Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2012, 11:27   #105
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Morderstwo

To były ciężkie drzwi z bretońskiej dębiny doskonale dopasowane do framug, by nie przepuszczać nieprzyjemnych zapachów do sypialni. Klamka okrągła, zdobiona. W krztałcie gałki z wyrysowaną nań różą. Zarówno Sylwia jak i Dietrich raz widzieli taką okrągłą na oczy. Sylwia w jednej z rezydencji w Talabheim. Dietrich w domu Fritzena.

Sprężyna w środku łagodnie ustępuje gdy dziewczyna przekręca klamkę. Bez jednego skrzypnięcia. Doskonała robota. Drzwi uchylają się bezgłośnie. Najpierw bardzo nieznacznie tworząc cieniutką szparę. Dwójkę zamachowców dosięga słabe światło niezgaszonej lampki olejnej. W sypialni panuje cisza. Drzwi uchylają się szerzej opierając się na koniec o niewielki kredens stojący przy ścianie za nimi. Pierwszy wchodzi Dietrich. Omiata wzrokiem pomieszczenie dzierżąc pewnie brzeszczot w prawej dłoni.

Nie była to typowa robota. Była brudniejsza niż jego dotychczasowe. Nasuwała nieprzyjemne skojarzenia. Ochroniarz miał jednak za sobą już sporo lat. Opasły jak żebracza torba bagaż wspomnień i przejść. Nie dawał się ponieść emocjom.

Najuważniej spogląda na wielkie łoże z baldachimem stojące przy przeciwległej ścianie. Na nie i na śpiącego w nim mężczyznę. Podany przez Buamana rysopis pasuje. To Johannes Teugen. Zdaje się spać snem człowieka pobożnego i sprawiedliwego. Bogatego. Spokojnym i twardym. Przystojnym obliczem skierowanym ku górze. Nakryty po samą brodę pierzyną i w czystej, białej szlafmycy i materiałowym nawąśniku. Twarz ma już nieco zniszczoną. Pokrytą zmarszczkami. Nieco bladą. Na dolną wargę bardzo nieznacznie nasunięte są czubeczki białych kłów. Sylvia również wchodzi do środka. Powoli, zgrabnym kocim krokiem zbliża się do Dietricha. W jej dłoni nóż o długim ostrzu, po którym błąkają się odbicia niezgaszonej na noc lampki do czytania.

Ustalili kto to zrobi jeszcze wcześniej. Być może coś mówiło jej jakimś wewnętrznym głosem, że to nie będzie możliwe. Albo że wystarczy po prostu wejść na ścieżkę, która prowadzi do właściwego celu i poczekać. Aż ścieżka sama do niego doprowadzi. Być może dlatego chciała zabić go osobiście.

Nóż jest leciutki. Sylwia podchodzi bliżej łóżka. Z prawej strony. Dietrich z lewej. Przysłania tym samym mizerne światło lampki na stoliku koło łóżka. Przez twarz Teugena przebiega krótkotrwały grymas. Sylwia waha się. Dietrich patrzy na nią wyczekująco. To młoda dziewczyna. Mogłaby być jego córką. Stoi i patrzy na emocje na jej twarzy. Sylwia jakby wyczuwając to powoli wyciąga nóż i zbliża go do gardła Teugena. Stal jest już o milimetry od grdyki kupca.

Ale jeszcze nie teraz. Nie tak się umówili.

Dietrich kładzie mocno lewą rękę na ustach śpiącego. Teugen otwiera gwałtownie oczy podrywając się nieco na łóżku. Pod stalą noża pojawia się czerwony ślad po niegłębokim skaleczeniu. Mężczyzna rozumie argument, uspokaja się. Dietrich zabiera dłoń.
- Mam pieniądze - Pierwsze słowa Teugena. Ma dźwięczny głos. Mocny. Charyzmatyczny - Dam wam ile chcecie.
Lęk w jego oczach. Dietrich widział już nieraz podobny lęk. Wie, że kupiec będzie współpracował. Przynajmniej na razie. Podkręca stojącą obok lampę i siada na łóżku by w razie potrzeby móc prędko spacyfikować Teugena. Jego wzrok zatrzymuje się na książce leżącej na nocnym stoliku. Jest nieopisana z papierową zakładką w środku. Obok niej inkaust i pióro gęsie. Wzrok kupca podąża za jego wzrokiem. Ochroniarz sięga po książkę. Otwiera.
- Gdzie Steinhagerówna? - głos Sylwi. Ciężko poznać jak daleko od granicy załamania.
- Na dole. W piwnicy.
- Zamknięta? Pilnowana?
- Klucz jest w szufladzie. Służby nie ma.
- Łżesz -
nóż unosi podbródek heretyka.
- Przysięgam! Nie ma ich odkąd straże pilnują domu!
Potem zapada cisza. Nie ma więcej pytań. Pozostało już tylko jedno do zrobienia. Teugen patrzy na Sylwię. Jest coś w jego oczach. Jakaś siła. A może po prostu nadzieja? Patrzy. I ona nagle dostrzega to. Jak nadzieja zaczyna błyskawicznie topnieć jak wosk. Do mózgu Teugena dociera prawda.

