Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2012, 21:15   #133
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ciekawość to pierwszy stopień nie tylko do wiedzy. Do kłopotów również.
Z kamieniem - do niedawna własnością nieżyjącego strażnika - w plecaku, tudzież z rzeczami martwego 'mistrza', potraktowanymi w ten sam sposób, Tarin ruszył w stronę, gdzie - sądząc po pozorach - leżała potraktowana szeregiem czarów skrytobójczyni. Stale niewidzialna, chociaż jej dusza znalazła się już na drugim świecie.

Tarin zbyt wiele czasu nie miał na przeszukanie zwłok. Akurat teraz raczyli się przytelepać jacyś nawiedzeni strażnicy. Teraz, gdy potrzebni byli kilka minut wcześniej. Jak zawsze zresztą. Każdy to wiedział, a niektórzy mogli się o tym przekonać na własnej skórze.

- Nareszcie jesteście! - Tarin obrzucił mówiącego strażnika ponurym spojrzeniem. Na zaczepkę nie zareagował. - Kto tu dowodzi? Potrzebny będzie transport, żeby ich dostarczyć do pałacu. I nie podnoś głosu, bo on jest nieco nerwowy - dodał, wskazując lwa, który właśnie wyłonił się z bramy.
- A coś ty w ogóle za jeden, i kto tu w róg dmił? - Spytał jeden ze zbrojnych, wraz z resztą towarzystwa wciąż podejrzliwie spoglądając na Tarina. Lew zaś nie wywarł na nich jakiegoś poważniejszego wrażenia...
- Tarin - przedstawił się zapytany. - Ostatnio w służbie Ostroroga. - Wyciągnął naszyjnik, umożliwiający poruszanie się po Pałacu, a którego nikt mu nie odebrał. - Znacie to może?
- Czy w służbie Ostroroga, to się jeszcze zobaczy - Powiedział jeden z nich, a kusznicy wciąż celowali i w Tarina, i we lwa...
- Co tu zaszło?! - Spytał znowu ten sam.
- Zabili strażnika - odparł spokojnie Tarin - a potem próbowali pozbyć się świadka - dokończył - czyli mnie. A o tym, że zarzucasz mi kłamstwo, to sobie porozmawiamy później.
- Możemy i później, w końcu nie zna się każdego! - odpowiedział gwardzista.
- Zabili jednego z naszych? - dodał inny. - I jacy “oni”?
- Ten tam, w bramie - odparł Tarin. - I ona. - Wskazał na miejsce, gdzie leżała skrytobójczyni. - Mówiła do tamtego “Mistrzu”.
Strażnicy zaczęli oglądać zabitego współtowarzysza, ciało tak zwanego “mistrza”, oraz próbowali jakoś sobie poradzić z nadal niewidocznym ciałem martwej kobiety, gdy...
- Ja go znam! - Wrzasnął jeden z gwardzistów, przez co jego krzyk rozbrzmiał wyjątkowo głośno w bramie, powodując, iż lew groźnie zaryczał - Ja znam tego tu zabitego!. On pracował dla miasta! Aresztować draba! - Ostatnie krzyki oczywiście były skierowane pod adresem nikogo innego, jak samego Tarina.

Dwóch strażników z halabardami i kusznik zwrócili się ku Magowi, inny gwardzista wraz z kolejnym strzelcem wzięli za cel porykującego lwa. No pięknie...

