Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2012, 00:27   #44
Cell
 
Cell's Avatar
 
Reputacja: 1 Cell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znany
Zatrzymała wzrok na jednym trupie... Konny. Opancerzony konny. Nie był to pancerz wysokiej klasy... Ale Taliana też nie była wysokiej klasy wojownikiem. Nada się, pasowali do siebie. Podeszła do zwłok i przyklękła. Zanim jednak rozwiązała pierwsze troki, zawahała się i miast w stronę zapięcia, dłoń skierowała ku twarzy martwego. Wprawnym ruchem zamknęła mu powieki nad zastygłymi, beznamiętnymi oczami. Robiła to już wiele razy i kimkolwiek był ten tutaj, zasługiwał na przynajmniej minimum godności.

Jego godność nie obejmowała jednak zatrzymania całkiem wygodnego (choć o podejrzanym zapaszku) skórzanego pancerza. Przy ściąganiu skórzni, zza pazuchy wypadły flaszeczki, które elfka z ciekawością odkorkowała.
Gorzała. Mocna... MOCNA - skrzywiła się po powąchaniu. Uciechy z niej nie będzie, ale może przyda się w innych celach? Schowała dwie buteleczki.

Wstała i rozejrzała się po otoczeniu. Usłyszała krzyk Elise, każący jej zająć się mułami. Spojrzała na zwierzęta przelotnie. Nie miały większych ran niż zadrapania i poparzenia z którymi same nie mogłyby sobie poradzić, a zresztą... Nie była weterynarzem. Nie była nawet pewna czy dałaby radę prawidłowo zdiagnozować miotającego się przypalonego muła.

Przysłuchiwała się biernie rozognionej rozmowie kompanii z Jagerem. Nie zgadzała się z wieloma słowami, które w niej padły, ale... Być może to ona się myliła. Nie brała udziału w wielu przygodach, a oni wyglądali na zaprawionych w boju. Byleby milczenie nie kosztowało jej życia.

Wyjechali, zostawiając człowieka von Antary wśród trupów i spalenizny, a Taliana poczuła... smutek i współczucie wobec tego rozgoryczonego człowieka. Ale znów, może jej życie jeszcze nie nauczyło kto jest kim i czy pewni ludzie zasługują na współczucie. Nie odezwała się więc ani słowem. To nie był jej kłopot. To nie byli jej zmarli.


***


Prowadziła po trakcie wóz, a u jej boku rozsadził się kiwający się na boczki kozaczyna. Mówił coś trzy po trzy, a radował się przy tym jak głupi do sera... czy pijak do flaszki. Przypominał też lekko odurzonego cielaczka, które za swoje malowane wrota uznał biust elfki. Co mu tam się w poturbowanym łbie ubzdurało, nie miała pojęcia, ale zaczynała podejrzewać poważniejszy uszczerbek na zdrowiu słuchając peanów łysego. Mogła równie dobrze ich nie słuchać, bo i tak nie znalazła słów w żadnym języku, żeby zareagować. Musiała oddać sprawy w ręce dobrze znanego języka ciała: z pełną elfią gracją trzepnęła kozaka po łysym łbie, choć nie zamachnęła się zbytnio - po co miała niszczyć swoją robotę, skoro już go raz opatrzyła?


***

Znowu w milczeniu wysłuchała planów towarzyszy, ale tym razem... Tym razem gdy wysłuchała zwiadowców, wpadł jej do głowy pewien pomysł i odezwała się donośnie wśród ogólnego harmideru.

- Zajmijcie się ludźmi Łowcy. Zajmijcie się nimi i załatwcie mi odrobinę czasu. Ja... Dobrze pływam i jestem dość zręczna. Odciągnijcie ich od wozu, a ja podpłynę do polany od strony wody i spróbuję odzyskać cokolwiek oni porwali. Potrzebuję jedynie Waszej współpracy

Wiedziała, że robi coś głupiego. Coś, z czego nie mogła wyjść bez szwanku. Ale wiedziała też, że to, co robi, jest słuszne. Czuła nudę. Tak długo już czuła nudę, a gdy tylko pomyślała o akcji nuda ustąpiła miejsca głodowi przygody. A sądziła, że w jej wieku nic jej już nie zaskoczy!

Poklepała uszkodzonego Mierzwę po ramieniu:
- Spróbuj się jeszcze trochę zepsuć kiedy mnie nie będzie, a wspominana kuśka pozostanie wspomnieniem - po czym zeskoczyła z wozu i oddała lejce Lotharowi, który wspominał, że niegdyś samodzielnie prowadził wodze.

***

Trzymając się wytycznych Moperiola, elfka w myślach wytyczyła sobie trasę przez las. Między drzewa odbiła dopiero na węższej ścieżce, otaczając w bezpiecznej odległości polanę, modląc się cichutko, żeby żadnemu z wrogów nie zachciało się nagle szczać w tak malowniczej scenerii.

Wreszcie doszła do brzegu. Wysmarowała twarz błotem, aby bardziej scalała się z jej czarnymi włosami i ciemną topielą. Babrając się w brudzie czuła dziwaczną euforię, serce jej biło bardzo mocno. Wierzyła bowiem, że ma okazję zrobić coś znaczącego. Głupiego, ale znaczącego.

Zanurzyła się ostrożnie w wodzie, przyzwyczajając się do temperatury i szacując głębokość. Miała zamiar jak najszybciej i jak najciszej podpłynąć bliżej obozu jak tylko usłyszy pierwsze "KURRRWA MAĆ...!" Synonimy lub szczęk broni też mile widziane.
 
Cell jest offline