Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2012, 16:00   #111
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
"Jeżeli zobaczysz coś, co nie powinno istnieć, nie istenieje" - przypomniał sobie słowa staego kolegi z Kanady, nim Noltan z niej uciekł.

Mroczny, mglisty potwór nie mógł istnieć, więc nie istniał. To stres, lęk, adrenalina. To wszystko spowodowała jakąś grupową halucynację. A może to jakiś gaz? Halucynogenny? W czasie pierwszej wojny światowej go używali, japsy też mogły z niego korzystać.

Tak, to był dobry sposób na stres. Nie myślenie o tym, co nie jest w stanie Cię zabić. A dym nie atakował, o wiele bardziej wystraszył go szczek japsów za plecami. Chwycił mocniej kolesia którego niósł i przyśpieszył w kierunku ruin.

Chciał się w nich znaleźć, wleźć jak najwyżej i złapać ten cholerny sygnał, nawiązać kontakt z lotniskowcem. Albo chociaż jakiś nalot, ostrzał ze statków na tych szczekających za nimi. Miał dość tej przeklętej wyspy. Na wszelki wypadek, jadnę kulę od rewolweru, po drodze, luzem schował do kieszeni munduru. Jak już nie będzie nadziej. Na nic.

Cały czas miał przed sobą ten omam, i skoro japsy mają taki gaz, bał się tego, co jeszcze na nich szykują.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 25-04-2012, 20:36   #112
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Mgła powstała niemal w ciągu minuty. Widział podobne zjawisko w Forcie Lauderdale na bagnach Louisiany, gdzie katowali ich i gonili po poligonach całymi tygodniami. Ale tam było to ograniczone do torfowisk. Wilgotność, podniesiona temperatura promieniami słońca dawała pasma mgły białej jak mleko. Ale nigdy w ciągu jednej chwili i nigdy na tak dużym obszarze. Boone rozglądał się przeczuwając w kościach, że zaraz coś rypnie. Jakby mieli za mało wrażeń na tej przeklętej misji.

Kiedy Barrow drgnął i otworzył oczy Boone szarpnął się i w odruchu wymierzy w niego broń. Pamięć komórkowa, instynkt. Nigdy nie próbował go nawet hamować, instynkt jest dobry. Zaraz opuścił lufę ku ziemi i przypatrzył się uważnie sierżantowi. Kiwnął głową i oddał mu jego Garanda którego niósł przewieszonego przez ramię.
Potem zaś wibrujący dźwięk przeszył okolicę. Sanders. Boone od razu po słowach Barrowa patrzył na kapitana przez celownik. W nogi? Kapitan... przecież on i Doc widzieli jego ranę. To było postrzelenie w czoło. Centralne. Nie żadne otarcie, muśnięcie w skroń czy rykoszet. Zaraz powrócił myślami do gooka z pająkami w bebechu. Do grubasa na którego zerknął przelotnie, niemal rozerwanego na strzępy przez ciężki sprzęt Jokera. Cofnął się krok.
Przeniósł cel na głowę oficera. To... to był odzew? Tam z krzaków? Coś odpowiedziało na nieludzki wrzask który wydarł się z ich dowódcy?
Zacisnął dłoń na snajperce i cofnął się kolejny krok. Jak Blackjack postrzeli go w nogę a ten dalej będzie szedł na nich, po kolejnym kroku Boone rozwali mu czaszkę w drobny mak. Miał tylko jeden strzał, przeładować może nie zdążyć, wolał wykorzystać go skutecznie. Pytanie czy to go zatrzyma... Poprzedni gook dostał bagnetem w serce i nożem po gardle i było mało. Oh Lord, gdzie myśmy trafili?
 
Harard jest offline  
Stary 25-04-2012, 21:05   #113
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cicho wszędzie.
Upiornie budynki dookoła.
Zaciskając dłonie na karabinie Harikawa przyczaił się przy wejściu do jednego. Ciężar trzymanej broni dodawał mu otuchy. A otucha była mu potrzebna.
I to bardzo.
Harikawa patrzył w mrok ogarniający świątynię, słyszał wszak słowa i próbował zlokalizować znajdującego się w środku Viggona.
Słyszał odgłos mowy, dziwnej ale jednak mowy. Był jednak pewien, że to nie jest francuski.
Mógł wkroczyć do środka, mógł się odezwać do Samuela po imieniu. Ale coś go powstrzymywało.
To miejsce, ciemne i puste. Te słowa niepokojące. Ten głos... nie pasujący do śpiewnego akcentu Francuzika. W świątyni był ktoś jeszcze?
Mrok nie pozwalał rozejrzeć. Nie pozwalał stwierdzić, czy kryją się jacyś wrogowie. A nawet ilu ich jest. Słowa których nie rozumiał, w języku którego nie znał, wypowiedziane głosem którego nie rozpoznawał.
To zaczęło działać mu na nerwy.

Yametsu się bał. Ten budynek i ta sytuacja go przerażała. Bał się ruszyć do przodu, bał się odezwać.
Nie wiedział co robić, siedząc przyczajony przy wejściu do budynku.
Czuł niemal pod skórą, że coś było tu nie tak. I zachowanie Viggona. I te dźwięki przypominające mowę.
-Chrzanić to.- mruknął do siebie Yametsu. Był sam, na wrogim terenie. Nie zamierzał się narażać na śmierć przez wybryk Samuela.
Zapamiętał gdzie znajduje się budynek i ruszył powiadomić sierżanta o sytuacji. Miał w nosie czy spotka go za to jakaś dyscyplinarka, czy też zostanie uznany za tchórza.
Yametsu Harikawa nie zamierzał wchodzić do mrocznej świątyni nie mając za sobą co najmniej dwóch ludzi wsparcia.
Upewniwszy się, że na pewno znajdzie ten przybytek, Tongue zaczął wycofywać się ostrożnie w stronę w swoich ludzi z zamiarem powiadomienia Collinsa o sytuacji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-04-2012 o 21:16. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 26-04-2012, 12:14   #114
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Struchlała na dźwięk samochodowego silnika. W pierwszym obronnym geście Sally Dean opadła nisko na klęczki jakby co najmniej pasażerowie przemykającego gdzieś w pobliżu pojazdu mogli ją wypatrzeć przez gęstą zasłonę mgły i roślinności.
Nigdzie się nie wybierała. Po pierwsze kierunek z którego dobiegał warkot silnika pozostawał ciężki do określenia. Po wtóre wyspa należała do Japońców więc to zapewne oni korzystali z naziemnego transportu. Nawet jeśli gdzieś w okolicy włóczyli się Amerykanie było mało prawdopodobne, że dysponowali własnymi pojazdami a nawet jeśli udało im się jakiś przejąć to nie urządzaliby sobie głośnej przejażdżki po terenie wroga.

Sally podniosła się dopiero gdy dźwięk rozpłynął się całkowicie w ciszy poranka. Zaczerpnęła kilka głębszych haustów powietrza aby uspokoić galopujące serce.
- Ja... - zaczęła niepewnie łamiącym się głosem - bym sugerowała żeby trzymać się z dala od dróg, pojazdów czy zabudowań. Jedyna szansa żeby się stąd wydostać to znaleźć amerykańskich żołnierzy. Nie mamy pewności, że jacyś tu jeszcze są, ale... - nadal ciężko jej szło wysławianie się jakby od dawna nie musiała jasno precyzować myśli. - Jeśli mgła opadnie możemy odnaleźć możliwie wysoki punkt terenu... Rzucić okiem z góry na okolicę. Może uda się zlokalizować bazę Japończyków, zyskać jakiś całościowy ogląd albo dostrzec ślad Amerykanów.
 
liliel jest offline  
Stary 26-04-2012, 18:50   #115
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
... to niemożliwe. Mógł wpatrywać się w Sandersa z tym samym osłupieniem przez godzinę za godziną, ale to nie zmieniłoby niczego. To nadal było niemożliwe. Jedno spojrzenie w czarną otchłań, którą pozostawił po sobie pocisk i wszystko stawało się przejrzyste jak nigdy - to kurwa niemożliwe!

Człowiek z taką raną nie miał prawa podnieść się z ziemi. Co dopiero krzyczeć i chodzić. Blackwood obserwował wszystko znad uniesionej wysoko lufy pistoletu i już był niemal gotów przycisnąć spust do oporu, kiedy odezwał się Selby.

Prawdę powiedziawszy musiał chwilę zastanowić się czy przypadkiem nie zignorować rozkazu sierżanta. Ostatecznie ledwie odzyskał przytomność po poważnym uderzeniu w głowę. W gruncie rzeczy łatwo byłoby podważyć jego zdolność do pełnienia obowiązków. Nawet jeśli nie, mógł też zrzucić wszystko na ten przerażający krzyk, od którego po plecach wciąż przechodziły mu dreszcze. To cholerstwo zagłuszało nawet jego własne myśli, co dopiero głos kolegi z oddziału.

Chwila zastanowienia na szczęście pozwoliła mu na nowo zacząć myśleć jak żołnierz. Nawet jeśli przypadkiem i z zupełnie innych pobudek, Selby miał rację. Skoro taka rana w głowie nie była zdolna go zatrzymać to nawet cały magazynek wystrzelony z Colta również nie przyniesie zamierzonego rezultatu.

Dlatego obniżył nieco lufę, odczekał chwilę, wypuścił powietrze z płuc i wystrzelił. Dwukrotnie, po jednej kuli na każdy staw kolanowy.
 
Cas jest offline  
Stary 26-04-2012, 18:51   #116
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zdecydowanie był człowiekiem można powiedzieć cywilizacji. Nie, żeby stronił od natury, ale jego środowiskiem naturalnym było miasto. Las a właściwie dżungla przesycona oparami mgły, wilgocią i zapachem zbutwiałego drewna, nie było to miejsce w którym mógł się czuć dobrze. Ucieszył go odgłos jadącego samochodu.
Obawy Sally były jak najbardziej uzasadnione to z pewnością byli Japończycy, ale oddalać się od drogi było nonsensem.

- Myślę, że prędzej trafimy na Jankeskich żołnierzy kierując się w stronę jakiś instalacji wojskowych. Trzymajmy się drogi, ale w rozsądnej odległości. W lesie się pogubimy.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!

Ostatnio edytowane przez Hesus : 26-04-2012 o 19:01.
Hesus jest offline  
Stary 26-04-2012, 21:15   #117
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Boone, Blackwood, Selby


Trójka żołnierzy widziała coś, czego nie dało wyjaśnić się w żaden sposób. Inni na ich miejscu pewnie zesraliby się w gacie ze strachu i zwiali, gdzie pieprz rośnie. Inni może tak, ale nie oni. Nie marines.

Krzyki sierżanta Selby’ego nic nie dały. Oficer szedł nadal prosto na trójkę podkomendnych.

Pierwszy strzelił Blackwood. Dwukrotnie. Mierząc prosto w kolana idącego oficera. Za pierwszym razem – o dziwo – spudłował. Druga kula jednak zmieniła staw kolanowy kapitana w krwawiącą gęstą krwią miazgę. Amerykański oficer z kulą w głowie, zachwiał się, ale szedł dalej, powłócząc okaleczoną kończyną. Sanitariusz nie miał wyboru. Poprawił, tak jak planował, w to kolano, do którego nie trafił. Tym razem celniej, lecz i druga paskudna rana nie powstrzymała kapitana.

Boone nie miał wyjścia, tym bardziej, że z krzaków, z których usłyszeli drugie wycie, wynurzał się kolejny kształt. Strzelił celując prosto w czaszkę kapitana. Pocisk zrobił potężną dziurę w głowie ich dawnego dowódcy. Bryznęła krew i wtedy, w powstałej dziurze, wyraźnie ujrzeli jakiś przypominający wielkiego pająka, czy też małą kałamarnicę kształt, który .. wyskoczył na ziemię.

