Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2012, 17:53   #118
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Żywioł, jak się rozpętał był przerażający. Wyglądało to tak, jakby niebo uwięzło się na galeonie i cała się burzy skupiła właśnie na okręcie.
Jeszcze kilka chwil temu pogodne niebo zasnuwały teraz gęste czarne chmury. Rzęsiste strugi deszcze chłostały okręt to z prawa, to z lewa. Porywisty wiatr kołysał sprawiał, że morze zaczęło falować z niesamowitą wręcz siłą. Pieniste fale uderzył w burty okrętu powodując jego straszliwe kołysanie. Zacumowany “Czarny Gryf” był w wielkim niebezpieczeństwie.
- Podnieść kotwicę! - ryknął Ragar.
Kilku najsilniejszych matrosów stanęło przy kabestanie i zaczęło czym prędzej wyciągać kotwicę. Tylko po jej wciągnięciu bosman miał jakiekolwiek szanse na manewrowanie okrętem i uniknięcie roztrzaskania się o brzeg.
Wiatr świstał pomiędzy wantami niczym stado wygłodniałych wilków. Marynarze skupieni w kręgach, by chronić się przed niewidzialnym przeciwnikiem byli w bardzo trudnej sytuacji. Z jednej strony bali się ruszyć z miejsca, by nie zostać schwytanym przez niewidzialne monstrum, a z drugiej wiedzieli, że bez ich pomocy okręt roztrzaska się o skały.
Poczucie obowiązku i świadomość niebezpieczeństwa wygrały w końcu ze strachem. Część marynarzy ruszyła do pomocy przy manewrowaniu okrętem, a część kontynuowała walkę.
Dokładnie w tym momencie na pokład okrętu wkroczyli członkowie zwiadu. Wyglądało na to, że nic im się w tej obcej krainie nie udaje i wszystkie nieszczęścia świata spadły właśnie na nich.

Bahadur, Courynn
Kolejni członkowie zwiadu wychodzili na pokład “Gryfa” po linowej drabinie. Morze kołysało okrutnie i każdy nawet najmniejszy ruch mógł się skończyć nieszczęściem. Odgłosy walki i dzikie zawodzenie niewidzialnych bestii tylko wzmagało poczucie zagrożenia. Rozlegające się co kilka chwil grzmoty uświadamiały wszystkim, jak zła jest ich sytuacja.
Courynn wbrew zaleceniom Bahadura postanowił zostać na łodzi do ostatniej chwili. Gdy na szalupie został tylko on i Caliszyta, marynarz w końcu zdecydował się wejść na pokład. Gdy tylko wysunął nogę z łodzi i próbował dostać drabiny przyszła potężna fala, która wzniosła szalupę bardzo wysoko. Courynn zachwiał się i stracił równowagę. Bahadur z przerażeniem obserwował, jak marynarz spada wprost w szalejącą morską kipiel. Niestety nie był w stanie pomóc tonącemu. Sam ledwo utrzymywał równowagę i musiał z całych sił trzymać się ławki, by nie podzielić losu Courynna.
Caliszyta spróbował ostrożnie wstać i przejść na rufę szalupy. Gdy to mu się udało wpatrywał się przez chwilę w spienione fale, ale nie dostrzegł swego towarzysza. Wiedział, że nie ma już szans, by go uratować. Musiał wstać i wejść na pokład, tylko tam mógł być w miarę bezpieczny.

Gdy przemoczony stanął w końcu na deskach “Gryfa” ujrzał zatrważający widok. Marynarze rozbici w małe grupki próbowali walczyć z niewidzialnymi stworami. Reszta biegała po pokładzie pomagając bosmanowi w manewrowaniu okrętem, by ten nie zdryfował na skały. Ralf próbował, co prawda dowodzić jakoś obroną, ale była to próba nie tylko rozpaczliwa, ale i zupełnie nieskuteczna.
Na dodatek w jednej ze grup Caliszysta dojrzał Chui, która szyła do potworów z łuk. Nie byłoby w tym fakcie może nic zatrważającego, gdyby nie to, że u jej stóp klęczała przerażona Papusza.

Yagar
Zmęczony i przemoczony do suchej nitki, czarownik w końcu postawił nogę na pokładzie “Gryfa” Wcale to jednak nie poprawiło jego nastroju. Ledwo bowiem wszedł na okręt, a kołyszące morze sprawiło, że mężczyzna stracił równowagę i wyłożył się jak długi. Yagar zaklął siarczyście pod nosem, ale jak się okazało upadek był dla niego niezwykle szczęśliwy. Gdyby nie to bowiem, to on, a nie przebiegający właśnie obok matros, znalazłby się w szponach potwora. Czarownik poczuł tylko dotknięcie piór na karku i ujrzał, jak marynarz unosi się w górę.

