Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2012, 23:33   #135
motek339
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Vestigię obudziło łaskotanie w szyję i dotyk małego, szorstkiego języczka na policzku. Elfka obróciła się na drugi bok i mruknięciem chciała przegonić żartownisia, jednak na nic zdały się te próby. Otworzyła więc oczy i zobaczyła, że tę dość nietypową pobudkę zgotowały jej dwie fretki. Tropicielka, rozciągając się po wstaniu, rozejrzała się po okolicy, lecz nigdzie nie zauważyła właściciela urwisów. Wiedziała, że musi być gdzieś w pobliżu – zwierzęcy towarzysze nie odchodzili zbyt daleko z własnej woli. Reszta najemników powoli składała obóz i szykowała się do wyruszenia na wielką bitwę.

Gdy byli gotowi do drogi i czekali tylko na rozkaz do wymarszu, z lasu na polanę wypadła banda orków.


Musiały mieć na celu osłabienie przeciwników. Ich liczba dorównywała liczbie dzieci lasu.
Było to tak niespodziewane, że osoby, które stały najbliżej ściany drzew, nawet nie zdążyły sięgnąć po broń, gdy ich życie dobiegło końca. Reszta szybko dobyła oręża i ruszyła do walki z potworami.

Vestigia, z mieczami w obu rękach, ruszyła w stronę orków. Zabijała jednego po drugim. Jej broń wirowała w szaleńczym tańcu. Kąsała potwory po rękach, nogach, głowie. Nie zwracała uwagi na to, że przeciwników wcale nie ubywa. Miała jeden cel – zniszczyć znienawidzonego wroga. Elfka obracała się, nie chcąc dać się podejść z żadnej strony. Kilka razy nie udało jej się dostatecznie szybko odskoczyć – na szczęście były to tylko powierzchowne draśnięcia. Nic, co by jej przeszkodziło w dalszej walce.

Nagle świat utonął w czerwieni, a czas zwolnił. Elfka poczuła paraliżujący ból w okolicy mostka i ciepłą krew, spływającą po ciele. Z niedowierzaniem spojrzała w dół i zobaczyła bełt wystający z jej ciała.
„- Ale… Jak?” – Tylko tyle zdążyła pomyśleć, gdy ziemia podążyła jej na spotkanie.
Zanim tropicielkę ogarnęła ciemność, ujrzała jeszcze grupę piekielnych istot, wynurzających się z lasu.


Z myślą, że teraz nie mają szans na wygraną, elfka zamknęła oczy…

***

Vestigia poczuła mocne szarpnięcie. Potem jeszcze jedno i kolejne. Tropicielka, przyciśnięta do ziemi, wyrywała się i krzyczała, lecz żaden dźwięk nie wydobywał się z jej, zasłoniętych przez czyjąś rękę, ust. Kilka chwil zajęło jej zorientowanie się, że ciągle była noc, wokół było cicho, a napastnikiem nie był ork ani żadna inna paskuda, a elf, który wolną ręką pokazywał jej, by się uspokoiła. Wszędzie dokoła leżała reszta dzieci lasu. Uznając, że wcześniejsze przeżycia musiały być tylko snem, Vestigia kiwnęła głową elfowi, dając do zrozumienia, że już będzie spokojna. Ten odsunął się trochę i wskazał jej, by uzbroiła się i odczołgała się tam, gdzie pozostali.

Widok stworów, które wywołały takie poruszenie, napełnił serce Vestigii niepokojem. „To ich musiała się wystraszyć driada. Mogła chociaż nas ostrzec.” – przeszło jej przez myśl. W pełnej napięcia ciszy wszyscy wpatrywali się w niezwykły widok, będąc gotowymi zaatakować na najmniejszą oznakę zagrożenia. Sekundy wydłużały się w minuty, minuty w godziny. Po czasie, który wydawał się wiecznością, stwory zniknęły z ich pola widzenia. Z ułożenia gwiazd wynikało, że wszystko trwało zaledwie kilka minut.

Atmosfera trochę się rozluźniła, ogniska znów zapłonęły. W ramach bezpieczeństwa zostały wyznaczone dodatkowe warty.

