Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2012, 21:15   #117
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Boone, Blackwood, Selby


Trójka żołnierzy widziała coś, czego nie dało wyjaśnić się w żaden sposób. Inni na ich miejscu pewnie zesraliby się w gacie ze strachu i zwiali, gdzie pieprz rośnie. Inni może tak, ale nie oni. Nie marines.

Krzyki sierżanta Selby’ego nic nie dały. Oficer szedł nadal prosto na trójkę podkomendnych.

Pierwszy strzelił Blackwood. Dwukrotnie. Mierząc prosto w kolana idącego oficera. Za pierwszym razem – o dziwo – spudłował. Druga kula jednak zmieniła staw kolanowy kapitana w krwawiącą gęstą krwią miazgę. Amerykański oficer z kulą w głowie, zachwiał się, ale szedł dalej, powłócząc okaleczoną kończyną. Sanitariusz nie miał wyboru. Poprawił, tak jak planował, w to kolano, do którego nie trafił. Tym razem celniej, lecz i druga paskudna rana nie powstrzymała kapitana.

Boone nie miał wyjścia, tym bardziej, że z krzaków, z których usłyszeli drugie wycie, wynurzał się kolejny kształt. Strzelił celując prosto w czaszkę kapitana. Pocisk zrobił potężną dziurę w głowie ich dawnego dowódcy. Bryznęła krew i wtedy, w powstałej dziurze, wyraźnie ujrzeli jakiś przypominający wielkiego pająka, czy też małą kałamarnicę kształt, który .. wyskoczył na ziemię.

Oślizgłe, czarne stworzenie, nadspodziewanie zwinnie przebierając mackowatymi odnóżami, w sposób wzbudzający w ludziach jakąś podświadomą odrazę, próbowało skryć się w rozpołowionym cielsku grubasa.

Z krzaków wyszedł japoński żołnierz w brudnym , podartym, zakrwawionym mundurze. Wyglądało na to, że seria z ciężkiego karabinu podziurawiła go jak sito. Jednak, podobnie jak kapitan, nie zważając na to, że jest martwy, japończyk człapał w ich stronę. Co więcej – pozbawiony prawie połowy głowy Sanders nadal nie przestawał pełzać w ich stronę.





Dempsey, Dean, Yoshinobu, Wickham, Webber


Odgłosy pracy silnika ucichły, pochłonięte przez zamgloną dżunglę.

Tylko dwójka ocalonych jeńców wyraziła swoją opinię, co do dalszych planów. Ronald i Sally. Sakamae siedziała cicho, bo nie czuła się liderem grupy, natomiast Michelle Webber i Natasha Wickham siedziały dziwnie cicho.

Mgła pośród drzew zdawała się robić coraz gęstsza, jakby dżunglę zanurzono w gęstym, lepkim oparze.

Widoczność stawała się coraz gorsza. Powoli zaczynali odnosić wrażenie, że nawet w zimnej porze przedświtu teren był lepiej widoczny.

Chcieli ruszać dalej, odszukać drogę, po której musiał poruszać się samochód i trzymając gdzieś w jej pobliżu, ale tak, aby nie rzucać się w oczy potencjalnym żołnierzom japońskim. Na razie jednak musieli zebrać siły.

W końcu odsapnęli na tyle, że mogli spróbować zrealizować swój plan. Powoli, ostrożnie, trzymając się możliwie blisko siebie, znów zapuścili się w zamgloną dżunglę. W świat pełen dziwnych, stłumionych przez mgłę odgłosów – nieprzyjazny, mroczny i na swój irracjonalny sposób przerażający.

Kierowali się bardziej wspomnieniem tego, z której strony słyszeli samochód, niż zmysłami. Przedzierając się przez chaszcze, omijając liczne wykroty i doły, narażając na połamanie nóg lub inne nieszczęście.

Gdzieś, po kilku minutach, zorientowali się, że Webber gdzieś znikła. Zgubiła się we mgle. Ich położenie wcale nie było lepsze. Stracili poczucie kierunku i już teraz nie mieli pojęcia, z której strony słyszeli pojazd.





Webber

Jasna cholera!

Zgubiła się! Zgubiła się w tej przeklętej, gęstej jak zupa, mgle. Przed kilkoma chwilami była pewne, że idzie za resztą ocalonych, a teraz ... teraz nawet nie wiedziała gdzie idzie i gdzie są ludzie, z którymi uciekła z więziennego statku.

Przez chwilę sparaliżował ją strach. Panika osamotnionego, narażonego na ataki zwierzątka stadnego. Ale szybko stłumiła w sobie te myśli.

I wtedy, gdzieś pośród mgły wyczuła jakieś poruszenie. Znów zalała ją fala strachu, podobnie jak na plaży.

Instynkt odziedziczony po przodkach kulących się ciemną nocą w jaskini ostrzegał ją, że gdzieś tam, pośród mgły poluje jakiś drapieżnik. Że jest na tropie. Na jej tropie.





Collins, Noltan, White, Summers, Harikawa


Działanie grupki można było nazwać jedynie słowem „chaos”. Co prawda, nikt nie uciekł, ale w szeregach żołnierzy zapanował zamęt.

Noltan oddalił się od grupy, kierując w stronę ruin i targając oszołomionego szeregowego Sandsa. Summers padł na ziemię, kierując lufę karabinu mniej więcej w stronę, skąd dochodziły japońskie okrzyki. White wziął się w garść i wrócił do oddziału. Collins zamarł, nie bardzo wiedząc, co przed chwilą się stało. Niedźwiadek pełzał w błocie, starając się chyba odszukać jakąś kryjówkę.

Kawałek dalej Harikawa wyszedł z ruiny. Z ciemności prosto we mgłę. Gęstą i wypełniona krzykami zarówno japońskimi, jak i amerykańskimi.

Z mgły wynurzył się charakterystyczny kształt Noltana targającego zarówno radiostację, jak i rannego kolegę. Reszty ludzi nie było widać.

Za to wyraźnie słychać było krzyki Japończyków.

Ci, którzy znali język wroga, mogli zrozumieć słowa.

- Uciekajcie stamtąd, Janki! Szybko!

I te same okrzyki słabym angielskim.

- Go Yanki! Go! Lun! Lun! Go! Go! Go!

W głosie Japończyków słychać było ... strach i coś jeszcze. Coś, co budziło poważny niepokój.

- Uciekajcie od tych ruin! – znów wykrzyczane ostrzeżenie w języku japońskim. – Szybko! Nim was wyczuje!

Gdzieś z kotłującej się mgły padł strzał.

Z bliska. To strzelił któryś z Amerykanów.

- Zamknijcie się jebane żółtki! – okrzyk Niedźwiadka przeszył mglisty opar, a po nim dało się słyszeć kolejny wystrzał z pistoletu, który masywny żołnierz nosił przy boku.

Harikawa i Noltan spojrzeli po sobie. A wtedy, z głębi zrujnowanej budowli, z której wynurzył się Yametsu dało się słyszeć dziwny odgłos. Jakby ... toczących się kamieni.

Mgła gęstniała nadal.
 
Armiel jest offline