Chui
Elfka dzielnie stała w środku kręgu i szyła do niewidzialnych stworów. Gdy tylko któryś z nich próbował porwać jakiegoś marynarza Chui wypuszczała strzałę w miejsce, gdzie niewidzialna bestia powinna mieć głowę. Szczęście i umiejętności elfki sprawiły, że w tych jakże ekstremalnych warunkach, ocaliła już kilka żywotów.
Papusza skulona u jej stóp ściskała z całych sił jej łydkę i łkała cicho. Strach i zimno sprawiał, że mała dziewczynka trzęsła się i dygotała niczym osika na wietrze.
Mała jednak albo pomyliła się w ocenie ilości stworów, albo po prostu kolejne nadlatywały ze strony lądy. Elfka ustrzeliła już trzy, a nadal jednak czuła, że nad ich głowami krąży niewidzialne niebezpieczeństwo.
Kątem oka zauważyła, że na pokład wchodzili członkowie zwiadu. Jako ostatni wszedł Bahadur i na jego widok marynarze, aż zakrzyknęli z radości. Najwidoczniej w Caliszycie upatrywali oni ostatnią deskę ratunku.
Elfkę uderzyło jednak coś zupełnie innego. Na pokład “Gryfa” nie powrócili Forntey i Courynn. Czyżby Bahadur pozostawił ich na wyspie?

Atuar, Sylve
Ściany kapitańskiej kajuty tylko w niewielkim stopniu tłumiły odgłosy szalejącej na zewnątrz burzy. Kapłan i smok zdawali sobie sprawę z tragicznego położenia w jakim się znaleźli. Lanthis zalazł komuś bardzo potężnemu za skórę i przez to ściągnął nieszczęście na całą załogę.
Jeżeli prawda było, że tylko elf może wyprowadzić ich z tej dziwnej krainy, to trzeba było zrobić wszystko, by uratować mu życie.
Stojąca obok nich Elissa była wyraźnie przerażona stanem swego towarzysza. Strach i choroba sprawiały, że dumna półelfka wyglądała, jakby dopiero co wstała z grobu.
Atuar na tę chwilę zrobił wszystko co mógł, by poprawić stan kapitana. Szalejąca na zewnątrz burza była upiornym akompaniamentem do jęków bólu jakie co jakiś czas wydobywały się z ust Lanthisa.
Nagle potężny piorun uderzył tuż, tuż. Jasny rozbłysk rozświetlił kajutę o po chwili potężny trzask zagłuszył wszystko. “Gryf” podskoczył na falach i Lanthis z wielkim krzykiem zleciał z łóżka. Atuar wraz z Elissą rzucili mu się na pomoc. Gdy go podnieśli i spojrzeli w twarz przerazili się. Oczy kapitana były czarne niczym smoła i to nie tylko źrenice, ale także białka. Na dodatek elf pobladł straszliwie, a jego usta i blizna na czole stały się całkowicie białe, jakby cała krew z nich odpłynęła.
Wspólnymi siłami ponownie położyli elfa do łóżka, a kapłan znowu usłyszał tajemniczy głos szepczący mu do ucha.
- Wydaj go, wydaj...

Bahadur, Yagar, Chui
Caliszyta ucieszył się, że marynarze na jego widok zareagowali tak entuzjastycznie. W momencie przystąpił do organizowania obrony. Zdążył jednak wydać tylko kilka rozkazów, gdy niebo przeszył potężny, świetlisty piorun, który z wielką siłą uderzył wprost w największy maszt.
Potężny trzask jaki towarzyszył wyładowaniu sprawił, że wszyscy na moment oniemieli. W momencie cały maszt zajął się ogniem. Jasne płomienie strzelały wysoko w górę.
- Pożar na pokładzie! - wrzasnął Ralf. - Pożar!
Jego krzyk nie miał większego sensu, gdyż wszyscy widzieli co się dzieje. Zamiast krzyku potrzebny był pomysł i rozkazy co robić.

Noa, Ashrak
Rodzeństwo skryło się grocie i tutaj zamierzali przeczekać burzę. Żywioł z każdą chwilą przybierał na sile. Strugi deszczu zalewały plażę i chłostały morze. Porywisty wiatr wdzierał się także do jaskini, a rozlegające się co kilka chwil grzmoty i piorun sprawiały, że człowiek instynktownie spinał się w środku.
Noa nazbierała trochę suchego drewna, jakie znalazła w grocie i rozpaliła małe ognisko. Razem z bratem posiliła się racjami, jakie zabrała z pokładu i grzejąc się przy ogniu czekała na koniec burzy.
Sądząc jednak po sile żywiołu zapowiadało się, że spędzą tutaj kilka ładnych godzin.
Nie minęła jednak nawet kwadrans, gdy ich uwagę przykuł potężny piorun jaki uderzył niedaleko wyspy. Zaraz po nim panujące ciemności rozświetliły strzelające wysoko w górę jasne, języki ognia.
Rodzeństwo przez chwilę przypatrywało się zdarzeniu. Nagle wyczulone zmysły Noi wyczuły znacząca zmianę w środowisku. Obcy zapach, ostrego potu uderzył w jej nozdrza z wielką siłą. Był to wyraźny znak, że ktoś idzie w ich stronę.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 28-04-2012 o 19:32.
Pinhead jest offline