Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2012, 23:00   #162
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
A stos płonął. Płomienie strzelały wysoko rozświetlając tonący w półmroku zamkowy dziedziniec. Ogień zdążył zająć już ciało dziewczyny. Spalił jej piękne włosy. Spalił jej, nie tak już piękne, ubranie. Powoli zaczął trawić ciało, unosząc z dymem duszę zmarłej do zaświatów.
Dwie stojące nieco z boku kobiety płakały. To Adurey i Shelly. Podtrzymywały się nawzajem i do dodawały otuchy. Stały tak i patrzyły jak odchodzi z tego świata ich towarzyszka niedoli. Towarzyszka, która miała na tyle odwagi by targnąć się na swoje życie. Ale to nie im słano słowa otuchy. Nie je pocieszano.



To stojący w centralnym miejscu palcu Earm był adresatem wszystkich tych słów. To jemu ci nieliczni zebrani składali kondolencje. A syn Leofa stał niewzruszony, tępo gapiąc się na języki ognia. Że niby samobójcza śmierć siostry taki na niego wpływ wywarła.
Fakt, że to była śmierć zadana ręką własną a nie cudzą został tu kilkakrotnie powtórzony i podkreślony. A zaczęła to sama córka zmarłego władcy, Alana. To ona jako pierwsza pocieszyła... Nie, nie pocieszyła. W jej słowach nie było ni krzty współczucia, pocieszenia. Królewska córa wygłosiła płomienne przemówienie zapowiadającą krwawa zemstę za krzywdy rodu. Rodu, nie biednej Cwene. Zupełnie jak gdyby przemawiała do zgromadzonej w wielkiej sali narady wojennej, a nie kilku osób przyszłych pożegnać Cwene córkę Leofa.

Erlene też przyglądała się płomieniom, jak trawią ciało i zanoszą dusze w zaświaty. To ona przygotowała to ciało do ostatniej podróży. To ona umyła nieszczęsną. To ona przebrała ją w suknię, dar od córki króla Eadgarda. Młoda Wiedźma dokładnie mogła przyjrzeć się wszystkim sińca i zadrapaniom na ciele dziewczyny. Nie to ją jednak interesowało. Gdy już odesłała służebne i została sama w komnacie przyjrzała się dokładnie ranie.
Jakże musiała się nienawidzić Cwene skoro taką ranę sobie zadała. Nóż wbito głęboko, bardzo głęboko. Do takiego ciosu trzeba sporo siły posiadać. Dodatkowo pchnięć było więcej niż jedno. Naprawdę trzeba mocno nienawidzić, żeby taką ranę zadać.
Noituus wróciła na chwile do siniaków. Większość z nich była już zielonkawo-żółta. To naturalny proces. Jednak na nadgarstkach nieżyjącej dziewczyny znalazły się całkiem świeże fioletowe wybroczyny. Ktoś najwyraźniej musiał Cwene mocno za ręce trzymać na niedługo przed jej śmiercią.
Z zamyślenia wyrwały Erlene ostanie słowa Alany, kolejny już raz podkreślającej, że dziewczyna odeszła samobójczą śmiercią, ścierając tym samym hańbę rodu.

Królewska córa i Earm wymownie w tym czasie popatrzyli na stojące nieopodal Audrey i Shelly. Samkhce aż ciarki przeżył po plecach gdy zobaczyła tę pogardę w oczach przemawiającej. Bo to, że wój tak patrzył na swoją siostrę i jej przyjaciółki nie było dla wojowniczki nowością, ale że Alana... To było wielce zastanawiające. Owszem przyjęte było w prawie, ale tym niepisanym, że honorowo jest odejść kobiecie popełniając samobójstwo gdy zostanie zhańbiona.

Shelly w pewnym momencie puściła, a w zasadzie szarpnięciem wyzwoliła się z objęć swojej przyjaciółki, czego w zasadzie nikt nie zarejestrował, po za Audrey.
- Shelly, nie!! - Panującą cieszę przerwał wrzask córki Readwalda. Wszyscy zwrócili głowy w stronę stojących na uboczu dziewczyn. Niezatrzymywana przez nikogo córka Eorla rzuciła się w płomienie przeraźliwy krzyk wypełnił ciszę wieczoru. Drewniana konstrukcja runęła grzebiąc pod sobą ciała dwóch dziewczyn.
Samkha natychmiast ruszyła w stronę ostatniej z żyjących dziewczyn. Objęła ją mocno, bardzo mocno. Wojowniczka bała się chyba, że i ona wskoczy w płomienie.
Audrey krzyczała, szlochała i przeklinała na przemian wszystko, wszystkich i siebie samą też.
Stos płoną. Jęki konającej w płomieniach ucichły. Płacz osieroconej ofiary niecnych czynów Hirviö stał się coraz cichszy. Wdowa po Oslufie tuliła płaczącą, kołysząc ją delikatnie, jak matka kołysze swe dziecię. Coś nagle zaczęło jej ciążyć na piersi. Zawiniątko od starej Noituus. Nie użyła go jeszcze. Zapomniała o nim.

Gdy ogień dogasał większość żałobników poczęła odchodzić. Pierwsi odeszli Alana i Earm. Naradzali się nad czymś intensywnie.
Ognień strawił wszystko. Drwa darowane przez królową Mildrith zamieniły się kupę żaru i popiołu. Blask znikł pozostawiając tych nielicznych w ciemnościach. Słońce już dawno zaszło.

Samkha i Erlene zabrały biedą Audrey do jej kwatery. Erlene poleciła przynieść mocnego wina. Sama zaprawiła je ziołami. I przemocą wlały razem z Samkhą zawarość do garła dziewczyny.
- To dla jej dobra. - Tłumaczyła młoda wiedźma. - Zaśnie po tym. Sen jest jej teraz potrzebny.
Samkha dobrze wiedziała, że jej towarzyszka ma rację.
Chris stał w drzwiach komnaty przyglądając się jak obie kobiety przemocą poją biedną dziewczynę. On też rozumiał, ze tak będzie lepiej. W jego świecie były środki uspokajające, które lekarze często aplikowali osobą w szoku. A Audrey z pewnością w szoku była.
Gdy dziewczyna zasnęła Samkha i Erlene przywołały do siebie starszą kobietę, która do tej pory miała na oku wszystkie trzy dziewczyny i obie jednogłośnie poleciły czuwać całą noc przy biedaczce, a gdyby się przebudziła mano natychmiast je wezwać. Natychmiast podkreśliły obie wiele razy.

W nocy ich nie budzono. Dziewczyna nad wyraz mocno spała. Ale śniadanie im już przerwano.
Audrey siedziała na swoim łóżku i na przemian płakała, śmiała się, krzyczała, rzucała wyzwiskami. Na podłodze leżał talerz, a obok niego i pod nim jedzenie, które jej przyniesiono. kufel z winem też był wywrócony. Czerwona cieć wsiąkła już w podłogę. Służebne z kuchni bały się podejść do dziewczyny. Zresztą jedna miała już podbite oko.
Erlene ponownie przyrządziła napój nasenny. Ale tym razem we dwie nie mogły sobie poradzić. Posłano wiec po Chrisa. Drastyczny środek, ale potrzebowały kogoś silniejszego, gdyż Audrey rzucała się, kopała, gryzła i nie chciała za żadne skarby wypić wina.
Australijczyk unieruchomił dziewczynę. A Erlene z Samkhą wlały jej do gardła wino z ziołami. Cześć oczywiście wylądowała na pościeli i na nich samych, gdyż Audrey starała się wypluć wszystko to co oni w nią wmuszali.
A potem pozostawiono nieszczęsną samą sobie. Nie było sensu siedzieć z nią i narażać się na jej obelgi i razy. Ale drzwi zaryglowano by wyjść nie mogła. Przez dłuższą chwilę słychać było jak dziecię Raedwalda demoluje pokój. A potem wszystko ucichło. Środek zaczął działać.
Teraz zapewne trzeba było uporządkować pokój i położyć Audrey do łóżka. Ale to nie było już zadanie dla nich.

Pozostało im czekać. Czekać na decyzję kogoś ważnego kiedy będą mogli wyruszyć. Niestety sytuacja nie rysowała się najlepiej. Samhka zdołała dowiedzieć się, że zwiadowcy przynieśli wieści o atakach Hirviö na kolejne grody. Tym razem jednak były to nieskuteczne ataki. Dzicy podobnie ja w poprzednich przypadkach zdołali odnaleźć tajne wejścia.

Wieczorem Erlene udała się by ocenić stan swoich pacjentów. Audrey leżała w swoim łóżku tempo gapiąc się w sufit. Ale już nie szalała tak. Od służebnych dowiedziała się, że dziewczyna obudziła się tuż po porze obiadowej, ale był spokojna więc nie wzywano Wiedźmy. Nie chciała natomiast nic jeść. To był w miarę dobry znak. Trzeci raz faszerować biedaczkę ziołami byłby źle.
Później Wiedźma udała się Drewa. Chłopak na szczęście nie gorączkowała. Sprawdziła to przykładając mu dłoń do czoła. Rana wydawała się goić. Na bandażach nie widać było śladów krwi.
Drew niespokojnie poruszył się w łożu. Jego twarz przeszył grymas bólu. Nadal był jednak nieprzytomny.
- Nie, nie, nie... - Wymamrotał. - Nie możesz tego uczynić.
Erlene bliżej przysunęła się by usłyszeć co dokładnie chłopak mówi.
- To nasza siostra. Tak się nie godzi. To zdra...
Drzwi skrzypnęły i Wiedźma niemal podskoczyła ze strachu. Gwałtownie odwróciła. W drzwiach stał Earm. Zmierzył Erlene od stóp d głów. Nie spuszczając wzroku z twarzy dziewczyny podszedł do łoża.
- Jak z nim?? - Zapytał. - Obudził się? Mówił coś??
Erlene miała nieprzyjemne odczucia gdy ten wój na nią tak patrzył. To nawet nie było spojrzenie jakie mężczyzna posyła kobiecie, którą pożąda.
- Bez zmian. - Odparła.
- Więc się nie obudził?? - Dopytywał się natarczywie.
Wiedźma pokręciła głową w zaprzeczeniu.
- A obudzi się?? - Teraz przeniósł wzrok na brata. Próżnoby szukać u tego człowieka jakiś uczuć. Nawet dopytując się o stan zdrowia brata nie interesował się nim w ogóle.
- Trudno ocenić teraz. - Odparła Wiedźma. - Bogowie to tylko wiedzą.
Wój nawet na nią nie spojrzał.
Nieprzyjemnie było przebywać z nim sam na sam. Korzystając więc z tego, że nie patrzył Wiedźma oddaliła się.

Australijczyk nie za wiele miał do roboty. W zasadzie to nic. Można było konia oporządzić. Można było. Ale to nie zajęło zbyt wiele czasu. Najlepszym czasozabijaczem okazała się wędrówka po zamku. Teraz przybysz mógł się swobodnie poruszać, powiedzmy, że swobodnie. Mógł swobodnie podziwiać architekturę. Detale zdobnicze. Cały czas jednak miał wrażenie, ze ktoś go obserwuje i bynajmniej nie byli to strażnicy. Oni traktowali go raczej obojętnie. |No chyba, ze zdołał się zapuścić w okolice skarbca, czy też zbrojowni. Wtedy taktownie, acz stanowczo proszony było o opuszczenie miejsca.
Chris szedł korytarzem i dopiero po jakimś czasie zorientował się, że chyba źle skręcił. Nie poznawał tej części budowli. Gdzieś zza rogu dobiegł go jakiś hałas. Czyjś śmiech. Chris przystanął na chwilkę. Dobrze znał ten rodzaj śmiechu. Dyskretne schadzki kochanków.
Dał trochę czasu tej dwójce by zniknęła, miał przynajmniej taką nadzieję, w jakiejś komnacie. Ale kochankowie chyba mieli w planach dać upust swym żądzą na korytarzu.
A jednak nie. Usłyszał czyjeś kroki. Ciężkie. Zza rogu wyłonił się Earm. Przywitał Obcego pogardliwym spojrzeniem i poszedł w swoją stronę.
Spencer wychylił się zza rogu, by sprawdzić czy nikogo nie ma. Ta część zamku wydawała mu się odpuszczona. To wyglądała jak pokoje gościnne. Teraz raczej nie używane.
Na korytarzu nikogo nie było. Australijczyk obejrzał się za siebie, ale wojownik dawno zniknął. Spencer ruszył więc dalej i w padł na królewską córkę. Ta wymamrotawszy jakieś przeprosiny ruszyła w tym samym kierunku co wcześniej Earm. Wyglądała na bardzo zajętą, oj bardzo.
Chris w końcu trafił do swojej komnaty.

Kolacja nie była niczym szczególnym. Ale za to była czymś ciepłym i nawet przyjemnie pachniała. Samkha, Erlene i Chris spożywali swój posiłek niemal w ciszy. To znaczy kuchnia żyła swoim życiem. Wypełniały ją rozmaite hałasy. Rozmowy ludzi. O ile jeszcze Samkha mogła chcieć się z Obcym dzielić swoimi spostrzeżeniami, o tyle Erlene nie za bardzo.

Los bywa złośliwy. Chirs najpierw niefortunnie odstawił swój kubek z winem, by następnie zrzucić go na podłogę, gdy tylko sięgał po następny kawałek chleba. Kubek z łoskotem uderzył o drewnianą podłogę kuchni. Jego zawartość wylała się. Australijczyk schylił się by go podnieść.
W tym momencie zwalił się na Spencer świecznik wiszący u sufitu. A może jednak to nie była złośliwość losu, tylko jego uśmiech?? Wszak drewniana obręcz na której zamieszczone były świece zatrzymała się na stole i oparciu od krzesła, na którym zasiadał mężczyzna. Jemu samemu nic się nie stało, po za tym, że roztopiony wosk wylał się częściowo na jego ubranie i gdzieniegdzie na odsłoniętą skórę. Samkha ujęła sznur w dłonie. Ktoś ewidentnie go przeciął. Niestety z dołu nie dało się dojrzeć czy ten ktoś na górze jeszcze siedzi.
Praca w kuchni zatrzymała się. Rozmowy ucichły. Wszystkie oczy skierowane były na wieczerzających wybrańców bogów.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 25-04-2012 o 23:03.
Efcia jest offline