Oślizgłe, czarne stworzenie, nadspodziewanie zwinnie przebierając mackowatymi odnóżami, w sposób wzbudzający w ludziach jakąś podświadomą odrazę, próbowało skryć się w rozpołowionym cielsku grubasa.

Z krzaków wyszedł japoński żołnierz w brudnym , podartym, zakrwawionym mundurze. Wyglądało na to, że seria z ciężkiego karabinu podziurawiła go jak sito. Jednak, podobnie jak kapitan, nie zważając na to, że jest martwy, japończyk człapał w ich stronę. Co więcej – pozbawiony prawie połowy głowy Sanders nadal nie przestawał pełzać w ich stronę.





Dempsey, Dean, Yoshinobu, Wickham, Webber


Odgłosy pracy silnika ucichły, pochłonięte przez zamgloną dżunglę.

Tylko dwójka ocalonych jeńców wyraziła swoją opinię, co do dalszych planów. Ronald i Sally. Sakamae siedziała cicho, bo nie czuła się liderem grupy, natomiast Michelle Webber i Natasha Wickham siedziały dziwnie cicho.

Mgła pośród drzew zdawała się robić coraz gęstsza, jakby dżunglę zanurzono w gęstym, lepkim oparze.

Widoczność stawała się coraz gorsza. Powoli zaczynali odnosić wrażenie, że nawet w zimnej porze przedświtu teren był lepiej widoczny.

Chcieli ruszać dalej, odszukać drogę, po której musiał poruszać się samochód i trzymając gdzieś w jej pobliżu, ale tak, aby nie rzucać się w oczy potencjalnym żołnierzom japońskim. Na razie jednak musieli zebrać siły.

W końcu odsapnęli na tyle, że mogli spróbować zrealizować swój plan. Powoli, ostrożnie, trzymając się możliwie blisko siebie, znów zapuścili się w zamgloną dżunglę. W świat pełen dziwnych, stłumionych przez mgłę odgłosów – nieprzyjazny, mroczny i na swój irracjonalny sposób przerażający.

Kierowali się bardziej wspomnieniem tego, z której strony słyszeli samochód, niż zmysłami. Przedzierając się przez chaszcze, omijając liczne wykroty i doły, narażając na połamanie nóg lub inne nieszczęście.

Gdzieś, po kilku minutach, zorientowali się, że Webber gdzieś znikła. Zgubiła się we mgle. Ich położenie wcale nie było lepsze. Stracili poczucie kierunku i już teraz nie mieli pojęcia, z której strony słyszeli pojazd.





Webber

Jasna cholera!

Zgubiła się! Zgubiła się w tej przeklętej, gęstej jak zupa, mgle. Przed kilkoma chwilami była pewne, że idzie za resztą ocalonych, a teraz ... teraz nawet nie wiedziała gdzie idzie i gdzie są ludzie, z którymi uciekła z więziennego statku.

Przez chwilę sparaliżował ją strach. Panika osamotnionego, narażonego na ataki zwierzątka stadnego. Ale szybko stłumiła w sobie te myśli.

I wtedy, gdzieś pośród mgły wyczuła jakieś poruszenie. Znów zalała ją fala strachu, podobnie jak na plaży.

Instynkt odziedziczony po przodkach kulących się ciemną nocą w jaskini ostrzegał ją, że gdzieś tam, pośród mgły poluje jakiś drapieżnik. Że jest na tropie. Na jej tropie.





Collins, Noltan, White, Summers, Harikawa


Działanie grupki można było nazwać jedynie słowem „chaos”. Co prawda, nikt nie uciekł, ale w szeregach żołnierzy zapanował zamęt.

