Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2012, 21:54   #68
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny cd.

“A więc tak wygląda prawdziwa walka”, pomyślał Rafael. Nie ma wspominania dawnych bohaterów, nie ma chęci zapisania się w historii, nie ma chwili zadumy i refleksji nad swoim losem. To polowanie. Ona nie różni się niczym od strzelania do wilka, ani od tłuczenia siekierą dzików pod starą, leśną chatą. Czysta, brutalna rozgrywka, której stawką jest życie. Każdy myśli tylko o tym, by nie dać się zabić, a dopiero na drugim miejscu stawia śmierć wroga i przetrwanie sojusznika. Każdy ruch jest na wagę złota, a często ruch taki kosztuje więcej krwi, niż rok ciężkiej pracy - i można rozumieć to bardzo dosłownie. Szok i ból jakie doznał Ralfi, wprawiły go w stan bardzo oddalony od codziennej normy. Dziwić się można było, że mimo bełtu w lewym ramieniu, nie wrzeszczał, ani nawet nie próbował interesować się swoją raną. Myślał tylko o tym, by jak najszybciej ugodzić przeciwnika, zobaczyć czerwień jego krwi i strach w jego oczach. Nie uciekał już, nie planował, nawet przez chwilę zapomniał o tym, że wcześniej chciał ich nie zabijać. Jeśli szczęście mu dopisze, zbieg okoliczności sprawi, że nie zrobi w tym stanie niczego wbrew sobie, wszak wyciągając strzałę cel miał już obrany, a był nim największy z goblinów. Ten, który najbardziej zagrażał życiu jego towarzyszy swoją hardością i ciężkim orężem. Myśliwy wiedział, że panuje powszechny rozgardiasz i gdyby chybił, mógłby nieopatrznie ranić kogoś swojego. Cel był jednak bardzo blisko i o trafienie się nie obawiał, gorzej zdawało się być z siłą ciosu jaki zamierzał zadać. Ramię rwało jak diabli, mimo przeżywanego szoku, a cięciwę trzeba było naciągnąć. Ułamki sekund miały wystarczyć, by obrać odpowiedni kierunek, wypatrzeć lukę między walczącymi i oddać morderczy strzał - bo na takim łowcy zależało. Wyciągnął wniosek po swoim ostatnim zamachu na przywódcę, że byle gdzie nie ma co go atakować; o tak, stwór miał opancerzenie godne wojownika. Rafael momentalnie wyskoczył z kryjówki, narażając się na kolejne razy i strzelił. Niestety strzała minęła hobgoblina i poleciała w las. Za to goblin z kuszą najwyraźniej czekał na to, aż łowca się pokaże. Na szczęście bełt jedynie drasnął chłopaka w policzek - może dlatego, że w chwili oddawania strzału przeciwnik zauważył pikującego na niego jastrzębia. Thorbrand śmignął nad goblinem, zostawiając na jego czaszce głębokie szramy od pazurów i ponownie wzbił się w niebo.

- Kto tylko mi naskoczy, ten dostanie czarem w oczy... - zasyczał następny raz Fernas. Niby mógł zacząć śpiewać, spróbować podnieść innych na duchu... to również miałoby wartość. Tylko, że duża część tej wartości tkwiłaby w tym, że wciąż mógłby włączyć się do walki. Z mieczem. A tego nie chciał. Wolał polegać na magii - tak było... bezpieczniej? I faktycznie, tym razem hobgoblin potrząsnął łbem raz, drugi i stanął otumaniony, choć jeszcze sekundę wcześniej wyglądało jakby miał zamiar rozszarpać Jarleda gołymi rękami.

Trafiony przez hobgoblina Jarled wycofał się chwiejnym krokiem. Spojrzał na swoją ranę, z której krew wylewała się obficie. Adrenalina robiła jednak swoje, i “grobokop” nie odczuwał jeszcze bólu, mimo świadomości że następnego takiego trafienia mógłby nie wytrzymać.
~Nie można więc dopuścić do trafienia~ pomyślał syn grabarza i ruszył z sejmitarem na hobgoblina. Starał się uderzyć najsilniej jak umiał, celując prosto w szyję. Ostrze ześlizgnęło się nieco po zbroi, ale krzywizna broni zrobiła swoje i z szyi potwora buchnęła krew. Hobgoblin zabulgotał i z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia w oczach zwalił się na ziemię.


Goblin walczący z Etromem nie zauważył, że z przywódcą dzieje się coś dziwnego i z uporem dążył do pozbawienia “ludzia” życia. Na szczęście tym razem Tymora czuwała nad chłopakiem; ostrze dosłownie o włos minęło jego udo, bo potwór wyraźnie celował w tętnicę dużo wyższego od siebie człowieka. Etrom nie pozostał dłużny, ale i jego cios chybił celu, podobnie jak lodowy promień, który naraz wystrzelił z dłoni Korenna. Jednak dopiero gdy zaklęcie świsnęło goblinowi przed nosem ten zorientował się, że jego pleców nie chroni już przywódca, a zamiast tego jest otoczony przez ludzi. Ale... w tym momencie strzała wypuszczona przez jego pobratymca wbiła się w bok długowłosego człowieka, który zwalił się na ziemię.

- Potestatem mea. Occidere hostem. Accipiens eum in pectore - Solmyr nie pozwolił odpoczywać swoim ramionom, zataczał i przecinał kręgi, wykrzykując zaklęcie. Zimny spokój - na emocje przyjdzie czas potem. Pocisk energii poleciał w stronę kusznika, wypalając mu niewielką dziurę w brzuchu. Goblin popatrzył na płynącą z jego wnętrza posokę i padł. Z boku na drugiego z potworów pikował już jastrząb, ale łucznik był przygotowany i uniknął pazurów Thornbranda, oganiając się energicznie bronią.

Ralfi dotknął ręką krwawiącego policzka i z przerażeniem patrzył na barwę, która ją pokryła. Jego strzała pechowo nie trafiła przywódcy, za to Jarled dokończył dzieła za niego. Chłopak również był już ranny, jednak udało mu się posłać stwora do piachu. Mimo ferworu walki, myśliwy zdołał na sekundę uśmiechnąć się w myślach. Po tym, co zobaczył, bardzo docenił obecność ucznia Knuta w tej wyprawie. Tryumf jednak aż nazbyt zasługiwał na miano chwilowego. Grobokop dostał strzałą drugiego z knypków, nie garniących się do bezpośredniej walki i opadł bezwiednie na ziemię. ~ Nie ~ jęknął do siebie Rafael i niesiony emocją podbiegł do towarzysza. Podniósł jego oręż i z całej siły wymierzył obuchowy cios w głowę goblina, z którym zmagał się Zaraźnik. Nie wiedział czy chociaż dobrze trzyma tę broń. Ważne było, by zakończyć walkę i pozwolić działać magicznym mocom Eillif. Tak, to było najważniejsze. Niestety ostrze ześlizgnęło się po tarczy potwora. ~ Padajcie kurwie syny ~ zaklął nienawistnie łowca. Zapewne rodzicielki goblinów nie parały się tą profesją, bo ani jeden, ani drugi nie raczył spełnić tego mało uprzejmego życzenia.

Fernas sięgnął po procę i zakręcił bronią, aby nadać jej odpowiedni pęd. Wycelował w goblina z łukiem, wypuścił kamień z procy... choć spudłował. Dużo spudłował - kamień poleciał gdzieś w krzaki. Był z tego powodu wielce niezadowolony - monstrum dorwało właśnie Jarleda (oby wyżył!) - ale... no, może następnym razem się uda? W złości prawie nie zauważył, że zaczął żywiołowo a motywująco gwizdać. Od strony Korenna dobiegło go dziwne mamrotanie - najwyraźniej zaklęcie. Niestety efektu nie było widać. Za to potwór, który ranił Jarleda, widząc co się dzieje - rzucił się do ucieczki, ścigany przez zacietrzewionego jastrzębia.

Goblin spojrzał z przerażeniem na sytuację, w jakiej się znalazł - sam, otoczony przez wrogów. Zamachnął się niezdarnie mieczem na Etroma i chybił, a topór drwala zagłębił się w jego ramieniu. Rafael tylko na to czekał. Zaatakował drugi raz i mocnym pacnięciem klingi w tył głowy posłał przeciwnika na bliskie obcowanie z leśnym runem. Wolał go w razie czego nie zabijać, ale czy aby na pewno mu to wyszło... chyba jednak nie, bo po sprawdzeniu okazało się, że stwór nie oddycha.

Solmyr, powinien być zadowolony, dumny, zdziwiony, przerażony, powinien coś czuć. Początkujący zaklinacz był tylko i wyłącznie skoncentrowany, najpierw strzelił w największego z goblinów, który goblinem nie był. Potem w kusznika, który mógłby zranić jego towarzyszy. Teraz celował w uciekającego kmiotka.
- Potestatem mea. Occidere hostem. Accipiens eum in pectore. - Te same gesty co wcześniej, ten sam władczy głos. Zbliżał się do swojego limitu, ale nawet jeśli, ma przecież kostur. ~Jestem głodny.~ Myśl przemknęła po głowie. Ze wszech miar pierwotna, rzeczywista i zwierzęca. Najpierw musi pozabijać. Lśniąca kulka pomknęła w stronę łucznika, który wrzasnął, zachwiał się, po czym zniknął grupie z oczu, wbiegając za kępę brzóz.

Siedząca na drzewie Eillif czekała, czekała i czekała na właściwy moment. Moment, w którym mogła pomóc towarzyszom. To zawsze był jej ulubiony moment. Może dlatego, że w końcu po przesiedzianej w ukryciu walce, mogła wreszcie się na coś przydać, choć może dlatego... że po prostu lubiła pomagać. Musiała tylko wybrać właściwą chwilę na zejście z drzewa. Wszyscy zgodnie uważali, że nie powinna robić tego za wcześnie. Ona jednak upierała się, że nie powinna tego robić za późno.
I właśnie dlatego zupełnie nie myśląc o skutkach, w jednej chwili, dość niezgrabnie zeskoczyła z drzewa. Jedyną rzeczą nad którą zastanowiła się chwilę, było pytanie: “Komu najpierw?”
~ Zdecydowanie Jarledowi. Nawet nie wiem do końca w jakim on jest stanie.
To dziwne, ale zielarka już po raz kolejny podjęła decyzję szybko i ze zdecydowaniem, a co dziwniejsze była jej pewna.
- Jarled? Jarled?! Słyszysz mnie? Pokiwaj głową jeśli tak. - Eillif starała się robić to najspokojniej jak potrafiła, ale widok nieprzytomnego, lub co gorsza... Choć było to dla niej trudne, musiała to sprawdzić. Czubkami dwóch palców ścisnęła tętnicę leżącą na przedramieniu chłopaka.
~ Całe szczęście, żyje. Nie ma czasu na emocje. Musze się skupić. Nie chcę mu zrobić przecież nic gorszego. Muszę, muszę... pomóc. ~ Młoda zielarka próbowała uspokoić samą siebie.
- No ładnie cały bok... Woda... Bukłak... - teraz dziewczyna mówiła już cicho, pod nosem, do siebie.
Wyciągnęła z plecaka bukłak, wylała na ranę wodę, przemyła i oczyściła ją dokładnie. Teraz miało nastąpić najtrudniejsze...
Zielarka wypuściła powietrze i wzięła głęboki oddech. Zamknęła oczy. Skupiła się na jednej rzeczy (co o dziwo przyszło jej bez najmniejszego problemu!). Uśmiechnęła się pod nosem, prawie niezauważalnie. Ale szybko przestała o tym myśleć. Teraz nie mogła. Koncentracja. Dziewczyna obiema rękami dotknęła rany Jarleda. Otworzyła oczy. Teraz nie kryła swojego uśmiechu, gdyż rana natychmiast się zasklepiła, a syn grabarza otworzył oczy. Zielarka pomyliła kolejność. A tego nie powinna robić. Przecież była odpowiedzialna za to co robi. Bała się, że może zrobić towarzyszowi jeszcze gorszą krzywdę. Ale nie miała innego wyjścia. Strzałę trzeba było jak najszybciej wyciągnąć. Trzęsącymi się rękami dziewczyna chwyciła pocisk. Musiała być bardzo ostrożna. Wzięła oddech i powoli wyciągnęła strzałę cały czas starając się, aby nie złamać grotu.
- Bardzo boli? Przepraszam, nie chciałam. Ale teraz powinno być już tylko lepiej.
Dziewczyna rozdarła i tak podartą już koszulę Jarleda i przewiązała nią ranę. Na razie tylko tyle mogła zrobić.
- Będzie dobrze. - Dziewczyna puściła oko do rannego. - Kto następny? - Etrom? A jak jest z tobą?
- Tak jak sama widzisz -
burknął chłopak.

I znowu to samo. Strzała w nodze Etroma. Bandaż podarowany przez Fernasa. Ramię Rafaela. Wyciąganie strzały. Bandaż po raz kolejny. Jedynym plusem tych wszystkich zabiegów było to, że za każdym razem wydawały się jej o wiele łatwiejsze. W końcu zmęczona zielarka usiadła na ziemi.
- Przepraszam, że nie pomogłam wam wszystkim do końca, ale boję się też o Yarkissa i... Saelima. - Widać było, że Eillif przejmuje się zdrowiem towarzyszy, ale o ostatnim chłopaku mówiła z wyraźną niechęcią. - Jeśli wykorzystam wszystkie moje dzisiejsze zaklęcia, może się okazać się, że nie zdołamy im pomóc. Zaczekajmy. A ja odpocznę, bo w takim stanie trudno jest mi cokolwiek zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-04-2012 o 06:18.
Sayane jest offline