Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2012, 15:08   #112
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wybuch który wywołał Drogbar uszkodził podstawę kamienicy. Ta raniona śmiertelnie budowla, nachyliła się od strony z której to eksplozja wykonała sporą wyrwę. Po czym zawaliła się pod własnym ciężarem upadając niczym śmiertelnie zraniony gigant. Huk był słyszalny w promieniu kilkuset metrów. Ale przyciągnął uwagę nie tych osób co powinien.
Do zawalonego przybytku zbliżała się kilka zwinnych ciemnoskórych sylwetek. Powoli i ostrożnie, podchodzili ze wszystkich stron.
Drowy. Jednakże znawcy tej rasy byliby zdziwieni. Żaden z drowów nie nosił tak rozpowszechnionego wśród tej rasy emblematu pająka. Żaden nie wyglądał na czciciela Lolth.

Oprócz nich, na miejscu zdarzenia pojawił mały osobnik w za dużym kapeluszu. I obliczu umalowanym na kształt czaszki. Nie przejął się specjalnie zniszczeniem budowli, ani śmiercią krasnoluda. Za to ucieszył się, że drowy wychyliły się ze swej kryjówki.
-Polowanie czas zacząć.- mruknął do siebie zadowolony.

Choć odgłos walącego się budynku słyszała grupa Grimmy, to ich cel znajdował się w innym miejscu. A miasto, choć pełne niezrozumiałych zdarzeń, wydawało się zbyt złowrogie, by jedynie ciekawością się kierować podczas wyboru drogi.
Grupa półorczycy wybrała inny cel. I możliwe, że tego teraz trochę żałowała.

Znalezione w piwnicy żywe trupy były zamknięte w celach. Stalowe kraty oddzielały ich od żywych dość skutecznie, by nie stanowiły one zagrożenia dla grupy Grimmy.
Po wejściu na parter budynku, Gharrok udał się w kierunku bramy, by mieć oko na żywe trupy. A reszta drużyny z uzbrojonym w nadziak krasnoludzkim kapłanem na czele ruszyła rozejrzeć się pozostałych pomieszczeniach budynku.
Na parterze znajdowały się pokoje oficerskie, skromnie urządzone ale posiadanie własnej sypialni, łazienki oraz gabinetu w garnizonie, niewątpliwie było luksusem. Dwa pokoje wydawały się być używane, niemniej jedno było pewne. W tych łóżkach nikt nie nocował. Pokoje służyły raczej jako przechowalnia dobytku.
Pozostało więc pójść schodami na górę.
Schody skrzypiały, gdy ciężko opancerzony krasnolud wspinał się po nich, a za nim ruszyła Grimma, Sarabis. A po nich dopiero Leonidas. Zaś mnich osłaniał resztę. A gdy krasnolud docierał do szczytów schodów zobaczył załadowaną kuszę wycelowaną w swą klatkę piersiową, oraz włócznie. Trzymający te przedmioty zagłady mężczyźni, spojrzeli po sobie, a potem po krasnoludzie. Wreszcie najstarszy z nich, siwiejący już włócznik spytał ponuro.- Kim jesteście?
-Przyjaciółmi. Opuście broń.-
odparł kapłan.
-To się dopiero okaże. Co tu robicie? I najważniejsze... jak się tu dostaliście. Most już nie istnieje.- spytał szpakowaty przywódca owej grupy.
-Wy musicie być członkami oddziału wojskowego? Inny krasnolud o was mówił. Drogbar bodajże.- mruknął Mordimer.
-Drogbar... zausznik zdrajcy.- przywódca oddziału wymówił to imię, niczym przekleństwo.- Najpierw razem z tym głupcem Lionelem, zaplanował bunt. A potem, gdy nadleciał się ten przerośnięty karaluch przepadł jak kamień w wodę. Wszystko się posypało...
Opuścił nieco trzymaną w dłoni kuszę.- Jest z wami, ta zdradziecka menda?
-Nie. Uciekł. Ponoć służy jakiemuś panu nieumarłych.-
tłumaczył Grimstone.
-Możliwe. Pewnie pomieszało mu się pod czerepem, tak jak wielu z nas.- potwierdził szpakowaty mężczyzna.- A wy kto to? Po coście tu przybyli. Bo raczej, nie po to by nas ratować? Chyba, że macie bezpieczną drogę ucieczki z tego piekła?
Zanim jednak krasnolud zdołał odpowiedzieć, do budynku administracyjnego wpadł przemoczony i nieco zatrwożony Gharrok.- Mamy kłopoty. Nieumarli sforsowali w końcu bramę.
-Niemożliwe.-
odpowiedział z lekką trwogą w głosie szpakowaty.

