Siedział w ciemnościach, chwilami odrobinę zazdroszcząc Erichowi. Ten chociaż spał i o niczym nie myślał, nie musiał się zastanawiać, co ich czeka za chwilę, lub gdy wstanie świt. A było nad czym się zastanawiać. W końcu siedzieli w celi, czekał ich sąd i, z pewnością, niezbyt szybka i przyjemna śmierć. Może lepiej by było, gdyby tak spróbować stawić opór? Zginąć w walce, niż na stosie?
Ciekawe co by było, gdyby posłuchał pierwszej myśli i rozwalił łeb mężczyźnie, który otworzył drzwi celi? Zapewne przy kolejnych drzwiach ktoś inny rozwaliłby łeb właśnie jemu. Przejście obok strażników, bez odpowiedniego przewodnika, byłoby z pewnością niemożliwe, nawet w takich szatach, jakie mieli na sobie.
- Schudłbyś trochę - mruknął, czując jak drążki noszy wpijają mu się w obolałe dłonie. Że też krasnoludy, chociaż takie małe, musiały tyle ważyć. Ale najważniejsze było to, żeby nie upuścić...
Wreszcie odetchnął z ulgą, gdy dotarł do wozu. I, prawdę mówiąc, nawet nie miał sił by się dziwić widząc, kto przyjechał ich ratować, |