Sally coś zaproponowała. Coś o 180 stopni odmiennego od tego co Webber planowała. Znowu. Nawet nie chciało jej się reagować. Zdusiła jedynie iskierkę wściekłości i zadbała o to by mięśnie pozostały rozluźnione. Miała zamiar rzucić się pędem w stronę auta. Z dala od mgły. Z dala od gargulców. Bliżej do tego co znała, a nazywało się cywilizacją.
Pogrążona w egocentrycznych rozważaniach nawet nie zauważyła kiedy została sama. Mgła chciała ją oddzielić od reszty?
Cholera! Ogarnij się!
Michelle nigdy nie miała do czynienia z taką mgłą. W mieście wyglądały one inaczej, a na biwaki nigdy się nie pchała. Miała nadzieję, że ten status utrzyma się dłużej. Chociażby i do śmierci. Kh... Niekorzystny dobór słów.
Uspokój się.
Ta mgła śmierdziała. Rozkładem. Na tyle na ile Michelle mogła sobie cokolwiek zracjonalizować to mogło wynikać z dwóch rzeczy. Jedną możliwością były niezbyt odległe bagna. Chyba. A drugą... że nie są już w Kansas. I że bez względu na to dlaczego tutaj się znaleźli, to rzeczy o których tylko czytała, tu frywolnie pomykają po lesie. Czyli...
Oddychaj spokojnie.
Równie dobrze mogła sama próbować sztuczek o których tylko czytała. Na pewno nie wszystkie działały, ale z drugiej strony - Josh. Zabiła go, prawda?
Wyjęła szpadkę i bez wahania nacięła trzema pociągnięciami skórę na lewym przedramieniu tworząc trójkąt o przedłużonych, krzyżujących się ramionach. Tym samym narzędziem wyznaczyła dookoła siebie okrąg mieszając krew z ziemią. Uzupełniła go w odpowiednich miejscach symbolami. Co do tych, skupiała się by zachowały właściwy kształt i by nie zadeptać tych co już wyryła. Wyprostowała się i ze spokojem zaczęła powtarzać: