Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2012, 21:50   #161
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chris wpatrywał się w twarz Samkhy, usiłując oczytać coś z pojawiających się na niej uczuć.
- Boisz się o mnie? - spytał.
Skinęła twierdząco głową i skuliła się mocniej.
- Bogowie nie dali nam żadnej gwarancji na powodzenie, ani nadziei na przeżycie. Zostało nas już tylko troje. Tak, boję się.
Przesiadł się bliżej niej i objął ją ramieniem.
- Jeśli będziemy się trzymać razem, nic złego nas nie spotka - powiedział.
Nie była pewna, jak się zachować. Nie odsunęła się jednak. Przypomniała sobie słowa Wanadis. Zadziwiła się własną reakcją. Jego dotyk był jej miły. Przynosił ukojenie, którego się nie spodziewała. Gdyby była wolna, mogłaby się wtulić w jego ramiona. Odpocząć. Gdyby tylko była wolna...
Chris siedział bez ruchu. Czuł, jak Samkha powoli się uspokaja. Czy powiedzenie jej, że boi się o nią bardziej, niż o siebie, byłoby na miejscu? Raczej w to wątpił. Z drugiej strony wolał nie robić z siebie obojętnego na wszystkie zagrożenia idioty.
- Gdyby bogowie dali nam gwarancję powodzenia - powiedział po chwili - czym mielibyśmy się zasłużyć w ich oczach? Jakoś trzeba zapracować na imię w legendach - powiedział żartobliwie, starając się rozproszyć jej nastrój.
Odstawił kubek, objął ją drugą ręką i przytulił. Był to braterski uścisk, w założeniach przynajmniej, ale... chyba nie do końca mu się to udało.
Drgnęła lekko, a naczynie z winem przechyliło się niebezpiecznie w jej dłoniach. Na szczęście nie było go już zbyt wiele. Chyba tylko zmieszanie sprawiło, że zapobiegawczo wypiła natychmiast resztę. Odetchnęła głębiej.
- Jeśli miałabym wybierać, wolałabym bez rozgłosu wrócić do domu, niż zostawać bohaterką pieśni - westchnęła.
Chris nie spodziewał się takich słów po prawdziwej wojowniczce, jaką była bez wątpienia Samkha. Czyżby młoda niewiasta, zamiast o rumaku i mieczu, marzyła o życiu w zacisznym siole, u boku męża, w otoczeniu gromadki dziatek?
- I co byś robiła, w tym cichym i spokojnym domu? - spytał, nie wypuszczając jej z ramion. - O czym marzy najpiękniejsza z wojowniczek?
- Nie wiem.
- Wzruszyła ramionami. - Pewnie doglądałabym włości - prychnęła cichym śmiechem, ale powstrzymała się natychmiast zerkając na śpiącego Deora. - Znalazłabym jakieś zajęcia godne statecznej niewiasty - dodała ściszonym tonem.
- Statecznej? - uśmiechnął się Chris. - Bez problemu potrafię sobie ciebie wyobrazić w roli pani domu. Ale statecznej? Prędzej bym uwierzył, że z łukiem czy oszczepem na dzika ruszysz, niż zasiądziesz przy kądzieli, czy będziesz zdobić szaty haftem. O czymś takim...? - nie dokończył pytania.
- Jeśli by mnie ochota naszła, na dzika też bym ruszyła. Na polowaniu nie gorzej mi idzie niż przy krosnach.
- Piękna, zdolna i sławna
- podsumował Chris. - Gdy wrócimy z tej wyprawy owym oszczepem będziesz się musiała od konkurentów opędzać.
Samkha uśmiechnęła się. Tak. Nagle spodobała się jej ta myśl. Powoli rozsmakowywała się w możliwościach, jakie dawałaby podobna sytuacja. Oparła się wygodniej o ramię Chrisa.
- To prawda - stwierdziła zawadiackim nieco tonem. - Mogłabym wybierać i przebierać do woli.
- Niejeden zechce sięgnąć do nieba i ściągnąć taką jasną gwiazdę.
- Chris odrobinę się przesunął, by Samkha miała wygodniej. I zmienił trochę ułożenie rąk.
- By dotknąć gwiazdy trzeba być nie byle kim, żeby sobie palców nie poparzyć.
- Zapaleńcy, olśnieni twym urokiem, nie takie ryzyko będą w stanie podjąć
- odparł, podejmując zabawę.
- Szczęśliwiec, który by tego dopiął, musiałby sobie na to czymś zasłużyć. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, co by to być mogło - odcięła się przekornie.
- Głowę smoka zdobyć. A może Róg skradziony odzyskać. Dzikich za góry przepędzić. Może znajdzie się taki, co tego dokona i po nagrodę sięgnie. Dla kogoś, kto ujrzał w twych oczach swe odbicie z pewnością nie będzie przeszkód nie do pokonania - odrzekł.
- Tylko kto chciałby mieć w swoim domostwie i przy swoim boku niewiastę, która przewyższa go sławą? Wszak Róg to ona ma odzyskać i Hirvio przegnać. Jedna smocza głowa tego nie przebije. - Odwróciła się by przyjrzeć się Chrisowi. Coś mu się chyba pomyliło. - Musisz wymyślić jakieś inne zasługi, dla których dostałby pozwolenie na spoglądanie w oczy... bohaterce... ballad - dokończyła zdanie z pewnym wahaniem, napotkawszy jego spojrzenie.
- Naprawdę? - spytał.
Uśmiech zgasł na jej ustach.
W oczach mężczyzny płonęły łobuzerskie ogniki. A może nie tylko one...
Wino w jednej chwili odparowało Samkhce z głowy. A może właśnie przeciwnie, mocniej do niej uderzyło...
- Ty mówisz o... o sobie mówisz? - Ledwo zdołała wykrztusić z siebie to stwierdzenie leciutko jedyne zabarwione pytającym tonem. I natychmiast zdała sobie sprawę, jak musiała zabłysnąć przed nim inteligencją. - Nie powiedziałeś tego poważnie. - Próbowała się asekurować. - To był żart, prawda? - Chciała się upewnić, niemal świdrując go wzrokiem.
Chris nie odpowiedział, nie spuszczał jednak wzroku z jej twarzy.
Kubek, który Samkha ściskała dotąd w dłoni potoczył się z jej kolan na brunatne kudły niedźwiedziej skóry. Ostatnie krople, niezauważone przez nikogo, wyciekły na podłogę.
Wargi dziewczyny wilgotne jeszcze od wina poruszyły się, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz zastygły nie wydając z siebie głosu. Na wpół uchylone, jedynie drżały lekko. W jej oczach pojawiło się zaskoczenie. Błądziła spojrzeniem po jego twarzy, jakby dopiero teraz zobaczyła go naprawdę. I jakby cień rozmarzenia, gdy zatrzymała wzrok na chwilę przy ustach mężczyzny, a potem na powrót wpatrzyła się w jego oczy. Wydawało jej się, czy naprawdę ich głęboki brąz pociemniał jeszcze mocniej i nabrał dziwnego, przenikającego ją blasku.
Odchylona głowa wspartej na nim dziewczyny miękko opadła na jego bark. Płomień kaganka zamigotał nagle, obsypując ich plątaniną blasków i cieni. Zatańczył iskrami w utkwionych w siebie wzajem źrenicach, buchnął wysokim płomieniem i zgasł, ustępując pola wpadającym przez otwarte okno promieniom księżyca.
Chris czuł promieniujące od niej ciepło. Jakby nie dzieliły ich warstwy materiału, jakby palący go płomień i jej się udzielił. Nie chciał się nawet poruszyć, by nieostrożnym gestem nie spłoszyć przytulonej dziewczyny, lecz gdzieś głęboko narastało pragnienie by się przekonać, czy usta Samkhy smakują tak samo, jak wtedy, we śnie. Przesunął głowę w jej stronę, odrobinkę, prawie tyle, co nic. Nie roztrząsał tego, co właśnie się działo, nie planował. Czuł...
Uścisk jej dłoni na ramieniu, którym obejmował jej kibić. Blask oczu. Bliskość warg. Jej ciepły oddech na własnych ustach. Dotyk... lżejszy niż muśnięcie skrzydeł motyla, a mimo to przejmujący, przeszywający ciało dreszczem.
Pragnął jej. Wiedział o tym od dawna, ale aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo jest mu potrzebna.
Dlaczego tak kręciło jej się w głowie? Obrazy i myśli mieszały się, wirowały oplatając się wzajem. Zawsze wydawało się jej, że musi być silna. Że potrafi. Czyż nie sądziła dotąd, że bogowie zabrali jej możliwość doznawania podobnych uczuć, by stała się silniejsza? By potrafiła się obronić? A przecież okazało się to kłamstwem. Zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas była uwięziona. Skrępowana niczym niewolnica. Dlaczego właśnie teraz pozwolono jej dostrzec, co straciła? Co sprawiło, że jej serce obudziło się tak późno i to dla tego człowieka? Czy przez cały ten czas czekała właśnie na niego? Czy był tym jedynym, na którego imię odpowiada serce kobiety? Przecież wiedziała o tym już od dawna. W dniu, kiedy go spotkała, czyż nie?
Nie miała do tego prawa, a jednak szukała w jego spojrzeniach potwierdzenia, znaku... o nierozumna... dlaczego wmawiała sobie, że ich tam nie dostrzegała, choć wołały do niej. Przecież drżała pod dotykiem jego dłoni. Poddawała nieświadomie czarowi, jaki ją osnuwał. Czuła spokój, kiedy był blisko i żar, gdy przychodził do niej w snach...

Niech to diabli, pomyślał Chris, gdy nagłe chrapnięcie Deora wyrwało ich z magicznego kręgu.
Poczuł się niczym chłopiec nakryty na kradzieży słodkich jabłek w sadzie sąsiada. Niepewny konsekwencji swego czynu.

Ocknęła się z zauroczenia, niby wyrwana z głębokiego snu. I uczuła żal, jak za cudnym, straconym bezpowrotnie sennym marzeniem. Bogowie bywali okrutni...
 
Kerm jest offline  
Stary 25-04-2012, 23:00   #162
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
A stos płonął. Płomienie strzelały wysoko rozświetlając tonący w półmroku zamkowy dziedziniec. Ogień zdążył zająć już ciało dziewczyny. Spalił jej piękne włosy. Spalił jej, nie tak już piękne, ubranie. Powoli zaczął trawić ciało, unosząc z dymem duszę zmarłej do zaświatów.
Dwie stojące nieco z boku kobiety płakały. To Adurey i Shelly. Podtrzymywały się nawzajem i do dodawały otuchy. Stały tak i patrzyły jak odchodzi z tego świata ich towarzyszka niedoli. Towarzyszka, która miała na tyle odwagi by targnąć się na swoje życie. Ale to nie im słano słowa otuchy. Nie je pocieszano.



To stojący w centralnym miejscu palcu Earm był adresatem wszystkich tych słów. To jemu ci nieliczni zebrani składali kondolencje. A syn Leofa stał niewzruszony, tępo gapiąc się na języki ognia. Że niby samobójcza śmierć siostry taki na niego wpływ wywarła.
Fakt, że to była śmierć zadana ręką własną a nie cudzą został tu kilkakrotnie powtórzony i podkreślony. A zaczęła to sama córka zmarłego władcy, Alana. To ona jako pierwsza pocieszyła... Nie, nie pocieszyła. W jej słowach nie było ni krzty współczucia, pocieszenia. Królewska córa wygłosiła płomienne przemówienie zapowiadającą krwawa zemstę za krzywdy rodu. Rodu, nie biednej Cwene. Zupełnie jak gdyby przemawiała do zgromadzonej w wielkiej sali narady wojennej, a nie kilku osób przyszłych pożegnać Cwene córkę Leofa.

Erlene też przyglądała się płomieniom, jak trawią ciało i zanoszą dusze w zaświaty. To ona przygotowała to ciało do ostatniej podróży. To ona umyła nieszczęsną. To ona przebrała ją w suknię, dar od córki króla Eadgarda. Młoda Wiedźma dokładnie mogła przyjrzeć się wszystkim sińca i zadrapaniom na ciele dziewczyny. Nie to ją jednak interesowało. Gdy już odesłała służebne i została sama w komnacie przyjrzała się dokładnie ranie.
Jakże musiała się nienawidzić Cwene skoro taką ranę sobie zadała. Nóż wbito głęboko, bardzo głęboko. Do takiego ciosu trzeba sporo siły posiadać. Dodatkowo pchnięć było więcej niż jedno. Naprawdę trzeba mocno nienawidzić, żeby taką ranę zadać.
Noituus wróciła na chwile do siniaków. Większość z nich była już zielonkawo-żółta. To naturalny proces. Jednak na nadgarstkach nieżyjącej dziewczyny znalazły się całkiem świeże fioletowe wybroczyny. Ktoś najwyraźniej musiał Cwene mocno za ręce trzymać na niedługo przed jej śmiercią.
Z zamyślenia wyrwały Erlene ostanie słowa Alany, kolejny już raz podkreślającej, że dziewczyna odeszła samobójczą śmiercią, ścierając tym samym hańbę rodu.

Królewska córa i Earm wymownie w tym czasie popatrzyli na stojące nieopodal Audrey i Shelly. Samkhce aż ciarki przeżył po plecach gdy zobaczyła tę pogardę w oczach przemawiającej. Bo to, że wój tak patrzył na swoją siostrę i jej przyjaciółki nie było dla wojowniczki nowością, ale że Alana... To było wielce zastanawiające. Owszem przyjęte było w prawie, ale tym niepisanym, że honorowo jest odejść kobiecie popełniając samobójstwo gdy zostanie zhańbiona.

Shelly w pewnym momencie puściła, a w zasadzie szarpnięciem wyzwoliła się z objęć swojej przyjaciółki, czego w zasadzie nikt nie zarejestrował, po za Audrey.
- Shelly, nie!! - Panującą cieszę przerwał wrzask córki Readwalda. Wszyscy zwrócili głowy w stronę stojących na uboczu dziewczyn. Niezatrzymywana przez nikogo córka Eorla rzuciła się w płomienie przeraźliwy krzyk wypełnił ciszę wieczoru. Drewniana konstrukcja runęła grzebiąc pod sobą ciała dwóch dziewczyn.
Samkha natychmiast ruszyła w stronę ostatniej z żyjących dziewczyn. Objęła ją mocno, bardzo mocno. Wojowniczka bała się chyba, że i ona wskoczy w płomienie.
Audrey krzyczała, szlochała i przeklinała na przemian wszystko, wszystkich i siebie samą też.
Stos płoną. Jęki konającej w płomieniach ucichły. Płacz osieroconej ofiary niecnych czynów Hirviö stał się coraz cichszy. Wdowa po Oslufie tuliła płaczącą, kołysząc ją delikatnie, jak matka kołysze swe dziecię. Coś nagle zaczęło jej ciążyć na piersi. Zawiniątko od starej Noituus. Nie użyła go jeszcze. Zapomniała o nim.

Gdy ogień dogasał większość żałobników poczęła odchodzić. Pierwsi odeszli Alana i Earm. Naradzali się nad czymś intensywnie.
Ognień strawił wszystko. Drwa darowane przez królową Mildrith zamieniły się kupę żaru i popiołu. Blask znikł pozostawiając tych nielicznych w ciemnościach. Słońce już dawno zaszło.

Samkha i Erlene zabrały biedą Audrey do jej kwatery. Erlene poleciła przynieść mocnego wina. Sama zaprawiła je ziołami. I przemocą wlały razem z Samkhą zawarość do garła dziewczyny.
- To dla jej dobra. - Tłumaczyła młoda wiedźma. - Zaśnie po tym. Sen jest jej teraz potrzebny.
Samkha dobrze wiedziała, że jej towarzyszka ma rację.
Chris stał w drzwiach komnaty przyglądając się jak obie kobiety przemocą poją biedną dziewczynę. On też rozumiał, ze tak będzie lepiej. W jego świecie były środki uspokajające, które lekarze często aplikowali osobą w szoku. A Audrey z pewnością w szoku była.
Gdy dziewczyna zasnęła Samkha i Erlene przywołały do siebie starszą kobietę, która do tej pory miała na oku wszystkie trzy dziewczyny i obie jednogłośnie poleciły czuwać całą noc przy biedaczce, a gdyby się przebudziła mano natychmiast je wezwać. Natychmiast podkreśliły obie wiele razy.

W nocy ich nie budzono. Dziewczyna nad wyraz mocno spała. Ale śniadanie im już przerwano.
Audrey siedziała na swoim łóżku i na przemian płakała, śmiała się, krzyczała, rzucała wyzwiskami. Na podłodze leżał talerz, a obok niego i pod nim jedzenie, które jej przyniesiono. kufel z winem też był wywrócony. Czerwona cieć wsiąkła już w podłogę. Służebne z kuchni bały się podejść do dziewczyny. Zresztą jedna miała już podbite oko.
Erlene ponownie przyrządziła napój nasenny. Ale tym razem we dwie nie mogły sobie poradzić. Posłano wiec po Chrisa. Drastyczny środek, ale potrzebowały kogoś silniejszego, gdyż Audrey rzucała się, kopała, gryzła i nie chciała za żadne skarby wypić wina.
Australijczyk unieruchomił dziewczynę. A Erlene z Samkhą wlały jej do gardła wino z ziołami. Cześć oczywiście wylądowała na pościeli i na nich samych, gdyż Audrey starała się wypluć wszystko to co oni w nią wmuszali.
A potem pozostawiono nieszczęsną samą sobie. Nie było sensu siedzieć z nią i narażać się na jej obelgi i razy. Ale drzwi zaryglowano by wyjść nie mogła. Przez dłuższą chwilę słychać było jak dziecię Raedwalda demoluje pokój. A potem wszystko ucichło. Środek zaczął działać.
Teraz zapewne trzeba było uporządkować pokój i położyć Audrey do łóżka. Ale to nie było już zadanie dla nich.

Pozostało im czekać. Czekać na decyzję kogoś ważnego kiedy będą mogli wyruszyć. Niestety sytuacja nie rysowała się najlepiej. Samhka zdołała dowiedzieć się, że zwiadowcy przynieśli wieści o atakach Hirviö na kolejne grody. Tym razem jednak były to nieskuteczne ataki. Dzicy podobnie ja w poprzednich przypadkach zdołali odnaleźć tajne wejścia.

Wieczorem Erlene udała się by ocenić stan swoich pacjentów. Audrey leżała w swoim łóżku tempo gapiąc się w sufit. Ale już nie szalała tak. Od służebnych dowiedziała się, że dziewczyna obudziła się tuż po porze obiadowej, ale był spokojna więc nie wzywano Wiedźmy. Nie chciała natomiast nic jeść. To był w miarę dobry znak. Trzeci raz faszerować biedaczkę ziołami byłby źle.
Później Wiedźma udała się Drewa. Chłopak na szczęście nie gorączkowała. Sprawdziła to przykładając mu dłoń do czoła. Rana wydawała się goić. Na bandażach nie widać było śladów krwi.
Drew niespokojnie poruszył się w łożu. Jego twarz przeszył grymas bólu. Nadal był jednak nieprzytomny.
- Nie, nie, nie... - Wymamrotał. - Nie możesz tego uczynić.
Erlene bliżej przysunęła się by usłyszeć co dokładnie chłopak mówi.
- To nasza siostra. Tak się nie godzi. To zdra...
Drzwi skrzypnęły i Wiedźma niemal podskoczyła ze strachu. Gwałtownie odwróciła. W drzwiach stał Earm. Zmierzył Erlene od stóp d głów. Nie spuszczając wzroku z twarzy dziewczyny podszedł do łoża.
- Jak z nim?? - Zapytał. - Obudził się? Mówił coś??
Erlene miała nieprzyjemne odczucia gdy ten wój na nią tak patrzył. To nawet nie było spojrzenie jakie mężczyzna posyła kobiecie, którą pożąda.
- Bez zmian. - Odparła.
- Więc się nie obudził?? - Dopytywał się natarczywie.
Wiedźma pokręciła głową w zaprzeczeniu.
- A obudzi się?? - Teraz przeniósł wzrok na brata. Próżnoby szukać u tego człowieka jakiś uczuć. Nawet dopytując się o stan zdrowia brata nie interesował się nim w ogóle.
- Trudno ocenić teraz. - Odparła Wiedźma. - Bogowie to tylko wiedzą.
Wój nawet na nią nie spojrzał.
Nieprzyjemnie było przebywać z nim sam na sam. Korzystając więc z tego, że nie patrzył Wiedźma oddaliła się.

Australijczyk nie za wiele miał do roboty. W zasadzie to nic. Można było konia oporządzić. Można było. Ale to nie zajęło zbyt wiele czasu. Najlepszym czasozabijaczem okazała się wędrówka po zamku. Teraz przybysz mógł się swobodnie poruszać, powiedzmy, że swobodnie. Mógł swobodnie podziwiać architekturę. Detale zdobnicze. Cały czas jednak miał wrażenie, ze ktoś go obserwuje i bynajmniej nie byli to strażnicy. Oni traktowali go raczej obojętnie. |No chyba, ze zdołał się zapuścić w okolice skarbca, czy też zbrojowni. Wtedy taktownie, acz stanowczo proszony było o opuszczenie miejsca.
Chris szedł korytarzem i dopiero po jakimś czasie zorientował się, że chyba źle skręcił. Nie poznawał tej części budowli. Gdzieś zza rogu dobiegł go jakiś hałas. Czyjś śmiech. Chris przystanął na chwilkę. Dobrze znał ten rodzaj śmiechu. Dyskretne schadzki kochanków.
Dał trochę czasu tej dwójce by zniknęła, miał przynajmniej taką nadzieję, w jakiejś komnacie. Ale kochankowie chyba mieli w planach dać upust swym żądzą na korytarzu.
A jednak nie. Usłyszał czyjeś kroki. Ciężkie. Zza rogu wyłonił się Earm. Przywitał Obcego pogardliwym spojrzeniem i poszedł w swoją stronę.
Spencer wychylił się zza rogu, by sprawdzić czy nikogo nie ma. Ta część zamku wydawała mu się odpuszczona. To wyglądała jak pokoje gościnne. Teraz raczej nie używane.
Na korytarzu nikogo nie było. Australijczyk obejrzał się za siebie, ale wojownik dawno zniknął. Spencer ruszył więc dalej i w padł na królewską córkę. Ta wymamrotawszy jakieś przeprosiny ruszyła w tym samym kierunku co wcześniej Earm. Wyglądała na bardzo zajętą, oj bardzo.
Chris w końcu trafił do swojej komnaty.

Kolacja nie była niczym szczególnym. Ale za to była czymś ciepłym i nawet przyjemnie pachniała. Samkha, Erlene i Chris spożywali swój posiłek niemal w ciszy. To znaczy kuchnia żyła swoim życiem. Wypełniały ją rozmaite hałasy. Rozmowy ludzi. O ile jeszcze Samkha mogła chcieć się z Obcym dzielić swoimi spostrzeżeniami, o tyle Erlene nie za bardzo.

Los bywa złośliwy. Chirs najpierw niefortunnie odstawił swój kubek z winem, by następnie zrzucić go na podłogę, gdy tylko sięgał po następny kawałek chleba. Kubek z łoskotem uderzył o drewnianą podłogę kuchni. Jego zawartość wylała się. Australijczyk schylił się by go podnieść.
W tym momencie zwalił się na Spencer świecznik wiszący u sufitu. A może jednak to nie była złośliwość losu, tylko jego uśmiech?? Wszak drewniana obręcz na której zamieszczone były świece zatrzymała się na stole i oparciu od krzesła, na którym zasiadał mężczyzna. Jemu samemu nic się nie stało, po za tym, że roztopiony wosk wylał się częściowo na jego ubranie i gdzieniegdzie na odsłoniętą skórę. Samkha ujęła sznur w dłonie. Ktoś ewidentnie go przeciął. Niestety z dołu nie dało się dojrzeć czy ten ktoś na górze jeszcze siedzi.
Praca w kuchni zatrzymała się. Rozmowy ucichły. Wszystkie oczy skierowane były na wieczerzających wybrańców bogów.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 25-04-2012 o 23:03.
Efcia jest offline  
Stary 06-06-2012, 10:26   #163
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ogień to świetny wynalazek. Można upiec kiełbaski, ugotować obiad, w honorowy sposób pożegnać wojownika, zatrzeć wszystkie ślady. Zaiste, świetny wynalazek...
Chris z kamienną twarzą obserwował, jak na pogrzebowym stosie płoną zwłoki dziewczyny, która “dla honoru swego rodu popełniła samobójstwo”. Prawdę mówiąc nie do końca wierzył własnym uszom. Już dawno nie słyszał, żeby ktoś opowiadał takie głupoty. Na moment przeniósł wzrok na Earma, który stał z miną ni to cierpiętnika, ni to bohatera. Ciekawe, kto wymyślił to pełne poświęcenia samobójstwo - on, czy Alana? I jak to się miało do wcześniejszego oskarżenia Chrisa o morderstwo? A teraz wyglądało tak, jakby sam Earm uwierzył w to, co opowiada królewska córka. Co, na demony, knuje ta para? Czyżby dzięki temu “samobójstwu” honor rodu nagle wzrósł? I jaki interes ma w tym Alana? Nawoływanie do walki z Hirvio? Bzdura totalna. Nie było chyba nikogo, kto by był takiej walce przeciwny. Kaptowała sobie zwolenników? Może... Zapewne powinien porozmawiać z Samkhą, by dowiedzieć się czegoś więcej o tych, co sprzyjali Alanie i którzy z nią właśnie wiązali swą przyszłość.

Rozejrzał się, w miarę dyskretnie, kto towarzyszy biednej Cwene w drodze na tamten świat. Earm, to oczywiste. Erlene, jako Wiedźma, też spełniała swój obowiązek. A niezbyt liczna reszta? Poplecznicy Earma czy zwolennicy Alany? Prócz, oczywiście, Samkhy i Chrisa. Uwolnili dziewczynę, mogli sobie popatrzeć, jak ich starania obracają się w niwecz. Tylko czemu, na wszystkich bogów Asgardu, ktoś przyprowadził tutaj te dwie dziewczyny, Audrey i Shelly?

Na moment wrócił myślami do wczorajszej rozmowy z Samkhą. I jego zakończenia... Chociaż zdecydowanie nie wypadało myśleć o takich sprawach podczas tak smutnej, a zarazem tak podniosłej uroczystości. Aby wyrzucić z głowy te myśli zaczął się intensywnie wpatrywać w płomienie.

Czy gdyby zwracał baczną uwagę na obie dziewczyny, to zdołałby zapobiec tragedii? Wątpił w to. Był zdecydowanie za daleko. Za to, zdecydowanie po niewczasie, pojął, czemu obie dziewczyny przyciągnięto na tę ceremonię. Przedstawienie, prawdę mówiąc. Delikatna, niech to szlag trafi, sugestia, jak powinny postąpić. Nic dziwnego, że pod taką presją Shelly dała się skłonić do takiego kroku. I w ten oto prosty sposób pokazano światu, jak postępuje prawdziwa Krigarka.

Alana i Earn.
Co ta para miała ze sobą wspólnego? Pierwotne podejrzenia Chrisa o wpływie królewskiej córki na krigarskiego wojownika znalazły swe potwierdzenie w naradzie, jaka odbyła się między tamtą parą. Pospiesznej, ale nad wyraz intensywnej. Chris jednak stał zbyt daleko i nie był w stanie usłyszeć, na jaki temat toczyła się rozmowa.
Przez moment jeszcze obserwował odchodzących, a potem podszedł do Samkhy i Erlene. Nie zamierzał z nimi jednak rozmawiać o swych spostrzeżeniach, przynajmniej teraz. Chwilowo przynajmniej ważniejsza była Audrey. A kłopoty, jakich się spodziewał, nadeszły zanim jeszcze nadeszła noc. Dziewczyna chyba nie rozumiała, co jest dla niej dobre. Wieloletnia tradycja, presja otoczenia, przykład, jaki dała Shelly... Nic dziwnego, że się dziewczyna załamała, jeśli załamaniem można nazwać napad szału, jaki ‘dopadł’ Audre. Gdyby nie pomoc Chrisa, zapewne trzeba by dziewczynę ogłuszyć, jako że nawet silny chwyt Kanadyjczyka nie do końca potrafił unieruchomić Audrey. Niespełna połowa doprawionego ziołami wina znalazła się na podłodze, ale i tak do żołądka szarpiącej się dziewczyny trafiła odpowiednia ilość napoju i w końcu Audrey się uspokoiła.
Nie do końca zresztą, bo jeszcze przez kilka chwil słychać było, jak się dziewczyna awanturuje, w końcu jednak niepokojące odgłosy ucichły.
Spokojny (przynajmniej na razie) o los Audrey Chris pożegnał się z Samkhą i Erlene, a potem poszedł do swego pokoju. Teoretycznie powinien zasnąć natychmiast, jednak sen nie od razu raczył się zjawić, i to nie wspomnienie poprzedniego wieczora zakłócał spokój Chrisa. Przynajmniej nie tylko to.

Cwene zginęła. Shelly jako kolejna została usunięta z tego świata. O mały włos i trzecia z dziewczyn, Audrey, powędrowałaby w ślady swych przyjaciółek. O co w tym wszystkim chodziło? Komu przeszkadzały? A raczej - przeszkadzają, bo jedna, dziwnym trafem, jedna jeszcze żyje, No i trzeba zadbać o to, by tak zostało na dłużej. Tyle tylko, że na razie nie miał jeszcze pojęcia, jak to zrobić. Czy nadzór, jaki na razie roztoczono nad Audrey, wystarczy? Trzeba by ją wywieźć stąd, jak najdalej. Tylko jak to zrobić? Nie znał tu nikogo. Na Erlene raczej nie miał co liczyć. Wyglądało na to, że młoda Wiedźma popiera ideę samobójczej śmierci dziewczyn, które za jednym zamachem straciły i cnotę, i honor. Samkha? Poglądy córki Herebeortha były zbliżone do poglądów Chrisa. Może właśnie ona zna jakieś miejsce, gdzie Audrey mogłaby dojść do siebie? Z dala od różnych nacisków i wpływów.
W normalnym świecie dziewczyna znalazłaby się pod opieką dobrego psychologa, ale tutaj... Z tym by mogły być niezłe kłopoty, bo łatwiej tu znaleźć bandę Hirviö niż specjalistę od psychiki. Chris do takiej roli bynajmniej nie pretendował. Nie dość, że talentu mu brakowało, to jeszcze widać było, że do mężczyzn Audrey czuła uraz, co oczywiście było rzeczą całkiem zrozumiałą.
Ale i tak pozostawało pytanie, komu przeszkadzały te dziewczyny. Co takiego wiedziały? Co, lub kogo, mogłyby zdradzić?
Księżyce stały już wysoko na niebie gdy Chris wreszcie zasnął.

Co można robić, gdy się nie ma nic do roboty? Ile razy można iść do stajni? Ile razy można obejrzeć każdy nabój z osobna i po raz kolejny przekładać z miejsca na miejsce te rzeczy, które będą niezbędne podczas wyprawy w Góry Kruków? Już lepiej było pozwiedzać ‘pałac’. A było co oglądać. Wbrew pozorom budowla była całkiem rozległa. Co prawda nie można było zwiedzić skarbca ani też zbrojowni, ale i tak najciekawsze odkrycie nie było związane z tymi dwoma miejscami. Chris w żadnym wypadku się nie spodziewał, że i w tym świecie modny będzie dogging, czyli uprawianie seksu w miejscach publicznych. Sądząc z odgłosów para nie schowała się w jednej z komnat, tylko zaczęła realizować swe pragnienia na korytarzu. Albo ta część królewskiej siedziby była nieużywana, albo też tamci tak byli spragnieni, że nie mogli poczekać.
Chris cofnął się o kilka kroków, zastanawiając się, czy czekać, aż tamci skończą, czy też może wrócić. W żadnym wypadku nie miał zamiaru wtrącać się w cudze amory.

Para skończyła jednak szybciej, niż się Chris spodziewał. Albo wybuch namiętności był tak wielki, albo odłożyli finał na później. Dopytywać się nie miał zamiaru, zresztą był pewien, że nawet gdyby okazał się ciekawskim chamem bez wychowania, to i tak przynajmniej jedno z tamtej dwójki nie raczyłoby mu odpowiedzieć. Earn nie wydawał się skłonny do jakichkolwiek rozmów. Aż dziw, że nie zaatakował Chrisa, gdy byli sami w tym korytarzu.
Chociaż nie do końca sami. Parę kroków wystarczyło, by niemalże zderzyć się z Alaną. A więc to aż tak daleko zaszło? Chris skłonił się uprzejmie, wypowiedziawszy kilka słów przeprosin, po czym poszedł dalej, podczas gdy Alana ruszyła w stronę, skąd przyszedł Chris. I dokąd udał się Earm.
Czy tamci planowali w innym miejscu kontynuować to, co tutaj zaczęli?
Prawdę mówiąc sprawa mniej czy bardziej udanego seksu w wykonaniu Alany i Earma niebyt Chrisa interesowała. Ważniejsze było to, jaki wpływ będzie miał związek między tą parą na przyszłe dzieje wyprawy tudzież zamieszaną w tę całą aferę osoby. Earn był wrogiem, czy zatem Alana również?
 
Kerm jest offline  
Stary 06-06-2012, 23:12   #164
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- Co wiesz o kochankach Alany? - Chris skorzystał z chwili, gdy w pobliżu Samkhy i niego nie było żadnych obcych uszu. Po obiedzie znaleźli sobie zaciszny kącik i raczyli się odrobiną wina z królewskich piwnic. Nie tym najlepszym, co prawda, ale i nie najgorszym.
Samkha o mały włos zadławiłaby się łykiem karmazynowego trunku.
- Co masz na myśli? - spytała, gdy wreszcie przełknęła to, co miała w ustach i przestała kaszleć.
- To, co się rozumie pod tym słowem - odparł Chris. - Słyszałem, przypadkiem, jak się zajmowali sobą. Alana i, nie zgadniesz - Earm.
- Bękart królem nie zostanie... - Samkha zacytowała słowa Wiedźmy.

Gładkie do tej chwili czoło dziewczyny przecięło kilka bruzdek. - Czyżby to miała na myśli Noituus? Po wczorajszym wieczorze z przyjemnością powtórzę jej te słowa. Jesteś pewien? - spytała, spojrzawszy na niego spod oka.
- Nie widziałem ich podczas... igraszek - sprecyzował Chris - ale to, co słyszałem, wyraźnie świadczyło o dość daleko posuniętej poufałości.
- Alana i Earm... - Samkha w zadumie powtórzyła dwa imiona. - Wiedziałam, że jego ród to jej stronnicy. Czyżby Earm miał zamiar zasiąść na królewskim tronie?
- Słyszałam - zmieniła nagle temat - że Hirviö zaatakowali kolejne dwa grody. Nie udało im się ich zdobyć, chociaż tu też znali tajne wejścia.
- Cały świat wie, którędy dostać się potajemnie do grodu? - Więcej niż cień ironii zabrzmiał w głosie Chrisa. - Ciekawe skąd... A ty wiesz? Znasz te wejścia?
Samkha pokręciła głową.
- W grodzie mego ojca oczywiście tak - powiedziała. - Ale gdzie indziej? To sekret, który zna kilka tylko osób. Włodarz grodu i parę zaufanych osób. Rodzina, dowódca straży. To nie jest rzecz, o której plotkują baby podczas prania.
- No to kto przekazał te informacje Hirviö? - spytał Chris. - Skrzaty?
Pytanie było czysto retoryczne i Chris nie spodziewał się, że mógłby dostać jakąkolwiek odpowiedź.

Samkha zapatrzyła się w płyn, do połowy jeszcze wypełniający kubek. Przez jej głowę ponownie przemknęły myśli o zdradzie, bo jak inaczej wytłumaczyć te zdarzenia? Co gorsza, wszystko było zaplanowane w bardzo szerokim zakresie. Co za sukinsyn mógł zrobić coś takiego? I w imię czego? Acca? Ten wyrodek zdolny do każdej podłości, ale... mimo niechęci do pasierba nie widziała go w takiej roli. Co innego osobista wrogość i wewnątrzrodzinne starcia, a co innego zdrada stanu. Ale, prawdę mówiąc, nie wyobrażała sobie żadnego Krigara jako zdrajcy. Do niedawna.

Earn i Alana? - Córka Herebeohrta zastanawiała się kołysząc leciutko kubkiem. Czerwony napój łagodnie obmywał brzegi pucharka. - Co by chcieli osiągnąć w ten sposób? Zdobyć tron? Jakim cudem? Wydając państwo na łup Hirviö? Po co im spalone grody i wymordowana ludność? Udowodnią, że Mildrith nie jest w stanie kierować państwem? Podkopią prawowitość jej władzy i co dalej? Jak pozbędą się Dzikich? Odzyskają Róg? Jak? Przecież... Ale ktoś wie, gdzie jest Róg. Ktoś go ukradł i schował. Temu komuś Wybrańcy Bogów zdecydowanie by przeszkadzali. Ale w czym przeszkadzały komuś Cwene i Shelly?
- Widocznie zobaczyły coś, czego nie powinny widzieć - powiedział Chris.

Samkha spojrzała na niego zaskoczona. Odrobina wina pociekła chłodnymi kroplami po wierzchu jej dłoni. Odruchowo uniosła ją do ust. Dopiero po paru uderzeniach serca uświadomiła sobie, że ostatnie zdanie powiedziała na głos.
- Została jeszcze Audrey - całkiem niepotrzebnie powiedział Chris.
- Potem przyjdzie kolej na nas - stwierdziła Samkha bez śladu wątpliwości w tonie głosu. Całkiem jakby to był wynik wielogodzinnych przemyśleń. - Ty będziesz najbardziej łakomym kąskiem. Jednego Utlandsk zabrali bogowie, drugi zginął z rąk... hmmm... Hirviö, to nikogo nie zdziwi, jeśli i trzeciemu coś się przydarzy. Ciekawe, czy na mieczu Earma są jeszcze plamy krwi Jana? - zapytała przez zaciśnięte zęby.
- Sądzisz, że to on był tym jeźdźcem?
- Może on, może jego brat... Nie wiem już niczego pewnego. - Potrząsnęła głową.
- Może spytasz Erlene o tę ranę, która zwaliła Drewa z nóg - zaproponował Chris. - Ona ze mną raczej nie będzie chciała rozmawiać. Uważa, że w moim przypadku wybór bogów to pomyłka.
- O ile zechce i ze mną rozmawiać. Wszak uważa, że Jan zginął przeze mnie i moje pomysły z uwalnianiem dziewcząt. Pewnie w głębi serca czuje satysfakcję, że nasze starania obracają się w niwecz. Może teraz z przekonaniem twierdzić, że uwalnianie tych nieszczęśnic było wbrew woli bogów.
- Ciekawe, czy będąc na ich miejscu też by tak uważała - mruknął Chris. - Dokąd moglibyśmy ją wywieźć? - spytał.
- Audrey?- spytała Samkha, nie oczekując jednak odpowiedzi, bo raczej nie o Erlene przecież mu chodziło. - Przychodzi mi na myśl kilka miejsc. Jednak zbyt odległych, byśmy mogli ją tam zabrać - odrzekła wojowniczka. - Musimy udać się w góry, a w pobliżu nich żadna osada nie jest bezpieczna. Nie możemy zawrócić żeby oddać ją pod opiekę mojego klanu, ani odwieźć jej do grodu mojego małżonka czy do jaskiń Noituus.
- Chyba żeby ktoś ją tam zawiózł - odparł Chris, milczeniem pomijając fakt, że wolałby dziewczynę zostawić gołą i bosą na pustyni, niż wysłać do grodu, gdzie władzę sprawuje Acca. - Tylko kandydatów mi brak.
Kto zechciałby zająć się zhańbioną dziewczyną, narazić się Alanie, a na dodatek postąpić wbrew tradycji? Chris nawet nie miał pojęcia, jak by postąpili jej rodzice. Przygarnęli, czy też wyrzucili z domu i wyrzekli się jej.
Zapanowała chwila milczenia.

Samkha na moment odsunęła na bok myśli o córce Radwalda.
Gdyby nagle zabrakło Chrisa (na samą myśl o czymś takim zrobiło jej się dziwnie zimno) z pewnością zastąpiono by go kimś zaufanym. W końcu nie mogłyby jechać same z tak ważną misją. A w drodze powrotnej zdarzyłby się mały wypadek. Iście pechowy obrót sprawy. Ale ktoś by dotarł do stolicy, z Rogiem w dłoniach. Oczywiście będzie to odpowiednia osoba. Prawdziwy bohater, godny tego, by u boku Alany zasiąść na tronie. Królestwo ocalone i władza w rękach Alany i jej popleczników.
Ale w sumie nie wiedziała, co zrobić. Porozmawiać z kimś na temat tych podejrzeń? Źle trafi i znajdzie prostą drogę do lochu. Lub pod ostrza noży. Nikt nie będzie się przejmować tym, że została wybrana przez bogów. Nikt z tych, którzy to wszystko ukartowali. Oni już dawno zdradzili i lud, i bogów tej ziemi.
- Co mówiłeś? - Pogrążona w myślach nie zwróciła uwagi na słowa swego rozmówcy.
- Powinniśmy jednak porozmawiać na ten temat z Erlene - powiedział Chris.
- Po kolacji? - zaproponowała Samkha.


- Niech to... - Chris nie dokończył, nie chcąc urazić uszu towarzyszących mu kobiet. Nie dość, że rozlał trochę wina, to jeszcze strącił kubek. Gorzej niż pijak.
Schylił się chcąc podnieść naczynie, by spieszącej ku niemu ze ścierką służącej oszczędzić dodatkowej roboty.
Huk i ból spowodowany przez gorące krople wosku nastąpiły niemal równocześnie. Chris przeturlał się po podłodze i przyklęknął z pistoletem w dłoni. Z niedowierzaniem wpatrywał się w kilkanaście kilogramów drewna i wosku, spoczywające tam, gdzie przed chwilą siedział. Życie w zamian za kilka łyków wina i ślady wosku na karku. Niezła zamiana.
- To znak! - powiedział, stając na równe nogi i chowając broń. - To znak - powtórzył - że powinniśmy jak najszybciej wyruszyć. Źle robimy, ociągając się z wykonaniem zleconej nam przez bogów misji.
Zdawał sobie sprawę z tego, że to zdarzenie i te słowa będą znane wszystkim mieszkańcom grodu nim w pełni zapadnie noc.
Samkha dość dyskretnie oglądająca sznur, na którym przed chwilą wisiał kandelabr, wydawała się całkowicie zgadzać z tymi słowami. Zdecydowanie nie powinni siedzieć w stolicy ani dnia dłużej.
Jak gdyby nic nie spostrzegła odłożyła sznur, a potem podeszła do Erlene.
- Możemy porozmawiać? - spytała. - W trójkę? Na osobności.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 06-06-2012 o 23:17.
Lilith jest offline  
Stary 28-09-2012, 07:56   #165
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Służba odwróciła wzrok, zupełnie jakby się bali, że ktoś im zarzuci przecięcie sznura i dostanie się im za to. Każdy, od pomywaczy po kucharki gorliwe począł swa pracę wykonywać, tylko po to zapewne, żeby nie być wyciągniętym na spytki.
Pewnie ku uldze wielu z nich ani Utlandsk, ani kobieta-wojowniczka, ani tym bardziej szlachetna Noituus, która być może stanowiła w tym przypadku problem wywołujący najobfitsze poty, nie byli specjalnie zainteresowani przesłuchiwaniem służby kuchennej. Przeciwnie szybko powstali by usunąć się z sali jadalnej zostawiając ich w spokoju.
- Hej, panienko. - Chrisk skinął ku najmłodszej z dziewcząt. Ta wyraźnie zbladła. Może sądziła, że czekają ją co najmniej tortury... - Dzban wina i cztery kubki - zadysponował Chris.
- Cztery? - spytała niepewnie dziewczyna. - Tak, panie - odpowiedziała sekundę później.

Ruszyli w stronę schodów, odprowadzani spojrzeniami służby. Wtedy dopiero kuchenni poczęli zerkać niepewnie po sobie.
- Dalej, posprzątać to, chyżo! - Głos ochmistrzyni doleciał do uszu odchodzących. - A ty biegnij po Einarra, niech to naprawi.... Co z tego, że jest późno? Powiedz, że ja kazałam! Już!

A więc i tu nie mogli nikomu zaufać.
- Widzieliście to? - Samkha ściszonym głosem zadała dwójce swoich towarzyszy oczywiste w jej mniemaniu pytanie. - Ci ludzie zachowywali się, jakby coś wiedzieli, ale bali się odezwać. Cóż... skoro życie szlachetnie urodzonych niewiast nie było tu nic warte, to ile znaczą dla morderców pomywacze i kucharki... Widziałam sznur - kontynuowała przez zaciśnięte zęby. - To nie był przypadek. Nie pękł sam, ktoś przeciął go nożem.
- Nie ma sensu brać ich na spytki
- odpowiedział równie cicho Chris. - My pojedziemy, a oni zostaną. Samkho, ktoś ten sznur rzezał w pocie czoła, czy też załatwił jednym cięciem?
- Ktoś go mocno podciął i czekał, aż resztę załatwi czas i ciężar. Miałeś wiele szczęścia, Chris. Mógł cię zabić, a co najmniej mocno poturbować.
- Potrząsnęła w zdumieniu głową. - Fylgie twego rodu muszą być Ci bardzo życzliwe. Czuwały nad tobą. Powinieneś złożyć im dzięki i nie zapomnieć o ofierze.
- Złożę
- zapewnił ją Chris. Fylgie zapewne były jakimiś bóstwami domowymi. Coś na kształt rzymskich larów i penatów. Indianie też wierzyli w opiekuńcze duchy. - Pewnie naciął, gdy tylko usiedliśmy do stołu. A potem już tylko trzeba było czekać.
- Tylko czy aby na pewno nasz wybraniec bogów był celem ataku?
- Zaczęła Wiedźma, nie bez ironii w głosie.
- Tylko my tam siedzieliśmy w tamtej chwili. - Chris zdawał się nie zauważać wymierzonej w siebie szpilki. - Oczywiście mogło to nie mieć nic wspólnego z naszą misją.
Paru osobom mógł się narazić. Na przykład Earmowi.

- Zechcecie, szanowne panie, zaszczycić swą obecnością moje skromne progi? - spytał Chris, gdy w końcu ukazała się służąca z winem.
Może nie wypadało zapraszać do komnaty kawalera dwóch panien, ale nie szykowali się na sex-party, tylko na poważną rozmowę. Izba Chrisa była równie dobra, jak każda inna.
Jak gdyby na potwierdzenie niestosowności propozycji, kobiety spojrzały po sobie, po czym szybko odwróciły wzrok. Mimo to jednak, Samkha skinęła głową i obydwie ruszyły za Chrisem.

Po chwili stanęli przed drzwiami komnaty, a Chris otworzywszy je, gestem zaprosił wszystkich do wnętrza. Służka pospiesznie ustawiła przyniesione wino i kubki na ławie. Już chciała się wymknąć, gdy Spencer chwyciwszy dzban i jeden z kubków zastąpił jej drogę odwrotu. Szczodrze nalał wina do pękatego naczynia i z dobrze znanym już Samkhce uśmieszkiem na ustach, podał kubek służącej.
- Wypij za zdrowie szlachetnej Noituus i szlachetnej wojowniczki.
Dziewczyna spojrzała zdziwiona na Utlandsk, ale nie śmiała zaprotestować. Wyciągnęła po kubek obie dłonie. W widoczny sposób drżały. Nim doniosła naczynie do ust zdołała wylać na podłogę kilka kropli, a gdy piła wąska strużka trunku spłynęła w dół, barwiąc na czerwono jej białą koszulę.
Równie drżącymi dłońmi podała kubek mężczyźnie. Ale nim ten zdążył go złapać naczynie wysunęło się z rąk wystraszonej dziewczyny i roztrzaskało o podłogę. Dziewczyna rzuciła i się na podłogę i poczęła zbierać skorupy. Robiła to na tyle niezgrabie, że wkrótce jedną z nich wbiła sobie w dłoń.
- Ejże! - Samkha zerknęła znacząco na Chrisa. - Pomału, nic się nie stało - Przykucnęła przy dziewczynie i chwyciwszy ją za nadgarstek skaleczonej ręki skłoniła do powstania. - Daj temu spokój - powtórzyła łagodnie, starając się spojrzeć jej w oczy.
Dziewczyna była bierna. Pozwoliła wojowniczce na wszystko.
- Pokaż to proszę. - Samkha odwróciła dłoń służącej, chcąc sprawdzić, jak poważnie się skaleczyła. - Chris, pomóż mi.
- Biedactwo, czego się tak przelękłaś?
- zapytała z troską w głosie, oglądając krwawiącą, ale niezbyt dużą rankę. - Nic wielkiego. Do wesela się zagoi. - Uśmiechnęła się leciutko. Delikatnie usunęła kruchą, ostrą drzazgę.
Chris otworzył apteczkę, chociaż ranie daleko było do śmiertelnej.
- Mały opatrunek wystarczy - powiedział. - Ale przydałaby się odrobina nieco mocniejszego trunku. Ale trudno...
- Poczekaj, chyba coś mam - wojowniczka wyszczerzyła się chytrze do Chrisa. - Zaraz wrócę.
Po kilku chwilach była z powrotem ze sporych rozmiarów flaszką w ręce.


- Dostałam... - odrzekła rezolutnie na pytające spojrzenia - ...od Deora. - Odkorkowała kamionkową flaszę. - W podzięce za opatrzenie rany. Pomyślał, że przyda nam się w podróży. Uh! - fuknęła, zaciągnąwszy trochę powietrza nad wylotem szyjki. - Mocne!
Szczodrze polane skaleczenie niemal natychmiast ograniczyło krwawienie do minimum. Chris kawałkiem gazy usunął nadmiar płynu, a potem przykleił kawałek plastra.
- Proszę bardzo - powiedział.
Dziewczyna przyglądała się przez krótką chwile małemu przedmiotowi, który Obcy umieścił na jej dłoni. Jakby nie dowierzając własnym oczom dotknęła go lekko palcami. Widać było, że to ją trochę uspokoiło. Jednak szybko zdała sobie sprawę w jakim jest towarzystwie i ponownie stała się bardzo spięta. A uśmiech, który pojawił się na jej twarzy gdy dotykała nieznanego przedmiotu na jej dłoni szybko znikł.
- Chyba nie będzie nam już potrzebna?! - Bardziej zawyrokowała niż zapytała młoda Wiedźma.
- Nie. - Chris potwierdził jej decyzję. - Dziękujemy ci bardzo - zwrócił się do służącej. - Przyślij nam tylko kogoś z miotłą i jesteś wolna.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-09-2012 o 08:00.
Kerm jest offline  
Stary 30-09-2012, 22:48   #166
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- Dlaczego kazałeś jej wznosić ten toast? - zapytała ze zdziwieniem Samkha, kiedy dziewczyna odeszła.
- Bo chciałem być pewien, że nie dosypała nam niczego do tego wina - odparł Chris. - Skoro spada mi na głowę nie wiadomo dlaczego żyrandol, to i wino mogło nagle zaszkodzić.
Ernele pokiwała tylko głową.
- A jeśli dosypałby ktoś inny? - Samka zapytała zupełnie retorycznie i sama sobie odpowiedziała. - Mielibyśmy tu trupa zupełnie niewinnej dziewczyny. Zresztą... są takie trucizny, które nie zabijają od razu.
- - odparła rzeczowo Erlene. - Przekonamy się o tym już niedługo, czy ktoś coś dosypał do tego wina. Do jedzenia mogli też coś dosypać. Będziesz sprawdzał wszystko? - spytała z wyrzutem. - W domu królowej?
Obie kobiety wiedziały, że takie zachowanie było wysoce niestosowne. Z drugiej strony, gdyby coś się im stało cała wina spadłaby na Mildrith.
Pomimo swych słów uczennica starej, czcigodnej Noituus nie chciała spróbować wina.
- W domu królowej ktoś zabił ... - powiedział Chris.
Obie kobiety popatrzyły zdziwione na Kanadyjczyka i prawie jednocześnie odpowiedziały podniesionym głosem.
- Nie!
- Chyba nie wierzycie w to, że Cwene popełniła samobójstwo. - Chris spojrzał na nie zaskoczony.
- To w co my wierzymy jest akurat nieistotne. - Wiedźma zamyśliła się chwilę. - Ludzie i tak uwierzą w to co im wygodniejsze będzie.
- W tym przypadku miałem na myśli fakty - sprecyzował Chris - a nie to, co ludzie woleliby usłyszeć.
- Tutaj to jedno i to samo - odparła gorzko młoda Wiedźma. - A roztrząsanie tego, zwłaszcza teraz... - Potrząsnęła głową. - Jeżeli rodzina Cwene zechce się dowiedzieć co się stało, to może wtedy...

Chris odetchnął głęboko, potem skinął głową.
- Rodzina Cwene nie zechce - Samka skrzywiła się z odrazą. - Rodzina Cwene już wie..., a przynajmniej jej bracia.
Z tą opinią Chris mógł się bez problemów zgodzić.
- Earm prędzej by się dał pokroić niż pozwoliłby, by ktokolwiek podał w wątpliwość tę kwestię - powiedział. - Bardzo szybko zmienił zdanie i jestem pewien, że nie zechce od tego odstąpić.
- Ciesz się Chris - Samkha z przekonaniem pokiwała głową. - Dzięki temu nie zostałeś oficjalnie oskarżony o zabójstwo.
- Wyzwałbym go na sąd boży i rozstrzygnęlibyśmy to z bronią w ręku - zapewnił ją Chris.
- Nie wątpię, że uczyniłbyś to bez wahania - potwierdziła.
- Przepraszam - odparł Chris. - Chyba nie powinienem wprowadzać tu swoich zwyczajów.
- Sądzę, że Deor w najwłaściwszym momencie zapobiegł najgorszemu - odparła dziewczyna.
- Kolejny trup byłby nie na miejscu - zgodził się z rozmówczynią.
Samkha wzdrygnęła się. Poczuła, jak zimne ciarki przebiegają jej po karku. Nawet jeśli Chris byłby najwyśmienitszym wojownikiem znanego jej świata wątpiła, by wyszedł z tego cało, gdyby Earm trwał przy swoim oskarżeniu. Całej załogi grodu nie przemógłby żadną miarą. Roznieśliby go na mieczach na jej oczach.

- Erlene - Chris zwrócił się do młodej Wiedźmy - oglądałaś ciało Cwene. Czy ona, według ciebie, popełniła samobójstwo?
Młoda Wiedźma przez chwilę popatrzyła na Kanadyjczyka, jakby zupełnie nie rozumiała o co mu chodzi. Jednak po chwili dodała.
- Na pewno miała świeże siniaki na nadgarstkach. - Zamyśliła się kobieta. - Nie mam doświadczenia. Ja... To tak jak z raną Drewa. Ona jest dziwna. Nie widziałam nigdy takiej.
- Ktoś ją musiał mocno trzymać - powiedział w zadumie Chris. - A ta rana Drewa... Była na wylot?
- Tak, na wylot. Earm mi powiedział, że wyjął bratu strzałę.
- Ale według ciebie to nie była rana od strzały... - Chris przygryzł wargę. - Nie mamy żadnego materiału porównawczego. Nie będziemy dziurawić ludzi.
Chociaż Chris znał jednego takiego, w którym warto by zrobić parę dziurek.
- Można tak powiedzieć. Nie jestem pewna.
- Szkoda, że nie mogłam tego zobaczyć. Miałam w życiu trochę do czynienia z różnymi ranami. - Samkha westchnęła ciężko. - Dlaczego o to spytałeś? - dociekała podejrzliwie.
Chyba wolała, by to właśnie Chris jako pierwszy potwierdził jej domysły. Z ciężkim sercem przyszłoby jej otwarcie przyznać, iż Jan musiał bronić swego życia przed Krigarami. A być może nawet, to właśnie z ich ręki zginął.

Chris milczał przez moment.
- Myślę cały czas o tych śladach. Jestem przekonany - powiedział powoli - że Jana nie zabili Dzicy.
Wojowniczka w zamyśleniu pokiwała głową, choć nie podniosła wzroku wbitego w deski podłogi. Westchnęła jedynie cicho.
- Chris... - zaczęła po chwili, ale jedynie bezradnie rozłożyła ręce. - Naprawdę... tak mi przykro....

Erlene wstała gwałtownie o mało nie rozlewając trunku w kubkach i dzbanie. Z wyrzutem popatrzyła na dwójkę towarzyszy i wyszła.
W pierwszym momencie, osłupiała Samkha nie bardzo zrozumiała o co chodzi. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, iż być może wspominanie w obecności Erlene o śmierci Jana nie było taktowne. Była daleka od snucia domysłów o tym, co mogło powodować tak emocjonalne reakcje młodej Wiedźmy, ale ich siła ją zaskakiwała.
- Erlene!? - zawołała Samkha, lecz uczennica Noituus zniknęła już za progiem. - Erlene, proszę. Nie odchodź.
- Wybacz Chris. - Odwróciła się do równie zdziwionego Przybysza. Musiała przynajmniej spróbować ją zatrzymać.

Wybiegła za Noituus.
Przecież sama także szanowała Jana i czuła do niego sympatię. Ba, zawdzięczała mu nawet własne życie, jednak wszystko to jedynie podsycało w niej pragnienie wyjaśnienia wszelkich okoliczności jego śmierci, włącznie z odkryciem, kto był jego zabójcą. Cierpiała, bo po części czuła się odpowiedzialna za to, co się stało. Całym sercem pragnęła, by zabójca odpowiedział za swoje czyny. Pragnęła pomścić młodego Utlandsk, jak bliskiego przyjaciela, bowiem właśnie tym stał się dla niej przez tych kilkanaście dni. Czy Erlene sobie tego nie życzyła? Czy nie potrafiła tego zrozumieć?

- Erlene, zaczekaj. Proszę, porozmawiajmy przez chwilę spokojnie... - błagała idąc krok w krok za dziewczyną. - Możesz mnie wysłuchać? Przynajmniej spróbuj. - Starała się zachować panowanie nad sobą, choć powoli wzbierał w niej gniew...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 07-11-2012, 21:43   #167
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Samkha

- Erlene, zaczekaj. Proszę, porozmawiajmy przez chwilę spokojnie... - błagała idąc krok w krok za dziewczyną. - Możesz mnie wysłuchać? Przynajmniej spróbuj. - Starała się zachować panowanie nad sobą, choć powoli wzbierał w niej gniew...
- Słucham - odparła szybko Wiedźma, ale się nie zatrzymała.
- Nie rozumiem co się stało. - Samkha starała się opanować głos, by nie zabrzmiał w stosunku do Erlene, jak wyrzut. - Proszę, wyjaśnij mi o co chodzi.
- Nic. - Odparła Erlene. - Nic się przecież nie stało. Muszę jeszcze zajrzeć do Drewa. Zobaczyć czy wszystko z nim w porządku.
- Pozwól, że pójdę z tobą - poprosiła wojowniczka.
Skoro Erlene nie chciała mówić z nią o tym, co ją dręczyło, nie zamierzała zbytnio naciskać.
Młoda kobieta nie oponowała. Razem podążyły zatem do komnaty gdzie leżał ranny. Drew nadal nie odzyskał przytomności. Wiedźma sprawdziła opatrunek. Był lekko tylko przesięknięty krwią, a to był dobry znak.
Samkhce tym trudniej było zrozumieć dlaczego wciąż pozostawał w tak złym stanie.
- Nie wydaje ci się to dziwne, że ciągle jest nieprzytomny? - zastanawiała się na głos. - To silny, młody mężczyzna, a rana nie jest chyba aż tak poważna. Mogę obejrzeć ją z bliska?
Opatrunek i tak trzeba było zmienić, więc od razu zabrała się do ostrożnego zdejmowania bandaży. Odsłoniła ramię i uniosła je delikatnie. Drew jęknął cicho.
Groty strzał Hirvio bywały bardzo toporne. Przebiwszy rękę na wylot mogły mocno porozrywać mięśnie. Dobrze znała także efekty postrzałów z krigarskich łuków. Dokładnie przyjrzała się wlotowi i wylotowi rany. Nawet strzały Krigar nie zadawały takich ran.
- Musiał stracić dużo krwi - zawyrokowała Erlene. - Rana jest naprawdę dziwna.
- Spójrz - Samkha kontynuowała myśl młodej Wiedźmy, wodząc opuszkami palców wokół rany. - Z tej strony otwór jest naprawdę niewielki i w dodatku idealnie okrągły. Nigdzie nie widzę śladu po grocie. Całkiem, jakby ktoś wbił tu ostry pręt. Druga strona też jest dziwna. Jakby rozerwana. Mniej regularna i trochę większa, ale też prawie okrągła - mruczała z cicha, jak gdyby mówiła do siebie.
- Widziałaś wcześniej coś takiego??
Wojowniczka spojrzała wymownie w twarz Erlene.
- Widziałam. Po raz pierwszy w dniu kiedy znaleźliśmy z Deorem Alanę i Ymmę z dziećmi. Takie rany widziałam u zabitych przez Obcych Hirvio.
- Co?? Jak?? Jesteś pewna??
- O jednym jestem całkowicie przekonana - potwierdziła z pełnym przeświadczeniem wojowniczka. - To nie jest rana od strzały.
- Hmmm... - Zamyśliła się głośno Erlene. - Ale niestety jest nieprzytomny i nic nam nie powie. A jego brat twierdzi, że to była strzała. Więc twoje słowo przeciw jego.
- Słowa nic tu nie znaczą. Rozumiem to równie dobrze jak ty - potwierdziła Samkha.
- Ale przydałoby się wiedzieć. Prawda??
- Znasz jakiś sposób żeby wydobyć z niego prawdę?
- Znam. Ale to trochę potrwa.
- Jak długo? - z ożywieniem zainteresowała się wojowniczka. - Jestem pewna, że Earm nie pozwoli nam kręcić się przy swoim bracie zbyt długo. Jeśli uciszył swoją siostrę, może także zadbać o zamknięcie ust Drewowi.
- I dlatego ty powinnaś mi nie przeszkadzać.
- Nie mam najmniejszego zamiaru. Chcesz to zrobić teraz? - zapytała rzeczowo Samkha. - Mam wyjść? Czy po prostu stać z boku i nie odzywać się?
- Teraz nie. Muszę się przygotować. Powiadomię cię gdy będzie już po wszystkim.
- Będzie, jak zechcesz. - Skinęła głową. - Choć wolałabym wiedzieć, co się dzieje i planować wspólnie to, co powinniśmy uczynić. Nie pragnę cię zrażać ani do siebie, ani do naszego towarzysza - mówiła półgłosem. - Chciałabym więc wiedzieć jeśli coś będzie cię drażnić w moim, albo jego zachowaniu. Nie możemy za każdym razem kończyć rozmowy rozstając się w gniewie, lub żalu. Wiedz, że jeśli zajdzie taka potrzeba i jeśli mi na to pozwolisz, będę stać przy tobie. Twoje i jego życie jest mi droższe od własnego.
Erlene popatrzyła z lekkim zdziwieniem na Samkhę, ale nic jej nie odpowiedziała. Dokończyła tylko oględziny rannego. Poprawiła bandaż na ramieniu.
- Wybacz, ale muszę się przygotować.
Samkha niewiele już więcej miała w tej chwili do powiedzenia. Z szacunkiem skłoniła głowę przed młodą Noituus i wycofała się dając Erlene miejsce przy rannym.

Wiedźma skończyła po jakimś czasie.
- Musze się przygotować. - Oznajmiła udając się w kierunku drzwi. Samkha też nie miała więcej do roboty przy nieprzytomnym Drewie. Poszła do siebie.

Gdy zamnkęła za sobą drzwi poczuła straszny ciężar na szyi.Rozsznurowała szybko kaftan i wyjęła zza koszuli mały flakonik. Wzięła go do ręki. Zaczęła mu się dokładnie przyglądać.
- Jego pragnienia?? Twoje pragnienia?? - Usłyszała ponownie zachrypinięty głos starej Noituus. - Nie chcesz dziecka, wypij.
Mogła wypić. Mogła. Jeżeli nosiła dziecko Oslufa mogła się go pozbyć. Teraz już go nie potrzebowała. Wszak chciała być wolna. Zaraz jednak przyszły inne obrazy. Jako świeżo upieczona żona i pani na włościach widziała kobietę, której nie dane było donosić ciąży. Widziała w jakich męczarniach owa służka wiła się przez kilka dni na posłaniu. Omal nie umarła z utraty krwi. Czy tak samo zadziałaby zawartość flakonika na nią?? Kilka dni gorączki. Kilka dni bólu. Kilak dni zdana na łaskę innych. Nie koniecznie przyjaźnie do niej nastawionych.

Chris

Kanadyjczykowi nie dane było chwili spokoju po wyjściu wojowniczki i wiedźmy. Zapewne Samkha, pomyślał Obcy gdy drzwi otworzyły się.
- Tak szybko roz... - Urwał z pół słowa gdy zobaczył kto go odwiedził. Alana.
- Ciiii... - Przyłożyła palce do ust. Chwilę nasłuchiwała przy drzwiach. - Nie mam za dużo czasu. - Powiedziała. - Posłuchaj uważnie. Earm pójdzie do mojej macochy. Będzie chciał oczyścić się. Oskarżyłeś go przy świadkach o straszną zbrodnię. Mildrith rzuci cie z pewnością mu na pożarcie. Ona potrzebuje teraz sojuszników. więc każdy sposób jest dobry. Nawet jeżeli jakimś cudem pokonasz go, nie żebym wątpiła w twoje umiejętności, ale mizernej jesteś postury. Nawet jeżeli go pokonasz, to długo żyć nie będziesz. - Cały czas mówiła szeptem. Co chwilę nasłuchiwała też czy ktoś nie idzie. - Chcę wam pomóc. Dziś w nocy, przy bramie będą czekały na was konie i prowiant. Tyle mogę dla was zrobić. Zależy mi na tym by róg ojca wrócił. Jestem bardziej niż pewna, ze moja macocha nie cofnie się przed niczym by was powstrzymać. Oczywiście nie zrobi tego oficjalnie. Będzie udawała, że was wspiera. - Naprawdę się przejęła tym co mówi. - Mogę wam pomóc, ale tylko dziś. Jeżeli nie skorzystacie, to już wasza sprawa. Dlatego zaklinam was. Ucieknijcie dziś. - Ponownie przyłożyła palce do ust. Na korytarzu dało się słyszeć odgłosy kroków. - Dziś. - Powtórzyła. Ponownie słychać było czyjeś kroki, ale tym razem były one szybsze i było ich więcej. - Muszę już iść. Pamiętaj dziś. - I wyszła.
Po chwili rozległo się walenie do drzwi.
- Otwieraj w imieniu królowej. - Zaryczał ktoś na zewnątrz.
Kanadyjczyk nie miał co ukrywać, toteż otworzył. Zbrojny zajrzał do środka. Omiótł spojrzeniem całą komnatę i bez słowa oddalił się.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 18-11-2012, 14:18   #168
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jeszcze nie zdążył ochłonąć po niespodziewanej wizycie, a już do drzwi zakołatali kolejni goście.
Chris, jako człowiek z definicji gościnny, uchylił drzwi, po to by ujrzeć stojących na korytarzu wojów. Wysłuchawszy ‘uprzejmej’ prośby otworzył szerzej drzwi, by ci, co zechcieli zakłócić ciszę nocną mogli sprawdzić, co się dzieje w środku.
Kogo lub czego szukali, tego nie raczyli Chrisowi powiedzieć. Co prawda z punktu widzenia Chrisa popełnili karygodny błąd, nie sprawdzając szafy czy kufra, tudzież nie zaglądając pod łóżko, ale nie zamierzał ich instruować. W końcu nie do niego należało szkolenie pałacowych straży.

Przez chwilę stał pod drzwiami, nasłuchując, czy biegający po korytarzu ludzie złożyli również wizytę Samkhce, a potem usiadł przy stole.
Albo strażnicy nudzili się i odwiedzali gości, albo też kogoś naprawdę szukali. Alany? A może dbali o moralność?
Cóż, akurat pod tym względem nie mogli Chrisowi niczego zarzucić. Nie przyjmował pod dachem Mildrith żadnych panienek w celach, można by rzec, intymnych. Za to wizyta Alany... Nad tym trzeba było się zastanowić. Głęboko.
Co kierowało młodą królewną? Wdzięczność za ocalenie życia (albo przynajmniej czci), czy też chęć pozbycia się kogoś niewygodnego? Chris bardziej by uwierzył we wspólne działanie Alany i Earma niż w to, że ten ostatni pobiegnie ze skargą do królowej.
Poza tym na powodzeniu misji chyba bardziej zależało Mildrith, niż Alanie. W końcu wyprawa odbywać się miała pod patronatem królowej, a przywiezienie Rogu z pewnością wpłynęłoby na umocnienie jej pozycji.
Ciekawe, kto by wyruszył na poszukiwania Rogu, gdyby nagle jeden z Wybrańców Bogów rozpłynął się w powietrzu. Jednooki Deor, czy może Earm? A za Chrisem rozesłano by zapewne listy gończe. Jednak rola banity niezbyt Chrisowi odpowiadała. Co niby miałby robić? Rabować bogatych i rozdawać biednym? Czyli sobie, bo najbiedniejszym jest ten, co nie ma własnego dachu nad głową.

Kroki na korytarzu ucichły,
Chris uchylił drzwi. Na korytarzu nie było nikogo. Idealna okazja na małą wycieczkę i złożenie komuś wizyty. Problem na tym tylko polegał, że nie tylko on mógłby pomyśleć o takich odwiedzinach. Kolejna wizyta wojaków... Gdyby zastali ich razem, w jednym pokoju, byłby skandal nie do opisania. Konsekwencji lepiej było sobie nie wyobrażać.
Zamknął drzwi i zaryglował, po czym podszedł do okna.
Panorama “miasta” nie zmieniła się od ostatniego razu, gdy przez okno wyglądał, ale akurat nie to go interesowało.
Spojrzał w górę. Nie na obce niebo, ale na znajdującą się pół metra nad oknem krawędź dachu. Przy odrobinie szczęścia powinno się udać.
Gdyby zleciał... Czy ktoś domyśli się, że Wybraniec Bogów wybrał się na tajną schadzkę, czy raczej posądzą go o chęć ucieczki z dworu Mildrith? W połączeniu w osiodłanym wierzchowcem, który ponoć miał czekać przy bramie taka myśl byłaby całkiem naturalna.
Chris jednak nie zamierzał sprawiać swym wrogom takiej przyjemności, jak zamienienie się w mokrą plamę u stóp pałacowych murów. Podsunął pod okno stołek i z jego wysokości sięgnął do najbliższego gontu.
Tak jak przypuszczał, dach pałacu jego królewskiej mości zbudowany był z solidnego materiału i drewniane dachówki oparły się naciskowi jego palców. Można było zatem spróbować skorzystać z tej drogi i wybrać się na spacer. Randką to z pewnością nazwać nie można było.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2012, 21:22   #169
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Migotliwy płomień świecy wyczarowywał dziwne, hipnotyzujące niemal błyski w niewielkim flakoniku. Mętna ciecz, stanowiąca zawartość szklanego naczynia, zdawała się żyć własnym życiem. Przyzywała. Kusiła. Ukazywała wizję wolności.
Samkha otrząsnęła się spod jego czaru i zmusiła do rozsądnego, trzeźwego myślenia. Od czego chciała się uwolnić? Od odpowiedzialności? Od wszelkich związków z Osulfem i jego rodziną? Od przeszłości? Czy od tego, co miało nastąpić w przyszłości także zechce uciec? Dokąd?
Czyż Osulf był tak złym człowiekiem, by potrafiła bezdusznie i bez litości zabić jego nie narodzone jeszcze dziecko? Zwłaszcza teraz, kiedy jej zmarły małżonek nie mógł już go ochronić? Aż tak bardzo go nienawidziła? Bynajmniej. Kiedyś chciała mu je dać, lecz nie potrafiła.
Zabawne. Teraz, gdy okazuje się, że wreszcie mogłaby stać się matką, już tego nie chce?

Jeśli nosiła w sobie jego dziecko, to od jak dawna? Kiedy ostatni raz Osulf przyszedł do jej łoża? Od jesieni tego nie robił, a potem jakby odzyskał męskie siły. Po raz ostatni. Zmarł, nim większy z księżyców zdążył znów pokazać swą pełną twarz.
Jak to możliwe, by nie spostrzegła, że jest brzemienna? Dni jej kobiecej dolegliwości nadchodziły tak, jak dotychczas. Słyszała kiedyś jednak, że czasem tak bywało.

A jeśli zażyje tę miksturę? Kilka razy obróciła flakonik w palcach.
Dwie zimy temu widziała przedwcześnie urodzone dziecko. Było takie maleńkie. Mieściło się w dłoni. Widziała też ból i rozpacz jego matki. Omal nie odeszła za nim w gorączce. Czy taki los miała zgotować sobie i dziecku, które nosiła w łonie?
Chyba nie umiałaby. A jeśli tak, przez wiele dni byłaby zupełnie bezbronna. Zależna od ludzi, którym nie mogła zaufać.

Odstawiła flakonik, z przerażeniem patrząc na własne dłonie, ze zgrozą wsłuchując się we własne myśli. Jak mogła snuć podobne plany? Czy miała walczyć z nienarodzonym dzieckiem? Dzieckiem swojego prawowitego męża?
Żadną miarą. Jeśli bogowie ją pobłogosławili, to urodzi Osulfowi syna lub córkę. A miksturę od Noituus odda rankiem komuś, komu się ona bardziej przyda.
Czując dziwną lekkość na sercu zdmuchnęła świecę i powoli zaczęła się rozbierać.


Powoli już zasypiała, gdy stukanie zawróciło ją sprzed samej granicy snu. Wysunęła się spod skór i podeszła do drzwi. Nasłuchiwała przez chwilę, a potem ostrożnie je uchyliła.
Pusto.
Wyjrzała na korytarz. Tak z jednej, jak i z drugiej strony nikogo nie było. Potrząsnęła głową i zamknęła drzwi.
Była już w połowie drogi do łóżka, gdy stukanie rozległo się ponownie. Tyle że nie od strony drzwi. Ktoś stukał w okienko.
Któż to mógł być? Zaskoczona wojowniczka na wszelki wypadek chwyciła oparty o wezgłowie łóżka miecz. Kto i po co miałby do niej zachodzić po nocy i to po dachu? Wróg? Złodziej? Zabójca? Po co w takim razie pukał? Podstęp? Chaotyczne myśli szturmem pchały jej się do głowy. A jeśli to przyjaciel? Dlaczego więc nie zapukał do drzwi? Może to był ktoś z zewnątrz?
Przygotowała miecz do pchnięcia i odblokowała okiennicę.

- Ktoś ty? - zapytała ostrym tonem.
- Przyjmuje pani gości? - dobiegł ją z góry znajomy głos.
- Chris?! Co ty tu robisz? - zapytała zaskoczona.
- Chcę z tobą porozmawiać - padła odpowiedź. - Teraz, jeśli można.
- Coś się stało? - Wychyliła się przez szeroko otwarte okno i spojrzała w górę. Chris leżał na dachu, wystawiwszy jedynie głowę. - Dlaczego przez okno?
- Bo po korytarzu biega zbyt wiele osób - odparł. - A wolałbym, by nie widziano nas na tajnych naradach - wyjaśnił.
- Zdajesz sobie sprawę, że zabiliby cię, gdyby straż zobaczyła cię na dachu? - powiedziała przestraszona. - Wchodź szybko. Jeśli cię ktoś zauważy będziemy mieć naprawdę duże kłopoty. - Cofnęła się robiąc mu miejsce.
- Musieliby wejść na dach - odparł Chris, jednak skorzystał z zaproszenia gdy tylko Samkha odsunęła się od okna.

Wyjrzała jeszcze na chwilę spoglądając czy nikt z mieszkańców domu królewskiego nie zainteresował się szmerami na dachu, a potem natychmiast zamknęła okiennice. Dopiero wtedy zapaliła świece. Spojrzała uważnie w twarz swego niespodziewanego gościa gestem zapraszając go by usiadł na ławie.
- Opowiadaj - rzekła przyciszonym głosem - bo nie sądzę, że zadałeś sobie tyle trudu bez ważnego powodu.

Nastrojowa ciemność zachęcała wprost do snucia ponurych opowieści, lub też ciekawych czynów. Bardzo ciekawych...
Chris poczekał, aż Samkha usiądzie, potem zajął wskazane miejsce.
- Miałem niedawno ciekawą wizytę. Odwiedziła mnie Alana. Uprzedziła, że nasz wspólny znajomy, Earm, ma zamiar się ze mną rozprawić w zamian za oskarżenie, jakie na niego rzuciłem. A jeśli on nie da mi rady, to, przy poparciu Mildrith, znajdą się inni.
- Alana - mówił dalej - jako że ma dobre serce, jest pełna wdzięczności... to moje przypuszczenia... W każdym razie zorganizowała nam ucieczkę. Konie ponoć czekają przy bramie.

Samkha słuchała z coraz większą uwagą. Nie miała wątpliwości, że ktoś czycha na życie Chrisa, który dopiero co, o włos uniknął śmierci. Możliwe, że ona i Erlene także staną się celem ataków. Tak więc i bez zachęty ze strony Alany wiedziała, że czas był najwyższy, żeby wynosić się stąd jak najszybciej.
- To byłaby świetna okazja, żeby stąd zniknąć - cedziła słowa z zastanowieniem. - Musielibyśmy szybko powiadomić Erlene. Chociaż to kompletnie popsułoby nam plany - dodała po chwili.
- Sądzisz, że Erlene zdecydowałaby się na ucieczkę? - spytał. - Sądzisz w ogóle, że Alana mówi prawdę?
- Dlaczego miałaby kłamać? - Samkha lekko zmarszczyła brwi. - Wierzę, że Earm naprawdę wolałby cię uciszyć. Byłeś jedynym świadkiem tego, co tam się naprawdę stało. Jedynym, który może postawić mu jakieś zarzuty.
- Moja ucieczka byłaby ewidentnym dowodem tego, że to nie ja mówiłem prawdę - stwierdził Chris. - Czyim stronnikiem jest Earm?
- Zawsze był w stronnictwie Alany, ale... - zastanowiła się chwilę - on i jego rodzina są krewnymi królowej Mildrith. Wprawdzie dość dalekimi krewnymi, ale jednak.
- Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu - mruknął Chris.
- Słucham? - zdziwiła się Samkha.
- To takie powiedzenie z mojego świata - uśmiechnął się Chris. - Czasami w rodzinie można znaleźć największych wrogów.
- To prawda - szybko opuściła wzrok. - Ja też zawsze byłam stronniczką Alany.
- Nikt nie jest doskonały, moja pani - Chris skłonił się uprzejmie. - Ale powiedz mi, czemu Alana miałaby występować przeciw Earmowi?
- Nie wiem. Nie rozumiem tego, co się tu dzieje. Ufałam jej, służyłam jej chętnie. - Przymknęła oczy i potrząsnęła głową. - Coś się zmieniło.
- Polityka - odparł niechętnie Chris. - Jak kto chce się wspiąć na tron... Żądza władzy zmienia ludzi. Po co być drugą, skoro można zostać pierwszą. Chyba od dawna Alana na to liczyła, jako córka króla, prawda?
- Cieszyła się powszechnym szacunkiem. Ma nieposzlakowaną opinię.
- Ideał wprost - stwierdził jej rozmówca, z pewnym powątpiewaniem w głosie.
- Znam ją. Nie tylko jako królewską córkę i zwierzchniczkę. Znam ją po prostu jako dobrą, szlachetną dziewczynę. - Rozłożyła bezradnie dłonie. - Gdybym nie widziała wyrazu jej twarzy, kiedy tamta biedaczka skoczyła w ogień... Nie rozumiem.

Chris przez chwilę milczał, wpatrując się w sylwetkę Samkhy, która wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po izbie, zapomniawszy o tym, jak skąpe jest jej odzienie. Dopiero po chwili się odezwał.
- Nie znałem jej przedtem - stwierdził. - W tej chwili nie wiem, czy mogę jej zaufać. No i jestem przekonany o tym, że istnieje związek między nią a Earmem. Gdyby została królową, to kogo by musiała pośłubić? Kogo by chciała, byle był z odpowiedniego rodu?
- Mildrith, po śmierci króla próbowała ją skłonić do poślubienia jednego ze swoich krewnych, lecz Alana nie zgodziła się i plany królowej spełzły na niczym - odparła Samkha. - Jeśli Alana odda swą rękę komukolwiek, to jej małżonek zostanie królem, nie ona. Mildrith pragnęła, by do czasu, kiedy jej syn osiągnie wiek męski władza królewska pozostała w jej rodzie.
- Alana ma większe prawa do tronu, niż Mildred i takie same, jak syn królowej? - spytał.
- To męski potomek dziedziczy władzę - sprostowała wojowniczka. - Wodan jest jednak jeszcze na to za młody. Mildrith po śmierci męża została regentką na czas, póki nie osiągnie właściwego wieku. Gdyby udało jej się wydać Alanę za odpowiedniego do swoich celów kandydata, córka królewska przestałaby być dla niej groźną rywalką.
- Co Alanie nie odpowiada, to oczywiste - stwierdził Chris.
- Wiem doskonale, że członek rodziny Mildrith na królewskim tronie byłby tylko marionetką w jej rękach. Alana niewiele miałaby do powiedzenia.
- Earm też? A gdyby wzięła za męża jakiegoś... Nie, to nie ma sensu. Alana musiałaby pośłubić kogoś, kto byłby jej bezwzględnie posłuszny. Lepiej dla niej zostać wolną. Ale jak chce zdobyć tron?
- Nigdy nie usłyszałam z jej ust, by pragnęła małżeństwa. Nie słyszałam też o żadnym szczęśliwcu, który cieszyłby się u niej jakimiś względami.
- Mogła to skrywać. Podobnie jak i imię tego szczęśliwca - stwierdził Chris. - Poza tym, czy na małżeństwie dobrze by wyszła? Wątpię.
- Jeśli znalazłaby odpowiedniego kandydata... Jednak równocześnie zmuszona byłaby usunąć z drogi swojego przyrodniego brata i jego matkę... - snuła głośne rozmyślania Samkha. - W innym przypadku nie odniosłaby większych korzyści. Gdyby pozostała jedyną prawowitą dziedziczką Eadgarda zyskałaby pełnię wolnej woli i wyboru.
- Gdyby jej właśnie udało się powstrzymać Dzikich, usunęłaby Mildrith w cień, jako nieudolną władczynię - podpowiedział jej Chris. - Na jej miejscu do tego właśnie bym dążył.
- Jest jeszcze coś. - Wojowniczka przez krótką chwilę zmagała się z sobą czy wyjawić Chrisowi z jaką misją królewska córka wysłała ją do Noituus.
Chris przyglądał się jej w milczeniu, czekając na ciąg dalszy.
- Kiedy wyruszaliśmy w drogę, Alana poleciła mi, bym zaniosła Wiedźmie dar od niej i zapytała czy zna jakiś sposób, by dowieść, że Wodan nie jest prawowitym synem Eadgarda.
- I jaką dostałaś odpowiedź? Że zna taki sposób? - spytał Chris.
- Jedyną odpowiedzią było to, co wszyscy usłyszeliśmy w jaskini z ust Lokiego: “Bękart królem nie zostanie.” Czy w takim razie podejrzenia Alany i plotki krążące wśród ludzi są prawdą? Czy Mildrith nie była królowi wierną małżonką?
- Taką odpowiedź można tłumaczyć na kilka sposobów - stwierdził Chris. - Wcale nie musi to dotyczyć Wodana. Równie dobrze wybraniec Alany, bez względu na to, kim jest, może być w rzeczywistości bękartem. O Mildrith krążą różne plotki. Nie wnikam w ich prawdziwość. Od dawna krążą? Jeszcze przed śmiercią króla?
- Im więcej czasu upływa od śmierci króla, tym stają się śmielsze. Nikt jednak nie miał czelności postawić królewskiej małżonce żadnych oficjalnych zarzutów. Nikt też chyba nie potrafi udowodnić tego przed Radą, w innym wypadku wielu już próbowałoby wykorzystać takie argumenty dla własnych interesów.
- Są dwa sposoby odsunięcia Mildrith od władzy. Nie myślę o jej fizycznym usunięciu - zaznaczył Chris. - Albo da się udowodnić niewierność, albo niekompetencję. Pierwsza metoda zawiodła. Ludzie mogą strzępić języki do woli, ale to nic nie zmieni. Drugi sposób jest o krok od spełnienia się. Hordy Hirvio zalewają kraj, a królowa nie potrafi nic z tym zrobić. Na dodatek straciła Róg. Trzeba zatem coś z tym zrobić. Jak najszybciej znaleźć inną regentkę, bardziej kompetentną, która weźmie się do roboty i ocali kraj, zanim Dzicy wszystko zniszczą.
- A Dzikim ktoś pomaga - dodał.
- Ktoś, kto zna tajne, nieznane niemal nikomu wejścia do obwarowanych grodów - uzupełniła domysły Chrisa.
- Trudno przypuszczać, by Hirvio zdołali to odkryć na własną rękę - przytaknął Chris. - I raczej nie byłaby to Mildrith, która w ten sposób podcinałaby nogi własnego tronu. Gdyby nagle zabrakło Mildrith, Wodena i Alany... Kto byłby największym pretendentem do tronu?
Samkha nie wahała się ani chwili.
- Nie ma nikogo takiego - stwierdziła z pełnym przekonaniem. - Rozpoczęłaby się prawdziwa wojna domowa, bo każdy uważałby, że ma takie same prawa do tronu jak pozostali.
- Niech nas bogowie chronią - westchnęła z troską. - Tak bardzo chciałabym wiedzieć o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Najpewniej, nawet tęższe głowy miałyby problem z rozwiązaniem tej zagadki.
- Bez wątpienia jak wrócimy, to się dowiemy - stwierdził Chris. - Przywieziemy Róg i głowę zdrajcy i wszystko się wyjaśni.
- Przynajmniej jedno z nas jest dobrej myśli - uśmiechnęła się smutno.
- Trochę optymizmu każdemu się przyda, moja pani - odparł. Jego uśmiech był dużo weselszy.
- To co robimy? - spytał. - Mimo wszystko uważam, że uciekać nie powinniśmy. Może choć raz bogowie zechcą nam sprzyjać. A rankiem uzyskamy audiencję u Mildrith, zabierzemy Audrey i wyjedziemy.
- Może uda mi się ją przekonać, by stąd wyjechała. Jeśli mi się nie powiedzie, zaszczują ją i gdyby nawet teraz jeszcze nie pragnęła umrzeć, to w końcu zechce.
- Dobrze by było, gdyby Erlene cię poparła, ale... niezbyt na to liczę. - W głosie Chrisa brzmiało raczej przekonanie, że młoda Wiedźma nawet palcem nie zechce ruszyć w tej sprawie.
- Czasem zaskakuje mnie jej podejście do ludzi. - Samkha potrząsnęła głową. - Wydaje mi się taka obojętna na cierpienie innych. Sądziłam, że jako przyszła Noituus będzie inaczej traktować... przynajmniej kobiety. Pomyliłam się i chyba zawiodłam.
- Erlene wydaje się zimna i wyniosła. Jakby stanowisko, jakie osiągnęła, zmieniło jej charakter. Z tym, że nie znałem jej w poprzednim wcieleniu.
- Myślę, że będzie lepsza w tym o co ją dziś poprosiłam. - Skrzywiła ironicznie usta.

Chris spojrzał na nią pytająco.
- Spróbuje wydobyć z Drewa prawdę o tym, co przydarzyło im się w drodze i jaka była ich rola w tym wszystkim.
- I sądzisz, że Drew będzie szczery i prawdomówny?
- Wierzę, że Erlene-Noituus potrafi zmusić go do wyznania prawdy. Ma w sobie wystarczająco dużo bezwzględności i zna odpowiednie sposoby. Oby tylko zdobyła się na zadanie odpowiednich pytani.
- Nie sądzę, by się zawahała choćby przez chwilę - odparł Chris. - Ja z kolei mam nadzieję, że nikt jej nie przeszkodzi w tym wypytywaniu.
- Obawiam się, by Earm nie pilnował zanadto wstępu do jego pokoju. Na przesłuchanie potrzeba czasu. Jeśli się zorientuje, że coś jest nie tak...
- W tym przypadku jesteśmy bezradni - odparł Chris. - Ani nie możemy tam iść, ani nie możemy powstrzymać Earma przed odwiedzeniem brata. A zaatakowanie go nie wchodzi w grę.
- Moglibyśmy spróbować odciągnąć jakoś jego uwagę, by dać Erlene odpowiednio dużo czasu - zastanawiała się gna głos.
- Zaprosisz go na rozmowę? Nie sądzę, by to był najlepszy pomysł. A nuż by zechciał pozbyć się jednej z Wybrańców.
- Erlene ryzykuje równie mocno - odowiedziała. - Byłaby w wielkim niebezpieczeństwie, gdyby Earm zastał ją w trakcie przesłuchiwania Drewa. Musimy w jakiś sposób ją osłaniać.
- Chcesz rozbić obozowisko przed drzwiami komnaty, w której leży Drew? - Chris uniósł brwi.
- Może to był błąd, że ją na to namawiałam. - Obawy Samkhy wciąż rosły. - Mam zamiar być blisko. Jeśli spróbowałby ją skrzywdzić... Nie zostawię jej samej.
- W takim razie wrócę do siebie i za chwilę zastukam, dla odmiany do twych drzwi. Przy okazji odniosę ci gąsiorek. Zapomniałaś go zabrać.
- Dobrze - potwierdziła energicznie. - Ubiorę się. - W tym momencie dopiero Samkha zorientowała się, że stoi przed Chrisem niemal naga, w samej tylko koszuli sięgającej ledwo połowy uda. Czy to z tego powodu stale się w nią wpatrywał?

- Do zobaczenia zatem. - Chris zdmuchnął świece i podszedł do okna. Otworzył okiennice, a potem stanął na parapecie.
- Chris - szepnęła w chwili, gdy miał już zamiar wspiąć się na dach.
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Tak?
Jeśli miała wątpliwości, to nawiedziły ją tylko na mgnienie. Podeszła szybko i wspinając się na palce przytrzymała go za koszulę. Przez moment jeszcze starała się dojrzeć w ciemnościach jego oczy, a potem przyciągnęła go lekko do siebie dotykając ustami jego ust.
Odsunęła się, zanim zdążył oddać pocałunek.
- Bądź ostrożny. Proszę - powiedziała zmieszana.
Z trudem opanował się, by nie wrócić i wziąć ją w ramiona.
- Będę - obiecał. Na moment dotknął dłonią serca i zniknął.
Po krótkiej wędrówce był już w swoim pokoju.

Co właściwie się stało? W pierwszej chwili przestraszyła się. Skrzyżowała ramiona na piersi przygarniając koszulę. Serce biło jej jak szalone. A potem przymknęła oczy i uśmiechnęła się. Czy to możliwe? Czy gdyby go zatrzymała...
- O Wanadis, jak mądra jesteś - szepnęła w usiane gwiazdami niebo.
Uśmiechała się zamykając okiennice i stała jeszcze tak przez chwilę, z pełnym rozmarzenia uśmiechem na twarzy. A potem szybko podeszła do swoich rzeczy. Musiała się pospieszyć.

Chociaż nie powinien tracić czasu, przysiadł na chwilę na stołku. Jeszcze czuł smak jej ust i zamierzał to zapamiętać. I przemyśleć, co się stało. I co by się stało, gdyby wrócił do środka, przytulił ją...
Chyba go zaczarowała, albo lubczyku mu zadała, że aż tak stracił dla niej głowę.
Nabrał głęboko powietrza i powoli, bardzo powoli wypuścił, Potem wstał i podszedł do okna. Trochę zimnego, nocnego powietrza powinno dobrze na niego wpłynąć, ostudzić nieco krew. Bo skoro czekał go spacer, to nie mógł wylać sobie na głowę wiadra wody.
Po chwili odszedł od okna. Uzupełnił magazynek pistoletu i przypasał miecz. W końcu trudno wymagać, by wojownik chodził nieuzbrojony. Do kieszeni schował dwie krótkofalówki; jedną z nich ‘odziedziczoną’ po Janie.
Zamknął okiennice, a potem chwycił gąsiorek i wyszedł na korytarz, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Dokoła panowała cisza, a on nie zamierzał jej zakłócać.
Starczyło kilkanaście kroków by znaleźć się przed drzwiami Samkhy.
Zastukał cicho.

Po chwili szczęknął rygiel i drzwi uchyliły się lekko.
- Chris? - zdziwienie w głosie Samkhy warte było Oscara.
- Zapomniałaś zabrać podarunek od Deora. - Podał jej pękate naczynie. - Wybierasz się gdzieś? - spytał, jakby widok jej, w pełni ubranej, stanowił zaskoczenie.
- Zanim stąd wyjedziemy, muszę zamienić z kimś parę słów - odpowiedziała, “groźnie” przymrużywszy oczy.
- Pozwolisz, że będę ci towarzyszyć? - spytał. - Jak już skończysz swoją rozmowę. Poza tym... mam dla ciebie prezent.
- Prezent? - Zdziwiła się.
- Proszę. - Z kieszeni kurtki wyciągnął czarno-srebrne pudełko.
- Cóż to takiego? - Ostrożnie odebrała z ręki Chrisa tajemniczy przedmiot.
- To coś z mojego świata - odparł. - Służy do rozmów na odległość. Nie trzeba do siebie krzyczeć.
Nie miała zamiaru powątpiewać w prawdziwość jego słów. Widziała już wystarczająco wiele rzeczy, które posiadali, a w których istnienie wcześniej nigdy by nie uwierzyła.
- Co trzeba z tym robić? - zapytała rzeczowo zdając sobie sprawę, że to nie czas na zabawy, jak w przypadku lornetki.
- Jeśli naciśniesz na ten guzik - wskazał odpowiedni przycisk - to zacznie działać. Żeby twój głos dotarł do mnie, musisz nacisnąć w tym miejscu i przytrzymywać póki nie przestaniesz mówić do tej krateczki. - Wskazał mikrofon.

Po krótkiej chwili Samkha stała się, w miarę sprawną, użytkowniczką urządzenia pochodzącego z innego świata.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 13-01-2013, 22:45   #170
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nikt im nie przeszkodził w drodze do pokoju młodej Noituus. Samhka zapukała do drzwi. Odczekali chwilę. Cisza. Wojowniczka zapukała nieco mocniej. Dopiero po chwili usłyszeli ruch i drzwi otworzyły się. Stała w nich zaspana Erlene.
- O co chodzi? - spytała mrużąc oczy. - Czy coś z Drewem?
- Jeszcze nic - odparła Samkha. - Możemy wejść? Wolałabym, żeby czyjeś niepowołane oczy nas tu nie zobaczyły - dodała wypatrując czegoś w mroku korytarza.
Erlene spojrzała na nich ze zdziwieniem, ale wpuściła ich do izby.
Chris milczał, pozostawiając całą sprawę w rękach Samkhy.
Młoda Wiedźma ziewnęła, zakrywając usta dłonią. Później tą samą ręką potarła oczy.
- Dowiem się w końcu o co wam chodzi? - spytała. Widać było, że w cale jej nie smak, że ktoś przerwał jej sen.
- Mamy parę spraw - powiedział Chris widząc, że Samkha uparcie milczy. - Najważniejszą, jeśli pozwolisz, chciałbym zostawić na później.
- A te mniej ważne? - spytała od niechcenia.
- Czy dałoby się wywieźć stąd Audrey? I umieścić ją gdzieś z daleka od tego miasta? Żeby doszła do siebie i spokojnie podjęła decyzję co do swego dalszego losu? Żeby nikt nie decydował za nią?
Erlene zakryła usta dłonią i zaczęła kaszleć, ale nawet to nie zdołało ukryć śmiechu.
- Zabrać? Daleko? Żeby podjęła decyzję? Sama? - Noituus patrzyła ze zdziwieniem na Obcego.
- Sama. To takie dziwne? - Zdziwienie Chrisa było co najmniej równie duże.
- Tutaj tak. - Erlene przestała już się śmiać. Była zupełnie poważna. - Jedyne co mi przychodzi do głowy, to wysłanie jej tam, gdzie ja byłam.
- Dzieci, ryby i kobiety nie mają głosu? - Chris pokręcił głową w zadumie. - Ale skoro tak, to z pewnością masz rację.
- To nie jest miłe miejsce. - Odparła z pewnym smutkiem w głosie. - Może lepiej byłoby jej... z przyjaciółkami...
- A znasz na tyle mądre dziewczyny?
- Co? - Zamrugała oczami, zmarszczyła czoło i z wyraźnym zapytaniem na twarzy spojrzała na Chrisa.
- Jak mi się zdaje, parę osób uznałoby, że zadawanie się z nią przyniesie hańbę - odparł Chris.
Na twarzy Erlene wypełzło coś miedzy pogardą, obrzydzeniem i może zniechęceniem.
- Będziecie tymi co ją odprowadzą? - spytała po chwili z obojętnym już wyrazem twarzy. - Dla ciebie przybyszu to i tak nie ma znaczenia. Ale dla ciebie... - Wycelowała oskarżycielsko palec w młodą wojowniczkę.
- Nas, zdaje się, czeka inne zadanie. A nie sądzę, by Audrey mogła jechać z nami - odparł.
- Chris - Kamienny wyraz twarz Samkhy nie wyrażał żadnych uczuć. - Ona mówiła o tym, że lepiej byłoby dla Audrey, gdyby umarła. Tak, jak tamte dwie dziewczęta. Prawda? - zwróciła się do młodej Wiedźmy. - A dla ciebie? Co ma znaczenie dla ciebie, Erlene?
Młoda Wiedźma tylko wzruszyła ramionami.
- Pojechać tam to jak umrzeć. - Mówiła patrząc gdzieś w dal. - Umrzeć by później narodzić się ponownie.
- Więc jakaż to różnica? Dla większości i tak już jest martwa. Niech sama wybierze - odpowiedziała Samkha. - Chcę dać jej taką szansę. W przeciwieństwie do tej większości, dla której litera prawa jest ważniejsza od człowieka, póki coś nie dotknie ich samych.
- A jak chcesz jej pomóc?
- Zabrać ją stąd. Gdziekolwiek tam, gdzie nie nikt by jej nie piętnował za to, co jej zrobiono.
- Ty chcesz ją zabrać? Kiedy? - Erlene nie wydawała zbyt przekonana do pomysłu wojowniczki. - Gdzie?
- Choćby i dziś. - Samkha spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę. - Córka królewska próbowała przekonać Chrisa, by uciekł dzisiejszej nocy z grodu.
- Doprawdy? - Wiedźma była zaskoczona.
- Byśmy uciekli - sprostował Chris. - Wspomniała o koniach - dodał. - Parę dla mnie to za dużo.
- Co zamierzasz zatem uczynić?
- Na początek wydobyć prawdę z Drewa - odrzekła Samkha.
- Dziś nie jest dobry dzień - odparła Erlene.
- Może kolejnego dnia już nie będziemy mieli - ponuro stwierdziła córka Herebeohrta.
- Dziś nie. - Pokręciła głową Wiedźma.
- Kiedy więc? - zapytała Samkha.
- Trudno powiedzieć. - Rozłożyła bezradnie ręce córka Rodora.
- Od czego to zależy? - Samkha nie ustępowała.
- Od czego? - Noituus pochyliła się lekko do przodu. - Od dużej ilości rzeczy. Gdy przyjdzie czas, będę to wiedziała. Nie można przyspieszyć takich rzeczy. Chyba, że nie zależy wam na prawdzie. Zależy?
- Zależy nam na wielu rzeczach - odparł Chris. - Na jego życiu też, mimo wszystko.
- Czyli rozumiecie? - Erlene wydawała się zaskoczona.
- Rozumiemy - potwierdził Chris. - Ale ta sprawa z napadem i uwięzieniem jest taka dziwna, że nie chcielibyśmy stracić ani Drewa, ani Audrey. A jakimś dziwnym trafem świadkowie napadu dość szybko rozstają się z życiem. Może chociaż Audrey nam powie, kiedy dokładnie zostały porwane.
- To czego ode mnie oczekujecie?
- Ochronienia Audrey, wyciągnięcia zeznań z Drewa. I opinii na temat propozycji Alany - odparł Chris.
- Nie ochronię jej przed nią samą.
- Tego nie możemy oczekiwać od nikogo. Od ciebie także. - Samkha zdawała sobie sprawę z ich ograniczonych możliwości pod tym względem.
- A co do propozycji Alany... hmmm... - Wiedźma zamyśliła się na chwilę. - Nie znam jej. Wydaje się, że chce wam pomóc, prawda? Że zależy jej na dobru naszego ludu.
- Wam? Czy nam? - Sposób wyrażania Wiedźmy zastanawiał wojowniczkę. - Oczekujemy też, że będziemy współdziałać.
- Ja mam pomagać. Służyć. Wszystkim. Tego nauczyła mnie Czcigodna. - Erlene wypowiedziała to w sposób bardzo podniosły.
- Trzeba bardzo kochać ludzi, żeby im służyć - stwierdziła Samkha z zastanowieniem. - Wyrzucić z serca niechęć i pogardę.
Dumę i uprzedzenie, dorzucił w myślach Chris.
- Naprawdę uważasz, że da się służyć wszystkim? - zapytała wojowniczka z naciskiem na ostatnie słowo.
- T..tak. - Odpowiedziała z zająknięciem Wiedźma. - Moja nauczycielka to potrafiła.
- Jest wiekowa - stwierdziła Samkha. - Musi mieć ogromne doświadczenie.
- Ma. - Przyznała jej rację Erlene. - Czy czegoś jeszcze oczekujecie ode mnie w tej chwili? - Spytała ziewając.
Najwyraźniej sugerowana przez królewską córkę potrzeba ucieczki nie zrobiła na młodej Wiedźmie większego wrażenia. Samkha spojrzała wymownie na Chrisa.
- Chcesz tu zostać i iść spać, czy lepiej będzie skorzystać z oferty Alany - spytał Chris.
- Dla was? - Spojrzała na swoich gości.
- Nie ma czegoś takiego, jak... - nie dokończył.
- Ja tu i tak muszę zostać. Przykro mi, ale nie będę wam towarzyszyła. - Erlene przestała już ziewać i jakby przytomniej patrzyła na nich.
- Zdawało mi się, jeśli dobrze słyszałem, że mamy wszyscy ruszyć w poszukiwaniu Rogu. - Chris, mimo zaskoczenia, nie miał zamiaru łatwo ustąpić.
- Bogowie są nieprzewidywalni. - Wiedźma wzruszyła ramionami.
- Chcesz powiedzieć, że w twoim przypadku zmienili zdanie? - spytał. - Powiedzieli ci to, czy też wyciągnęłaś jakieś wnioski?
Wywróżyłaś z fusów, czy też z wnętrzności jakiejś biednej kury, pomyślał.
- Słucham? - Erlene była wyraźnie zdziwiona i być może nawet rozzłoszczona.
- Pytam, dlaczego nagle zmieniłaś zdanie - wyjaśnił Chris. - Wiem, ze masz do tego prawo, oczywiście.
- Nie muszę ci się tłumaczyć. - Rozzłoszczona to ona była na pewno, o czym świadczył podniesiony głos.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172