Walka ze strażnikami nie leżała do tej pory w planach Tarina, ale w końcu nie był nowicjuszem i byle strażnik zaskoczyć go nie zdołał. A prawdę mówiąc nie sądził, by dotarł na jakiekolwiek przesłuchanie żywy. Skierowane w jego stronę spojrzenia strażników jasno mówiły o tym, jaki los spotka Tarina.
- No to już wiecie, kto był zdrajcą - powiedział. - Ujan es! - dodał szeptem. Dopóki była szansa na ujście z życiem, Tarin nie zamierzał sięgać po poważniejszy arsenał.
Ulica błyskawicznie pokryła się lodem, który nie wiadomo skąd pojawił się pod nogami dwóch halabardników i kusznika, a z nieba zaczął padać gęsty deszcz ze śniegiem, całkowicie zasłaniający widoczność. Równocześnie lew zaatakował drugiego strażnika trzymającego kuszę.
Kusznik, mierzący do Tarina, lekko zachwiał się na nogach, jednak wystrzelił... i nie trafił. Dwaj pozostali strażnicy rzucili się na Maga z orężem do walki wręcz, wyłożyli jednak ledwie po kroku jak dłudzy na lodzie. Podobna sytuacja miała miejsce z dwoma gwardzistami stawiającymi czoło lwu, który nawiasem mówiąc, również nie radził sobie za dobrze na oblodzonym bruku. Tarin mógł więc uciekać...
Buty to dobry wynalazek. Chronią stopy, nie trzeba się obawiać szyszek, kolców czy nierównego bruku. Albo potłuczonego szkła. Magiczne buty są wynalazkiem jeszcze lepszym. Można, na przykład, poruszać się dużo szybciej niż konkurencja.
W niektórych sytuacjach korzystanie z przewagi nie jest niczym nieuczciwym (szczególnie jeśli tamtych jest więcej i ich zamiary nie są zbyt przyjacielskie) i Tarin nigdy nie miał żadnych oporów przed wykorzystywaniem z najrozmaitszych udogodnień.
- Pecutan! - powiedział Tarin i, omijając oblodzone rejony ulicy, ruszył szybko w stronę najbliższego skrzyżowania, które oczywiście okazało się puste.
- Cud prawdziwy... - mruknął, nie wierząc własnym oczom. Prędzej by sądził, że natknie się na maszerującą kompanię strażników.
Teraz potrzebny mu był jakiś basen albo studnia, gdzie mógłby zmyć z siebie ten paskudny proszek, oraz zaciszne miejsce, gdzie ze spokojem doczekałby następnego dnia. A potem... nawet orki czy gobliny nie były w stanie powstrzymać go przed opuszczeniem tej pięknej miejscowości. Za kolejnym zakrętem Tarin ujrzał w końcu upragniony obiekt poszukiwań. Fontanna w kształcie smoków, z których pysków wylewały się podwójne strumienie. Jednak... przy fontannie ktoś stał, napełniając właśnie chyba z tuzin bukłaków.

Chłopak mogący mieć dwanaście wiosen, dzielnie napełniał bukłaki, nawet Tarina nie zauważywszy...
Fontanna jako taka była mile widziana - zmycie proszku mogłoby Tarinowi ułatwić życie, a przede wszystkim umożliwić ponowne używanie niewidzialności, ale z kolei świadek był nieco zbędny. Czekanie, aż nie odejdzie, mogło zająć dużo czasu, jako że do napełnienia pozostało jeszcze parę bukłaków, a należało pamiętać o tym, że strażnicy nie będą całą wieczność walczyć z nagłą ślizgawicą.
Żyje się ponoć raz...
Tarin podszedł do chłopaka i rzuciwszy krótkie ‘dzień dobry’ stanął po drugiej stronie fontanny. Parę sekund zajęło mu zmycie z twarzy i włosów metalicznego proszku. Po chwili podniósł ociekającą wodą twarz i spojrzał na chłopaka.
- Znasz jakąś gospodę czy karczmę, gdzie mógłbym się zatrzymać i nieco wysuszyć - spytał. Głowa to nie wszystko - trzeba było jeszcze oczyścić płaszcz i resztę ubrania.
- Eeee... dzień dobry - odparł zaskoczony nieco młodzian, przyglądając się poczynaniom Tarina, nic sobie jednak z nich wielkiego nie robiąc. W końcu bo to coś niezwykłego, gdy ktoś się w fontannie obmywa?
- Ano jest karczma niedaleko, albo nie... była. Bo spalona już przy jednym z ataków. “Tańczący Kozioł” z dymem poszedł, a szpetny Wulfram pewnie wściekły będzie jak się dowie... ale jest inna, całkiem niedaleko. O tam panie pójdziesz - Wskazał dłonią kierunek - Cały czas prosto, aż do starych murów doków, i tam jest karczma “Mur Helmera”, może jeszcze otwarta.
- “Mur Helmera”, powiadasz? Dzięki stokrotne - powiedział Tarin. Ściągnął płaszcz, a potem poddał go również kąpieli. Następnie wykręcił, by pozbyć się choćby części wody, a potem strzepnął. Płaszcz stale był mokry, ale było na tyle ciepło, że Tarin nie musiał się przejmować ewentualnym zapaleniem płuc.
- Pomóc ci, czy dasz sobie radę? - spytał, wskazując na bukłaki. Na oko przynajmniej za ciężkie, jak na takiego młodego chłopca.
- Se poradzeeeee - Zarzuciło nim, gdy miał już wszystkie pełne wody bukłaki na ramionach, i jasnym było, iż kręci jak może.
- Daj, pomogę ci - powiedział z uśmiechem Tarin i nie zważając na ewentualne protesty chłopaka zabrał kilka bukłaków. - Idziemy - powiedział.
Młody spojrzał na niego nieco zmieszany, uśmiechnął się jednak, i przytaknął głową. Ruszyli więc ulicami miasta...
- A mogę spytać panie, kim jesteś? - Powiedział w pewnym momencie.
- Możesz - odparł Tarin. - Wędrowcem, który zabłądził nieco w tych ulicach. I magiem przy okazji.
- O, Mag! - Poruszyło to chłopaka - Dobrze, że cię spotkałem, pomożesz mi?
- Nie jestem w stanie zamienić żaby w księżniczkę - odparł Tarin. - I chociaż jestem magiem, to nie wszystkie rzeczy potrafię zrobić. Na czym polega twój problem?
- O moją siostrę chodzi, ale to ja ci pokażę...
Tarin tylko skinął głową. Co prawda nie bardzo wiedział, w jaki sposób mógłby pomóc jakiejś dziewczynce, młodszej lub starszej, ale dowiedzieć się mógł.
- Daleko jeszcze? - spytał. - I czemu sam nosisz tę wodę?
- Już jesteśmy - Odpowiedział młody, dodając z dumą - Bo ja pomagam...

I za następnym zakrętem oczom Tarina ukazała się... świątynia Lathandera. Dosyć krzykliwa budowla, z wieloma śmiałymi rozwiązaniami architektonicznymi, oraz nie bojąca się pretensji o spory przepych, a tego już z zewnątrz można było doświadczyć w nadmiarze... złote ramy okien i posągi, wielokolorowe, wykonane najwyraźniej ze szkła ozdoby na ścianach...
- Pomagam w świątyni, bo rannych sporo - Wyjaśnił “przewodnik” Maga.
- Na leczeniu się nie znam - zastrzegł Tarin, który, prawdę mówiąc, sam chętnie by skorzystał z pomocy jakiegoś dobrego kapłana.
Młodzian jednak albo nie usłyszał, albo i nie chciał usłyszeć... wchodząc już do świątyni. Tarin z kolei, przekroczył jej próg tu za nim, na moment podziwiając wnętrze przybytku...


...szybko jednak zwrócił wzrok ku tuzinom rannych i pojękujących, zaścielających każdy wolny kąt domu “Pana Poranka”. Byli tu zarówno żołnierze, strażnicy, i inni, wszelakiej profesji zbrojni, byli jednak i zwyczajni mieszkańcy Silverymoon, którzy ucierpieli w trakcie oblężenia. W świątyni czuć było krew, pot, i panował spory zaduch... młodzian, lawirując między nimi, ruszył gdzieś w sobie znanym kierunku. Tu i tam, między rannymi, krążyli Kapłani i Kapłanki oraz Akolici, niosący pomoc potrzebującym.
Idący za chłopakiem Tarin stale nie widział tu miejsca dla siebie i swoich nietypowych nieco umiejętności. Za to, skoro był w świątyni, mógł się spodziewać, że nie wpakował się w jakąś zasadzkę. Prowadzony między rannymi, podążał za chłopakiem, aż w końcu dotarli na miejsce. Blada, zmęczona kobieta, z zabandażowaną nogą, tuląca w ramionach niemowlę, obok z kolei mała dziewczynka, siedząca na jakiejś pustej skrzyni, fikająca nóżkami.

Dziewczynka z opatrzonym kikutem lewej ręki. Do tego poparzona na twarzy.


- Już jestem, mam wodę - Powiedział chłopak, dając bukłak swej matce, a resztę rozdzielając wokół - I mamo, znalazłem nawet Maga! - Wskazał na Tarina - Może pomoże Ellione?
Tarin spojrzał na dziewczynkę, a potem z żalem pokręcił głową.
- To zadanie dla potężnego kapłana - powiedział. - Czy w świątyni nikt nie mógł jej pomóc? W końcu to świątynia Lathandera. Tutejsi kapłani mają z pewnością dosyć mocy. Dlaczego żaden z nich jej nie pomógł?
- Nie teraz, nie mają czasu, nie mają jak - Odparła kobieta, patrząc zmęczonym wzrokiem na Tarina - Może to się zmieni... - W jej oczach pojawiły się łzy.
- Swędzi - Odezwała się Ellione, drapiąc po bandażu, i podchodząc do Tarina - Jak masz na imię?
- Tarin - odparł. - Ale mimo wszystko nie powinnaś się drapać.
- Umiesz czarować? - Spytała mała, przyglądając się mężczyźnie krytycznym wzrokiem.
- Troszkę - powiedział Tarin. - Ale większość czarów, jakie znam, nie bardzo się nadaje dla demonstracji. Kapłani z pewnością byliby niezadowoleni, gdyby nagle tu zaczął padać śnieg. No i wszystkim by się zrobiło zimno.
- A ja bym chciała zająca! - Dziewczynka zagestykulowała, wytykając Tarina palcem.
- Wyciągnąć z kapelusza? - spytał Tarin, pokazując róznocześnie, że ten element garderoby gdzieś mu się zapodział. - Nie jestem na tyle dobry... Co innego, gdybyś zażyczyła sobie lwa. Albo wielkiego, groźnego niedźwiedzia. Ale one by cię zjadły i co by się wtedy stało? Twoja mama miałaby do mnie pretensje. I całkiem słusznie, prawda?
Kilka pobliskich osób, w tym i jakaś przypadkowa, przechodząca akurat Kapłanka, spojrzało na Tarina...
- A konik? Konika też nie? - Ellione nie dawała za wygraną.
- Oj daj już panu spokój... - odezwała się matka dziewczynki - Dziękuję za pomoc, za wodę - kobieta zwróciła się do Maga.
- Nie ma sprawy - powiedział Tarin. - Zaraz wracam - uśmiechnął się do dziewczynki - tylko porozmawiam z tamtą panią - dodał, po czym ruszył za kapłanką. W końcu, skoro był w świątyni, mógł załatwić sobie wyleczenie do końca. Albo chociaż spróbować załatwić. Ewentualnie kupić jakieś mikstury leczące.
- Przepraszam, mogę zająć chwilkę czasu? - zwrócił się do kapłanki, kórą dogonił po przejściu kilkunastu kroków.
- Słucham, o co chodzi? - Kobieta zatrzymała się między rannymi, zagadnięta przez Tarina.
- O parę spraw. Leczenie na przykład. - Wskazał na czerwoną plamę w miejscu, gdzie do niedawna był wbity bełt. - Zakup kilku mikstur leczenia, jeśli oczywiście jest to możliwe. No i chciałem spytać o możliwości wyleczenia tamtej dziewczynki, Ellione.
- W tej chwili ani jedno, ani drugie... i trzecie niewykonalne - Kapłanka smutno pokręciła głową - Leczyć musimy wielu, nie ma więc nic na sprzedaż. Nie wspominając o tak poważnej sprawie, jak przywrócenie utraconej kończyny. - Spojrzała w kierunku dziewczynki. - Gdy już będziemy wiedzieli na czym stoimy, gdy skończy się to całe... całe... szaleństwo, to wtedy pomożemy i Ellione, teraz jednak niestety nie. Co zaś się tyczy twych ran panie, mogę je obejrzeć... - Wyciągnęła dłoń, spoglądając na zakrwawiony bok Maga.
- Chodź ze mną... - Powiedziała.
Tarin skinął głową. W końcu fachowe opatrzenie było lepsze, niż nic. Ruszyli w kierunku wskazanym przez kapłankę.
Kobieta zaprowadziła Maga do czegoś, co można było nazwać magazynem... zaprawdę dziwne miejsce na leczenie... następnie Tarin zdjął górne odzienie, ona z kolei najpierw obmyła i wyczyściła jego ranę, a następnie zabandażowała mężczyźnie bok. Na koniec wyciągnęła ukrytą w swych szatach różdżkę, i uleczyła nią Tarina, tak naprawdę jednak niewiele się stało. Wciąż odczuwał ból rany i dobiegające stamtąd ciepło...
- To tylko minimalne leczenie, bardziej przeciw bólowi, jednak naprawdę niewiele mogę zdziałać, mamy wielu ciężej rannych... - Spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
- Bywało gorzej - uśmiechnął się Tarin. - Za dzień, dwa dojdę do siebie. Mogę się jakoś zrewanżować? - spytał, wciągając koszulę. Świeżą, wyciągniętą z plecaka.
- Nie trzeba... no chyba że nie masz nic przeciw być ubabranym krwią po łokcie? - Spojrzała na niego dla odmiany wyjątkowo poważnie. - Pomocników mamy jednak wystarczająco, chociażby z rodzin, w których są ranni. Każdy jakoś w tych trudnych chwilach się przydaje... a czym ty się zajmujesz panie?
- Prawdę mówiąc czymś, co jest w tym miejscu po pierwsze całkowicie nieprzydatne, po drugie - raczej niemile widziane - całkiem szczerze odparł Tarin. - Moją domeną jest magia, a przydałbym się tylko wówczas, gdyby orkowie stanęli we wrotach świątyni. Zapewne zdołałbym ich powstrzymać przez jakiś czas.
- Jakby do tego doszło... - Szepnęła Kapłanka, pokręciła jednak energicznie głową - Nie, nie wolno tak nawet myśleć. Dobrze, czy mogę jeszcze w czymś pomóc? Jeśli bowiem nie, wróciłabym do obowiązków... - Słabo się uśmiechnęła.
- Gdybyś mi, pani, zechciała wskazać jakąś gospode w okolicy, byłbym bardzo wdzięczny - powiedział Tarin.
- A jest tu niedaleko “Złoty Dąb”, całkiem przytulne miejsce, w... hmmm... jakby to określić... wiejskim stylu. Zielono po prostu wewnątrz! - Uśmiechnęła się już bardziej radośnie.
- Gdyby nie to, że jesteś, pani, taka zabiegana, zaprosiłbym cię w rewanżu na kolację - powiedział. - Ale może mi się uda za kilka dni. Jak to całe zamieszanie się skończy. Jak tam trafić? - spytał.
- Nie tyle co czarujący, ale i... czarujący Mag. - Kobieta parsknęła śmiechem. - Ze świątyni w lewo i cały czas prosto, a później ósmą ulicą w lewo.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedział Tarin. - A o kolacji z pewnością nie zapomnę. Do zobaczenia.
Teraz pozostawało mu tylko pożegnać się z Ellione i jej rodziną, a potem znaleźć gospodę, o której wspomniała kapłanka. Ewentualnie jeszcze inne lokum... Teoretycznie przynajmniej dokoła było dużo opuszczonych budynków.
 
Kerm jest offline