Noltan oddalił się od grupy, kierując w stronę ruin i targając oszołomionego szeregowego Sandsa. Summers padł na ziemię, kierując lufę karabinu mniej więcej w stronę, skąd dochodziły japońskie okrzyki. White wziął się w garść i wrócił do oddziału. Collins zamarł, nie bardzo wiedząc, co przed chwilą się stało. Niedźwiadek pełzał w błocie, starając się chyba odszukać jakąś kryjówkę.

Kawałek dalej Harikawa wyszedł z ruiny. Z ciemności prosto we mgłę. Gęstą i wypełniona krzykami zarówno japońskimi, jak i amerykańskimi.

Z mgły wynurzył się charakterystyczny kształt Noltana targającego zarówno radiostację, jak i rannego kolegę. Reszty ludzi nie było widać.

Za to wyraźnie słychać było krzyki Japończyków.

Ci, którzy znali język wroga, mogli zrozumieć słowa.

- Uciekajcie stamtąd, Janki! Szybko!

I te same okrzyki słabym angielskim.

- Go Yanki! Go! Lun! Lun! Go! Go! Go!

W głosie Japończyków słychać było ... strach i coś jeszcze. Coś, co budziło poważny niepokój.

- Uciekajcie od tych ruin! – znów wykrzyczane ostrzeżenie w języku japońskim. – Szybko! Nim was wyczuje!

Gdzieś z kotłującej się mgły padł strzał.

Z bliska. To strzelił któryś z Amerykanów.

- Zamknijcie się jebane żółtki! – okrzyk Niedźwiadka przeszył mglisty opar, a po nim dało się słyszeć kolejny wystrzał z pistoletu, który masywny żołnierz nosił przy boku.

Harikawa i Noltan spojrzeli po sobie. A wtedy, z głębi zrujnowanej budowli, z której wynurzył się Yametsu dało się słyszeć dziwny odgłos. Jakby ... toczących się kamieni.

Mgła gęstniała nadal.
 
Armiel jest offline  
Stary 27-04-2012, 08:46   #118
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- To szaleństwo - wychrypiała Dean kiedy zorientowali się, że ruda zapodziała się we mgle. - Jest zerowa widoczność!
Mimo pełnej nerwowości intonacji i gestykulacji Sally mówiła szeptem jakby obecność mlecznego oparu wymogła na niej atmosferę konspiracji.
- Potrzebujemy planu.

Sally podeszła do wysokiego drzewa i wyryła na jego grubtm pniu arabską cyfrę "1". Na tyle małą aby nie zwróciła uwagi przechodzącego obok człowieka ale możliwą do wypatrzenia przez kogoś, kto tego znaku wygląda.
- Możemy numerować drzewa co dziesięć metrów. Jeśli trafimy na oznaczone przez nas drzewo będziemy przynajmniej wiedzieć, że kręcimy się w kółko.

Latające potwory nie potrafią czytać - dopowiedziała sobie w myślach. - Ale Japońcy już owszem... Jeśli zobaczą znaki mogliby odszukać ich jak po sznurku. Z drugiej strony wypatrywanie dyskretnych oznaczeń zajęłoby im sporo czasu i trudu. Nie sądziła by garstka jeńców była warta takiego poświęcenia, tym bardziej, że byli uwięzieni na wyspie i Japończycy mogli równie dobrze czekać aż ich ścieżki po prostu się skrzyżują. Oby wcześniej udało im się trafić na ślad Amerykanów.

- Poza tym to jakaś szansa dla Michelle. Żeby mogła nas odnaleźć kiedy mgła opadnie i jeśli... - wzruszyła ramionami, była realistką - jeszcze żyje.

