Mgła powstała niemal w ciągu minuty. Widział podobne zjawisko w Forcie Lauderdale na bagnach Louisiany, gdzie katowali ich i gonili po poligonach całymi tygodniami. Ale tam było to ograniczone do torfowisk. Wilgotność, podniesiona temperatura promieniami słońca dawała pasma mgły białej jak mleko. Ale nigdy w ciągu jednej chwili i nigdy na tak dużym obszarze. Boone rozglądał się przeczuwając w kościach, że zaraz coś rypnie. Jakby mieli za mało wrażeń na tej przeklętej misji.
Kiedy Barrow drgnął i otworzył oczy Boone szarpnął się i w odruchu wymierzy w niego broń. Pamięć komórkowa, instynkt. Nigdy nie próbował go nawet hamować, instynkt jest dobry. Zaraz opuścił lufę ku ziemi i przypatrzył się uważnie sierżantowi. Kiwnął głową i oddał mu jego Garanda którego niósł przewieszonego przez ramię.
Potem zaś wibrujący dźwięk przeszył okolicę. Sanders. Boone od razu po słowach Barrowa patrzył na kapitana przez celownik. W nogi? Kapitan... przecież on i Doc widzieli jego ranę. To było postrzelenie w czoło. Centralne. Nie żadne otarcie, muśnięcie w skroń czy rykoszet. Zaraz powrócił myślami do gooka z pająkami w bebechu. Do grubasa na którego zerknął przelotnie, niemal rozerwanego na strzępy przez ciężki sprzęt Jokera. Cofnął się krok.
Przeniósł cel na głowę oficera. To... to był odzew? Tam z krzaków? Coś odpowiedziało na nieludzki wrzask który wydarł się z ich dowódcy?
Zacisnął dłoń na snajperce i cofnął się kolejny krok. Jak Blackjack postrzeli go w nogę a ten dalej będzie szedł na nich, po kolejnym kroku Boone rozwali mu czaszkę w drobny mak. Miał tylko jeden strzał, przeładować może nie zdążyć, wolał wykorzystać go skutecznie. Pytanie czy to go zatrzyma... Poprzedni gook dostał bagnetem w serce i nożem po gardle i było mało. Oh Lord, gdzie myśmy trafili? |