Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2012, 13:03   #1
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
[Noir/autorski] Purple Moon

,,the sun has fallen down
and the billboards are all leering
and the flags are all dead at the top of their poles”
Godspeed you! Black Emperor – The Dead Flag Blues

Paul znacząco zatrzymał palec grubości serdelka na jednym z nagłówków starych numerów ,,Głosu Greytown”, których nigdy nie brakowało na jego biurku. Typowa kaczka dziennikarska wręcz krzyczała o brutalnych morderstwach, podczas gdy zapewne poszło o jakąś miejscową wendettę kilku wieśniaków.
- To nazywam dobrym artykułem. A wiesz dlaczego Ezra? – druga ręka, ubezpieczona w tlące się cygaro wycelowała w kierunku dziennikarza - Bo ludzie chcą czytać o takich szaleństwach. A teraz zerknijmy na twoje wypociny.
Paul podniósł wczorajszy numer gazety i przez chwilę wyszukiwał stosownego artykułu.
- Ta… Jest. Mężczyzna ratuje dziecko spod kół samochodu.
Mężczyzna znacząco spojrzał na swojego pracownika i pokręcił głową.
- Dalej, choćby to… wydanie sprzed tygodnia. Trzy silniki z warsztatu Bobby’ego celem zuchwałej kradzieży.
,,Głos” wylądował z plaśnięciem na blacie. Paul założył nogi na stole, ale bynajmniej nie wyglądał na zrelaksowanego. Jego ciemne oczy czujnie taksowały Ezrę.
- Facet, co jest z tobą? Stać cię na więcej. Nie ma co się oszukiwać. Jesteś jednym z moich lepszych pracowników. Albo byłeś. Sam już, cholera, nie wiem. Powinieneś już mieć tą świadomość, że czytelnicy chcą krwi, przemocy, cholernej intrygi! I twoja w tym głowa, żeby im to zapewnić.
Ezra znał całą procedurę. Szef był nadgorliwy, często wyolbrzymiał sprawy, dlatego podczas jego peror trzeba było zwyczajnie być cierpliwym. Na razie pozostawało mu wpatrywanie się w postać za biurkiem i wysłuchiwanie tyrady. Był kij, zaraz pewne będzie i marchewka. Co jak co, ale ten typ jest przewidywalny.
Paul westchnął i dogasił cygaro w sczerniałej popielniczce. Grube języki dymu rozjaśniało wieczorne światło przeciskające się spomiędzy wiecznie zamkniętych rolet na oknie.
- Słuchaj, potrzebujemy większej sprzedaży. I to jak nigdy. Wiesz, że do tego miasta sprowadza się coraz więcej ludzi. Kiedyś mogliśmy sobie pozwolić na samowolkę, bo mieliśmy monopol. Ale sam wiesz, co wyczyniają obecnie chociażby ci od ,,Clarks'a”...
Każdy wiedział. Dupki umówiły się z jakimiś podrzędnymi mętami, przez co zawsze mają cynk, gdy ktoś urządza większą bardachę. Ponadto wleźli tak głęboko glinom w portfele, że na pamięć znają zdjęcia ich żon i dzieci.
- Zrobimy tak. Ty znajdziesz w tym tygodniu coś gorącego, a ja wtedy może dogadam się z Franklinem – tutaj znacząco podrzucił związany, zielony zwitek, po czym schował go do szafki.
Nie było sensu dyskutować, ani tłumaczyć mu, że w obecnym Greytown lepiej za bardzo się nie wychylać. Ten facet spędził ostatnia lata za biurkiem, także zachowywał się jakby nie wiedział, na czym stoi teraz miasto i może rzeczywiście tak było. Sam jeden dziennikarz nie dojdzie do spraw, jakie on chciał mieć na pierwszych stronach gazet. Ale Ezra coś musiał robić. Mężczyzna minął rzędy biurek, przy których redakcyjnie koledzy krzątali się, porządkowali dokumenty czy zawzięcie uderzali o klawisze maszyn. Osiadł ciężko na swoim stanowisku. Trzeba było się skupić i coś podjąć.


Było dobrze po północy. Ciemny Austin sunął powoli przez puste ulice. Krople deszczu miarowo bębniły o karoserię, dając ton osobliwej muzyce miasta. O’Donnel beznamiętnie spoglądał na drogę przed sobą. Smog przemysłowej dzielnicy oraz ulewne strugi wcale mu nie przeszkadzały. Mimo relatywnie młodego wieku zjadł zęby na swojej robocie i prawie każdą rogatkę, ulicę czy chociażby wybój znał doskonale.
Kevin spojrzał kątem oka na nowego. Co też mu przyszło robić. Jako że nie miał na razie przydziału do właściwej roboty, dostał to jaskółcze jajo do pilnowania. Synek jakiegoś ważniaka u góry. Raptem dwa lata stażu, w dodatku przy papierach i smarkacz już ma parcie na detektywa. Nikt na posterunku nie mówił tego jasno, ale O’Donnel już dobrze znał właściwy cel zadania. Pokazać podopiecznemu, że ta praca to nie perypetie rodem z książek Doyle’a, a niewdzięczne babranie się w brudach miasta. A z kim tutaj miał do czynienia wiedział od razu. Już kiedy wsiadali do samochodu i blondas z szerokim uśmiechem na ustach podał mu dłoń...
- Cześć. Michael jestem. Wygląda na to, że będziemy razem pracowali.
Te słowa wesołka i późniejsze nagabywania miały mu jeszcze jakiś czas rozbrzmiewać w głowie. Młody nie odpuszczał, nawet widząc, że jest ignorowany: ciągle nawijał już w środku Austina.
- I wiesz, przenieśli mnie potem z księgowości. Mówię ci, za dobry tam byłem...
Cisza, Kevin tylko skręca w kolejną aleję. Światła samochodu rzucają mdłe, dwa snopy na drogę przed nimi.
- Jak wyglądam? Myślisz, że nadaję się na twardziela? Widziałeś ,,Człowieka z Blizną”? Taki będę, tylko po tej drugiej stronie. Rozumiesz. – towarzysz podróży oddał kilka udawanych strzałów z dwóch palców przed siebie.
Młody wyrostek bynajmniej nie wyglądał na groźnego. Miał na sobie niepasujący, za krótki płaszcz i znoszone buty. Pucołowata twarz dopiero niedawno okryła się zarostem. Jasnym było, że nic nie wie ani o życiu, ani tym bardziej o profesji do jakiej predysponował. Jako jego chwilowy opiekun Kevin miał obowiązek ukazać mu trochę brutalnej prawdy. A któż nie jest lepszym nauczycielem w tej materii, jeśli nie nocne ulice Greytown?


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Buduj38GLgg&feature=related[/MEDIA]

Matthew zaciągnął się papierosem i zmrużył oczy. Delikatny głos wokalistki na scenie dobrze na niego działał, szczególnie w połączeniu z lampką szampana. Szkoda jedynie, że nawet w takim tłumie, jaki co noc odwiedzał ,,Purple Moon” pozostawał samotny. Od kiedy wrócił do tego miasta nie nawiązał zbyt wielu znajomość, a co gorsza o tych starych, sprzed laty lepiej było zapomnieć.
Ale dość już roztrząsania smutków. Był po pracy. Przyszedł tutaj się zrelaksować, chwilę odsapnąć. Potem wrócić do domu, może doczytać książkę i spać. Rutynowy wieczór, ale po ciężkim znoju jaki go spotykał na co dzień, nie mógł narzekać. Gorzej miał O'Donnel. Facet był bardzo surowy, ale się sprawdzał i pewnie dlatego góra kazała mu jeszcze dziś w nocy wdrożyć jakiegoś świeżaka. Ha, nowy myśli, że jest twardy. Matthew już widział w policji takich ,,twardzieli” z bożej łaski. Kończyli samotni, zapłakani w swoich domach z butelką whiskey jako jedynym towarzyszem. To miasto nie jest miejscem dla słabych ludzi. Jeśli nie posiadasz dość silnego charakteru wypaczy cię, przeżuje i wydali za jednym zamachem.
Z resztą, nie trzeba było daleko spoglądać, aby ujrzeć żywy przykład deprawacji Greytown. Obok niego, przy innych, hebanowych stolikach gęsto zasiadali rozpasani biznesmeni oraz ich żony-matrony w kiczowatej biżuterii. Wiedział o wielu brudnych interesach, machlojkach czy małżeńskich zdradach. Oczywiście, tutaj przychodziły grubsze ryby i nie mógł nic sam zdziałać, choć w wielu oczach czuł wręcz pogardę, jakby czytał w nich słowa ,,wiemy, że ty wiesz i co zamierzasz z tym zrobić?”. No właśnie nic, gdyż większość z nich była na ty z ludźmi, którzy wydawali mu polecenia.
Normalnie zatem nie przychodziłby tutaj, ale ,,Purple Moon” miało swój wyjątkowy klimat. Pamiętał jeszcze za podrostka, kiedy przychodził tutaj na obiady z rodzicami. Przepych i jakiś nieuchwytny klimat tego miejsca uraczył go. Być może to właśnie przez sentyment wracał tu teraz w wolnych chwilach.
Szampan skończył się i tym samym pobyt tutaj. Matthew wstał od stolika i przeszedł pod ścianę, w kierunku wysokiego wieszaka. Przez chwilę przerzucał poły poszczególnej odzieży, ale nigdzie nie widział swojego płaszcza. Gorączkowe, ponowne poszukiwania nie dały żadnego rezultatu.


Uniwersytet imienia Franklina Pierce’a znajdował się na obrzeżach Greytown. Wielki budynek z czerwonej cegły z wyraźnymi zapożyczeniami od stylu gotyckiego znaleźć można było pomiędzy polami zieleni, przez które od właściwej części miasta prowadziły żwirowane alejki właśnie w kierunku ostoi edukacji. A przynajmniej za taką ją kiedyś uważano.
Jonathan, który patrzył teraz na ogrody uniwersytetu z okna swojego gabinetu uznawał inną definicję tego miejsca. Jego wzrok powędrował nad wiekowe drzewa, zrzucające teraz pożółkłe, jesienne liście. Spojrzał po linii budynków, które wyzierały z daleka. Miasto przed nim wpłynęło i na tą placówkę. Nie tak wyobrażał sobie służbę nauce, szczególnie tak wysublimowanej jak matematyka. Pomyśleć, że teraz, na innych piętrach z rąk do rąk przechodzą lewe papiery naukowe, a gorsze oceny są skreślane ręką, która akurat nie trzyma zielonych papierków.
Jonathan usiadł za biurkiem. Teraz rozejrzał się po swoim pokoju. Musiał to sobie oddać nieźle się tu urządził. Ciemna, elegancka boazeria na ścianach, duży herb z białym orłem na jednej z nich (zapewne aby pamiętał o tym, skąd pochodzi); meblościanka, barek z ciemnego jesionu oraz biblioteczka, w której zebrał już pokaźny zbiór dzieł matematycznych głów. Mieściły się tam różnorakie woluminy - od nauk Pitagorasa po Neumanna i jego przełomową ,,Teorię gier”.
Na ustach uczonego pojawił się uśmiech, kiedy sięgnął po leżącą na biurku kartkę przyciśniętą rozstawioną szachownicą. List od Franka, jak zwykle pisany szyfrem. Wcześniej nie miał czasu, żeby podjąć chociażby próbę rozczytania go. Znał metodę jaką posłużył się Franek, była dość popularna, ale nie mógł chwilowo przypomnieć sobie, na czym polegała. Jak na nieszczęście wychwycił właściwie tylko szczegół – że polskie znaki oraz liczby pozostawały niezmienione.

Zlwdm Mdqnx. Pdp qdgclhmę, żh cdvwdmę Flę z cgurzlx. Śoę srcgurzlhqld rg żrqb. Jrqlhf qd I5.

PS Niech żyje Cezar (3)!


Przez jakiś jeszcze czas zajmował się swoimi sprawami, tymczasem na zewnątrz zaczęło zmierzchać. Czerwone światło zachodzącego słońca ustąpiło półmrokowi i wreszcie tylko księżyc rozświetlał przestronny gabinet matematyka. Jak zwykle zaległe projekty i sprawdzanie bieżących prac zajęło go na tyle, że ledwie przed północą uświadomił sobie, że oczy zbyt mu się kleją, aby dalej pracować. Czas było wracać do domu.
Już za parę minut Jonathan szedł przestronnym hallem oddając po drodze klucze recepcjoniście. Wyszedł przed front budynku, wciągając rześkie powietrze. Było w nim wyraźnie czuć ozon - zanosiło się na deszcz.
Zmęczenie ciągle dawało o sobie znać. Kiedy podążał alejką, spoglądał już mętnym wzrokiem po okolicy. I może tylko przez to niewyspanie wydało mu się, że ktoś przebiegł właśnie między grupą krzewów, niedaleko na lewo. Z drugiej strony, jako człowiek nieprzeciętnego umysłu nie dawał łatwo się oszukiwać chwilowym majakom.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 30-04-2012 o 16:52.
Caleb jest offline