Przed domem Edgara Ivein, Imrak, Magnar
Wójt przecierał oczy ze snu i ziewał ukradkiem, gdy Imrak Druzd prawił mu o wyczynach nocnego złodziejaszka. W izbie równie zaspana Wójtowa Helena w nocnym gieźle i czepku zapalała pospiesznie woskowe świece.
Stock jedynie zerknął na gagatka i kiwnął, żeby weszli do środka. Alsburgczyk posadowił młodzieńca na krześla aż chrupnęło.
- To Stopa, znaczy Gottlieb. Syn gospodarza z naszego Kurtwallen - orzekł Edgar.
- Zaraz poślę po ojca.
- Poczekaj Edgarze - wstrzymał go Imrak.
- Niech nam się spowiada. - Gadaj coście nawyprawiali, bo Ci nogi z rzyci powyrywam! - warknął w kierunku Stopy.
Chłopak skulił się po tym jak od raza.
- Mówiłem. Dla żartu, żeby Rudej zaimponować. Powiedziała, że z chudopachołkiem na weselu nie potańcuje. To żeśmy z Mariusem umyślili... - zająknął się wydając nieświadomie wspólnika.
- Coby podebrać jakiejś najemniczej ozdóbki, no i żeśmy wpadli... - Marius, to syn cieśli naszego - dopowiedział Edgar.
-
Co Was opętało, chłopcy? - spytał.
- Dla babiej kiecki głowy rzeście z czym innymi pozamieniali? - Dzisiejsza młodzież - pokręciła głową w dezaprobacie Pani Stock. -
Nasz Lucius taki nie jest...
- Fakt - mruknął Edgar.
- Nasz to od razu do macania się bierze, nie czeka na zaproszenie... - Jak możesz, Ed? - zachłysnęła się Helena.
- Dobrze już dobrze - odparł Edgar pojednawczo.
- Tak sobie pomstuję. Zresztą nasza nowa synowa, też nie chytruska, he, he. - Dobra. Nie będziemy się po nocy przekomarzać. Chłopak zostanie u nas na noc. Nad ranem dostanie dziesięć razów, jeśli się upieracie. Gdy drugi młokos wróci do sioła... jemu też zadamy bobu. - Muszę też pogadać rano z Karmelią. Tak być nie może. Ostatnimi czasy nie można jej okiełznać. Ranek, stajnia Wszyscy
Nad ranem przywitały ich gromkie nawoływania Wójta na śniadanie go gospody.
Słyszeli też stukot młotów i piłowanie siekier, to powstawała sosnowa altana, która okalała wiekowy dąb.
- To na ślub młodych Państwa Stocków - tak z dumą objaśniał Edgar.
- Aha, Kapłan Jager jeszcze nieprzytomny, ale ponoć wyżyje jak prawi dziadek Crystian.
Przy gospodzie zgromadził się tłumek gapiów, która otaczał dwóch chłopaków. Niższy i chudszy Gottlieb, zwany stopą oraz Marius, syn cieśli klęczeli na kolanach oczekując na chłostę z rąk Iveina. Marius stał wyprostowany, lecz Gottliebowi drżały dłonie i zbierało na płacz.
-
Ten Marius - uznał cierpko kapral.
- Bardziej do Waszego drwala niż cieśli podobny, Edgarze.
Magnar parsknął śmiechem.
- Stul pysk Otto, dobrze - uciszył go kuksańcem Edgar.
Tymczasem Stopa był załamany.
- To Ruda... - mamrotał pod nosem.
- Ruda, Ruda - Karmelia zaśmiała się gromko.
- Jak Ci każę, żebyś skoczył z wieży to też skoczysz? Ha, ha - zaśmiała się.
- Opanuj się dziewczyno - gajowy Liszka położył jej rękę na ramieniu, lecz córka strząsnęła ją w złości.
- To gdzie chcecie iść na ten zwiad? - spytała Karmelia.