Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2012, 22:14   #8
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Dzień pierwszy w Addsburgu - katedra i karczma

Wieża kościoła dumnie wznosiła się między zabudowaniami na chwałę Pana. Uwiązawszy konie do ogrodzenia Alinard zwrócił się do towarzysza.

- Wejdziemy do środka i poszukamy księdza Filipa. Miejcie oczy dookoła głowy.


Jerard odpowiedział skinieniem głowy i położywszy rękę na rękojeści miecza ruszył za mistrzem Alinardem

Zapierająca dech w piersi katedra zdawała się całkowicie nie pasować do dość skromnego i mało obleganego Addsburga. Otoczona była niskim, sypiącym się kamiennym murem, za którym rozciągał się raczej zaniedbany ogród. Teraz oczywiście pokryty białym puchem. Inkwizytorzy zatrzymali się na chwilę przed wspaniale zdobionym portalem wejściowym katedry, zadzierając głowy aby dostrzec szczyt strzelistej dzwonnicy.


Wtedy to grube, drewniane, wzmocnione żelaznymi pasami wrota zaskrzypiały a w powstałej wąskiej szparze ukazała się pomarszczona jak baranie jaja twarz starszego mężczyzny. Jego szare oczy z zaciekawieniem zlustrowały mężczyzn, kiedy zaś utkwiły w wyszytym na szacie połamanym krzyżu drgnął lekko.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus... - przemówił swym mizernym głosem.

- Na wieki wieków - odpowiedział odruchowo gruby inwizytor.

- Waszmoście zapewne do księdza proboszcza, prawda? - uchylił szerzej drzwi, zapraszając mistrzów do środka.

Wewnątrz katedry nie było wiele cieplej co na dworzu. Widać księża zbyt dosłownie przyjęli twierdzenie, iż są pasterzami owieczek Pana w nadziei, że ich wełna będzie wystarczającą ochroną przed mrozem.

Sam wystrój nie pasował do tak okazałej z zewnątrz świątyni. Próżno było doszukiwać się złotych zdobień, wymyślnych obrazów (poza wielkim malowidłem Jezusa na tle krzyża z mieczem w dłoni). Siedziska dla wiernych zaś zbite były z nieheblowanych prostych desek.

- Jak was zwą? - spytał Alinard a jego głos odbił się echem od pustych ścian świątyni.

- Albert, mój panie. - odpowiedział mizernym głosem mężczyzna, prowadząc mężczyzn wzdłuż ściany.

- Długo już tutaj pracujecie?

- Jako kościelny? Będzie... Ze dwadzieścia pinć lat.

- Hmmm... - mruknął inkwizytor - słuszny wiek w służbie Pana.

W końcu doszli do niewielkich, drewnianych drzwiczek umieszczonych gdzieś we wnęce za ołtarzem.

- Gdzie ksiądz proboszcz?

- Na plebani, mój panie. Tędy, tędy... - starzec wcisnął klucz w zamek, a ten zazgrzytał głośno. Następnie wprowadził ich w plątaninę korytarzy. Swoją drogą, dużo lepiej się prezentujących niż sam kościół. Na suficie dostrzec można było dębowe belki. Gdzieś w połowie ściany, przez całość korytarzy ciągnął się pas zdobionego, ciemnego drewna. Wszystkie zaś powierzchnie zamalowane były na biało.

W końcu przystanęli przed zdobionymi drzwiami, a kościelny ukłonił się im nisko.

- To tutaj, proszę wchodzić.

- Bóg zapłać - rzekł Alinard na odchodne.

Spojrzał wymownie na brata inkwizytora, który mu towarzyszył, po czym śmiało nacisnął klamkę. Drzwi uchyliły się.

Izba była niewielkich rozmiarów. Przynajmniej takie można było odnieść wrażenie, przez wypełnione książkami regały, którymi zastawione były ściany. Na środku pomieszczenia, przy masywnym, dębowym stole zasiadał otyły klecha o wyłysiałym czubku głowy i iście prosim wyrazie twarzy. Jego wydatne usta zdawały się wciśnięte na siłę pomiędzy pulchne policzki.


Drgnął lekko widząc inkwizytora.

- Szczęść Boże ...

Alinard ogarnął pokój szybkim spojrzeniem. Prześliznął wzrokiem po rzędach książek, biurku, by zatrzymać go na pulchnej twarzy.

- Szczęść Boże. Ksiądz Filip jak mniemam.

Złapał za poręcz wolnego krzesła, szurnął nim po podłodze stawiając po drugiej stronie stołu za którym zasiadał proboszcz, po czym usiadł i wpatrując się w ulaną twarz rzekł.

- Pozdrowienia od Jego Ekscelencji Gersarda - westchnął. - Przebyliśmy tutaj cholernie długą drogę, więc może przejdźmy od razu do rzeczy. Co się wydarzyło?


- In...Inkwizytorium? Na miecz Pana, prosiłem Jego Eminencję o przysłanie egzorcysty - spuścił spojrzenie na biurko, po czym ostrożnie odłożył gęsie pióro. Ułożył dłonie na blacie w pozycji przypominającej modlitewną i nie podnosząc wzroku na mężczyzn w czerni zaczął.

- Może i Jego Eminencja nie rozpatrzyła mojej prośby w sposób mi przychylny... ale chyba nikt nie jest zdziwiony pojawieniem się mistrzów w czerni... Od momentu wysłania przeze mnie listu do Jego Eminencji sytuacja znacznie się pogorszyła.


W końcu uniósł przejęte spojrzenie na grubego inkwizytora.

- Wierzcie mi mistrzu, że ludzie tego miasta są głębokiej wiary. Cóż innego mogłoby trzymać ich przy życiu w tak okropnym, bezlitosnym miejscu?


Obaj inkwizytorzy mogli wyczuć w słowach kapłana przejęcie i szczerość. Choć ocenić oddanie woli Pana tutejszego “stadka” musieli sami, bez wątpienia było to, że ksiądz proboszcz głęboko wierzy w pobożność swych parafian.

- Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące temu... a może i wcześniej? Jednak wcześniej było to dla nas... całkowicie niedostrzegalne - przerwał nabierając głośno powietrze w płuca. - Dziewczyna znajdująca się pod moją opieką... nagle stała się brzemienna. Początkowo nie wiązało się z tym nic nadzwyczajnego dla tego stanu. Pracowała, rozmawiała... jednak w ostatnim miesiącu przed porodem... coś się w niej zmieniło. Chociaż to zbyt słabe słowa - potrząsnął lekko głową. - To spadło jak grom z jasnego nieba. Nagle, z pełną siłą. Pewnej nocy zaczęła wyć niczym zwierzę. Wraz z moją gospodynią myśleliśmy, że zaczęła wypychać swe dziecko na świat. Jednak nie... Kiedy weszliśmy do jej izby, panował tam przerażajacy chłód. I zaufajcie mi mistrzu inkwizytorze. To co teraz dzieje się tam - skinął podbródkiem w kierunku okna - jest niczym przy chłodzie panującym tamtej nocy w jej sypialni. Krzyczała coś w niezrozumiałym języku... Bluźniła - wyznał przejętym głosem. - A później było już tylko gorzej. Okaleczała się, raniła innych, bluźnierstwom jej nie było końca. Ale, mistrzu inkwizytorze, to na pewno nie jej wola. Odzyskiwała świadomość i szczerze żałowała. Wypłakiwała się w mój rękaw, a po chwili znowu przemieniała się w to... w to coś. Po porodzie straciliśmy z nią kontakt. Całkowicie. Nie odzyskuje już świadomości, teraz zwyczajnie spoczywa skrępowana na swym łożu.

Inkwizytor najwidoczniej chciał już zadać pytanie, jednak wstrzymał go gestem dłoni.

- To nie koniec. Anna... Anna była pierwsza. Kilka innych brzemiennych dziewcząt w mieście teraz również postradało zmysły. Są jeszcze w stanie odzyskiwac świadomośc, ale obawiam się, że po porodzie mogą skończyc tak samo jak biedna Anna. - pięści mężczyzny zacisnęły się na biurku. - Błagam was mistrzu inkwizytorze, nie posyłajcie ich na stos. Niech mi sępy wydłubią flaki, jeśli same oddały się w posiadanie Belzebuba.

- Macie coś do picia? - Alinard oblizał spierzchnięte wargi.

Ksiądz skinął głową, po czym niezgrabnie podniósł się z krzesła o zdobionym, wysokim oparciu.
Podszedł do jednego z regałów i wyjął jedno opasłe tomiszcze, za którym oczom inkwizytora ukazała się butelczyna ze rżniętego szkła.

Gruby inkwizytor starał się usiąść wygodniej na twardym krześle ale było to niemożliwe.

- Drogi Filipie, nikt nikogo bez powodu na stos posyłać nie będzie. Jeśli jednak powód się znajdzie, no cóż...

- Ale przejdźmy do rzeczy. Co oznacza, że dziewczyna była pod twoją opieką? Czy wiemy kto jest ojcem tych dzieci?


Ksiądz popatrzył badająco na otyłego mężczyznę w czerni, stawiając przed nim puchar i szkło.

Inkwizytor napełnił kielich i wypił jednym chaustem. Wino było lekko kwaśne. Nalał ponownie słuchając proboszcza.

- Przybyła tutaj z wioski nieopodal Addsburga, kiedy jeszcze była dzieckiem. To... To cór... I księża mają serce, rozumiecie Mistrzu? I nam zdarza się błądzić. Dlatego też przyjąłem ją pod swoje skrzydła, obiecując swemu przyjacielowi dyskrecję i opiekę. - Filip jąkał się wypowiadając te słowa i przez cały czas uciekał spojrzeniem od Alinarda.

Ten podniósł się i przez biurko sięgnął ręką do księdza łapiąc go za szaty i przyciągając go do siebie, wyharczał mu w twarz kwaśnym od wina oddechem.

- Księżulku, posłuchaj, tylko uważnie, bo powiem to tylko raz. Przytaszczyłem tutaj swój tyłek z Hez-hezronu i sam nie wiem czy mam go bardziej poobijany czy odmarznięty. Zrozum, że nie jestem tutaj dlatego, że lubię taki stan rzeczy. Przyjechałem pomóc. A jeśli mam pomóc, musisz mi powiedzieć wszystko. I jeśli nawet posuwasz córkę samego papieża to ma to kurwa podstawowe znaczenie dla sprawy. Zrozumiałeś?


-To... Anna... Anna jest dobrą dziewczyną. Nie łgam, jak mi miły Bóg Ojciec. - sapnął przerażony ksiądz. - Odstąpcie od przemocy, Mistrzu Inkwizytorze. Sam prosiłem o waszą pomoc, na Miecz Pana.


Alinard puścił i usiadł maczając znowu usta w winie.

- Czyją córką jest Anna?

Ksiądz zwiesił spojrzenie. Przez dłuższą chwile milczał, po czym burknął pod nosem:

- Moją mistrzu. Moją najwiekszą troską i owocem mego życia... I choć nie godzi się tak duchownemu, zbłądziłem. Ale jak mi miły Bóg. Jest to owoc miłości.


- A jej matka? I kim jest w takim razie ojciec jej dziecka?


- Jej matka... matka... jest poganką. Bezimienną w świetle prawa matki kościoła. Poznałem ją odbywając misję za granicami cesarstwa. I zabrałem ze soba na pobliską wieś, kiedy okazała się brzemienna. Co do ojca dziecka... Nie wiem. Moja Anna...- po jego pulchnych policzkach pociekły łzy - Nie wiem kto mógł to zrobić mojej małej Annie. Niech go ognie piekielne... Nie wiem.

- Gdzie jest narodzone dziecko?


- Dziecko... Dziecko odesłałem. Do klasztoru dominikanek. Sprawuję tutaj posługę duszpasterską z innym księdzem, Tomaszem. Poprosiłem go by zabrał dziecko i zawiózł je do mniszek... - zakończył przejętym głosem. - Gawiedź chciałaby je rzucić psom na pożarcie.


- Gdzie ten klasztor?


- Sześć dni drogi na północ, mistrzu Inkwizytorze. Ojciec Tomasz jest nieobecny od niemal trzech tygodni...


- Od trzech tygodni? - wszedł księdzu w słowo Jerard. I nikt od tamtej pory nie zainteresował się tym, co się z nim stało?

- Któż, mistrzu? - przemówił ksiądz smutno - Mamy zimę, nikt o zdrowych zmysłach nie ruszy w pole szukać ojca Tomasza. Być może kiedy pogoda się poprawi...

- Ile dziewczyn jest podejrzanych o... nazwijmy to roboczo ‘opętanie’? - Alinard przemilczał pytanie Jerarda. Nasuwał się oczywisty wniosek, że dziecko mieć tutaj może kluczowe znaczenie i żaden inkwizytor nie popełniłby takiego błędu jaki popełnił Filip. Kto wie, czy ksiądz Tomasz jeszcze będzie mógł to potwierdzić. - Czy dziewczyny miały ze sobą coś wspólnego?

- W tej chwili mamy ich tutaj sześć... Było siedem, ale... Niech Bóg mu przebaczy, jeden z mężczyzn nie wytrzymał. I wymierzył sam sprawiedliwość swojej żonie. Nie wiem mistrzu inkwizytorze czy miały ze sobą coś wspólnego... Nic co dla mnie byłoby oczywiste jako wspólna cecha. Na pewno się znały. Addsburg nie jest aż tak duży.


- Gdzie znajdziemy te dziewczyny?


- Z tego co mi wiadomo, cztery z nich znajdują się w lochach miejskich... W tej chwili nie ma z nimi kontaktu mistrzu. Są … są opętane. Pozostałe dwie przebywają w swych domostwach. Poślę po nie, jesli taka wasza wola.


- Księże Filipie, z całym szacunkiem ale nie macie odpowiednich kwalifikacji, żeby to stwierdzić z całą pewnością, aczkolwiek z tego co mówicie... - wychylił kolejny kieliszek i nalał ponownie. - Kto nas może do nich zaprowadzić?

- Kościelny, jeśli sobie życzycie. Anna... Anna dalej przebywa na plebani, mistrzu. Nie miałem serca odesłać jej do lochu... szczególnie po porodzie.

- Mistrzu Kohlraabe - tłuścioch zwrócił się do inkwizytora - pójdziecie z kościelnym, weźcie po drodze kilku strażników miejskich, sprowadzicie dwie pozostałe dziewczyny do lochów miejskich i oddacie pod opiekę mistrza Otto. Dla ich własnego dobra - rzucił w kierunku księdza. - Możecie je wstępnie przesłuchać jeśli uznacie za stosowne.


- Jak każecie mistrzu. Wyruszam niezwłocznie.


Po tych słowach Jerard wyszedł za drzwi w poszukiwaniu kościelnego

Alinard odczekał aż inkwizytor oddali się po czym wrócił do rozmowy.

- I nie przychodzi wam do głowy kto mógł być ojcem dziecka? Anna nic wam nie mówiła? Nie spotykała się z nikim?

- Anna pomieszkiwała w ostatnim czasie poza plebanią, mistrzu. Oficjalnie... byłem jedynie jej opiekunem. I takie pozory chciałem zachować… - policzki księdza poczerwieniały od płaczu, niczym zadek poganianego cielaka - Nie wiem z kim mogła się spotykać. Nie wyspowiadała się z tego. A i też parafianie niewiele mówili... Może nie chcieli wiedziec? Porozmawiajcie z ludźmi mistrzu... Ale błagam. Anna jest niewinna. Nie posyłajcie...


- Dosyć! - przerwał Alinard, - dajcie pomyśleć miast biadolić ciągle w kółko.

Wstał, i zaczął przechadzać się z kieliszkiem w ręku w tę i spowrotem aż w końcu stanął w miejscu i rzekł niby z wyrzutem w głosie.

- Ciężko mi się myśli na głodny żołądek. Skupić się trudno. Wrócimy jeszcze do tematu.

Wypił ostatni z kieliszków do dna, opróżniając tym samym butelczynę do połowy.

- Niech was Bóg ma w opiece - rzekł na odchodne.

Zatrzymał się jednak w otwartych już drzwiach.

- Tak mnie zastanawia... Wierni dużo dają na tacę?


- Wystarczy na utrzymanie plebani i kościoła, mistrzu...


- Zdawałoby się, że dużo... bo katedra... uh... robi wrażenie...


- Tak? Peniędzy nie wystarcza na wykończenie wnętrza... Ku chwale Pana, rzecz jasna. Zajmujemy się też wydawaniem posiłków dla ubogich... To pokrzepia nasze serca bardziej niż złoto na ścianach. Budynek kazał wznieść sam Cesarz, kiedy chrystianizował te ziemie. Stąd niespotykana w rejonie… moim zdaniem, przesadność.


- Bywajcie zatem i miejcie baczenie na tą waszą Annę.


- Acha... i jeszcze jedno - wrócił się po raz drugi. - Może i nie łżecie, ale nie całą prawdę mi wyjawiliście. Chiałbym, żebyś wiedział, że jestem tego świadom. Szkodzisz przez to tym wszystkim biednym dziewczynom. Zastanów się nad tym i przyjdź do mnie nim będzie za późno.

Odwrócił się na pięcie i nie mówiąc już nic wyszedł z gabinetu.



Właściciel oberży Gliniany Garniec - niski, otyły mężczyzna wciśnięty w zielonkawy, pocerowany kaftan - z uśmiechem powitał ich w swoich progach.

- Niech będzie pochwalony! - sięgnął głosem pod niebiosa unosząc ręce w kierunku gości - Zwę się Johan. Jestem właścicielem... Zapraszam, zapraszam. Gerot! - warknął w kierunku młodzika, zasiadającego na zydlu za kontuarem. - Odbierz od panów płaszcze. Inga! - tym razem rzucił w kierunku przesłoniętych szmatą drzwi. - Podawaj no, podawaj. Nasi goście przybyli! - na jego twarzy znowu zawitała sztuczna radość, kiedy skierował ją w kierunku gości. - A co podać do picia?

- Wina lejcie dobry człowieku - sapiąc rzekł Alinard - tylko lepszego jakiegoś bo od tego kwasu, którym częstuje proboszcz to mi kiszki skręca. A może to z głodu raczej? - dodał już sam do siebie a potem głośniej - i jadła nie żałujcie bom głodny! Każcie także wodę w balii grzać bom strudzony wielce po długiej podróży.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 26-04-2012 o 22:17. Powód: ozdobniki
GreK jest offline