A jednak...
Brama leżała na ziemi, powalona nieznaną siłą. Można było się łudzić, że to zombie jakimś cudem i dużą ilością uporu wyważyli z zawiasów ciężkie wrota. Było to wszak prawdopodobne. Ale nie w tak krótkim czasie.
Rozwiązanie tego problemu, było tylko jedno. Ktoś lub coś im w tym pomogło.
Obecnie zaś nieumarli zmierzali w jednym kierunku.


Wprost do budynku garnizonu. Powoli, acz nieubłaganie.

Kolejna noc należała do żywych trupów. Kolejna noc pełna nieustającego deszczu padającego z chmur zakrywających całe niebo, aż po horyzont. Kolejna noc pełna mroku.
I pierwsza noc pełna szarpiącego trzewia głodu.

Paladynka długo nie mogła zasnąć. Niemal słyszała oddech Evelyn śpiącej w pokoju obok. A może tylko się jej zdawało? W końcu jednak nadszedł sen nie przynoszący ulgi. W krótkich i nieprzyjemnych splatających się ze sobą koszmarach polowała. Rzucała się na plecy przechodniów i wgryzała w ich krtanie. Napadała podróżnych na drogach, mordowała kochanków w alkowie. Wszystko po to by choć przez chwilę poczuć smak ciepłej krwi ustach. By nasycić głód.
Obudziła się nagle, blada i spocona.


Zacisnęła dłonie drżąc na całym ciele. Była głodna. Bardzo głodna. A jej ofiara znajdowała się za ścianą. Corella nie miała wyboru, bowiem nie miał już dość sił by zapanować nad swym pragnieniem.
Ruszyła w kierunku drzwi. Evelyn wszak była sama, wszak zrozumie, nieprawdaż?
Lili wszak nic się nie stało od jej ukąszenia. Nic a nic.
Paladynka oszukiwała samą siebie, usprawiedliwiając to co zamierzała uczynić. Nie wiedziała tylko jak do tego podejść. Ale wiedziała, że musi się napić czyjejś krwi. A przyzywaczka była najbliżej.

Wyszła na korytarz i usłyszała skrzypienie schodów. Ktoś się po nich przemieszczał, ktoś szedł na górę. Corella zatrzymała się zaciekawiona i z nadzieją, że trafi na inną ofiarę dla swych kłów. Po chwili ktoś wyłonił się zza zakrętu.
I paladynka zobaczyła kobietę.


Przynajmniej to coś za życia było kobietą. Obecnie było gnijącym truchłem.W zamglonych martwych oczach widać było nienawiść do żywych. Za kobietą wyłoniły się kolejne dwa żywe trupy. Jedno musiało być osiemnastoletnią córką, drugie mężem tej kobiety. Kiedyś musieli być mieszkańcami tego domu.
Niemniej dla paladynki były w tej chwili konkurencją do pożywienia.

Evelyn jednakże również nie spała. Mimo przesunięcia przy drzwiach czuła się niezbyt bezpieczna. Bo i musiała przed sobą przyznać, że Corella jest od niej silniejsza. I mogła by się wedrzeć do środka, nawet pomimo przeszkód. Przyzywaczka straciła dziś dużo magii i Viltisa. Nie była pewna czy zdoła stawić jej opór. Bądź co bądź paladynka była doświadczoną wojowniczką. A Evelyn polegała głównie na Viltisie.
Z czego eidolon zdał sobie właśnie sprawę. Głosy miały rację. Był jej siłą, ale i słabością. Bo nie potrafiła radzić sobie bez niego. Za bardzo na nim polegała. I teraz... bez niego przy niej, mogła sobie nie poradzić w ogóle.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline