Było ślisko jak diabli, a on akurat się rozglądał dookoła, zamiast uważać gdzie stawia stopy. Chwila nieuwagi i Mark poślizgnął się zjeżdżając po zboczu w dół, w ciemność. Starał się jakoś kontrolować upadek i nawet dobrze mu szło dopóki nie uderzył głową w pień. Potem … potem była ciemność.
A później krzyk, pisk, wizg. Wszystko na raz. Do świadomości nieprzytomnego mężczyzny przedarł się brutalnie dźwięk niepodobny do niczego innego. Świdrujący, nieznośny , wręcz bolesny.
Barrow gwałtownie otworzył oczy w następnej chwili nie mniej gwałtownie siadając. Odruchowo zatkał rękoma uszy i rozejrzał się całkiem już przytomnie by sprawdzić co tak wyje.
Wpierw dostrzegł mgłę, białą, gęstą, lepką, potem towarzyszy. Boone i Blackwood na coś się gapili. Spojrzał w tym samym kierunku i zamarł. Ku nim szedł ich kapitan. Zakrwawiony, poruszał się sztywno z rozdziawionymi ustami i czymś czarnym w środku. Mark zerwał się na równe nogi. Pamiętał tego Japońca i robale, które z niego wylazły. Paskudna śmierć. - Dajcie mi karabin! – krzyknął zdenerwowany do towarzyszy.
W tej chwili w krzakach coś się poruszyło i usłyszeli kolejny wizg. Tym razem Selby nie zasłonił uszu, ale i tak poczuł jak ścierpła mu skóra, a twarz wykrzywiła mu się z bólu. - Sir. Co się z Panem dzieje, Sir? – spytał zupełnie zdezorientowany.
Kapitan mu nie odpowiedział kontynuując marsz. - Sir proszę się zatrzymać!
Sanders go nie słuchał. - Boone, Blackwood jeśli kapitan Sanders zrobi jeszcze jeden krok macie postrzelić go w nogi. – powiedział wyraźnie. - To rozkaz. – stwierdził mając w duchu nadzieję, że przełożony się jednak zatrzyma, albo przynajmniej coś powie.
Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 25-04-2012 o 09:02.
|