- Idziemy gęsiego, zwartą grupą i nikt nie może się odłączyć choćby na parę metrów! - przygryzła brudny paznokieć wyraźnie spanikowana. Mówiła to co uważała za adekwatne do sytuacji ale nie była typem lidera i liczyła się z możliwością, że zignorują jej propozycję. Sama zaś nie miała na tyle sił aby kogokolwiek z zapałem przekonywać. Zgodzą się - niech będzie. Zaproponują coś innego - Dean nie miała w sobie dość determinacji by obstawać przy swoim.
- Co dziesięć metrów przy kolejnym pniu robimy znak i się odliczamy. Trzeba zminimalizować ryzyko, że ktoś jeszcze się zgubi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-04-2012 o 08:54.
liliel jest offline  
Stary 27-04-2012, 09:23   #119
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Sally coś zaproponowała. Coś o 180 stopni odmiennego od tego co Webber planowała. Znowu. Nawet nie chciało jej się reagować. Zdusiła jedynie iskierkę wściekłości i zadbała o to by mięśnie pozostały rozluźnione. Miała zamiar rzucić się pędem w stronę auta. Z dala od mgły. Z dala od gargulców. Bliżej do tego co znała, a nazywało się cywilizacją.
Pogrążona w egocentrycznych rozważaniach nawet nie zauważyła kiedy została sama. Mgła chciała ją oddzielić od reszty?

Cholera! Ogarnij się!

Michelle nigdy nie miała do czynienia z taką mgłą. W mieście wyglądały one inaczej, a na biwaki nigdy się nie pchała. Miała nadzieję, że ten status utrzyma się dłużej. Chociażby i do śmierci. Kh... Niekorzystny dobór słów.

Uspokój się.

Ta mgła śmierdziała. Rozkładem. Na tyle na ile Michelle mogła sobie cokolwiek zracjonalizować to mogło wynikać z dwóch rzeczy. Jedną możliwością były niezbyt odległe bagna. Chyba. A drugą... że nie są już w Kansas. I że bez względu na to dlaczego tutaj się znaleźli, to rzeczy o których tylko czytała, tu frywolnie pomykają po lesie. Czyli...

Oddychaj spokojnie.

Równie dobrze mogła sama próbować sztuczek o których tylko czytała. Na pewno nie wszystkie działały, ale z drugiej strony - Josh. Zabiła go, prawda?
Wyjęła szpadkę i bez wahania nacięła trzema pociągnięciami skórę na lewym przedramieniu tworząc trójkąt o przedłużonych, krzyżujących się ramionach. Tym samym narzędziem wyznaczyła dookoła siebie okrąg mieszając krew z ziemią. Uzupełniła go w odpowiednich miejscach symbolami. Co do tych, skupiała się by zachowały właściwy kształt i by nie zadeptać tych co już wyryła. Wyprostowała się i ze spokojem zaczęła powtarzać:

 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 27-04-2012 o 11:33.
Eyriashka jest offline  
Stary 27-04-2012, 12:19   #120
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Trudno było określić, kiedy rudowłosa zagubiła się we mgle. Japonka próbowała przeniknąć wzrokiem gęste opary, ale nie przyniosło to rezultatu. Ledwo widziała swoją wyciągniętą dłoń, nie mówiąc już o dalszej okolicy. Kręcenie się w kółko mijało się z celem. Zupełnie straciła orientację. Nie było widać słońca, znaków orientacyjnych we mgle też nie było widać. Wydawało jej się, że cały las porusza się a drzewa czekają tylko, aż odwrócą się do nich plecami, by przesunąć się na inne miejsce. Czuła, jak zimne palce paniki zaczynają zaciskać się ciasną obręczą wokół jej piersi, spłycając oddech.

Z trudem się uspokoiła i zmusiła do logicznego myślenia. Sally miała rację, najważniejsze to się teraz nie pogubić jeszcze bardziej. W grupie mieli znacznie większe szanse przetrwania, niż pojedyńczo. Jedna tylko kwestia pozostawała nadal nierozwiązana: w którym kierunku iść?


Sakamae przyłożyła się płasko na ziemi i przyłożyła ucho w nadziei, że coś usłyszy... może stłumiony odgłos odjeżdżającego samochodu? Coś, co choć trochę pozwoli ograniczyć losowość ich działań...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172