Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2012, 00:15   #109
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie czekając efektów jego wrzasków, cisnął w czarnowłosego mieczem. Zabrakło miejsca – a pewnie i wprawy – żeby głownia zamknęła pętlę i przebiła cel, ale siarczyste trafienie masywnym jelcem też zrobiło swoje. Szykowana na Spielera niespodzianka, przed którą mógłby się niechybnie bronić z równym powodzeniem, co Sylwia, rozpłynęła się nieszkodliwie w powietrzu.
A na kolejną nie czekał. Pozwoliwszy osunąć się Róży na ziemię, dopadł już ciężkiej szafy i ku głośnemu oburzeniu bezcennych butelek i wysuszonego drewna, szarpnął bez sentymentu. Obalając ją z ogłuszającym łoskotem na stojący naprzeciwko regał, czarownika wprawdzie nie przywalił, ale narobił potężnego zamieszania i utrudnił robotę dwóm nadbiegającym zbirom.
Najchętniej uprawomocniłby jeszcze dochodzące skądś pokrzykiwania o ogniu, ale na to nie miał już ani pomysłu, ani czasu. Posłuszny instynktowi zgarnął tylko w biegu podejrzanie woniejącą fiolkę ze stolika przy łóżku. Pośpiesznie zarzucił sobie nieprzytomną Steinhagerównę na bark, Sylwię zaś dźwignął z ziemi za kurtkę na karku i wyniósł z piwnicy niby kociaka.

W progu zerknął za siebie i pożałował tego w tym samym momencie, bo w półmroku, przez kłęby kurzu – zamiast czarnowłosego czarownika – zobaczył Johannesa Teugena.
Przemocą zdusił zdradliwe myśli. Obezwładniającą bezsilność rzucił na pastwę temu, co obudziło się w nim na górze, przy łożu kupca. Nie potrzebował już wątpliwości ani refleksji. Starczyło, że zachowa na razie kontrolę.

Kopniakiem zatrzasnął za sobą drzwi. Lewą ręką wyszarpnął nóż z pochwy i z rozmachem wklinował między okucia a zwietrzałe cegły. Nie łudził się, że długo wytrzyma, ale teraz za każdą chwilę zapłaciłby złotem.
Z wielkim trudem gromadził od samego początku te żałosne skrawki czasu. Rzut oka w beznadziejnie prosty tunel wystarczył, żeby zrozumiał, że i tak zabraknie. Sam może zdołałby uciec. Najmniejszy dzieciak zawsze uczy się szybko biegać. Z czasem, jeśli stanie mu charakteru, może dorobić się także krzepy i reputacji... Ale sprawnie przebierać nogami musi bezwzględnie.
Tylko że sam nawet by nie próbował. Gdyby nie te dwie dziewczyny, w ogóle nie wyszedłby z piwnicy.
Targając ze sobą obie, przekreślał i tak nikłe szanse. A jednak parł konsekwentnie przed siebie, rozchlapując ścieki z tą samą straceńczą determinacją, dopóki nie usłyszał pierwszego uderzenia w drzwi.

Znów pozwolił Róży zsunąć się z ramienia. Pomagając sobie drugą ręką, posłał bezwładną Sylwię w ciasną ciemność bocznego korytarza kilka kroków dalej. Najgłębiej jak tylko potrafił. Z całą delikatnością, na jaką mógł jeszcze się zdobyć, chociaż nie sądził, żeby miała mu za złe kilku otarć i sińców. Jeśli tylko z tego wyjdzie. W ciężkie, potępieńcze sapanie wplótł parę chrapliwych słów, mimo że nie mogła go słyszeć.

Potem wrócił do Róży. Spodziewał się, że piwniczne drzwi grzmotną o ścianę, zanim sam schowa się we wcześniejszej odnodze, dlatego zamiast zostawić nieprzytomną dziewczynę na przynętę, po prostu wepchnął ją przed sobą. Trafiona przypadkową kulą do niczego nie przyda się tym skurwielom. A Spielerowi zależało, żeby nie wygarnęli do korytarza na dobry początek.
Zaczaił się przy samym wejściu. Zalety mieczy i bandoletów w bezpośrednim zwarciu można trochę zniwelować. Zdecydowaniem. I obłąkańczą brawurą, jeśli nie ma pod ręką nic innego. Zważył w dłoni tajemniczą fiolkę, gotowy skruszyć ją na pierwszej gębie, która się pokaże. A jeszcze lepiej wepchnąć w zęby, jeśli nadarzy się okazja. Drugą ręką wydobył z cholewy ostatnie ostrze, jakie mu zostało. Niewielkie, ale przysłowiowo ostre. Wcale nie mniej niebezpieczne dla twarzy, szyi albo dłoni niż to, które przyozdobiło niedawno Spielera.
A na wspomnienie tej, która mu ową brzytwę podarowała, z nową siłą szarpnęła się w nim dzika, szalona rozpacz, którą wbrew sobie pętał dotąd troską o życie Steinhagerówny i Sylwii.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 29-04-2012 o 00:22.
Betterman jest offline