- To chyba były Giganty Faerlin - szepnął pojawiający się obok niej Iriel – Dosyć paskudne osobniki. Chcesz o czymś pogadać? - Spojrzał jej prosto w oczy. Wyczekiwanie następnego dnia było najwyraźniej dosyć denerwujące nie tylko dla Vestigii...
Elfka przyjrzała się uważnie dowódcy. Niejedno razem przeszli i tropicielka umiała poznać, że coś go trapi. Tym razem to aż rzucało się w oczy. Nie mogła jednak zapytać wprost, o co chodzi, bo Iriel zbyłby to jakimś głupstwem. Na co dzień robiła za osobę do zwierzania się. A ponieważ i tak już nie spała, co więcej - była pewna, że tej nocy nie zaśnie, kiwnęła w odpowiedzi głową.
- Faktycznie paskudne. Szły w stronę Silverymoon? - spytała szeptem. W tych okolicach była po raz pierwszy.
- Hmmm... - Iriel spojrzał w niebo - Nie tak całkiem, ale kto je tam wie...
- Oby nie. I bez nich będziemy mieć sporo do roboty - odparła. - O której wyruszamy?
- O świtaniu. Mamy jeszcze nieco drogi przed sobą - Mężczyzna rozejrzał się wokół, po czym ściszył głos - Chodź gdzieś na bok, musimy porozmawiać...
Elfka bez słowa podążyła za Irielem. Gdy byli dobry kawałek od obozowiska i miała pewność, że nikt ich nie słyszy, spytała:
- O co chodzi?
- Uważaj jutro na siebie. Uważaj i trzymaj blisko mnie - Iriel spojrzał na nią wyjątkowo poważnie - Ta bitwa, to nie będą przelewki, i mimo iż będziemy jedynie kąsać zaplecze wroga, może być naprawdę paskudnie. Orcza armia liczy grubo ponad dziesięć tysięcy mieczy, a przynajmniej na tyle ją szacują... - Przygryzł wargę.
- Dobrze, będę uważać. Może na to nie wygląda, ale nie mam zamiaru jutro zginąć - odpowiedziała. Czuła jednak, że to nie wszystko, co ma jej do powiedzenia. To mógł powiedzieć przy wszystkich. Czekała więc na ciąg dalszy.
- Wrogim siłom towarzyszy potężny czerwony smok. Bydle jest niezwykle duże i zapewne stare, a jego oddech może spopielić setkę wojaków na raz - Wzrok mężczyzny tym razem skierowany był gdzieś na drzewa - Jeśli... jeśli on się pojawi i zacznie lecieć w naszą stronę, uciekaj. Po prostu uciekaj i nie oglądaj się za siebie...
- Tylko jeśli będę miała pewność, że cały oddział biegnie ze mną. - Vestigia spojrzała butnie na elfa. Ostatnie, co by jej przyszło do głowy, to zostawić swoich przyjaciół na polu bitwy. Smok, nie smok, poradzą sobie! Jakoś...
- Nie - Dowódca Elfki odpowiedział wyjątkowo twardo - Jeśli zajdzie potrzeba, będziesz uciekała. Nie oglądając się za siebie i nie czekając na kogokolwiek. Z naszego oddziału i tak niewielu już zostało. A ja nie chcę stać i nad twoim grobem. I nie opowiadaj mi tu żadnych pierdół o honorze, braterskości i tym podobnych. Jesteś młoda, całe życie jeszcze przed tobą. Ja... rozkazuję ci przeżyć jutrzejszy dzień, zrozumiałaś? - Oczy Iriela dziwnie błyszczały. Mężczyzna był wyraźnie poruszony, do tego i zaś chyba i nagle... rozjuszony?
- Ale... - Zaczęła protestować elfka, lecz się powstrzymała. Nie było sensu dyskutować z Irielem. Zrezygnowana odparła. - Tak, zrozumiałam. Ale pobiegniesz ze mną?
- Tak, pobiegnę - odparł jej już łagodniejszym tonem - O mnie to ty się nie martw, przeżyłem już niejedno cholerstwo.