Ostatnia sekunda. Grymas złości na twarzy Sylwii. Teugen wyrywa spod kołdry rękę by złapać i odepchnąć nóż. Dietrich upuszcza książkę. Na łóżko. Trzyma tylko zakładkę. Rozłożoną. Wyciąga gwałtownie rękę do Sylwii. Na jego twarzy sprzeciw. Zgrabna dłoń dziewczyny wykonuje mocny stanowczy ruch. Z gardła Teugena tryska krew, a kupiec zaczyna głośno charczeń chlapiąc nią na oboje oniemiałych zamachowców. Dietrich pierwszy odzyskuje rezon. Łapie Teugena za szyję. Chce zatamować krwawienie. Szafirowe oczy mistrza gildii kupieckiej niemal wpijają się w niego uczepiając go jakby sam był życiem. A to po chwili zaczyna z nich stopniowo uchodzić. Sylwia odsuwa się. Upuszcza nóż. Zamiera gdy ochroniarz opuszcza zwieszoną głowę nad dogorywającym kupcem.
- Pomyliłam się... - szepcze dziewczyna.
- Nie. W porządku. To on. Chodźmy po Steinhagerównę. Weź klucz.
Wstaje i chowa do kieszeni kurtki zakładkę i książkę.
Johannes Teugen nieruchomieje już całkiem i umiera.

***

Piwnicę niektórzy mogliby nazwać małym skarbcem. Nie było w niej co prawda ani żadnych drogocennych klejnotów, w skrzyniach, ani miechów pełnych złota. Nawet nie można było uświadczyć niczego co znawcy sztuki, czy mogli mogliby uznać za cenne. Przepych Teugena wyrażony był tu zupełnie inaczej. Obszerne piwniczne pomieszczenie pełne było wysokich po sam sufit stojaków i szaf. W tych pierwszych spoczywały przykurzone butelki z wszelakiego rodzaju trunkami. Dominowały głównie wina, ale obyty w temacie Dietrich nie mógł nie zauważyć również flaszek z brandy, bretońskim burbonem, czy rakiją z księstw granicznych. W szafach spoczywały gąsiorki i beczułki najprawdopodobniej z tymi samymi trunkami. Ciężko było stwierdzić, czy kupiec był aż tak wielkim koneserem, czy może tak często partnerzy obdarowywali go podobnymi prezentami licząc na przychylniejsze oko. Tak, czy owak, szaf i stojaków takich było z bodaj dziesięć. Poza nimi w piwnicy składowano starsze meble i poukładane na nich popakowane skrzynie z wymienionymi dawno przedmiotami domowego użytku. Były tu również drzwiczki do spiżarki i stare okratowane wrota wiodące zapewne do kanałów.

Steinhagerówna leżała na ładnym, acz bardzo starym łóżku, które zapewne znalazło już nowszego zmiennika i dlatego wylądowało w piwnicy. Miała na oko najwyżej czternaście lat. Była bardzo blada, ale oddychała. Na stoliku obok leżała taca z dzbankiem pełnym wody i fiolką zawierającą jakąś substancją o nieprzyjemnie ziołowym zapachu. Dziewczynka nie była związana.

Dietrich wziął ją na ręce i niemal w tym samym momencie oboje z Sylwią usłyszeli kroki na górze. Ktoś chodził po domu Teugena. Dość pośpiesznie. Sylwia nie była pewna, ale chyba po chwili poczuła zapach spalenizny dochodzący z góry. Nie traciła czasu. Dopadła do drzwiczek wiodących w kanały wysupłując z kieszeni wytrych. Ochroniarz przerzucił sobie młodą Różę przez ramię. Nie było to zapewne dla niej wygodniejsze, ale wolał być przygotowany na długi forsowny bieg.
- Idą tu - szepnął gdy słyszalnie drgnęły drzwi do piwnicy.
- Słyszę - Sylwia nie potrzebowała pośpieszania. Dlaczego nadal nie wymieniła tego powykręcanego wytrychu? Ręką nieco zbyt pośpiesznie manewrowała przy masywnym zamku, którego starość wyraźnie działała na jego korzyść.
Drzwi na górze skrzypnęły, a po odległych od dwójki włamywaczy o niecałe dziesięć kroków schodach, ktoś zaczął pośpiesznie zbiegać. Dietrich dobył miecza wolną ręką. Mężczyzna, którego zobaczył był wysoki. Czarne włosy były zdecydowanie za długie jak na modę miejską, a pociągła chuda twarz o zapadniętych policzkach przywodziła na myśl człowieka jakby schorowanego. Sposób poruszania się jednak i uniesione kąciki ust wyraźnie podpowiadały, że ten przeciwnik nie czuje słabości. Gdy zobaczył Dietricha na jego twarzy zagościło wpierw na krótko zaskoczenie, a potem już tylko chytry uśmiech. Wzniósł obie dłonie przed siebie.
- Sylwia... - ochroniarz stanął przed dziewczyną.
- Juuuż... jest! - krzyknęła dumna z siebie i po tych słowach padła.
Coś uformowało się w dłoniach czarnowłosego i minąwszy Dietricha uderzyło w złodziejkę, która przewróciła się na podłogę. Wyważony zamek drzwi wiodących do kanałów puścił, a drzwi pchnięte przez upadającą Sylwię otworzyły się wpuszczając do piwnicy odór kanałów.
- Tcherny! Klisch! - na te słowa czarnowłosego po schodach zaczęło zbiegać do piwnicy dwóch innych. Na ich wsparciu jednak kończyć nie zamierzał - Straaaaaaaże!


