał: - można się dołączyć? Jedynie wasza dwójka myśli tu jeszcze racjonalnie... i trzeźwo. Zaśmiał się. - Do celu naszej podróży nie jest wcale tak daleko. Przydałoby się opracować jakikolwiek plan działania w Roche.
Falgrim warknął coś niezrozumiale w kierunku elfa i wzruszył ramionami nie dodając nic więcej.

* * *

Jakkolwiek niezręczna była ta sytuacja, spośród drużyny tylko Darian i Hans zdawali się to zauważać. Para podróżników rozłożyła się tuż poza zasięgiem głosu, podczas gdy towarzysze odpoczywali nie niepokojeni przy skaczących płomieniach ogniska. Ten, kto pisał się na wartowanie, nie miał okazji się wykazać w żaden sposób. Jedynie Hans, gdy była jego kolej, podszedł do drugiego obozowiska, o wiele skromniejszego niż ich, lecz zastał podróżników śpiących jak zabici i wrócił do swoich.

Tuż przed świtem kompanię zbudziła nagła ulewa. Choć wszyscy skryli się pod prowizoryczną osłoną koron drzew, Jurgen, który pierwszy odczuł ciężką kroplę na swoim nosie, zauważył, że oberwało już niezły kawał chmury, droga poczęła już zamieniać się w bagnistą breję, a ich dach nad głową właśnie zaczął przeciekać. Prędko zbudził resztę towarzyszy, by ocalić od wilgoci, co się jeszcze dało. Arkadia i Sander już siodłali swoje wierzchowce, ale było widać, że czekają na nich. Gdy wszystko było gotowe, wyruszyli pośpiesznie, z dwojgiem jeźdźców u boku. Tym razem powożącym został Falgrim.
- Przed nami długa droga - oznajmił Sander, naciągając mocniej kaptur na głowę - Jak dobrze pamiętam, do Altdorfu mamy około półtora dnia drogi, żadnych siół po drodze nie licząc tych bezpośrednio przylegających do miasta. Popędź nieco te szkapy, to może będziemy tam jutro około południa. Rzygam tym deszczem, z radością powitam twardą zimę.... - odwrócił się do swej rudowłosej towarzyszki, prawdopodobnie coś powiedział, ale słowa porwał wiatr, deszcz i tętent kopyt.
- Co ty sobie myślisz, ty... - zaczął khazad - ale tamci już wdali się w galop i oddalali się powoli. Przez chwilę był zadowolony, że tamci zniknęli, ale im bardziej Falgrim mókł, tym mocniej musiał się opierać chęci popędzenia koni mimo tego, że niezbyt znał się na powożeniu. Koniec końców zdecydował się jednak postąpić za radą człowieka, kląc pod nosem siarczyście. Bądź co bądź jazda w ulewnym deszczu nie należała do przyjemnych. Impulsywnie zaciągnął lejce i ryknął "jazda!"...

Jeżeli jest coś gorszego od niewprawnego woźnicy szarżującego w rzęzistym deszczu, jest to krasnoludzki zabójca w roli woźnicy szarżujący w rzęzistym deszczu. Konie słysząc donośny ryk Falgrima wyrwały gwałtownie do przodu, pociągając krasnoluda brutalnie za sobą, skutkiem czego ten spadł z kozła w błoto i o mały włos nie został przejechany przez wóz, któym powoził. Słysząc miotane przez brodacza przekleństwa towarzysze wyjrzeli jeden po drugim z zadaszonej części w poszukiwaniu kłopotów, jednak ujrzeli jedynie Falgrima trzymającego się za ramię w błotnistym rowie. Virael ruszył pośpiesznie uspokoić konie, co udało mu się po chwili starań, następnie Jurgen i Otto ruszyli wciągnąć Falgrima do środka. Był cały w błocie i miał lekko obite ramię, ale nic więcej poza zranioną dumą mu się nie stało. Zniesmaczony Elf zajął miejsce krasnoluda na koźle i ruszyli dalej. Virael utrzymywał dobre, średnio forsowne tempo i był szczerze przekonany, że trzeba być totalną niezdarą, żeby coś zepsuć w takim prostym zadaniu.

Po południu ulewa przerodziła się w dobrze znaną wszystkim mżawkę, stąd dalsza podróż była chociaż nieco mniej nieznośna. Zmożeni nudą towarzysze drzemali w wozie podczas gdy Virael wiózł ich do celu. Demokratycznie zdecydowali się na jazdę również nocą.

Jasna połówka księżyca raźnie oświetlała drogę elfowi, gdy ten dostrzegł jeźdźca w oddali, podążającego w zgodnym z nimi kierunku. Po chwili jego bystym oczom ukazała się również ciemna sylwetka drugiej postaci, idącej pieszo tuż obok. gdy zbliżył się do nich wszystko stało się jasne.
- Ach, to wy, nareszcie! - wykrzyknęła Arkadia, odrzucając kaptur, choć i bez tego Virael mógł poznać ją po głosie.
- Co wam się stało? - odparł szorstko elf, zwalniając konie.
- Jej koń złamał nogę w tym bagnie i musieliśmy go zostawić - rzekł znużonym głosem Sander - sprawiłem mu szybką śmierć.
Hans, który nie spał wtedy, od razu wyjrzał zobaczyć, co się stało i jak to miał w zwyczaju, wkroczył do akcji.
- Jak dobrze się stało, żeśmy na was trafili! Prędko, wsiadajcie, mamy dla was miejsce z tyłu - jeszcze nie skończył mówić, a już prowadził Arkadię za rękę.
- Zaczekaj... - warknął Virael, namyślając się chwilę - Szlag... chyba nie mamy wyjścia. Tylko żadnych sztuczek. Weź pan chcecie od siebie i ładujże się, byle szybko.
Na całe szczęście Falgrim miał już dość przygód i spał jak kamień...

Do Altrofu dotarli dwa dni później, nieco przed południem. Najwyraźniej orientacja Sandera nie należała do najlepszych. W każdym dotarli na miejsce. Mniej lub bardziej chciani towarzysze podróży zabrali się z wozu tuż przy bramie, zasypując kompanów wylewnymi podziękowaniami, a ci ruszyli ku najbliższej karczmie. Zawitali więc do "Między Młotem a Kowadłem". Po załatwieniu przechowania wozu, ulokowali się w głównej sali. Jeszcze chwilę przedtem pusta, miała trzy ogromne niskie stoły z polerowanego drewna, a niski sufit sprawiał, że elf czuł się bardzo nieswojo mimo tego, że nie musiał się schylać. Za ladą stał czarnobrody khazad wycierający brudną szmatą brudne kubki. Druzyna spozyła pierwszy porządny posiłek od ładnych maru dni. Pierwszy cel został osiągnięty.
 
Ryder jest offline