Nie czekając efektów jego wrzasków, cisnął w czarnowłosego mieczem. Zabrakło miejsca – a pewnie i wprawy – żeby głownia zamknęła pętlę i przebiła cel, ale siarczyste trafienie masywnym jelcem też zrobiło swoje. Szykowana na Spielera niespodzianka, przed którą mógłby się niechybnie bronić z równym powodzeniem, co Sylwia, rozpłynęła się nieszkodliwie w powietrzu.
A na kolejną nie czekał. Pozwoliwszy osunąć się Róży na ziemię, dopadł już ciężkiej szafy i ku głośnemu oburzeniu bezcennych butelek i wysuszonego drewna, szarpnął bez sentymentu. Obalając ją z ogłuszającym łoskotem na stojący naprzeciwko regał, czarownika wprawdzie nie przywalił, ale narobił potężnego zamieszania i utrudnił robotę dwóm nadbiegającym zbirom.
Najchętniej uprawomocniłby jeszcze dochodzące skądś pokrzykiwania o ogniu, ale na to nie miał już ani pomysłu, ani czasu. Posłuszny instynktowi zgarnął tylko w biegu podejrzanie woniejącą fiolkę ze stolika przy łóżku. Pośpiesznie zarzucił sobie nieprzytomną Steinhagerównę na bark, Sylwię zaś dźwignął z ziemi za kurtkę na karku i wyniósł z piwnicy niby kociaka.
W progu zerknął za siebie i pożałował tego w tym samym momencie, bo w półmroku, przez kłęby kurzu – zamiast czarnowłosego czarownika – zobaczył Johannesa Teugena.
Przemocą zdusił zdradliwe myśli. Obezwładniającą bezsilność rzucił na pastwę temu, co obudziło się w nim na górze, przy łożu kupca. Nie potrzebował już wątpliwości ani refleksji. Starczyło, że zachowa na razie kontrolę.
Kopniakiem zatrzasnął za sobą drzwi. Lewą ręką wyszarpnął nóż z pochwy i z rozmachem wklinował między okucia a zwietrzałe cegły. Nie łudził się, że długo wytrzyma, ale teraz za każdą chwilę zapłaciłby złotem.
Z wielkim trudem gromadził od samego początku te żałosne skrawki czasu. Rzut oka w beznadziejnie prosty tunel wystarczył, żeby zrozumiał, że i tak zabraknie. Sam może zdołałby uciec. Najmniejszy dzieciak zawsze uczy się szybko biegać. Z czasem, jeśli stanie mu charakteru, może dorobić się także krzepy i reputacji... Ale sprawnie przebierać nogami musi bezwzględnie.
Tylko że sam nawet by nie próbował. Gdyby nie te dwie dziewczyny, w ogóle nie wyszedłby z piwnicy.
Targając ze sobą obie, przekreślał i tak nikłe szanse. A jednak parł konsekwentnie przed siebie, rozchlapując ścieki z tą samą straceńczą determinacją, dopóki nie usłyszał pierwszego uderzenia w drzwi.
Znów pozwolił Róży zsunąć się z ramienia. Pomagając sobie drugą ręką, posłał bezwładną Sylwię w ciasną ciemność bocznego korytarza kilka kroków dalej. Najgłębiej jak tylko potrafił. Z całą delikatnością, na jaką mógł jeszcze się zdobyć, chociaż nie sądził, żeby miała mu za złe kilku otarć i sińców. Jeśli tylko z tego wyjdzie. W ciężkie, potępieńcze sapanie wplótł parę chrapliwych słów, mimo że nie mogła go słyszeć.
Potem wrócił do Róży. Spodziewał się, że piwniczne drzwi grzmotną o ścianę, zanim sam schowa się we wcześniejszej odnodze, dlatego zamiast zostawić nieprzytomną dziewczynę na przynętę, po prostu wepchnął ją przed sobą. Trafiona przypadkową kulą do niczego nie przyda się tym skurwielom. A Spielerowi zależało, żeby nie wygarnęli do korytarza na dobry początek.
Zaczaił się przy samym wejściu. Zalety mieczy i bandoletów w bezpośrednim zwarciu można trochę zniwelować. Zdecydowaniem. I obłąkańczą brawurą, jeśli nie ma pod ręką nic innego. Zważył w dłoni tajemniczą fiolkę, gotowy skruszyć ją na pierwszej gębie, która się pokaże. A jeszcze lepiej wepchnąć w zęby, jeśli nadarzy się okazja. Drugą ręką wydobył z cholewy ostatnie ostrze, jakie mu zostało. Niewielkie, ale przysłowiowo ostre. Wcale nie mniej niebezpieczne dla twarzy, szyi albo dłoni niż to, które przyozdobiło niedawno Spielera.
A na wspomnienie tej, która mu ową brzytwę podarowała, z nową siłą szarpnęła się w nim dzika, szalona rozpacz, którą wbrew sobie pętał dotąd troską o życie Steinhagerówny i Sylwii.
Ostatnio edytowane przez Betterman : 29-04-2012 o 00:22.
|