***


Gottri dowiedziawszy się, że rogaty umarł, spał dużo spokojniej. Nie chrapał i nie jęczał już przez sen. Wręcz można było pomyśleć, że umiera. Spał jednak po prostu. Jak ktoś kto od lat nie spał. Ani Konrad, ani Gomrund nie niepokoili go więc czekając tylko na to, tudzież tego, kogo los przywiedzie do ich celi. Bo, że długo tu nie zabawią to wiedzieli napewno. Nim jednak to się wydarzyło, ocknął się w końcu Erich. Wozak wpierw zdziwił się na widok brudnych opatrunków jakie miał na stopach, ale wspomnienie potwornych butów jakie mu oprawca założył tak o na dzień dobry wróciło bardzo szybko i równie intensywnie. Nie pozostało więc ich trójce nic innego jak czekać.

Drzwi do celi otworzyły się niezbyt prędko. Gomrund zmrużył ślepia i zacisnął dłonie na obręczach wiadra zezując na przybysza. Nie był to ani strażnik więzienny, ani oprawca. Wyglądał bardziej na gwardzistę ratuszowego i co ciekawsze sprawiał wrażenie nieznacznie nerwowego.
- Chodźcie za mną - powiedział po czym zdjął z pasa naręcze z kluczami i wybrał jeden z kluczy - Prędko! Nie ma chwili do stracenia.
Podnieśli się z podłogi wpierw niezbyt prędko. Pierwszy uczynił to Erich stęknąwszy trochę gdy ciężar jego ciała spoczął na obolałych stopach. Gwardzista nie czekając wręczył mu czarny wór zgrzebny z kapturem i rozkuł jego kajdany.
- Zakładaj. I ty też - wskazał dłonią Konrada i rzucił mu drugi worek. Dopiero potem spojrzał na Gomrunda - A ty na nosze panie krasnoludzie. To stroje braci żałobnych Morra. Zdarza się, że tu bywają. Będziesz za trupa robił. No szybciej żeż...

Nie przyglądali się za bardzo drodze przez lochy jaką prowadził ich gwardzista. Konrad i Erich z nasuniętymi kapturami na nosy bardzo starali się nie podnosić głów ilekroć ktoś ich mijał. A i taszczenie ciężkiego jak wół krasnoluda również nie sprzyjało rozglądaniu się. Obaj byli młodzi i silni, ale po tak źle spędzonej nocy, krople potu szybko wystąpiły na ich czołach. Sam Gomrund zaś mógł tylko leżeć i oglądać co najwyżej zarzucony na niego całun grobowy.
- Wasz proces na rozkaz nowego przewodniczącego rady miejskiej Edmunda Haagena - mówił cicho gwardzista gdy akurat nikogo blisko nie było - miał się odbyć dziś. Nie miał mieć jednak większego znaczenia. Przygotowana jest też egzekucja. Macie szczęście, że kapitan nie jest przekonany o waszej winie.
Dużo więcej nie zdążył powiedzieć, bo zbliżyli się do drzwi zza których wyraźnie docierało światło dniejącego poranka. Miejskie powietrze Bogenhafen, które zza nich tchnęło również wydało się teraz o wiele przyjemniejsze.
Gwardzista wymienił kilka zdań z pilnującymi drzwi strażnikami i po chwili byli już na zewnątrz gdzie podstawiony czekał powóz żałobników. Na nim woźnica i dwie postaci.
- Do następnego - rzekł krótko żołnierz, po czym wrócił do budynku zostawiając Konrada i Ericha z Gomrundem na noszach na zewnątrz.
Jedna z postaci z wozu, ta wyższa i tęższa zeskoczyła na ziemię i pomogła dwójce młodzieńców wstawić nosze na wóz.
Po chwili ruszyli ulicami budzącego się do życia miasta, a ze spoczywającego na dnie wozu Gomrunda w końcu ściągnięto całun. Odchylone zostały też nieco dwa kaptury nieznajomych na wozie.
- Długa i ciężka noc, co chłopcy? - Greta Harkbokka mimo niewybrednego żartu wyglądała bardzo poważnie - Pojedziemy do świątyni. Tam coś zjecie, odpoczniecie i ustalimy co dalej. Kapitan do tego czasu postara się odzyskać wasz ekwipunek.
Sprenger z początku nie odpowiedział. Skinął tylko głową.
- Wybaczcie, że musieliście przez to przejść - powiedział w końcu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 25-04-2012 o 11:30.
Marrrt jest offline