- A tylko spróbowałbyś tego nie zrobić. Jakiś tam smok w porównaniu z tym, co ja bym ci po tym wszystkim zrobiła, to byłby pikuś. O! - Spróbowała zażartować Vestigia. Miała nadzieję, że poprawi to choć trochę humor jej przyjaciela.
Iriel uśmiechnął się na chwilę, po czym klepnął ją w ramię.
- Dobra, już cię wystarczająco nastraszyłem, chyba pora się zdrzemnąć? No chyba, że chcesz jeszcze o czymś pogadać?
- Hmm... Tak właściwie to... - To było dziwne, lecz zadanie prostego pytania sprawiło jej niemało kłopotu. - Czy udało ci się dowiedzieć, gdzie został wysłany półelf, o którym ci mówiłam? Muszę mu zwrócić to. - Tropicielka wskazała na wisiorek zwisający jej z szyi.
- Błaaaah, ty to pytania zadajesz... - Iriel uśmiechnął się już cieplej - Szczerze powiedziawszy to nie mam pojęcia gdzie on jest czy tu z nami, czy będzie po wschodniej stronie Silverymoon, czy może i na rzece... a czemu chcesz temu jegomościowi to oddać?
Vestigia sparodiowała obrażoną damę, ściągając usta w wąską kreskę, zadzierając nosek i odwracając się z przytupem od elfa. Z udawanym wyrzutem w głosie powiedziała:
- Miałeś się dowiedzieć! Nie lubię cię!
- A więc jednak? - Dowódca niespodziewanie wyszczerzył ząbki - Nasza mała Vestii się w kimś zadurzyła... hiehie - Pokiwał głową.
- Pfff... Nieprawda! Wcale nie! - Elfka dała Irielowi dość mocnego kuksańca w bok. - Po prostu muszę mu oddać ten wisiorek. Ot, taki drobiazg na szczęście.
- Oj tak, tak, naturalnie... - Zrobił wielce niewinną minę - Oczywiście Vesti, oczywiście... - I znowu paskuda parsknął śmiechem!. W końcu jednak się uspokoił, odchrząknął, po czym bezceremonialnie drapiąc się po nosie odezwał ponownie:
- Ten twój ko...znajomy jest tu z nami, ale nie pytaj się mnie gdzie. W końcu mamy ten nasz piękny, nocny obóz rozciągnięty chyba i na kilometr... i nie próbuj go teraz szukać i szlajać się po nocy, bo różne paskudy chodzą po lesie, bezpieczniej przy ognisku. Jak będzie widno to go sobie wypatrzysz i pogruchacie... - Przygryzł wargę powstrzymując się przed kolejnym roześmianiem.
Na wspomnienie o typach kręcących się po lesie, tropicielka, ze wzrokiem wlepionym w dowódcę, mruknęła, że właśnie widzi. Ten jednak jakby jej nie usłyszał.
- Tak, tatusiu. Będę dobrą dziewczynką i wrócę grzecznie do łóżeczka - zakpiła Vestigia, po czym szybko pocałowała go w policzek. - Dziękuję. Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz! - Elfka przez chwilę się nad czymś zastanawiała, po czym dodała. - I nie żartuj tak sobie. Nie przy reszcie oddziału.
- No przecież mnie znasz... - Spoważniał - Wygłupy wygłupami, w końcu chyba nie pójdziemy z wisielczymi humorami spać. O nic się martwić nie musisz - Mrugnął do niej.
- Pewnie, że nie. A komuś w twoim wieku odpoczynek się przyda... - roześmiała się Vesti. - To co, wracamy?
- Ja ci dam w moim wieku... - Pogroził jej pięścią, choć z uśmiechem - Ano wracamy....

Podczas drogi powrotnej nie rozmawiali. Oboje byli pogrążeni w swoich, niezbyt wesołych, myślach. Gdy wrócili do obozu, elfka odszukała swą ludzką poduszkę, ułożyła się wygodnie i przez resztę nocy spoglądała w niebo – pełne gwiazd, które jeszcze nigdy tak jasno nie świeciły…

 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline