Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2012, 01:56   #6
zabawowy sigmund
 
zabawowy sigmund's Avatar
 
Reputacja: 1 zabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłość
W tym świecie zmysł estetyki o ile ważny, był obiektem nieustannego ataku. Mijał tłum ludzi intensywnie woniących i nie mniej intensywnie wyglądających. Kwestia ich szczęścia. Nic więcej.
Przyjrzał się drewnianej bramie dusznego, ciasnego miasta. Na szczęście, obok niebycia narcyzem, nie urodził się też pedantem. Brud był już wpisany w ten żywot. Ucieczka od niego wiodła tylko do ogrodów Morra... bądź na dwór szlachecki.
Mimo, że uśmiech i wszelkie spojrzenia niezawodnie budziły podejrzenia, miast sympatii,, Ludo nie mógł się powstrzymać. Po długiej, wyczerpującej drodze przez dzicz, to miejsce niosło ze sobą świeżość, niosło ze sobą ludzi.
Szedł więc raźnym krokiem przez ulicę, wodząc wzrokiem za pulchnymi, wiejskimi dziewuchami, rozglądając się po straganach z jedzeniem, trunkami i wszelką mniej lub bardziej ważną drobnicą.
Zapach jedzenia niezawodnie przypomniał mu o tym, że był już od jakiegoś czasu głodny, i że jeśli nie znajdzie pracy, to będzie musiał do tego przywyknąć.
Oczywistym było, gdzie trzeba się skierować. Ludo wzniósł spojrzenie nad szarobrunatny tłum, by wypatrzeć upragniony obiekt: małą drewnianą tabliczkę ze znakiem kolejnej karczmy.

Żadne miasto Imperium nie było wyjątkiem. Człowiek nie mógł nawet liczyć na samego siebie, tak jak na niezawodność tego widoku.
Wystarczyła chwila, by skierowany widokiem rubasznego szyldu, Ludo pchnął masywne, drewniane drzwi, znalazłwszy się w karczmie.

Wnętrze wydawało nie wyróżniać się niczym od innych przybytków, 3 długie ławy stały wyszorowane i oblegane przez kilkanaście postaci, jedzących bądź pijących samotnie. Ludo rozejrzał się, ale nie zauważył nic niezwykłego. Atmosfera była wciąż senna mimo porannego słońca wlewającego się przez okna.

Chłopak zasiadł przy stole, rozglądając się po ludziach. Przez chwilę porannego zamotania wpatrywał się jeszcze tępo w błoniane okienko. Lokal nie wyróżniał się niczym pozytywnym i na szczęście - niczym szczególnie negatywnym. W sam raz.
Wstawszy od stołu, podszedł do lady, oczekując karczmarza. Miejscowi mogli przyjżeć się przybyszowi. Mierzył ni mniej, ni więcej niż przeciętny Imperiał. W czarnym, podróżnym płaszczu. Bardziej solidnym, niż zdobnym. Spod płaszcza wyzierała ćwiekowana skóra pancerza i kołnierz białej koszuli. Do pasa miał przytroczoną szablę w pochwie. Był raczej młody i pomimo paru rys na twarzy, raczej nie sprawiał wrażenia osoby na, która by w życiu zbyt wiele przeszła. Z drugiej strony z jego schludnością, akuratnością i typową nietutejszością, które aż prosiły się o wykorzystanie, kłóciło się jego twarde, zawzięte spojrzenie. Na wszelki kontakt wzrokowy odpowiadał, patrząc śmiało prosto w oczy.
Razem z przytroczoną do boku szabelką, dawało mu to jakiś cień autorytetu.
-Jestem zmęczony podróżą i głodny. Podaj cokolwiek tam pieczecie i kufel dobrego, orzechowego piwa.
Wyciągnął koronę.
Karczmarz podszedł do lady i spojrzał na złotą monetę, a potem na Luda. Zagarnął ją łapczywie i postawił przed nim miskę pełną brązowej brei, bardzo tłustej i oleistej, widoczne w niej były warzywa oraz kawałki mięsa, pachniała znośnie, dzban piwa oraz kufel. Bochen chleba i masło. - W razie dodatkowych życzeń proszę tylko zawołać - Dodał karczmarz kłaniając się lekko i zajmując resztą klienteli.
Wrócił na swoje miejsce. Gdy karczmarz kończył serwować mu strawę, zapytał, łamiąc w rękach chleb:
-Czy może pan opowiedzieć podróżnemu, co dzieję się w tym mieście? Gdzie warto się skierować? Gdzie znajdę zajęcie?
Mężczyzna spojrzał na niego krzywo i powiedział
- W mieście zawsze znajdzie się jakaś robota, sam poszukuje pomywacza...
Wstał i wyprostował się, uniosłwszy się dumą.
- Chce mnie pan zelżyć, czy nie zrozumiał pan pytania?
Szabla nie jest narzędziem dla pomywacza.
Wąsacz tylko zerknął na niego i uśmiechnął się krzywo
- Pytałeś o robotę, nie mówiłeś jaką..
Ludo przez chwilę zastanowił się, czy rozmówca przypadkiem nie udaje głupszego, niż mógłby faktycznie być. Postanowił dla pewności ponowić pytanie.
-W takim razie przepraszam. Pytam pana, jako osobę obytą w tym miejscu, o to co dzieje się ostatnio w mieście i czy jest coś na co piowinienem zwrócić uwagę. Czy mogę liczyć na odpowiedź?
- Oczywiście, że tak, w tym mieście wiele się dzieje, jednak nie mam pojęcia co z tych wydarzeń mogłoby zainteresować kogoś tak zamożnego. Może poza rosnącymi cenami przypraw. Wszystko zależy od tego jakich informacji pan oczekuje.
-Hmm... rozumiem. -rzekł, po czym usiadł. Kontynuując rozdrabnianie chleba. -Mogę liczyć na nocleg i kąpiel w tej karczmie?
- Pytał pan o pracę... Pytałem jaką.. Nieważne, oczywiście, mamy dostępne pokoje na piętrze. Z kąpielą, moge zarządzić zagotowanie wrzątku i nalanie go do większej beczki jednak.... Będzie dość ciasno.
- Przemyślę to. Może pan wracać do swoich obowiązków.
Ludo, siedząc przy stole, zaczął maczać kawałki chleba w gulaszu i konsumować je.
Gdy już niespiesznie osuszył garnek, resztki chleba nasmarował masłem i jadł je, przepijając czymś, czego nawet przy dużej pobłażliwości, nie szło nazwać ciężkim, orzechowym trunkiem.
Cienkusz rozluźnił napięcie zmęczonych podróżą nóg. Ludo odrobinę zrelaksował się i przemyślał swoje położenie. Właśnie wydał jedna koronę, co stanowiło drugą część jego majątku. Po głębszym zastanowieniu, nie było to zbyt rozsądne, ale można było liczyć, że niezbyt bystry karczmarz, udzieli mu noclegu (kąpiel w beczce średnio mu odpowiadała), licząc na dalszy zysk ze strony "majętnego kupca".
To dawało Ludowi jeszcze jeden dzień jako takiej egzystencji. Przy odrobinie iście ostlandzkiej oszczędności - za kolejną koronę i parę pensów mógł w tym mieście przeżyć parę tygodni... znaczy przetrwać. Młodego Avera nieszczególnie urządzała taka perspektywa.
Musiał jak najszybciej znaleźć robotę i to taką, która odpowiadałaby jego umiejętnościom.
W mieście musiał być ktoś do ochrony, jakaś sprawa do załatwienia, albo przynajmniej ktoś na tyle nielubiany, by przyprowadzenie go strażom wyjednać Ludowi parę koron.
Zastanowił się, gdzie mogą teraz znajdować się bogatsi, bardziej wypłacalni mieszkańcy tego miasta i to najlepiej tacy, mający poważne problemy...
Może zasięgnąć słowa na targu? Targ był zawsze sercem miasta. Wznoszące i opadające ceny stanowiły puls w życiu tych, tłocznych, dusznych miejsc.
Nim wyszedł, warto było jeszcze raz zapytać bystrego karczmarza o pracę. Tym razem bardziej otwarcie.
Podszedł do lady. Wezwał mężczyznę gestem i nachylił się ku niemu poufałe.
-Proszę pana. Powiem wprost. Zajmuję się wojaczką i rozwiązywaniem problemów. Jestem czytaty i pisaty, a do tego umiem posłużyć się szablą. Czy znajdzie się w tym mieście praca dla kogoś z moim wykształceniem?
Karczmarz zastanowił się chwilę po czym odparł prostując się - Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale ostatnio słyszy się. że Von Shmitt ma kłopoty, nie wydał jakiegoś oficjalnego powiadomienia jednak warto go odwiedzić. Mieszka w dworku za miastem, pierwsza odnoga w lewo za główną bramą, nie można przegapić.
-Rozumiem. Nie omieszkam sprawdzić. Dziękuję bardzo.
Rzekł, po czym odszedł. We wskazanym kierunku. Byłoby bardzo po pańsku, rzucić mężczyźnie w zamian za informację parę srebrników, ale nie mógł sobie na to pozwolić... Zresztą, wydał już koronę. Karczmarz w miarę dobrze odwdzięczył się informacją. Ludo zaoszczędził tym dużo czasu, który normalnie straciłby na żmudnym wypytywaniu miejscowych.
Podczas przechadzki, żołądek Luda protestował przeciw karygodnej strawie którą zaserwował mu karczmarz, mimo to był najedzony i w pełni sił. Kilkanaście minut zajęło mu dotarcie do wspomnianej odnogi, a kolejne kilka dogonienie zgrabnie wyglądającej istoty wpatrzonej z rozbawieniem w człowieka ciągnącego za sobą terkoczący wózek. Był może 15 metrów za nią.
Zrównał się na drodze z dziewczyną Zmierzył ją dyskretnie wzrokiem. Ludzka dziewucha rzadko osiągała taki wzrost. To oraz jej ubiór nie pozostawiały wątpliwości co do jej niepospolitego pochodzenia i zajęcia. Ludo miał zapewne do czynienia z elfką. Zwrócił się do niej - Dzień dobry. Pani również na dwór się wybiera?
Rilaya odwrociła się szybko na pierwsze słowa nieznajomego, mierząc go wzrokiem z pewnym zrezygnowaniem malującym się na twarzy. Zatrzymała się tylko na moment, po czym ponownie zaczęła podążać za mężczyzną z wózkiem, tylko spoglądając na nieznajomego.
- Na to wygląda. - odpowiedziała krótko.
Nie przerywał marszu, idąc raźnym krokiem tuż obok nowo napotkanej rozmówczyni. Zachowywał bezpieczny, nienachalny dystans. Nieznajomi nie przepadali za bliskością obcych. Patrzył bardziej na drogę, niż na dziewczynę.
- Więc, być może, będziemy pracować razem, albo konkurować o pracę...
Zauważył bardziej myśląc głośno, niż zwracając się do elfki.
- Co osoba z Pani pochodzeniem robi w takim miejscu?
Elfka uniosła brew na pierwszą część wypowiedzi mężczyzny, ale nie skomentowała jej. Odwróciła na moment wzrok od niego, skupiając się ponownie na poprzedzającej ich osobie, ale kolejne pytanie zmusiło ją do powrócenia uwagą do rozmówcy.
- Idzie do rezydencji w tym momencie.

Przypatrzył się poprzedzającemu ich wozowi. Zastanawiał się, czym zafrapował elfkę.
-Dziękuję. Gdyby nie pani spostrzeżenie, założbym, że po prostu hasa sobie pan beztrosko po tym gościńcu... Muszę przyznać, że w tej sytuacji, to dla mnie niemałe zaskoczenie. Bardziej zastanawiało mnie, co sprowadza elfkę w takie strony.
Rilaya zatrzymała się gwałtownie i zwróciła w stronę mężczyzny.
- Czy u ludzi jest naprawdę takie zwyczajne nagabywanie nieznajomych, samotnych kobiet na drodze?
Zatrzymał się, chwilę po elfce i odwróciwszy się przez ramie, uśmiechnął się nieznacznie.
-Wie pani... Nas ludzi, nudzi samotna droga, a nasze życia są w porównaniu z waszymi zbyt krótkie, by marnować je na rzeczy naszym zdaniem nudne. Tak poza tym, to wątpię też w istnienie jakiejkolwiek normalności.

Po chwili namysłu dodał.
-Pani nie zdążyła jeszcze zwątpić?
Elfka westchnęła ciężko krzywiąc się nieznacznie.
- A więc lepiej, aby samotna kobieta zyskała czym prędzej towarzystwo nieznanego jej mężczyzny, żeby ten mógł jej zapewnić rozrywkę? - ruszyła dalej
- Przebywając pośród was zdążyłam zwątpić już w wiele rzeczy.

- Nie, to jest bardziej skomplikowana i dwustronna kwestia. Ja mówię tylko o swojej nudzie. A ludzkie kobiety rzadko podróżują samotnie, więc jest pani daleko poza takimi kategoriami.
Para zauważyła, że wózek przed nimi zwolnił.
-Panie, przestań pan filozofować, bo z elfem przegrywa pan w przedbiegach. Zostaw ją Pan i idź swoją drogą.
Pomachał mężczyźnie na wózku.
- Nie filozofuję. Idę drogą. Zrównałem się z tą elfką... nie chcę być natrętny proszę pana i w ten duszny, paskudny dzień nie mam zamiaru denerwować ani innych, ani siebie. Kim jest pan, by mi rozkazywać?
Anselm nie zareagował na machanie Ludo, głównie dlatego, że go nie zobaczył. Mężczyzna spokojnie dalej ciągnął wózek słuchając wypowiedzi Rotshwerta.

-Jestem podróżnym, który jest właśnie zdenerwowany twoją wypowiedzią. Ciągnę swój wózek po nierównej drodze, przed tobą i elfką, która podejrzewam też jest zdenerwowana twym natręctwem. Jak na razie kiepsko ci idzie w tym “nie mam zamiaru...”.

-Ale cóż począć skoro taką podłą mam nature. Panie, gdy nie szedłem tymi odludziami sam, to zazwyczaj szedłem w kompanii, gdzie odezwać się raz, że strach, a dwa, że za bardzo sensu nie ma...
Idę już sporo dni. Kawał życia spędziłem na szlaku i naprawdę odmianą jest dla mnie spotkać kogoś, wyglądającego na godnego, albo chociaż ciekawego rozmówce, a że pozory mylą...


-Szkoda, że ja wciąż tego nie doświadczyłem...- Anselm kiepsko przyjął obelgę. Wózek ponownie zwolnił a Cyrulik był coraz bliżej dwójki podróżnych.
Ludo zwrócił się do elfki.
-Przepraszam w takim razie najserdeczniej. Jeśli pani przeszkadzam (w co coraz bardziej wierzę), to zamilknę natychmiast i ruszę tą drogą, tak by pani zapomniała mej obecności.
Rilaya westchnęła poirytowana, po czym spojrzała na natrętnego nieznajomego, który dla własnej radości postanowił zostać "gadającym towarzyszem".
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. - po tych słowach ruszyła dalej, nie patrząc już na mężczyznę, jak i nie zwracając szczególnej uwagi na Anselma.
Nie było to dla Ludo najmilsze przyjęcie i zapewne spodziewał się lepszego... Kontynuował marsz swoim tempem, patrząc jak postać elfki oddala się.
 
zabawowy sigmund jest offline