Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2012, 12:51   #26
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
- Kurwa jebana, pierdolona w dupska waszych nienarodzonych piździelców, kto wam kazał się schlać! – poetyckiej przemowie towarzyszyła furia. Podwójna rzec można by furia, bo posłany po gorzałę oddział miast rozdzielić ją uczciwie pomiędzy wszystkich i zamknąć w manierkach na czas kiedy była by potrzebna, schlał się i o świcie cuchnął kacem na milę. Po wtóre zaś w oddziałowym pijaństwie skrzętnie pominięto Grzecznego, który zasiedział się na odprawie wsłuchując w pierdolenie idiotów wypytywanych przez półgłówków. Matt widział już kilka stanic i kilku ich dowódców. Jego kariera wojskowa choć rozwijała się nader pomyślnie, nie pozwalała mu zapomnieć kim jest i skąd pochodzi. Zważywszy zaś na fakt, że otaczali go debile, przyszła ścieżka rozwoju kariery wojskowej zdawała się średnio atrakcyjna.

- Pan sierżant kazali… iść po gorzałkę. – któryś z pajacujących debili wycharczał swą mądrość pomiędzy sto dwudziestym a sto dwudziestym pierwszym pajacykiem. Pozostało mu jeszcze trochę, więc wrócił do swego zajęcia. Matt nie zamierzał mu w tym przeszkadzać.

- Mieliście przynieść gorzałę a nie pić gorzałę. Czy kurwa nikt z was nie dostrzega tej subtelnej różnicy?!

- Aaale po ki chuj iść, jak nie można pić panie sierżancie?!
– mądrala miał jakichś popleczników, bo odpowiedział mu pomruk przychylnych głosów. Ot półgłówek, przyszły kandydat na kapitana.

- Czy wyście do kurwy nędzy wstąpili do wojska, czy do akademii filozoficznej? Jesteście tu po to by słuchać rozkazów czy też może konstuuło, konsturoo, kurwa! tworzyć zawiłe formuły logiczne?!

Odpowiedziało mu milczenie i posapywanie. Myśliciel nie wiedział jeszcze, ale wygrał już nagrodę w postaci prawa noszenia plecaka sierżanta. Dwóch popierających go mruczków otrzymało w darze namiot i pakę z nadmiarowym sprzętem. Też do noszenia. W nagrodę.

***

- Spodziewajcie się zaciekłego oporu. Bogowie jedni wiedzą co zalęgło się w tym lesie. Podejrzewamy, że może siedzieć tam nawet regiment niedobitków z armii Chaosu. Stu, może dwustu… - "Dobrze, że nie tysiąc" Grzeczny słuchał pierdolenia nie komentując go ni słowem. No bo co można było rzec, kiedy kapitan rzekł, że wie gówno, nie koordynuje akcji, bo się nie da a żołnierzom kazał gryźć zębami chuj wie co. I po co? By kawaleria mogła się przez wieś przejechać. To nie lepiej było szerokim łukiem ją obejść i posłać całe siły razem? Otoczyć osadę? Uderzyć wspólnie w sposób skoordynowany, jak w mieście się robiło wjazdy na chatę dla zbyt cwanych chujków? Tam się dało to tym bardziej. Tyle że w mieście zależało szefom na chłopakach. A tu…? Szkoda gadać.

- … Przypilnujcie swoich ludzi, żeby byli gotowi. Niech bogowie mają was w opiece….

- Ta jest herr komendant! Kaiser vult! – Grzeczny przepisowo zasalutował, po czym z innymi opuścił miejsce odpraw. Z głupkami się nie gada…

Na zewnątrz zagadnął pozostałych.

- Panowie sierżanci, może by wysłać łuczników z każdego oddziału, by otoczyli wieś? Mogli by jeszcze przed świtem ruszyć, bo o świcie być pod Lowitz. Jak przybędziemy na miejsce przynajmniej będziemy wiedzieli więcej a oddział nie wpadnie w zasadzkę?

- Zbiórka na dwie godziny przed wschodem, nie? Innego rozkazu nie było.
– odpowiedział mu jeden z sierżantów. Cóż, Grzeczny sam siebie skarcił za głupotę. Miał milczeć bo gadać było szkoda po próżnicy. Z głupkami się nie gada…


***


- Panie sierżancie? – Manfred był zwykle najbardziej ciekaw. Był też najbardziej trzeźwy, przez co zdolny do dyskursów.

- Czego kurwa?! – Grzeczny nie był zbyt Grzeczny, ale jak widział raźno maszerujący oddział debili robiło mu się niedobrze. Maszerowali, jakby było ich najmniej dziesięć razy więcej. Mieli kurwa odbić zajęte Lowitz. Zajęte przez stu, może dwustu chui. Najwyraźniej z marszu…

- To co idziemy się bić?

- Nie kurwa. Maszerujemy wstąpić do teatru artystycznego tworzonego w Lowitz na cześć Jego Wielmożnej Mości.

- No, ale ja nie mam żadnego doświadczenia…

- Panie sierżancie! Muszę się wysrać!
– Eber miał zieloną twarz. Rzygał całą drogę, ale był kurwa jego jebany problem. Nie trza było pić gorzały. Nie bez Matta.

- Leć! – Grzeczny nie miał zamiaru czynić mu wstrętów, bo skutki tego mogły by być znacznie gorsze. – Tylko nie sraj po gaciach i zrób to w odpowiednim miejscu. – Grzeczny splunął po czym do reszty maszerującego oddziału skierował swą życiową, wojenną naukę, którą zdążył już w wojsku poznać. – Zawsze srajcie w odpowiednim miejscu. To ważniejsze od tych bzdur dotyczących musztry, marszu, broni czy chuj wie czego jeszcze. Szeregowy Eber właśnie toczy bój z naszym najbardziej znienawidzonym wrogiem z którym każdy z nas zmierzy się jeszcze nie raz. – do uszu maszerującego oddziału doszło gromkie pierdnięcie szulera. – Nomen omen temu właśnie między innymi służy dyscyplina. Byśmy sobie wzajemnie na łby nie nasrali.

- Panie sierżancie?
– Detlef szedł nieco z tyłu i jego głos był słabo słyszalny. Szewc zresztą cały czas starał się trzymać na uboczu. – Panie sierżancie, czy będziemy się dziś bili?

Grzeczny z namysłem spojrzał po obliczach swoich ludzi, na których malowało się to samo pytanie. Wzruszył ramionami spoglądając na czoło kolumny, które raźnie maszerowało w kierunku widocznej już osady. Osady z której zgodnie z jego przewidywaniami ktoś spierdalał. Ktoś, kogo gdyby go posłuchano, można by złapać.

- To chłopcy zależy wyłącznie od was… - Grzeczny splunął raz jeszcze, po czym dodał. – ...ale na pewno będziemy dziś umierać!

Nie odpowiedział mu nikt. Dłuższy czas. Później odezwał się Kuśka. – Kiedyś trzeba…

To były święte słowa. Grzeczny pozwolił im je przetrawić nim wydał kolejny rozkaz.

- A teraz równo mi tu, oddział śpiewa!

Nad maszerującą kolumną pomknął śpiew zaintonowany przez Matta. Jedyna piosenka jaką zdołał zapamiętać w stanicy. Śpiew dodawał jednak ludziom animuszu, więc płynął. Wpierw nierówny, ale wnet usystematyzowany w rytm marszowych kroków pięciu oddziałów. Wybijany ciężkimi buciorami o piach i kurz drogi wiodącej do Lowitz.

- My ze spalonych wsi!
- My z głodujących miast!
- Za głód za krew, za lata łez!
- Już zemsty nadszedł czas!



.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline