Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2012, 19:40   #1
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
[WFRP, Storytelling] Szlacheckie dziedzictwo 18+



PROLOG

Fiegler Simmons


Simmons obudził się uderzając głową w drewnianą ściankę karocy, cuchnęła stęchlizną a wiejske powietrze niosło ze sobą smród gnoju i zwierząt, wciągnął je głęboko z pewną ulgą, było ono tak inne... Przeciągnął się i zerknął przez małe okienko w drzwiczkach. Poprzez szpare wlewało się pomarańczowe światło zachodzącego słońca, niebo miało niesamowitą barwę, niemalże magiczną... Wpatrywał się w nie przez dłuższą, po chwili jakby ocknął się z zauroczenia i coś przyszło mu do głowy. Przecież był poza miastem, na drodze, ściemniało się. Energicznie zerwał się i zgięty w pół pchnął drzwiczki wypadając na nagrzaną słońcem drogę, mały tuman kurzu wzbił się spod jego stóp, podszedł do starej wychudłej szkapy, poklepał ją po grzbiecie, na widnokręgu malowało się olbrzymie wzniesienie skrywające Talabheim. Fiegler wiedział, że dostanie się do oberży pod kulawą szkapą było jedynym rozwiązaniem jeśli chciał uniknąć nocowania pod gołym niebem, nie miał przy sobie pieniędzy ale stara kareta, mimo, że w nie najlepszym stanie, była warta okrągłą sumkę.

Uderzył więc konia w zad i wskoczył spowrotem do środka rozkładając się wygodnie, ma conajmniej godzinę zanim dotrze na miejsce, równie dobrze może jeszcze chwilę się zdrzemnąć, ostatnie dni nie były lekkie a on potrzebował sił...

Kareta podskakiwała na kamienistej drodze, miło usypiając swoim bujaniem człowieka, którego głowa wciąż przepełniona była troskami, koszmary, rozpłatane gardła, krew, walka, Bretoni, kopalnie, ojciec... Taka mieszanka obrazów przemykała mu w głowie, aż w końcu obudził się gwałtownie i złapał za szablę kiedy poczuł, że ktoś łapie go za ramię.

Thargroth Burgrondson


Thargroth obudził się z potężnym kacem, na wpół ślepo wymacał kufel pozostawiony zeszłej nocy przy łóżku i pociągnął łyk wciąż jeszcze całkiem znośnie smakującego piwa, było o wiele lepsze niż te ludzkie sikacze nawet po całej nocy w kuflu, zarechotał i zaraz tego pożałował aż sykając z bólu. Wstał i złapał równowagę, podszedł do wiadra w rogu pokoju stary Harkrinson dobrze wiedział czego potrzeba krasnoludom z rana. Zanurzył twarz w wodzie jednocześnie połykając znaczną jej ilość, orzeźwiło go to nieco, jednak nie wyzbył się suchości w gardle. - Piwo... - Mruknął i chwiejnym krokiem ruszył do drzwi, rozwarł je jednym pchnięciem, skrzypnięcie zawiasów rozniosło się gromem po jego głowie. Klnąc w myślach ruszył korytarzem, starając sie ignorować niemożliwy do zniesienia huk własnych kroków.

Już ze szczytu schodów ujrzał krasnoludy krzątające się ostrożnie po głównej sali robiąc jak najmniej hałasu, bądź poprostu nie będąc w stanie poruszać się z wigorem. Kilku leżało po d ławami ściskając kufle, młoty, topory czy kusze. Dwóch czy trzech pożywiało się zimnym bekonem i chlebem co jakiś czas pociągając z kufla i krzywiąc się na najmniejszy dźwięk.

Po kilku krokach ujrzał to czego się spodziewał, jaskrawo niebieski czub z włosów wyrastający z głowy leżącej na dębowej ławie. Zabójca podszedł do karczmarza a ten bez pytania podał mu dwa kufle pełne złotej ambrozji Grimnira, stary dobry krasnolud, wie czego potrzeba jego klientom, Zabójca ruszył w kierunku śpiącego towarzysza, usiadł ostrożnie naprzeciwko i postawił dwa piwa na stole krzywiąc się. Zaratrokson podniósł głowę i momentalnie zidentyfikował piwo które cudownie się przed nim zmaterializowało, jednym haustem połknął całą zawartość, donośnie beknął sprawiająć, że tych kilku krasnoludów w sali warknęło gniewnie i ponownie zapadł w drzemkę. Thargroth jedynie wzruszył ramionami i jął sączyć Ale. Kończyła mu się gotówka, musiał rozejrzeć się za jakąś robotą. Postanowił rozejrzeć się w człeczych tawernach, te słabeusze zawsze mają jakiś problem którego sami nie potrafią rozwiązać, a co najlepsze, sowicie za to płacą.

Anselm Richter


Anselm właśnie pochłaniał potrawkę która ostała mu się jeszcze z kolacji, była doprawdy wyśmienita, warka swojej ceny. Mimo, że zimna, dodawała wigoru jak mało co, łyk wina dla przepłukania gardła upewnił go, że jest gotów do pracy. Klientela niestety ostatnimi dniami zdawała się być coraz bardziej markotna, coraz mniej jego stałych bywalców z niewiadomych powodów jęła go unikać. Nawet strzyc ostatnio nie miał okazji zbyt często. Richter westchnął głeboko i wytoczył swój wózek na ulicę, świeże powietrze wypełniło jego płuca. - No to do roboty - Rzucił pod nosem i ruszył w stronę miejskiego rynku.

Wózek podskakiwał na kostce brukowej turkocząc charakterystycznie, miasto budziło się do życia, kupcy poganiali tragarzy którzy wypakowywali towary ładując je na stragany, z piekarni dochodził cudowny zapach swieżego pieczywa, poczciwy Marcus jak zwykle musiał właśnie skończyć pierwszą partie swojego przedniego chleba, Richter miał dziwne przeczucie, że wkrótce odwiedzi go, po kilkudziesięciu minutach przebywania na rynku zawsze zaglądał do piekarni i kupował bułkę albo dwie, nie dlatego, że był specjalnie głodny ale poprostu nie mógł się oprzeć, ten to wie jak rozkręcić biznes... Pomyślał i z westchnieniem ruszył dalej na swoje zwykłe miejsce aby wyczekiwać na ewentualnych klientów, może tym razem będzie miał więcej szczęścia.

Ludzie przewijali się, kilku ostrzygł bądź ogolił, jednak zyski były mizerne, kupcy naokoło zdawali się być zadowoleni z interesu, jednak on sam, w bardzo kiepskim humorze, wyczekiwał z utęsknieniem kolejnych chętnych, bądź rannych.

Anselm był świadomy, że przy takiej sytuacji, będzie musiał wkrótce rozejrzeć się za innym, źródłem dochodu...

Adamas Chrys


Chrys siedział pod drzewem czytając jakąś książkę przygodową, miał dość krzątaniny w karczmie i postanowił wyrwać się poza miasto i poczytać, odsapnąć chwilę i zebrać myśli. Pogryzając bułkę przerzucał strony, niespecjalnie zwracając uwagę na treść rozpamiętywał pojedynki i walki w których brał udział bądź których był świadkiem. Kochał walkę, brakowało mu jej. Książki dostarczały mu rozrywki jednak on sam pragnął jedną przeżyć...

... Piękna wieśniaczka podeszła do niego rzucając mu zalotne spojrzenie, klęknęła obok i odrzuciła książkę którą trzymał w ręce, zsunęła suknię z ramion odsłaniając jędrne piersi i sterczące sutki, poczuł, że się poci, jego ręce automatycznie powędrowały w stronę dziewczyny, złapał ją i przyciągnął do siebie, jął ją całować jednocześnie łapiąc za pośladki, ścisnął ją słysząc jak oddech dziewczyny przyspiesza, spodnie zdawały mu się być coraz ciasniejsze, nie zwlekając więc rozpiął trzymajacy je guzik odsłaniając swoją męskość i wciągając kobietę na siebie. Podwinął suknię i wszedł w nią gwałtownie wyrywając z niej jęk rozkoszy, rytmicznie posuwał ją rozpływając się z dzikiej satysfakcji, potrzebował tego już od bardzo dawna... Jedyne czego był świadom to jej dyszenie... Dyszała mu w ucho... Lizała je i dyszała...

... Adamas ocknął się nagle z penisem sterczącym z rozpiętych spodni, samotny i czekający na swoją "wybrankę", jakiś kundel lizał go po uszach dysząc nieznośnie. Chrys jęknął zirytowany i przepędził psa gramoląc się z ziemi. Upchnął teraz już sflaczały interes w spodnie i sięgnął po książkę. Dość tego, pomyślał i ruszył w stronę miasta. Czas wziąć się za siebie.

Ludo Rotshwert


Ludo przejrzał się w jeziorku, poraz kolejny podziwiając swoją urodę, nie był narcyzem ale nie narzekał na swój wygląd, miał powodzenie wśród kobiet, a to już było dostateczną zaletą. Kilka bruzd, nic specjalnego, dodawały mu jedynie uroku niegrzecznego zawadiaki, no cóż, kobiety to lubią. Wzruszył ramionami i ruszył dalej w kierunku bram.

Mijał wieśniaków i kupców masowo wchodzących do i wychodząch z miasta, przyglądał im się z uprzejmym zainteresowaniem, wetknął kciuki za pasek i obserwował. W odpowiedzi otrzymywał pogradliwe spojrzenia kupców i pełne... Irytacji? Tak to musiało być to. Spojrzenia wieśniaków którzy najwidoczniej nie chcieli być w centrum czyjejś uwagi, targając zakupy bądź towary na handel, wielu z nich nosiło wyraźne oznaki niemal niewolniczej pracy, praktycznie wyczerpani, łapali głośnymi haustami powietrze i brnęli przed siebie.

Rotshwert wmaszerował do Talabheim teraz dopiero zdając sobie sprawę jak jest głodny, zdecydowanie musiał wrzucić coś na ząb. Zajrzał do swojej sakiewki odkrywając w niej 2 korony i kilka pensów, pieniądze kończyły się a wydatki piętrzyły. Najwidoczniej trzba będzie rozejrzeć się za jakąś konkretniejszą sumką. Narazie jednak, śniadanie. Ludo ruszył brukowaną ulicą w stronę najbliższej karczmy skocznym krokiem...

William Schmidt

William obudził się i zaspany zwlekł z miekkięgo łoża, kolejny piękny dzień świtał za oknem, czyste niebo, lekka bryza, ahhh... Cudowny dzień na kolejny poemat! Sięgnął po zwitek pergaminu i rozwinął go, zamyślił się po czym zamoczył pióro w kałamarzu.

Znajduję sobie piękną panienkę,
swawolom oddaję dzisiaj swobodę.
Pobiegnę słońcu uścisnąć rękę
no i zapytam też o prognozę.

Uśmiechnął się sam do siebie, rzucil pergamin na łożę i czym prędzęj wcisnął się w swoje ubranie, pragnąc czym prędzej napełnić brzuch. Otworzył z rozmachem drzwi komnaty i popędził w dół masywnych kamiennych schodów niemal potykając się o własne nogi. Po kilku minutach wpadł do sal jadalnych i dopadł już zastawionego stołu oczekując von Shmitta.

Rilaya Teltanar

Elfka z lubością maszerując przez polany i ścieżki chłonęła wspaniałą pogodę, słońce grzało bezlitośnie ale nie przeszkadzało jej to, tak cudowna odmiana po wielodniowych ulewach i chłodzie. Miała wrażenie, że ostatnie miesiące minęły w ułamku sekundy... Wspominała przestrogi i uwagi... Prychnęła uśmiechając się do siebie, miała to co chciała, piękno Imperium w czystej postaci, dziewiczy las, polany, rzeki, strumienie... Brakowało jedynie bandytów, rozejrzała się jakby spodziewając się ujrzeć jednego z nich siedzącego pod drzewem. Nie, tutaj zdecydowanie nie znajdzie dobrego zlecenia. Ruszyła więc raźnym krokiem dalej przed siebie.

Po kilku godzinach raźnego marszu ujrzała na horyzoncie olbrzymie wzniesienie... Zupełnie jak w książkach... Miasto w kraterze... Niemal zerwała sie do biegu chcąc zobaczyć ten niesamowity twór ludzkich rąk. Powstrzymało ją jednak nieznośne kłucie w klatce piersiowej więc ze zrezygnowaną miną zwolniła, wciąż jednak prąc uparcie naprzód.

Kolejna godzina bardzo żwawego marszu sprawiła, że Rilaya stanęła u bram tunelu prowadzącego do wnętrza krateru. Nie mogła powstrzymać się od westchnienia podziwu, było to coś czego jeszcze nigdy nie widziała, tunel zdolny był pomieścic 2 wozy na szerokość i miał wysokość dwóch rosłych ludzi. Strażnicy rozstawieni po obu stronach jej ujścia wydawali się, naprawdę niepokjący ich nieskazitelnie czyste czerwono-białe uniformy przywodziły na myśl niezmordowanych wojów. Dopiero po dłuższej chwili i ostrzegawczym spojrzeniu żolnierza, łowczyni nagród zorientowała się, że gapi się na niego otwarcie, więc czym prędzej ruszyła przed siebie.

W tunelu mijała wiele osób, krasnoludów i wieśniaków, pochodnie rzucały rozedrgane pomarańczowe światło na przechodzące postaci, elfka niespecjalnie mogła im się przyjrzeć ale zauważyła po drodze wiele wzniesionych kratownic, bram, które najwyraźniej w razie ataku były opuszczane więżąc napastników w środku i wystawiając ich bezbronnych na ostrzał, w wielu miejscach były też miejsca z kotłami wypełnionymi jakimiś bulgoczącymi płynami, wzdrygnęła się i przyspieszyła kroku na samą myśl o destrukcyjnej sile owych wywarów.

U ujścia tunelu stanęła jak wryta, rozglądając się z otwartymi ustami, stała na kamiennym tarasie, otaczały ja balkony wbudowane w sciany krateru, dodatkowo wzmocnione murami, niezliczone okienka strzeleckie oraz conajmniej setka żołnierzy garnizujących te przestrzeń, tak się jej przynajmniej wydawało. Proporce i flagi o biało-czerwonej barwie łopotały dumnie na wietrze, w balkonach stały dziwne działa... Rilaya czytała o nich armaty Hellblaster, regularne armaty... Gotowe zdziesiątkować odddziały jedną salwą... Elfka naliczyła ich conajmniej 4, wycelowane wprost w nią, jak się zdawało... W luce pomiędzy dwoma ścianami widniało błękitne niebo i zieleń lasów... A daleko w tle miasto... Talabheim.
 
__________________
Ave Sanguinus.

Ostatnio edytowane przez Avder : 13-05-2012 o 18:52.
Avder jest offline  
Stary 25-04-2012, 23:31   #2
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2s5BjJkPfos&feature=related[/MEDIA]

William rad był, że mógł przebywać u Von Schmitta tak długo jak tylko miał ochotę, wszak znali się nie od dziś a swego czasu Augustus był nawet po części jego mecenasem, choć nie do końca oficjalnie, sam poeta też wielokrotnie występował na jego dworze zabawiając gości hrabiego, więc przez te kilka lat znajomości zdążyli się zaprzyjaźnić. Tereny wokół zamku zawsze były bardzo inspirujące dla barda, całe dnie spędzał w pałacowych ogrodach ze swoją lutnią pisząc ballady, na brak kobiet też nigdy nie mógł narzekać, zarówno dziewki służebne jak i goście Von Schmitta były zawsze apetyczne i chętne do zabawy. Teraz jednak, gdy minęło już prawie pół roku, odkąd oddalił się dalej niż do granic prowincji, mimo tego, że niczego mu na zamku nie brakowało, nawet wręcz przeciwnie, wszystkiego było pod dostatkiem, zaczynał tęsknić do przygody, do traktu, tęsknił za innymi miastami. Postanowił że w najbliższym czasie wyruszy na trakt, wszak jego biografia nie może się składać wyłącznie z opisów bankietów organizowanych przez jego przyjaciela. Faktem było, iż William nie za bardzo lubił niebezpieczeństwo, jednakże chciał w swojej książce być ukazany inaczej niż pierwszy lepszy wierszokleta. Jego rozmyślania przerwało wejście hrabiego, wstał, skinął mu głową, wymienili pozdrowienia i zajęli się śniadaniem.
Augustus beznamiętnie wpatrywał się w skrawek pergaminu trzymany w ręce, wyraźnie nieobecny i praktycznie nieświadomy obecności Williama. Poza automatycznym wymienieniem standardowych uprzejmości, skupił się jedynie na owym pergaminie oraz soczystym kurczęciu, które spoczywało na jego talerzu.
-Coś cie gryzie przyjacielu? wyglądasz na strasznie zasępionego.- Zapytał z troską William - Znamy się nie od dziś więc możesz podzielić się swoimi problemami, a że głupi nie jestem to może uda nam się razem znaleźć jakieś dobre rozwiązanie. -Dodał po chwili.
Von Shmitt jedynie przeniósł nieprzytomne spojrzenie na Williama i uśmiechnął się - To nic co by cię interesowało chłopcze, raporty, inwentarze i takie inne... Wiele na głowie, czasu niewiele... - Westchnął wpychając do ust kawałek chleba i popijając winem. Chwilę ciszy która nastąpiła potem, przerwało łomotanie do drzwi.
 

Ostatnio edytowane przez piotrek.ghost : 26-04-2012 o 01:02.
piotrek.ghost jest offline  
Stary 25-04-2012, 23:31   #3
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Starszawy już, czarnowłosy mężczyzna, machnięciem ręki odgonił psa liżącego go po twarzy. Schował swój “skarb” do spodni. Nie wiedział do końca, czy to co widział było snem, czy nie. Stawiał na sen, z jego aparycją wieśniaczki rzucające się do spodni to zjawisko raczej niezwykłe. Adamas podniósł się ociężale z ziemi. Spojrzał na książkę którą jeszcze niedawno czytał, po czym rzucił ją przez ramię.
-Niziołek i tak nie może odciąć głowy nożem kuchennym, przynajmniej mam taką nadzieję.- Mruknął sam do siebie.
Chrys podniósł i przypasał swój miecz. Podszedł do studni, w wiadrze było pełno zimnej wody. Mężczyzna najpierw napełnił swój bukłak, następnie zaś z głośnym pluskiem zanurzył głowę po same uszy w cieczy. Odrzucił w tył mokre włosy. Wreszcie poczuł się rozbudzony. Adamas popatrzył z żalem na drzewo pod którym siedział, była to jabłoń, mimo, że było już ciepło to jabłka jeszcze nie obrodziły, a owoc ten był dla Adamasa tym, czym jest piwo dla krasnoluda. Chrys rozciągnął się jeszcze, by zakończyć swą pobudkę, po czym ruszył w kierunku miasta. Pieniądze się w końcu same nie zarobią. Chrys przeszedł kilka kroków, po czym usłyszał nieśnośny bulgot dochodzący z okolicy jego brzucha. Był głodny, a w sakiewce miał jeszcze trochę monet. Uznał więc, że pieniądze nie zając, pieczony kurczak też nie, ale głód wygrał. Swe kroki skierował więc do karczmy, by tam zjeść pieczone ptaszyszko.
Po drodze do “Zbłąkanego Rondla” mijał najróżniejszych przedstawicieli pospólstwa. Od wieśniaków spieszących spieniężyć swoje marne towary, po kupców w bogato zdobionych szatach poganiających tragarzy. Brukowana ulica mimo, że wyboista, była przyjemnia nagrzana promieniami słońca. Zewsząd dochodziły go najróżniejsze zapachy, świeżego pieczywa, niemytych ciał, ziemi... Zaduch panował niesamowity, budynki i tłok cisnący się pomiędzy nimi, powodował, że cudowna atmosfera rześkiego poranka dość szybko prysnęła.
Kiedy w końcu dotarł do karczmy, pchnął wzmacniane żelazem ciężkie drzwi i minął ponuro wyglądającego wykidajłę. Sala była dość niska, miała może ze 3 metry wysokości, była za to dość rozległa by pomieścić dwie ławy i tuzin cztero-osobowych stolików. Adamas spojrzał chciwie na kociołek z którego unosiła się przyjemna woń potrawki.
W całym swoim życiu Chrys zmieniłby jedną tylko rzecz, chciałby mieć mocniejszą głowę, jego odporność na alkohol zaczynała się na pierwszym, a kończyła na dnie drugiego piwa. Mężczyzna podszedł spokojnie do szynkwasu. Karczma wydała mu się całkiem przytulna, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę w jakich miejscach zwykle się stołowach. Zastukał pensem w dębowy blat, dźwięk monety zadziałał dokładnie tak jak chciał tego Adamas. Z zaplecza wyszedł wysoki, brzuchaty no i oczywiście wąsaty mężczyzna, karczmarz jak z obrazka. Chrys wręczył mu kilka monet i powiedział:
-Potrawki bym zjadł, jeszcze kufel piwa do tego, tylko z wodą, więcej wody niż piwa, jeśli mam być szczery.
Karczmarz zdumiał się nieco, ale bez pytania zagarnął pieniądze. - Oczywiście, zajmij jakieś miejsce, Stella zaraz poda ci śniadanie. - Po czym odwrócił się by zająć sie realizowaniem zamówienia.
Minęło może kilka minut, nie dłużej niż zajęłoby wyszczanie się z pełnym pęcherzem, po całonocnej balandze. Podeszła do niego niezbyt urodziwa, jednakże młoda i obdarzona obfitym biustem kobieta. Podała mu dzbanek z piwem, wodą, pusty kufel oraz sporą miskę z brązową breją, która jednak pachniała cudownie... Jego żołądek ryknął z satysfakcją. Kobieta uśmiechnęła się wyraźnie rozbawiona i zapytała - W czymś jeszcze mogę pomóc kochaneczku?
Chrys z wprawą wymieszał sobie piwo i wodę, w takich proporcjach by nie uderzyło mu za bardzo do głowy. Następnie zaczął jeść, zajęty tą czynnością nie zwrócił nawet zbytniej uwagi na to jak kelnerka wyglądała. Jednak na jej pytanie odpowiedział błyskawicznie.
-Oczywiście, że możesz. Powiedz mi proszę, kto tutaj może potrzebować miecza na wynajęcie.
Obrzuciła go niemalże oburzonym spojrzeniem, widocznie mało kto ignorował jej gabaryty. Klient był jednak klientem, zastanowiła się więc przygryzając wargę.
- Miałam wrażenie, że jacyś... Nie jestem pewna... Kupcy czy jakoś tak mają problemy... Ponoć będą szukać pomocy na dniach... Chyba wystarczy poczekać, tylko tyle wiem. Teraz przepraszam, jestem zajęta. - Dodała i szybko oddaliła się na zaplecze.
Adamas nieco zdziwił się oziębłym pożegnaniem kelnerki, ale widać w tej karczmie serwowano nie tylko potrawkę, a dziewczyna najwidoczniej znalazła sobie sposób by dorobić do pensji. Nie wiedziała jednak, że gdy Chrys głodny to nie widzi nic prócz swojego talerza, skoro o nim mowa to zrobił się pusty, niemal natychmiast. Mężczyzna pogładził się po brzuchu. Dopił swoje piwo. Jako, że na pracy zależało mu ponad wszystko, wyszedł z karczmy i wrócił do miejsca w którym tak wielu bogatych kupców ganiało tragarzy. Uznał, że skoro plotki mówią, że na dniach będą szukać pomocy, to równie dobrze może wypytać teraz. Adamas wypatrzył osobnika, jakiego szukał. Bogatego kupca, obwieszonego pstrokatymi ubraniami. Chrys podszedł do osobnika. W przerwie pomiędzy jego krzykami na robotników, rzekł:
-Jestem Adamas Chrys, a w karczmach krążą plotki, że kupcy mają kłopoty, którymi trzeba się zająć. Ja zaś jestem dobry w rozwiązywaniu cudzych problemów.
Jeden z bogato ubranych kupców odwrócił się w jego stronę prezentując pokaźne brzuszysko i przyjrzał mu się dokładnie. Skinął głową jednemu z towarzyszy, a ten dodał - Zapytaj Shmitta. Ponoć ma jakieś problemy ze złodziejami. - Po czym powrócił do dalszego ciągu swojej opowieści. - Mówię ci Sigmundzie. Niedługo ceny będą tak astronomiczne, że nawet potrawka będzie już luksusem!...
Chrys nie lubił jednego, ludzi, którzy go ignorowali bo mieli więcej pieniędzy niż on. Podszedł więc do brzuchatego kupca, stuknął go trzy krotnie dwoma palcami w tył łysej głowy, a gdy ten się odwrócił, rzekł z
najszerszym uśmiechem, na jaki było go stać:
-Gdzie można znaleźć tego Shmitta? Ja nie tutejszy.
- Co ty sobie wyobrażasz chłopaczku, zostaw mnie w spokoju! - Prychnął kupiec poirytowany zachowaniem nieznajomego, odepchnął rękę Adamasa i z wściekłością pogonił jakiegoś tragarza który niemal upadł - Za co ci płacę łazę.... UWAŻAJ Z TYM KRETYNIE!
To, że Chrys nie lubił jednej rzeczy okazało się jednak kłamstwem, nie lubił wielu rzeczy, w tym chamstwa. Jeżeli kupiec nie zamierzał odpowiedzieć na jego pytanie, Adamas postanowił zmusić go by to zrobił. Zbliżył swoją twarz do twarzy kupca tak, że niemal stykali się nosami, po czym, zionąwszy mu w twarz całym aromatem swoich ust, niepłukanych od czterech dni niczym prócz rozcieńczonego piwa, rzekł:
-Ja bym temu Shmittowi pomóc chciał, a Pan mi w tym przeszkadza. Niechże Pan tylko powie gdzież on mieszka i już mnie nie ma.
- Zostaw mnie na Sigmara obdartusie albo zawołam straż! - Odrzucił kupiec cofając się a jego towarzysze zaniepokojeni rozejrzeli się za pomocą.
Adamas popatrzył na kupca jak na idiotę, który nie rozumie jak pozbyć się natręta. Chrys postanowił jednak nie odpuszczać, ufał swoim nogom, i swojemu mieczowi, nogom w takich sytuacjach zwłaszcza.
-Nie ma się co unosić. Wystarczy, że powiesz mi gdzie znaleźć Shmitta. Powiesz?- Ostatnie słowa znowu zostały wypowiedziane prosto w nos handlarza.
- STRAAAAAAŻ! - Ryknął kupiec, aż przechodnie zatrzymali się zainteresowani, a towarzysze grubasa szybko czmychnęli w tłum.
-Mówiłem żebyś się nie unosił.- Powiedział spokojnie Adamas.
Jednak, jakoś strażników nie chciał spotkać, zwłaszcza, że dopiero przyjechał, nie zdążył zrobić nawet jednej rozróby, a już mieliby go zamykać, albo co gorsza zabić. Trzeba było uciekać, a jak ucieczka, to improwizacja.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8ZhD78nMWCA[/MEDIA]
Adamas popchnął grubasa, ten zaś majdnął komicznie nogami, lądując na ziemi. To powinno na chwilę opóźnić strażników. Chrys rzucił się w kierunku z którego przyszedł. Jednocześnie krzycząc:
-ZRÓBCIE PRZEJŚĆIE!
“Ucieczka” przebiegła zgodnie z planem, tłum rozstąpił się, kupiec lądując na jednym z tragarzy wypuścił z ręki złotą koronę którą z niewiadomego powodu ściskał, zaś motłoch obserwujący scenę, jak jeden mąż rzucił się na nią. Sam Chrys wypadł na sąsiednią uliczkę i uspokoiwszy oddech, ruszył dalej spokojnym krokiem.
Skoro już udało się zbiec wściekłemu kupcowi, należało się wreszcie dowiedziec, gdzie ten cały Shmitt mieszka. Znał już jedną karczmę, swe kroki skierował więc z powrotem do “Zbłąkanego rondla”. Drzwi skrzypnęły lekko, kiedy Adamas Chrys przekroczył progi tego przypytku już drugi raz tego dnia. Znowu przyzwał karczmarza uderzając miedziakiem w blat szynkwasu. Gdy ten przyszedł Adamas podał mu monetę i powiedział:
-Muszę się dowiedzieć gdzie mieszka niejaki Shmitt.
- Oczywiście, jego rezydencja znajduje się 20 minut drogi stąd, wyjdź główną bramą, odbij pierwszą ścieżką z głównej drogi i dojdziesz na miejsce. Ciężko przegapić. - Karczmarz uśmiechnął się zadowolony i zapytał - Czy w czymś jeszcze mogę pomóc?
-Nie, dziękuję. Jeżeli będę potrzebował pomocy, przyjdę tutaj.- Prawda była taka, że nawet gdyby Chrys chciał poznać więcej szczegółów, to nie było go na to stać, wydał bowiem już wszystkie swoje miedziaki, a nie miał najmniejszej ochoty pozbywać się srebrników.
To powiedziawszy Adamas wyszedł z karczmy i skierował swoje kroki do rezydencji Shmitta.
Droga przebiegła bez niespodzianek, strażnicy najwidoczniej widząc, że nic konkretnego się nie stało, zignorowali sprawę, a słoneczna pogoda sprzyjała spacerowi. Po kilkunastu minutach, Chrys trafił przed czarną, żelazną bramę dworku Shmitta.
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 25-04-2012 o 23:33.
pteroslaw jest offline  
Stary 26-04-2012, 00:37   #4
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Anselm spędził trochę czasu dopatrując swych narzędzi, ostrząc brzytwy i czyszcząc noże w spirytusie. To ostatnie było często jednym z powodów, dla którego krasnoludy dawały się tknąć tymi rzeczami. “Nic co przetrwało czysty spiryt nie może być złe”... kupa bzdur jeżeli o niego chodzi, ale nie będzie się spierał z klientem. Kiedy złapał się na tym, że po raz trzeci otwiera tą samą szufladę wózka, zrezygnował z dalszych prób dopatrzenia swego dobytku i podjechał pod piekarnię.
-Marcus! - zawołał piekarza kiedy wkroczył przez próg- Dobrego dnia, masz kolejnego klienta... szczęściarz.
Cyrulik usłyszał kroki w sąsiedniej izbie i już po chwili z drzwi wychynęło pokaźne brzuszysko piekarza. Cały pokryty mąką, wyraźnie wciąż przygotowywał pieczywo do upieczenia.
- Anselm! - jego donośny głęboki basowy głos rozniósł się po piekarni - Jak się miewasz? - Podszedł do dębowej lady którą sam kiedyś, jak mu powiedział, zrobił i wyciągnął spod niej sporą, złocistą, pachnącą bułkę wielkości pięści. Rzucił ja Richterowi który nabytym już odruchem złapał ją sypiąc na około okruchami. - Wyglądasz jakbyś samego Morra zobaczył. - Rzucił na wpół rozbawionym, na wpół zaciekawionym tonem.
-Roboty nie ma. Najwyraźniej pomysł, aby mężczyzna majstrował komuś brzytwą przy gardle zaczął odstraszać ludzi.- Richter ugryzł spokojnie bułkę rozkoszując się smakiem świeżego pieczywa -Na bogów dawno nie miałem takiego pecha do klientów albo zdobyłem konkurencję, albo faceci w tym mieście przestali na tyle pić, że ufają swym dłoniom.- Cyrulik zaśmiał się delikatnie -Pewnie gdyby moja matka mnie teraz widziała... i zależałoby jej na tyle, aby skomentować tą sytuację. to pewnie by gadała, że lepiej by mi było jako twój uczeń.
- Zapomnij o tym! - Grubas wybuchnął przyjacielskim śmiechem i rąbnął go z niesamowitym wigorem w plecy - Na pewno się ułoży! - Marcus spojrzał na niego z góry i pogroził mu palcem, psując jednak efekt śmiechem - Wiesz doskonale, że swoje wypieki i sekrety zabieram do grobu. - Kończąc zdanie, odwrócił się i ruszył z powrotem do sąsiadującej izby z piecem, dało się słyszeć jak dorzuca do ognia. Po chwili dobiegł go głos - Swoją drogą, większość klienteli wyglądała na ogoloną i ostrzyżoną. - Chwila przerwy, piekarz musiał właśnie wzruszyć ramionami, ale orientując się, że ten go nie widzi dodał - Albo jak mówisz, masz konkurencję, albo zwyczajnie ludzie nauczyli obsługiwać się sami.
-Dzień, w którym uwierzę w to drugie, będzie dniem kiedy wytatuuje sobie symbol Sigmara na czole i ruszę toczyć wojnę na północy. Co do pierwszego... ech, zawsze musi się zjawić jakaś pijawka z niższymi cenami. - Anselm westchnął kończąc bułkę -Chyba, będę musiał zabrać się za moją robotę dorywczą...
- Oby ci się powiodło przyjacielu! - Zakrzyknął piekarz stękając z wysiłku przy podnoszeniu czegoś ciężkiego.
Anselm wstał i ruszył do izby obok, podszedł do piekarza.
-Daj pomogę, jak ci plecy pójdą będę mógł się pożegnać z tą piekarnią.
Jedyne co mu odpowiedziało to głuche rąbnięcie worka z mąką o stół - Ha ha! - obawiałbym się o twoje plecy słabeuszu - Odgryzł się Marcus machnąwszy nań ręką.
Cyrulik się uśmiechnął. Zawsze pewnie wynajdzie jakąś maść na ból pleców, przy odpowiedniej umowie dotyczącej zniżek.
-Słuchaj, Marcus. Klienci może nie opowiadali co tam ciekawego na mieście? Kogoś szukają, albo ktoś wystawił za coś nagrodę? Już nawet plotkary mnie nie odwiedzają.
- Ploty, ploty, tutaj przewija się prawie całe miasto mój drogi, nawet połowy z tych nowin nie zapamiętuję, a jeszcze mniej w ogóle przykuwa moją uwagę. - Powiedział rechocząc - Ale ponoć Shmitt ma jakiś problem ze złodziejami, wspomniał mi o tym ich chłopak na posyłki dziś rano kiedy odbierał zamówienie.
-Von Shmitt? No patrzcie państwo, mam nadzieję, że płaci za pomoc... -uśmiechnął się do piekarza- Dzięki Marcus, ile za tą bułkę?
- Tyle co zwykle - uśmiechnął się ponownie- zostaw na ladzie, mam zajęte ręce jak widzisz.
Anselm położył pieniądze na ladzie, z odrobiną tęsknoty spoglądając na własną sakwę. Chyba pierwszym z jego zakupów po tej robocie, będzie proch strzelniczy, aby wysadzić konkurencję. Wrócił do wózka na zewnątrz piekarni i ruszył przez miasto. Na początku rozważył odwiedzenie kilku karczm, w poszukiwaniu grup łowców nagród, ale zrezygnował. Jeżeli, ktoś jeszcze będzie zainteresowany tą będą pewnie na miejscu. Ruszył więc, turkocząc całą drogę na dwór Hrabiego Von Shmitta.
Droga była męcząca jako, że taszczył ze sobą wózek, dotarł jednak bez problemu... Już z pewnej odległości zauważając, iż nie przybył jedynie on...
 
Seachmall jest offline  
Stary 28-04-2012, 20:52   #5
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Powoli, delektując się pięknem pogody, Rilaya zbliżała się ku Talabheim, pozwalając ciepłu słońca obmywać jej twarz wystawianą ostatnimi dniami na chłód deszczu oraz bezlitosne uderzenia zimnego wiatru. Dzięki urokowi tej atmosfery elfka zdołała na jeden moment zapomnieć o trawiących jej sakiewkę problemach, wymuszających na właścicielce przebycie drogi w poszukiwaniu odpowiedniego zlecenia.
Chociaż coraz częściej zastanawiała się nad przyjęciem zleceń mniej dochodowych, niekoniecznie zaspokajających potrzeby finansowe lecz na pewno łatwiejszych do uzyskania.
Specyficznego piękna tunelu, którym Rilaya wkroczyła w granicę tego ogromnego krateru, nie mogły oddać żadne, nawet najbardziej kunsztowne opisy. Jak można było odmawiać sobie tej przyjemności, jaką było ujrzenie na własne oczy zdobyczy ludzkiej cywilizacji- fascynujących nawet w swej nieporadności?
Tutaj jednak nieporadności nie sposób było odnaleźć.

Samo Talabheim nie prezentowało się już tak interesująco, jednakże Rilaya była zadowolona: wielkość miasta dawała nadzieję na zlecenie. Im większe miasto, tym więcej problemów. Im więcej problemów, tym większa szansa na zarobek. Godziwy zarobek.
Idąc miastem rozglądała się po okolicy, przypatrując się mijanym budynkom, obserwując zdążających w różnych kierunkach mieszkańców, jak i przejezdnych. Nie śpieszyła się zanadto, mając zamiar skierować się w stronę jednej z karczm, z doświadczenia wiedząc, iż takie miejsca są istnymi skarbnicami plotek, oraz miejscami pozostawiania wszelkich ofert, skierowanych do różnych grup- w tym także do łowców nagród.
A przy okazji miejscami żerującymi na stanie sakiewek.
Elfka szła przed siebie ściągając na siebie spojrzenia otaczających ją ludzi, było aż nazbyt dobrze znane uczucie, więc nieco poirytowana przyspieszyła nieco kroku. Potrzebowała kąpieli, jedzenia, świeżego ubrania. Mimo tego wszystkiego nie cuchnęła nawet w małym stopniu tak bardzo jak otaczające ją postaci. Skrzywiła się, przywykła już do niezadowalającej higieny w Imperium, jednakże upalna pogoda dodatkowo wzmagała odór. Dotarłszy do bram miasta, zorientowała się, że tłoczne ulice są jeszcze gorsze. Była wysoka, zgrabna i atrakcyjna. Nie pomagało to oczywiście przy przeciskaniu się przez tłum, ludzie mieli nieznośną tendencję do wpadania na nią bądź ocieraniu się o nią. Kilkukrotnie poczuła nawet rękę, czy to niedoszłego złodzieja czy adoratora, jednak kiedy odwracała się wściekła widziała tylko tłum. Jedynym sposobem żeby zaznać chwili względnego spokoju było zaszycie się w jakiejś karczmie, był to też jej cel docelowy i potencjalne źródło informacji.
Rilaya fuknęła, kiedy kolejny natręt postanowił "subtelnie" dać znak o swoim zainteresowaniu ocierając się o nią. Tłumy mogły być na swój sposób fascynujące, jednak oglądać je należało jedynie z daleka. Przebywanie w środku jednego z nich nie wydawało się już tak interesujące... Wśród smrodu i prostactwa.
Poirytowana na moment zapomniała o celu swojej wizyty. Westchnęła ciężko, czując jak błogi nastrój ulatuje wraz z każdym, niechcianym kontaktem i rozejrzała się po okolicy. Poszukiwania na oślep oczywiście zawsze były możliwością- mogła mieć nadzieję, iż Talabheim posiada podobne usytuowanie karczm co jej już znane. Niestety, miasto było duże, a Rilaya nieskora do dłuższego przebywania w tej rzece ludzkich ciał.
Musiała zapytać o drogę.
Rozejrzała się ponownie w poszukiwaniu źródła informacji... które prawdopodobnie nie zdecydowałoby się podążyć za nią.
Zabrnęła w miasto już dość głęboko, u ujścia ulicy widziała rozleglejszą przestrzeń, zapewne rynek, gwar rozmów z każdym krokiem brał górę nad tupotem stóp. Cudowny zapach świeżego pieczywa docierał do jej nozdrzy... Kilka kolejnych minut zajęło jej dotarcie do placu. Niezliczone stragany, ludzie, sklepy i domy otaczały go. Szybki rzut bystrych elfich oczu wyłowił z mieszaniny barw i kształtów szyld przedstawiający złotą monetę i kufel.
Zapach świeżego pieczywa sprawił, że Rilaya nagle poczuła się bardziej głodna, niż jeszcze minuty wcześniej. Budził on w niej wspomnienia, przykryte przez szarą rzeczywistość Imperium, oraz jakość serwowanego w karczmach pieczywa, urągającego czasami godności...
Zobaczywszy prosty szyld nie musiała zastanawiać się ani chwili nad jego znaczeniem. Przebywanie dłużej na świeżym powietrzu zaczęło męczyć elfkę, jako że co do jego świeżości miała teraz obawy. Szybszym krokiem ruszyła w stronę karczmy.
Ignorując wszelkie zainteresowanie, jakie jej obecność mogłaby wzbudzić, udała się do środka budynku, z przyzwyczajenia zerkając jedynie, przed przekroczeniem progu, na ustawioną, zwykłą deskę, do której ludzie zwykli przybijać swoje ogłoszenia, jak i różnorakie, niekoniecznie kulturalne, przemyślenia.
“Tablica ogłoszeń” jak zwykło się ją nazywać, nie zawierała żadnych wartościowych informacji, kilka nieudolnych portretów i ogłoszeń, nic w czym elfka miała ochotę uczestniczyć.
Wewnątrz zastała tak już znajome 3 długie dębowe wyszorowane do szarości ławy. Kilka okien było nadzwyczaj czystych, zasłony uwiązane po bokach wpuszczały światło słoneczne. Dziewki służebne kręciły się dokoła obsługując zamożnie wyglądających gości. Nawet ona musiała przyznać, że były one naprawde urodziwe. Ku swej uldze nie przykuła większej uwagi klienteli. Było natomiast coś co natychmiast przyciągnęło jej spojrzenie. Spory kocioł z bulgoczącą i wybornie pachnącą płynną zawartością. Widok grubego, zapewne kupca, łysego człowieka pochłaniającego zupę warzywną, połowę kurczęcia i chrupiący, cudownie świeży bochenek chleba, upewnił ją o jakości tego miejsca... I cenie.
Rilayi wstąpił uśmiech na twarz, kiedy zobaczyła do jakiego miejsca trafiła. Wspomnienia powróciły ponownie, a zmęczenie ostatnimi dniami zdawało się ustępować. Ceny musiały być konkretne, ale... bogowie, jakość. Odmiana...
Elfka wyszła na zewnątrz, postanawiając najpierw upewnić się co do stanu swej sakiewki, przed zamówieniem czegokolwiek. Wiedziała, że dni jej świetności dawno minęły, ale powinna móc pozwolić sobie na odrobinę radości.
Ku jej niezadowoleniu, nadzwyczaj lekka sakiewka nie pobrzękiwała już tak wesoło jak kiedyś, ostały się jej jedynie 2 złote korony i kilka pensów.
Dwie złote korony, pozostałość po ostatnim zleceniu, wyglądały dość smętnie, jako wspomnienie dawnych możliwości. Oczywiście Rilaya miała świadomość, że część ludzi byłaby skłonna zabić dla mniejszych sum, a możliwość uzyskania korony jedynie zwiększała repertuar środków, jakie gotowi byliby przedsięwziąć. Z ich perspektywy elfka nie była najbardziej nieszczęśliwą osobą w Imperium.
Z własnej perspektywy na pewno nie była szczególnie zadowolona.
Wahała się, rozdarta pomiędzy rozsądkiem, a nutą szaleństwa. Szczególnie w takiej sytuacji, kiedy jej fundusze dramatycznie malały, powinna uważać w wydatkach, przynajmniej do czasu otrzymania intratnego zlecenia. Z drugiej strony już pewien czas odmawiała sobie chociaż pozornego luksusu, kierując się czystą kalkulacją strat i zysków.
Przecież nie musiała płacić za całonocną ucztę.
Wchodząc ponownie do karczmy i z radością serca zamawiając posiłek, chociaż nie z najwyższej półki cenowej, czuła że kiedy radość minie, może zacząć żałować każdego, wydanego pensa.
Przynajmniej otrzyma motywację do szybszego rozejrzenia się za pracą.
Karczmarz nie był skory od tak sobie obsłużyć klientki w tak opłakanym stanie, brzęk monet w sakiewce przekonał go jednak o tym, że elfka jest wypłacalna. Inkasując 5 szylingów, zaserwował jej gęstą i smaczną potrawkę z królika, świeżą bułkę, trochę masła, sera oraz pękaty kieliszek aromatycznego czerwonego wina. - Jeśli będzie panienka miała jeszcze jakieś życzenia, służę pomocą. - z monetami w kieszeni, wyraźnie zmienił nastawienie co do niej.
Ludzie zadawali się być naprawdę przewidywalni, a posiadanie pieniędzy otwierało wiele dróg, nawet jeżeli powoli zaczynało się balansować na granicy finansowej. Rilaya cieszyła się posiłkiem, nasycając własny apetyt i delektując winem, którego smak nie przypominał rozwodnionego, półrocznego trunku, którego nazwanie winem byłoby obrazą dla tego alkoholu.
Skończywszy posiłek, nie śpiesząc się mimo głodu potęgowanego samym zapachem jedzenia, podziękowała za strawę i zwróciła się do karczmarza:
- Chciałabym zapytać... Czy nie chodzą słuchy o możliwym zatrudnieniu dla... najemnika? Nie wystawiono ostatnio jakiejś nagrody?
Tęgi mężczyzna uśmiechnął się podchodząc do jej stolika i zagarniając miskę - Tutaj przewija się mało ofert, nasza klientela... Ceni sobie spokój. - Spojrzał na nią wymownie - znam jednak miejsce gdzie możesz znaleźć informacje których potrzebujesz...
Rilaya również uśmiechnęła się delikatnie do karczmarza. Ach, ludzie...
- Cudownie. - odparła spokojnie, kładąc na stoliku szylinga.
Karczmarz schował monetę do kieszeni i wskazał przez okno - Na rynku zapytaj o Otta, handluje tkaninami i z tego co wiem, to jeśli coś się dzieje, on o tym wie.
Elfka pokiwała głową zastanawiając się nad jakością informacji, jakie może posiadać wspomniany Otto, oraz mając szczerą nadzieję, iż rozmowa z nim nie uszczupli bardziej jej dogorywającej sakiewki.
Niemniej nie żałowała posiłku, przynajmniej w tym momencie.
Kiedy opuściła karczmę część dobrego humoru, jaki został podbudowany przez strawę ponownie uleciała. Ludzie przemierzający place i ulice przypomnieli Rilayi o konieczności przemieszczania się pośród osób, lubujących się w naruszaniu jej osobistej strefy. Elfka westchnęła lekko, po czym ruszyła na rynek, aby odnaleźć wspomnianego handlarza.

Dojście do rynku zajęło jej kilka minut, raptem jedna ulica, nie uniknęła oczywiście łapczywych spojrzeń i “kontaktów” z miejscową ludnością. Sam plac był bardzo rozległy, wypełniony rzędami straganów oraz rozkrzyczanych ludzi zalecających swoje towary lub usługi. Rozwścieczona podszczypywaniem, szturchaniem i gwizdaniem elfka, miała przed sobą jeszcze bardziej zatłoczoną przeprawę.
Dobry nastrój prysł całkowicie, pozostawiając tylko irytację i rozeźlenie na ludzi. Kilka razy wściekle odwróciła się w stronę natręta, jednak zlokalizowanie winowajcy w tłumie było wręcz niemożliwe, co nie wpływało zbawiennie na nastrój elfki. Prychnęła, brnąc dalej i powtarzając sobie powód, dla którego wkroczyła w to piekło. Kiedy tylko dotarła do straganów, zaczęła wypytywać innych sprzedawców o Otta, handlującego tkaninami.
Prócz zainteresowanych spojrzeń otrzymała wskazówki i w końcu przecisnęła się przez tłum cuchnących mieszczuchów. Otto, tak jak został jej opisany, rozpoznała bardzo łatwo, czerwone jedwabne tkaniny zwisające z jego stoiska, dobrze współgrały z jego karmazynową szatą. Kręcił się zaczepiając przechodniów i próbując pozyskać nowych klientów.
Rilaya westchnęła w duchu z ulgą, kiedy ta część "podróży" dobiegła końca. Zachowanie ludzi, jakiego doświadczała, niezmiennie powodowało w niej obrzydzenie, niezależnie jak długo z nimi przebywała i jak dalece zdążyła poznać ich nieskomplikowany schemat działania... tylko dlaczego ten schemat musiał tak bardzo rozdrażniać elfkę?
Ignorując poirytowanie Rilaya podeszła do sprzedawcy tkanin, pobieżnie rozglądając się po jego towarach, które nie znajdowałyby zastosowania w jej aktualnym trybie życia. Odczekała, aż mężczyzna pozostawi w spokoju kolejnego, zaczepionego przechodnia, po czym zwróciła jego uwagę i odezwała się:
- Poradzono mi udać się do pana, jako do osoby poinformowanej o istniejących problemach, za zajęcie którymi są ludzie skorzy zapłacić.
- A kto cię przysyła jeśli można wiedzieć kochana? - zapytał podejrzliwie kupiec mierząc ją spojrzeniem.
- Karczmarz pracujący w karczmie o szyldzie ukazującym kufel i złotą koronę. - odpowiedziała.
Kupiec zmarszczył czoło, po czym trochę spochmurniał, to jednak nie był potencjalny klient... - Więc.. w czym mogę pomoc?
- Poszukuję możliwych zleceń najemniczych czy wystawionych ostatnio nagród za osoby. - odpowiedziała - Czy słyszał pan o możliwym zatrudnieniu w tych kwestiach?
- Hmmm... Gdybym to ja szukał roboty, udałbym się do Shmitta, zawsze płaci zgodnie z umową chociaż bywa kapryśny. Jeśli jednak nie piszesz się na nic bardziej wymagającego to jest wielu którzy poszukują służek, towarzyszek i innych podobnych.... Płacą też dość dobrze.
Rilaya w głębi ducha spodziewała się podobnej odpowiedzi, jaką była druga część zdania Otta. Wszak miała do czynienia z człowiekiem, oraz z prawami jakimi rządziła się ludność Imperium, jednak i tak bynajmniej nie uradowała się z przesłania tej wypowiedzi. Skrzywiła się delikatnie, wyraźnie niepocieszona, postanawiając tym razem odpuścić.
- Gdzie mieszka ten Shmitt? Jak najszybciej do niego trafić? - zapytała ignorując nieprzyjemną część wypowiedzi Otta. Nawet zupełnie pusta sakiewka nie zmusiłaby jej do zostania służką, towarzyszką, czy im podobną...
- Mieszka tuż za miastem, jeśli opuścisz je główną bramą, to po kilku minutach dojdziesz od skrętu w lewo, nie przegapisz. - Odparł nadal mierząc ją spojrzeniem.
Rilaya westchnęła w duchu widząc szczególne zainteresowanie kupca swoją osobą. Chyba nigdy nie będzie potrafiła przejść do porządku dziennego z podobnymi, ludzkimi zachowaniami. Skinęła tylko głową zapamiętując wskazówkę.
- Dziękuję za pomoc. - dodała, po czym zaczęła się oddalać, pozostawiając Otta samego ze swymi myślami oraz tkaninami, które należało spieniężyć.
Elfka ruszyła w stronę głównej bramy, pewna iż przyjdzie jej w drodze poirytować się na potrącających ją ludzi, jak i umyślnie, jak i nieumyślnie, zanim zdoła wydostać się z Talabheim i dotrzeć do Shmitta.
I oby nie była to strata cennego czasu. Sakiewka zdawała się chudnąć wręcz samoistnie.
Zamyślona elfka nawet nie zauważyła człapiącego przed nią człowieka, który ciągnął za sobą wózek po wyboistej drodze, przeklinając pod nosem co jakiś czas kiedy ten podskakiwał dziko na wybojach.

Rilaya przez pewien czas szła próbując nie zwracać uwagi na wszelkie niedogodności, które sprawiały jej tłumy. Dopiero po pewnym czasie, próbując się skupić na czymś, co chociażby na chwilę odwróciłoby jej uwagę zauważyła mężczyznę ciągnącego za sobą wózek, będącego najwyraźniej równie poirytowanym, co i ona. Rzucane przez niego przekleństwa po chwili stały się zabawnie groteskowe dla elfki, której humor nawet uległ polepszeniu, dzięki zachowaniu tego człowieka.
Nawet nie wiedziała, że tak szybko nie straci go z oczu.
Mężczyzna, podobnie jak i ona zamierzała, opuścił miasto główną bramą, wciąż mozolnie ciągnąć za sobą swój wózek. Rilaya przynajmniej miała zaznać dłuższej rozrywki.
Niestety przerwanej rozrywki.
Nieznajomy, którego miano pozostało owiane tajemnicą, jako że nie raczył się przedstawić, postanowił uczynić z siebie towarzysza tej podróży, a co najgorsze- nie przyjmował do wiadomości, iż elfka może być niechętna temu towarzystwu. Dopiero reakcja mężczyzny ciągnącego wózek zmusiła go do oddalenia się, tak jak od początku chciała tego Rilaya.
Powoli zbliżali się do rezydencji.
Elfka zdziwiła się, kiedy nieznajomy wraz ze swym wózkiem skierował się do rezydencji, która była także i jej punktem docelowym. Sam budynek, według Rilayi, mógł prezentować się lepiej, chociaż na tle ludzkiej architektury zajmował dość wysoką pozycję.
Ale dopiero to, co zobaczyła na zewnątrz rezydencji okazało się szczególne interesujące.
Przekroczywszy otwartą furtkę początkowo zogniskowała wzrok na krasnoludzie znikającym w środku budynku, zabójcy o ile ją oczy nie myliły, a zaraz potem jej spojrzenie padło na zwijającego się w progu ludzkiego mężczyznę. Uniosła brew nie wiedząc co myśleć o tym wszystkim. Człowiek mozolnie ciągnący za sobą wózek do rezydencji aż z Talabheim, mężczyzna zwijający się u progu, oraz mijający go bez przejęcia krasnoludzki zabójca.
Podążając w stronę wejścia do rezydencji wiedziała jedno. Będzie ciekawie.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 29-04-2012 o 01:04.
Zell jest offline  
Stary 29-04-2012, 01:56   #6
 
zabawowy sigmund's Avatar
 
Reputacja: 1 zabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłość
W tym świecie zmysł estetyki o ile ważny, był obiektem nieustannego ataku. Mijał tłum ludzi intensywnie woniących i nie mniej intensywnie wyglądających. Kwestia ich szczęścia. Nic więcej.
Przyjrzał się drewnianej bramie dusznego, ciasnego miasta. Na szczęście, obok niebycia narcyzem, nie urodził się też pedantem. Brud był już wpisany w ten żywot. Ucieczka od niego wiodła tylko do ogrodów Morra... bądź na dwór szlachecki.
Mimo, że uśmiech i wszelkie spojrzenia niezawodnie budziły podejrzenia, miast sympatii,, Ludo nie mógł się powstrzymać. Po długiej, wyczerpującej drodze przez dzicz, to miejsce niosło ze sobą świeżość, niosło ze sobą ludzi.
Szedł więc raźnym krokiem przez ulicę, wodząc wzrokiem za pulchnymi, wiejskimi dziewuchami, rozglądając się po straganach z jedzeniem, trunkami i wszelką mniej lub bardziej ważną drobnicą.
Zapach jedzenia niezawodnie przypomniał mu o tym, że był już od jakiegoś czasu głodny, i że jeśli nie znajdzie pracy, to będzie musiał do tego przywyknąć.
Oczywistym było, gdzie trzeba się skierować. Ludo wzniósł spojrzenie nad szarobrunatny tłum, by wypatrzeć upragniony obiekt: małą drewnianą tabliczkę ze znakiem kolejnej karczmy.

Żadne miasto Imperium nie było wyjątkiem. Człowiek nie mógł nawet liczyć na samego siebie, tak jak na niezawodność tego widoku.
Wystarczyła chwila, by skierowany widokiem rubasznego szyldu, Ludo pchnął masywne, drewniane drzwi, znalazłwszy się w karczmie.

Wnętrze wydawało nie wyróżniać się niczym od innych przybytków, 3 długie ławy stały wyszorowane i oblegane przez kilkanaście postaci, jedzących bądź pijących samotnie. Ludo rozejrzał się, ale nie zauważył nic niezwykłego. Atmosfera była wciąż senna mimo porannego słońca wlewającego się przez okna.

Chłopak zasiadł przy stole, rozglądając się po ludziach. Przez chwilę porannego zamotania wpatrywał się jeszcze tępo w błoniane okienko. Lokal nie wyróżniał się niczym pozytywnym i na szczęście - niczym szczególnie negatywnym. W sam raz.
Wstawszy od stołu, podszedł do lady, oczekując karczmarza. Miejscowi mogli przyjżeć się przybyszowi. Mierzył ni mniej, ni więcej niż przeciętny Imperiał. W czarnym, podróżnym płaszczu. Bardziej solidnym, niż zdobnym. Spod płaszcza wyzierała ćwiekowana skóra pancerza i kołnierz białej koszuli. Do pasa miał przytroczoną szablę w pochwie. Był raczej młody i pomimo paru rys na twarzy, raczej nie sprawiał wrażenia osoby na, która by w życiu zbyt wiele przeszła. Z drugiej strony z jego schludnością, akuratnością i typową nietutejszością, które aż prosiły się o wykorzystanie, kłóciło się jego twarde, zawzięte spojrzenie. Na wszelki kontakt wzrokowy odpowiadał, patrząc śmiało prosto w oczy.
Razem z przytroczoną do boku szabelką, dawało mu to jakiś cień autorytetu.
-Jestem zmęczony podróżą i głodny. Podaj cokolwiek tam pieczecie i kufel dobrego, orzechowego piwa.
Wyciągnął koronę.
Karczmarz podszedł do lady i spojrzał na złotą monetę, a potem na Luda. Zagarnął ją łapczywie i postawił przed nim miskę pełną brązowej brei, bardzo tłustej i oleistej, widoczne w niej były warzywa oraz kawałki mięsa, pachniała znośnie, dzban piwa oraz kufel. Bochen chleba i masło. - W razie dodatkowych życzeń proszę tylko zawołać - Dodał karczmarz kłaniając się lekko i zajmując resztą klienteli.
Wrócił na swoje miejsce. Gdy karczmarz kończył serwować mu strawę, zapytał, łamiąc w rękach chleb:
-Czy może pan opowiedzieć podróżnemu, co dzieję się w tym mieście? Gdzie warto się skierować? Gdzie znajdę zajęcie?
Mężczyzna spojrzał na niego krzywo i powiedział
- W mieście zawsze znajdzie się jakaś robota, sam poszukuje pomywacza...
Wstał i wyprostował się, uniosłwszy się dumą.
- Chce mnie pan zelżyć, czy nie zrozumiał pan pytania?
Szabla nie jest narzędziem dla pomywacza.
Wąsacz tylko zerknął na niego i uśmiechnął się krzywo
- Pytałeś o robotę, nie mówiłeś jaką..
Ludo przez chwilę zastanowił się, czy rozmówca przypadkiem nie udaje głupszego, niż mógłby faktycznie być. Postanowił dla pewności ponowić pytanie.
-W takim razie przepraszam. Pytam pana, jako osobę obytą w tym miejscu, o to co dzieje się ostatnio w mieście i czy jest coś na co piowinienem zwrócić uwagę. Czy mogę liczyć na odpowiedź?
- Oczywiście, że tak, w tym mieście wiele się dzieje, jednak nie mam pojęcia co z tych wydarzeń mogłoby zainteresować kogoś tak zamożnego. Może poza rosnącymi cenami przypraw. Wszystko zależy od tego jakich informacji pan oczekuje.
-Hmm... rozumiem. -rzekł, po czym usiadł. Kontynuując rozdrabnianie chleba. -Mogę liczyć na nocleg i kąpiel w tej karczmie?
- Pytał pan o pracę... Pytałem jaką.. Nieważne, oczywiście, mamy dostępne pokoje na piętrze. Z kąpielą, moge zarządzić zagotowanie wrzątku i nalanie go do większej beczki jednak.... Będzie dość ciasno.
- Przemyślę to. Może pan wracać do swoich obowiązków.
Ludo, siedząc przy stole, zaczął maczać kawałki chleba w gulaszu i konsumować je.
Gdy już niespiesznie osuszył garnek, resztki chleba nasmarował masłem i jadł je, przepijając czymś, czego nawet przy dużej pobłażliwości, nie szło nazwać ciężkim, orzechowym trunkiem.
Cienkusz rozluźnił napięcie zmęczonych podróżą nóg. Ludo odrobinę zrelaksował się i przemyślał swoje położenie. Właśnie wydał jedna koronę, co stanowiło drugą część jego majątku. Po głębszym zastanowieniu, nie było to zbyt rozsądne, ale można było liczyć, że niezbyt bystry karczmarz, udzieli mu noclegu (kąpiel w beczce średnio mu odpowiadała), licząc na dalszy zysk ze strony "majętnego kupca".
To dawało Ludowi jeszcze jeden dzień jako takiej egzystencji. Przy odrobinie iście ostlandzkiej oszczędności - za kolejną koronę i parę pensów mógł w tym mieście przeżyć parę tygodni... znaczy przetrwać. Młodego Avera nieszczególnie urządzała taka perspektywa.
Musiał jak najszybciej znaleźć robotę i to taką, która odpowiadałaby jego umiejętnościom.
W mieście musiał być ktoś do ochrony, jakaś sprawa do załatwienia, albo przynajmniej ktoś na tyle nielubiany, by przyprowadzenie go strażom wyjednać Ludowi parę koron.
Zastanowił się, gdzie mogą teraz znajdować się bogatsi, bardziej wypłacalni mieszkańcy tego miasta i to najlepiej tacy, mający poważne problemy...
Może zasięgnąć słowa na targu? Targ był zawsze sercem miasta. Wznoszące i opadające ceny stanowiły puls w życiu tych, tłocznych, dusznych miejsc.
Nim wyszedł, warto było jeszcze raz zapytać bystrego karczmarza o pracę. Tym razem bardziej otwarcie.
Podszedł do lady. Wezwał mężczyznę gestem i nachylił się ku niemu poufałe.
-Proszę pana. Powiem wprost. Zajmuję się wojaczką i rozwiązywaniem problemów. Jestem czytaty i pisaty, a do tego umiem posłużyć się szablą. Czy znajdzie się w tym mieście praca dla kogoś z moim wykształceniem?
Karczmarz zastanowił się chwilę po czym odparł prostując się - Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale ostatnio słyszy się. że Von Shmitt ma kłopoty, nie wydał jakiegoś oficjalnego powiadomienia jednak warto go odwiedzić. Mieszka w dworku za miastem, pierwsza odnoga w lewo za główną bramą, nie można przegapić.
-Rozumiem. Nie omieszkam sprawdzić. Dziękuję bardzo.
Rzekł, po czym odszedł. We wskazanym kierunku. Byłoby bardzo po pańsku, rzucić mężczyźnie w zamian za informację parę srebrników, ale nie mógł sobie na to pozwolić... Zresztą, wydał już koronę. Karczmarz w miarę dobrze odwdzięczył się informacją. Ludo zaoszczędził tym dużo czasu, który normalnie straciłby na żmudnym wypytywaniu miejscowych.
Podczas przechadzki, żołądek Luda protestował przeciw karygodnej strawie którą zaserwował mu karczmarz, mimo to był najedzony i w pełni sił. Kilkanaście minut zajęło mu dotarcie do wspomnianej odnogi, a kolejne kilka dogonienie zgrabnie wyglądającej istoty wpatrzonej z rozbawieniem w człowieka ciągnącego za sobą terkoczący wózek. Był może 15 metrów za nią.
Zrównał się na drodze z dziewczyną Zmierzył ją dyskretnie wzrokiem. Ludzka dziewucha rzadko osiągała taki wzrost. To oraz jej ubiór nie pozostawiały wątpliwości co do jej niepospolitego pochodzenia i zajęcia. Ludo miał zapewne do czynienia z elfką. Zwrócił się do niej - Dzień dobry. Pani również na dwór się wybiera?
Rilaya odwrociła się szybko na pierwsze słowa nieznajomego, mierząc go wzrokiem z pewnym zrezygnowaniem malującym się na twarzy. Zatrzymała się tylko na moment, po czym ponownie zaczęła podążać za mężczyzną z wózkiem, tylko spoglądając na nieznajomego.
- Na to wygląda. - odpowiedziała krótko.
Nie przerywał marszu, idąc raźnym krokiem tuż obok nowo napotkanej rozmówczyni. Zachowywał bezpieczny, nienachalny dystans. Nieznajomi nie przepadali za bliskością obcych. Patrzył bardziej na drogę, niż na dziewczynę.
- Więc, być może, będziemy pracować razem, albo konkurować o pracę...
Zauważył bardziej myśląc głośno, niż zwracając się do elfki.
- Co osoba z Pani pochodzeniem robi w takim miejscu?
Elfka uniosła brew na pierwszą część wypowiedzi mężczyzny, ale nie skomentowała jej. Odwróciła na moment wzrok od niego, skupiając się ponownie na poprzedzającej ich osobie, ale kolejne pytanie zmusiło ją do powrócenia uwagą do rozmówcy.
- Idzie do rezydencji w tym momencie.

Przypatrzył się poprzedzającemu ich wozowi. Zastanawiał się, czym zafrapował elfkę.
-Dziękuję. Gdyby nie pani spostrzeżenie, założbym, że po prostu hasa sobie pan beztrosko po tym gościńcu... Muszę przyznać, że w tej sytuacji, to dla mnie niemałe zaskoczenie. Bardziej zastanawiało mnie, co sprowadza elfkę w takie strony.
Rilaya zatrzymała się gwałtownie i zwróciła w stronę mężczyzny.
- Czy u ludzi jest naprawdę takie zwyczajne nagabywanie nieznajomych, samotnych kobiet na drodze?
Zatrzymał się, chwilę po elfce i odwróciwszy się przez ramie, uśmiechnął się nieznacznie.
-Wie pani... Nas ludzi, nudzi samotna droga, a nasze życia są w porównaniu z waszymi zbyt krótkie, by marnować je na rzeczy naszym zdaniem nudne. Tak poza tym, to wątpię też w istnienie jakiejkolwiek normalności.

Po chwili namysłu dodał.
-Pani nie zdążyła jeszcze zwątpić?
Elfka westchnęła ciężko krzywiąc się nieznacznie.
- A więc lepiej, aby samotna kobieta zyskała czym prędzej towarzystwo nieznanego jej mężczyzny, żeby ten mógł jej zapewnić rozrywkę? - ruszyła dalej
- Przebywając pośród was zdążyłam zwątpić już w wiele rzeczy.

- Nie, to jest bardziej skomplikowana i dwustronna kwestia. Ja mówię tylko o swojej nudzie. A ludzkie kobiety rzadko podróżują samotnie, więc jest pani daleko poza takimi kategoriami.
Para zauważyła, że wózek przed nimi zwolnił.
-Panie, przestań pan filozofować, bo z elfem przegrywa pan w przedbiegach. Zostaw ją Pan i idź swoją drogą.
Pomachał mężczyźnie na wózku.
- Nie filozofuję. Idę drogą. Zrównałem się z tą elfką... nie chcę być natrętny proszę pana i w ten duszny, paskudny dzień nie mam zamiaru denerwować ani innych, ani siebie. Kim jest pan, by mi rozkazywać?
Anselm nie zareagował na machanie Ludo, głównie dlatego, że go nie zobaczył. Mężczyzna spokojnie dalej ciągnął wózek słuchając wypowiedzi Rotshwerta.

-Jestem podróżnym, który jest właśnie zdenerwowany twoją wypowiedzią. Ciągnę swój wózek po nierównej drodze, przed tobą i elfką, która podejrzewam też jest zdenerwowana twym natręctwem. Jak na razie kiepsko ci idzie w tym “nie mam zamiaru...”.

-Ale cóż począć skoro taką podłą mam nature. Panie, gdy nie szedłem tymi odludziami sam, to zazwyczaj szedłem w kompanii, gdzie odezwać się raz, że strach, a dwa, że za bardzo sensu nie ma...
Idę już sporo dni. Kawał życia spędziłem na szlaku i naprawdę odmianą jest dla mnie spotkać kogoś, wyglądającego na godnego, albo chociaż ciekawego rozmówce, a że pozory mylą...


-Szkoda, że ja wciąż tego nie doświadczyłem...- Anselm kiepsko przyjął obelgę. Wózek ponownie zwolnił a Cyrulik był coraz bliżej dwójki podróżnych.
Ludo zwrócił się do elfki.
-Przepraszam w takim razie najserdeczniej. Jeśli pani przeszkadzam (w co coraz bardziej wierzę), to zamilknę natychmiast i ruszę tą drogą, tak by pani zapomniała mej obecności.
Rilaya westchnęła poirytowana, po czym spojrzała na natrętnego nieznajomego, który dla własnej radości postanowił zostać "gadającym towarzyszem".
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. - po tych słowach ruszyła dalej, nie patrząc już na mężczyznę, jak i nie zwracając szczególnej uwagi na Anselma.
Nie było to dla Ludo najmilsze przyjęcie i zapewne spodziewał się lepszego... Kontynuował marsz swoim tempem, patrząc jak postać elfki oddala się.
 
zabawowy sigmund jest offline  
Stary 29-04-2012, 12:18   #7
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Thargroth, skończywszy pić swoje piwo zerknął jeszcze raz do sakiewki. Trzy srebrne szylingi i dziesięć pensów. Źle. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ceny piwa. I tak miał szczęście, Harkrinson udzielał zabójcom niewielkich zniżek, w zamian za ilość piwa jaką wypijali każdego wieczoru. Teraz jednak potrzebował znaleźć robotę. Zostawiając Zaratroksona, który korzystał z dobrze zasłużonej drzemki, podszedł do karczmarza. Warknął krótko. Ten, doskonale rozumiejąc język zabójców na kacu, podał mu ser i pół świeżego bochenka chleba. Burgrondson skinął z szacunkiem głową i rzucił mu jednego szylinga, którego tamten perfekcyjnie złapał w locie. Wychodząc zabójca sprawdził czy rękawice dobrze leżą na jego dłoniach, by przypadkiem nie ześlizgnęły się w walce. Następnie zaplanował swoją trasę w poszukiwaniu pracy. Najpierw odwiedzi “Szkarłatną księżniczkę”. Karczma była ekskluzywna, i choć piwo mieli paskudne, serwowali dobre żarcie. O tej porze drobna szlachta i przedstawiciele kupieccy będę robić sobie śniadanie. Otto Kobrel zrobił mu dobrą reklamę, wielu próbowało wynająć jego usługi. Gdy tuż niego przejechał z hurkotem wóz, powodując grymas bólu na jego twarzy, stwierdził że dalsze plany mogą poczekać. Podejrzewał że robota może czaić się tuż za rogiem.
Zabójca wlókł się niechętnie przed siebie starając się ignorować bębniące mu w głowie odgłosy codziennego życia miasta, mijając kowali, tragarzy, kupców i żebraków, miał jedynie ochotę poobcinać im łby, napić się piwa i usnąć, ale był jeden problem... Na piwo trzeba mieć.
Skrzypienie szyldu ukazującego niezgrabnie namalowaną kobietę w czerwonej sukni, oznajmiło mu, że dotarł do celu. Pod wpływem nęcącego zapachu pieczeni dobiegającego ze środka, krasnolud natychmiast puścił w niepamięć owe żałosne śniadanie które przed chwilą pochłonął.
Sala nie była specjalnie ozdobna, jednakże urządzona w dobrym guście, czysta i przytulna. Kilku grubych kupców obżerało się pieczonym mięsem i piło wino debatując głośno o cenie przypraw, natomiast karczmarz za ladą w końcu pomieszczenia, taszczył beczułkę, próbując ustawić ja na miejscu opróżnionej już beczki z piwem.
Thargroth ucieszył się widząc karczmarza. Kupcy z Talabheimu wiedzieli, że zabójca czasami wpada do karczmy i szuka roboty, zostawiali więc wiadomości u niego, jeśli nie było okazji zobaczyć się osobiście. Podszedł więc do człowieka i bez żadnych wstępów rzucił:
- Hans! - karczmarz błyskawicznie odwrócił się na dźwięk jego głosu - Pusto tu dziś u ciebie. Podałbyś miskę tego twojego doskonałego gulaszu, co wiem że serwujesz o tej porze za szylinga i mów co tam słychać. Zwłaszcza na temat roboty dla mnie.
Gospodarz uśmiechnął się na myśl o kolejnym napływie gotówki i co prędzej sięgnął po miskę. Napełnił ją po brzegi z buchającego smakowitymi oparami kotła i rzekł stawiając obok potrawki kufel - Oczywiście coś na przepłukanie gardła - mrugnął zapewne dumny z zawartości swojej “wspaniałej” piwniczki z alkoholami i nalał Zabójcy dobrze już mu znanego sikacza. - No cóż, na razie nic nowego się nie przewinęło mój zacny krasnoludzie, ale ponoć szykuje się coś większego... - Rozejrzał się ostentacyjnie - Słyszałem, że ktoś rozkrada dostawy czy coś takiego... Von Shmittowi rzecz jasna. A on zawsze dobrze płacił. - Karczmarz wyprostował się i z uprzejmym oczekiwaniem na twarzy wyczekiwał pochwały swojego trunku.
Piwo. Rodzima produkcja Talabheimska. Powszechnie uznawane za najgorsze Ale w Imperium. Z drugiej strony za darmo, a zabójca nie chciał zrażać do siebie karczmarza. Popijał więc na zmianę potrawkę i piwo, starając się zagłuszyć jego paskudny smak doskonałym gulaszem. Wtedy dało się je przeżyć, ledwo. Postanawiając kuć żelazo póki gorące zapytał.
- A wiesz może gdzie mogę znaleźć tego Von Shmitta?
- Oczywiście, jego rezydencja znajduje się 20 minut drogi stąd, wyjdź główną bramą, odbij pierwszą ścieżką z głównej drogi i dojdziesz na miejsce. Nie można przegapić. - Uśmiechnął się i zapytał - Dolewkę? Jedynie 2 pensy za kufel! Specjalnie dla Zabójcy. - Kufel nie był zbyt obszerny, a człeczy sikacz zdecydowanie obrzydliwy, ale cena była przystępna.
Oczy Burgrondsona rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Nie przeżyje jeszcze jednego kufla tego przeklętego napoju, którego ten człowiek nazywa piwem. Powiedział więc niezwykle szybko:
- Niestety, niezwykle się śpieszę, potrzebuję pieniędzy na teraz. Masz- rzucił mu srebrniaka - Jeśli informacja okaże się dobra, to dostaniesz następnego po robocie. - Dodał, ostatnie zdanie rzucając już w wychodząc. Następnie, nie mając nic lepszego do roboty, od razu ruszył do Von Shmitta.
Krasnal czując przyjemną “pełność”, ruszył możliwie żwawo przed siebie, kierując się do głównej bramy. Mimo swojego wzrostu, brnął przez tłum jak czołg parowy, ludzie umykali i rozstępowali się na jego widok, ci zamożniejsi nawet zaszczycali go przelotnym spojrzeniem. Krasnolud przeklinał w myślach mierną człeczą architekturę i ich wyboiste drogi, żałosne domy i wiele innych spartaczonych fuszerek.
Instrukcje okazały się dość dokładne i poza końskimi plackami ścielącymi drogę, nie napotkał żadnych przeszkód czy trudności. 20 minut później stanął przed żelazną bramą rezydencji.


Za nią rozpościerał się taki widok, samego frontu rezydencji.
Thargroth nie miał wątpliwości. Był we właściwym miejscu. Robota kamieniarska kiepska, ale czego się spodziewać po człeczynach. Przeszedł przez bramę, podszedł do drzwi i zapukał, a brzmiało to niczym łomotanie tarana o bramy. Zawsze należy być grzecznym na początku.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 01-05-2012, 19:43   #8
 
Ogryzek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ogryzek nie jest za bardzo znany
Podróż była zbyt męcząca, by Fiegler był w stanie dostrzec kogokolwiek, ale wiedział tylko jedno. Za nic w świecie nie wypuści z dłoni szabli. Słowem się nie odezwał. Zamarł w bezruchu i czekał na to, co przygotował dla niego los..
Poszturchiwanie stawało się coraz bardziej natarczywe - Halo.. Halo! Żyje tam pan? - Jakiś młodzian, może czternastoletni potrząsał dziko jego ramieniem sięgając do wnętrza poprzez otwarte drzwiczki, nie mógł dokładnie dostrzec jego twarzy... Z zewnątrz wlewało się światło słoneczne... Musiał przespać całą noc.
- Cholera! Już ranek? - zawołał Fiegler.
- Czego mnie szturcha jak martwego zwierza gówniarzu?! Ojciec Ci kijem do łba moresu nawtykać winien, iżby starszych budzić nie wolno!- nawrzeszczał na smarkacza. Jego podejrzliwość podsuwała mu mroczne wizje wysłanników Morbusa. Na całe szczęście to tylko malec, który zatroszczył się o jego los. Pokraśniał i zwrócił się doń o wiele ściszonym głosem.
- Przepraszam maluchu. Starym i majaki mi oczy mglą. Wybacz, nie chciałem Ci nawrzeszczeć i nawypominać. Rad jestem, żeś mnię obudził, bom zaspał. Powiedz mi młodziaku, gdzież się znajdujemy? Jest gdzie jaka karczma, gdzie mógłbym coś do brzucha wtrącić?
- Jesteś panie w oberży mojego ojca - Odparł dzieciak cofając się o krok - Wyszedłem napoić konie i zobaczyłem wóz, więc podszedłem... - Chłopak był dobrze ubrany i odżywiony, nie był gruby ale nie można też było powiedzieć że sobie żałował. - Ojciec jest w środku - Dodał i ruszył pędem do stajni.
Musiał sobie świetnie radzić, ten oberżysta. Pomyślał Fiegler. Nie myśląc za wiele wyszedł z karocy. Światło słoneczne niemal wypaliło jego siatkówki. Raziło go, jakby był jakimś Sylvańskim pomiotem. Mimo to czuł ulgę. Był zdala od wspomnień i wreszcie mógł usiąść przy wspólnym stole z ludźmi, których nie zna i porozmawiać o głupotach, dających radość z życia.
Przekraczając próg oberży, przypomniał sobie, że nie ma pieniędzy..
Jakiś tęgi mężczyzna w białym poplamionym fartuchu zerknął na wchodzącego człowieka i rzekł uśmiechając się dobrodusznie - Witam pod “Kulawą Szkapą”, jestem Otto, czym mogę panu służyć?
Fiegler zamarł. Z przerażeniem obserwował osiłka, który tak ciepło go witał. Miał poplamiony fartuch, może był poplamiony krwią jego bliskich? Może mężczyzna, który przedstawił się jako Otto był kolejnym, który chce wbić mu sztylet pod samo gardło? Skąd miał wiedzieć. Zresztą, pewnie gdyby chciał, już dawno miał ku temu sposobność. Jest tutaj gospodarzem i z pewnością widział nadjeżdżającą dorożkę, więc gdyby był poinstruowany wiedziałby co należy zrobić. Mimo to, rzekł cicho, niemal beznamiętnie.
- Oberżysto, zmęczon niemal bosko. Nie mam też pieniędzy, więc nie mam zamiaru narażać Twojego rozwijającego się interesu na dodatkowe koszta. Mógłbyś jeno wyświadczyć mi przysługę i uraczyć zimną wodą. Jeśli o zbyt wiele proszę racz mnie zrozumieć, w drodze byłem dzień cały. W miarę możliwości, chciałbym jeszcze spytać, czy dużo ludzi odwiedza Twoją karczmę? Zastanawiam się, czy wśród stałych bywalców znaleźliby się jacyć wolni kupcy, lub drobni handlarze. Bardzo mi zależy na szybkim spieniężeniu tej karety, co przed wejściem stoi. Pieniędzy mi potrza.
Twarz Otta stężała i odparł chłodnym tonem. - Woda oczywiście się znajdzie, jednak nie handlujemy tutaj kradzionym towarem.
Fiegler zachował twarz i począł mówić tonem osoby nieprzejętej i tak fałszywym zarzutem
- Drogi panie, podejrzewacie mnie o kradzież własnego dorobku? Spójrzcie na mnie i powiedzcie, komu na litość Sigmara byłby w stanie ukraść karocę obdartus moich gabarytów? Zapewniam Cię dobroduszny oberżysto, że ten wóz jest mój i zapewniam, że nie on innego właściciela ode mnie. Spalono mój dobytek, nawet nie miałem czego na siebie założyć, a jedyną rzeczą jaką udało mi się uratować była ta dorożka. Teraz, żeby moć związać chociażby koniec z końcem potrzeba mi pieniędzy. Przynajmniej na nowe łachy i trochę jedzenia.
- Hmmm... - Oberżysta zastanowił się chwilę, po czym rzucił - Ile sobie liczysz za karetę razem z tą wychudzoną szkapą?
- Niewątpliwym jest, iż znasz ten teren lepiej ode mnie, więc pewnie wiesz za ile kupić bym mógł przyzwoite odzienie, dobrze zjeść a także wkroczyć do miasta z kilkoma monetami w dłoni? Chciałbym, abyś wyznaczając sumę wziął pod uwagę te potrzeby. Wiem, że oberżyście nie będzie bardzo potrzebna karoca ze względu na długie przesiadywanie i pilnowanie interesu, ale na pewno cena, którą mi zaoferujesz będzie odpowiednia. - uśmiechnął się, przez skrywany w sobie żal, że rozstaje się z ostatnią rzeczą, z jaką wiązały go wspomnienia. Mimo, że były bolesne, to jednak odnosił się do nich melancholijnie.
- Hmmm... - Powtórnie mruknął Otto. Myślę, że mamy jakieś ubrania na miejscu, napoić i nakarmić też cię możemy. Cóż, jako że ryzykuję i nie mam gwarancji, że owa kareta jest bezpiecznym zakupem, proponuję... Ubranie, posiłek, napitek, prowiant na drogę i dziesięć Karli.
Fiegler poczuł ulgę. Przecież gdyby Morbus wynajął go do skończenia z nim nie dostałby od niego czegokolwiek. Handel. Nie lubił za bardzo brnąć w ten kradnący duszę interes, ale nie miał wyboru. Był szczęśliwy, że są jeszcze w Starym Świecie ludzie, którzy potrafią zadbać o innych. Jego ton nabrał formy dziękczynnej.
- Rad jestem, że zrozumiałeś mnie panie. Mógłbym w takim razie dostać swój posiłek? Nie zrozum mnie źle, ale jestem po bardzo wyczerpującej podróży. Zjem tylko coś porządnego, przebiorę i odejdę, pamiętając o Twojej szczodrości...
Oberżysta usadził go przy jednym ze stołów i zastawił go specjałami, zapewne swojej żony, musiał ubić dobry interes bo Fiegler otrzymał, potrawkę z królika, ser, miód, śmietanę masło, zupę warzywną, połowę kurczęcia, chleb oraz dzban piwa. Komplet ubrań, granatowe spodnie, biała koszula wiązana pod szyją, miękkie skórzane buty oraz lekka brązowa kurtka. Zaoferowano mu również możliwość kąpieli.
Fiegler czuł się jak nowo narodzony. Potraktowano go przynajmniej jak jakiegoś kupca z Arabii, których to za przywiezienie paru łańcuszków, czy pierścieni wykonanych z tanich materiałów, których w Starym Świecie jest niewiele, nielicząc Marienburga, gdzie Arabskie kamczatki przybywają co niemiara, traktuje się jak królów. Zastanawiał się, skąd u ludzi tyle dobroci. Obracał się w końcu w towarzystwie zimnej arystokracji, która bacząc na włąsne interesy i wypełnianie weksli nie miała nawet chwili na rozmowę, chociażby o pogodzie.
Brzuch Fieglera przeżył gastronomiczny orgazm. Pyszna strawa zdawała się kawałkiem nieba wpływającym do jego wnętrza, a możliwość kąpieli pozwoliła wrócić do swojego odświeżonego imidżu.
Ogolił się, a tłuste, poklejone włosy odzyskały witalność 30-latka. Zmył brud z twarzy i przywrócił jej dawny blask. Przeglądał się w lustrze i zaraz po tym uśmiechnął. Przypomniał sobie czasy, gdy witano go na dworach bardziej niż samego gospodarza. Po chwili jednak zamarł. Przecież nie mogę się rzucać w oczy do cholery! Jego szlacheckie wdzięki były dla niego w tej chwili przekleństwem. Postanowił więc nieco popracować nad swoim wyglądem i korzystając ze swej wiernej szabli ściął swoje włosy, które upadły na podłogę jak zrzucony płaszcz. Wyprał łachy w których przybył, po czym załadował doń resztki tego, czego nie mógł dojeść i zszedł pożegnać się ze swym szczodrym zbawcą. Myślał, czyby nie podzielić się z nim pewną tajemnicą, wszak jego rodzina miała kiedyś nieco kontaktów, o których nie zapomniał Fiegler.
Tym razem, już mniej pokornie, zawołał
- Dziękuję Ci drogi Otto! To właśnie przez takich mieszkańców Starego Świata jak Ty i twa szczodrość, wszystko może się udać. . . Pomogłeś mi, więc ja mógłbym w pewien sposób pomóc Tobie. Zapewne marzy Ci się rozwinięcie swojego i tak już dochodowego interesu nieprawdaż?- w tym momencie zbliżył się do oberżysty i ściszył głos, nadając konwersacji tonu bardziej osobistego.
- Jeśli jest tak jak mówię i faktycznie zależy Ci na sięgnięciu lepszych pieniędzy, poślij kogoś do Marienburga. Na wyspie Paleisbuurt znajduje się przystań, a doń ma zawitać okręt wyładowany większą górką monet niż ta, która mi podzwania w kieszeni ku Twej uprzejmości. Pieniądze, które okręt będzie wiózł miały swojego czasu dotrzeć do przyjaciół pewnej szlacheckiej rodziny, za sam fakt życia z nią w przyjaźni. Otóż jak pewnie zdążyłeś wywnioskować to ja jestem jednym z tych przyjaciół. Chciałbym, żebyś zrobił dobry użytek z tych pieniędzy, a jeśli pośrednik będzie stawiał kłopoty, niech Twój posłaniec powoła się na nazwisko Kramer. To chyba wszystko, co mógłbym dla Ciebie zrobić.
Wychodząc z oberży dodał :
- Nie zapomnij podziękować kucharzowi za tak wspaniałą ucztę, wartą stołu samego Imperatora! - po tych słowach trzasnął drzwiami. Stojąc przed zajazdem poprawił pas ze swoją wierną szablą i ruszył w kierunku miasta...
Najedzony i rześki, w niecałą godzinę dotarł do bram miasta, z pełną sakiewką i brzuchem, czuł się spokojny, nie wyglądał jak żebrak, a co najważniejsze nie śmierdział jak on... Był... Sam nie wiedział, ale czuł się dziwnie komfortowo stojąc w strumieniu ludzi wlewającym i wylewającym się z miasta.
Czując skromne podzwanianie w kieszeni, Fiegler był pewien, że reszta dnia będzie tak samo udana jak jego początek. Wciąż jednak pamiętał o swoich prześladowcach, więc zanim przekroczył bramę, poprawił kołnierz, robiąc z niego małą zasłonkę. Sprawdził jeszcze raz kieszenie, czy aby jego pieniądze są bezpieczne, bo w końcu 10 koron nie było małą sumką, zwłaszcza w tych mrocznych czasach. Dla pewności 7 z nich włożył do buta, a trzy do kieszeni. Był gotowy. Koszulą zakrył sporą część szabli i wkraczając do miasta, rozejrzał się.
Słońce zalewało ulice, cienie rzucane przez okoliczne budynki zapewniały troche komfortu i schronienia przed wszechogarniającym żarem. Zdążył sie już spocić, nie pomagał smród niemytych ciał i fekaliów w tym upale unoszący się tak gęsto, że niemal można go było posmakować. Budynki mieszkalne, sklepiki, kupcy, tragarze, straż, wszystko przewijało się wokół ignorując go i żyjąc swoim życiem.
Fiegler stał i przez chwilę podziwiał ten nietuzinkowy cud architektury, jakim było owe miasto. Było rozbudowane, a każdy budynek swoimi rozmiarami zachwycał i intrygował wnętrzem, którego Fiegler nie był w stanie poznać, póki doń nie zajrzał. Nie tracił jednak zbyt wiele czasu na podziwianie architektury, bowiem podchodząc do jednego z mieszczan zapytał tonem uprzejmym i barwnym.
- Przepraszam, pochodzę z daleka, a wasze miasto przykuło moją uwagę swoimi barwami. Mógłbyś mi proszę zdradzić, jak się zwie? Szaleniem ciekaw.
Człowiek zatrzymał się i przez chwilę wpatrywał w niego zdziwiony - Talabheim - odparł i szybko się oddalił.
Obręcz bogów. Pomyślał. To jest to miasto, z którego dalej już tylko do mroźnego Kisleva. Zdziwił się, że od razu na to nie wpadł, sugerując się tyloma lasami otaczającymi Talabheim. Miasto olbrzymie, jednak nieco prowincjonalne, na pewno skrywało w sobie wiele sekretów, które Fiegler może kiedyś odkryć. Postanowił pozwiedzać, zaczynając od rozległych straganów, sprawdzając dla pewności, czy korony, które uchował wciąż są tam, gdzie powinny. Jeszcze raz dla pewności poprawił szablę i ruszył, w kierunku kramów. Może kupi sobie co nieco na dalszą drogę?
Dookoła wśród tłumu ludzi na rynku dostrzegał przeróżne stragany, stoiska, czy sklepiki, miasto było na tyle duże, że różnorodność towarów sprawiała, iż sprzedawcy niemal troili się w oczach. Zdecydowanie mógł tu znaleźć niemal wszystko.
Nie wiedział, po co ruszył na stragany. Bardziej od kramów interesowało go plotkowanie, więc poprosił jednego ze sprzedawców o nakierowanie go do najbliższej gospody.
Kupiec wskazał mu w kierunku uliczki odchodzącej na południe - Jedzenie mają parszywe, szczególnie unikałbym potrawki z... No nie jestem pewien z czego ale poczujesz sam, z jakiego powodu ją odradzam. Piwo jest niezłe a i wszelkie plotki zawsze się tam zaplątają.
Wkraczając do karczmy Fiegler nagle poczuł niepohamowaną potrzebę...plotkowania. Zawsze stronił od długich, bezcelowych konwersacji, ale w tym momencie, po tylu minionych wydarzeniach pragnął porozmawiać z kimś. Kimkolwiek. Kupił więc piwo, a ew. proponowanych potraw grzecznie odmówił. Przysiadł się do najbardziej “rozgadanego” stołu ku uprzejmości jego klientów i zaczął słuchać opowiadań przeróżnych, z zapartym tchem. Poczuł, że słuchanie pierdół i zwykłych gawęd działa na niego niezwykle kojąco.
Niezbyt wyszukane opowieści o cycatych kochankach, zarżniętych przeciwnikach i zapewnienia o swoim rodowodzie. Zwykłe karczmienne opowieści. W tle słychać było krasnoludy dyskutujące w Khazalidzie, ludzi doprawiających swoje historie przeróżnymi akcentami oraz wdzięczące się dziewki służebne próbując zabawić, a co najważniejsze... “Znaleźć” klientów.
Po niecałej godzinie wysłuchiwania bajęd i oglądania się za kobietami, Fiegler odczuł te swoje 10 koron. Jako, że nie przywiązywał zbytniej wagi do majętności, pamiętał jednak o swoim jestestwie. Wszak był szlachcicem, a szlachcie nie wypada podróżować z “marnymi groszami”. Postanowił więc poszukać sposobu na “pomnożenie” swojej mało imponującej marży. Zwrócił się więc tonem uprzejmym do gospodarza :
- Dobry panie, powiedzcie no (rozejrzał się w lewo, prawo, po czym ukradkiem wsunął pod dłoń oberżysty złotą koronę) wiecie może, czy nie ma ostatnio gdzieś zapotrzebowania na “ręce skore do pracy” ? Nie pytam oczywiście o błahostki, wszak pewnie się domyślasz, że nie przystoi mi praca dobra dla chłopstwa i drobnomieszczaństwa. Nie słyszałeś może jakichś plotek, lub nie znasz kogoś, kto oferuje wynagrodzenie za udzielenie wsparcia?
Karczmarz z szerokim uśmiechem schował koronę do kieszeni i odchrząknął - Cóż, to duże miasto dobry człowieku, jest wiele ofert i plotek, nie wiem jednak dokładnie o jaki rodzaj pracy panu chodzi. Jeśli mógłbym prosić o... Ekhm - Odchrząknął ponownie - Dokładniejsze naprowadzenie mnie na zakres pańskich... Eeee... Możliwości.
Fiegler zamyślił się. Pamiętał doskonale o tym, że nie mógł zaniedbać swoich zdolności szermierskich. Znów się obejrzał i uchylił rąbek swojej koszuli, obnażając przed oberżystą rękojeść szabli, po czym dodał towarzysza złotej koronie, dosuwając jeszcze jedną. Powiedział szeptem:
- Potrafię robić szablą, a jako, że we krwi mojej płynie nieco błękitu, zdolny jestem także do rozwiązywania problemów osób z “wyższych sfer”. Na pewno w tym pięknym mieście znasz jakiegoś małostkowego bogacza, o którego można być podejrzanym, że nie przędzie mu się tak dobrze? Obiecuję, że jeśli jesteś w stanie wskazać mi takiego, nie zapomnę o Twoim interesie i z pewnością jakoś wspomogę...
- Drogi panie, małostkowi bogacze... Cóż nie są oni na tyle popularni żeby rozmawiano o nich w mojej karczmie, zaglądają tutaj kupcy i handlarze, także awanturnicy, a ci szukają jedynie pewnej i konkretnej płacy, dosłownie dziś rano usłyszałem, że dość znany właściciel kompanii handlowej von Shmitt ma jakieś problemy z kradzieżami jego dostaw, może warto spróbować tam? Może i wygląda to na błachą sprawę, jednak Shmitt jest człowiekiem który zapewne zapłaci za wykonaną robotę.
- Dziękuję dobry gospodarzu. Na pewno odwiedzę Cię jeszcze nie jeden raz. Teraz jednak musisz mi wybaczyć, bowiem chciałbym spróbować, właśnie u niego. Mógłbyś mnie w takim razie skierować do jego posiadłości? Byłbym bardzo wdzięczny.
Człowiek skinął głową i odprowadził szlachcica do drzwi karczmy, otworzył je i wskazał w kierunku rynku - Dojdziesz panie do rynku, potem ulicą do głównej bramy, za nią pierwsza odnoga scieżki w lewo prowadzi do jego posiadłości, nie da się jej przegapić.
- Dziękuję! - zawołał, po czym skierował kroki drogą, którą został przed chwilą poinstruowany. Miał nadzieję, że jeszcze znajdzie okazję, by odbić sobie te dwie korony, które wydał na uzyskanie informacji...
Słoneczna pogoda nie utrudniała mu marszu, sprężystym krokiem minął bramy miasta, a po kilku minutach dotarł do wspomnianego wcześniej zakrętu. Scieżka była wyboista ale sucha, toteż bez wysiłku pokonał dystans dzielący go od rezydencji Von Shmitta. Zapukał uprzejmie do drzwi, które otworzył mu podstarzały mężczyzna, z ciężkim westchnieniem, gestem zaprosił go do środka. Fiegler już w hallu dosłyszał głos gospodarza.
 
__________________
Bycie szalonym, to trochę jak herbatka z przypadkowymi gośćmi i przymusem improwizacji
Ogryzek jest offline  
Stary 02-05-2012, 19:08   #9
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
Thargroth Burgrondson, William Shmidt, Adamas Chrys, Rilaya Teltanar, Anselm Richter, Ludo Rotshwert, Fiegler Simmons.

William usłyszał jak drzwi się otwierają i służący uprzejmym tonem pyta przybysza - W czym mogę pomóc mein Herr? - Całej scenki nie widział jednak wspólnie z Augustusem nasłuchiwali, nie spodziewali się gości.
-Albo pojawiły się nowe, albo rozwiązanie twoich starych problemów przyjacielu - zauważył William znad półmiska.

Hrabia najwyraźniej zdziwiony wizytą nadal nasłuchiwał. Dosłownie zanim jeszcze przebrzmiały słowa pierwszego, w tle usłyszeli skrzypnięcie bramy.
-Na Ranalda, cóż to, Sądząc po twojej minie, nie spodziewałeś się gości, drogi Auguście, ja też nikogo nie zapraszałem, miejmy nadzieję że to nie kłopoty, a dajmy na to jakieś chętne dziewki, to szybko przegoniło by troski z twojej głowy, przynajmniej na pewien czas - poeta pozwolił sobie na żart względem starego przyjaciela, ale wiedział, że ten by się wcale nie obraził gdyby żart okazał się prawdą.

Do drzwi podszedł wysoki czarnowłosy mężczyzna z mieczem u boku. Nie bardzo widział osobę stojącą w drzwiach, gdyż widok zasłaniał mu czerwonawy irokez krasnoluda. To jednak nie powstrzymało Adamasa przed zadawaniem pytań. Ignorując wszystko, stanął na palcach i ponad głową brodacza powiedział głośno:
-Słyszałem, że niejaki Shmitt ma problemy, a ja jestem dobry w ich rozwiązywaniu, radzę sobie z nimi w mgnieniu oka. Metaforycznie oczywiście.

Zabójca miał dziś niezwykłe szczęście. Najwyraźniej pojawiła się okazja do wyładowania odrobiny frustracji. Uderzył potężnie z łokcia w jądra człowieka który pojawił się za nim, a zaraz potem poprawił silnym kopniakiem. Następnie odwrócił się i powiedział spokojnie do służącego:
- Zanim mi przerwano. Słyszałem że robota jest, dobrze płatna. Nazywam się Thargroth Burgrondson. Pracowałem wcześniej z Kobrelami, a także z innymi waszymi rodami kupieckimi. Kilkanaście zleceń, wszystkie wykonane i w terminie. A teraz - odepchnął bezceremonialnie służącego na bok - porozmawiajmy z człeczyną który płaci za wszystko.

Shmidt i William usłyszeli pytania a potem jęk, służący spróbował oponować - Ależ mein Herr, pan Shmitt jest teraz bardzo zajęty, nie sądze żeby taktownym było przeszkadzanie mu... - Nie zastąpił krasnoludowi drogi widząc los Adamasa, więc pozostały mu jedynie logiczne argumenty.

- Tak, tak. Mój czas jest cenny, a robota to plotka. Jeśli nieprawdziwa, to muszę szukać następnej. Niektórzy z nas - zabójca spojrzał dość pogardliwie na służącego - muszą zarabiać na swoje utrzymanie prawdziwą pracą. Jeśli twój pan nie chce mnie zatrudnić, to jego problem. Ale chce żeby mi to powiedział prosto w twarz.

Adamas przyjął uderzenie łokciem, gdyż został po prostu zaskoczony, kopniaka jednak udało mu się uniknąć, poprzez przeturlanie się po ziemi. Chrys pozbierał się dosyć prędko, w końcu często otrzymywał gorsze rany, niż uderzenie, po sile ciosu wnioskując, że skacowanego krasnoluda. Widocznie nie chciał, by mu zbyt głośno krzyczeć do ucha. Adamas wszedł szybko nim ktoś zdążył zamknąć drzwi. “Pierwszy kandydat do zgolenia irokeza”, pomyślał ziritowany mężczyzna. Porywczość była jednym z ważniejszych powodów, przez które nienawidził zabójców trolli.

Krasnolud wiedziony zapachem świeżo upieczonego mięsiwa poczłapał korytarzem i naparł ramieniem na ćwiekowane drzwi. Te ustąpiły bez problemu i Thargroth został uderzony falą aromatów przedniego jadła, ślina ponownie napłynęła mu do ust a organizm rozgrzany skwarem słońca domagał się trunku.
Adamas podniósł się na nogi i z godnością wkroczył do rezydencji, kątem oka zauważył kobietę oraz dwóch mężczyzn zbliżających się do wejścia, zignorował ich, dość niechętnie podążając za Zabójcą.
Anselm z ulgą wciągnął wózek na równą ścieżkę dworku, odstawił go przy wejściu, zapukał i po wymianie uprzejmości wkroczył do środka, kierując się korytarzem w kierunku wskazanych mu wcześniej drzwi.
Rilaya i Ludo, oboje z niewesołymi minami deptali Anselmowi po piętach, toteż zostali wpuszczeni zaraz po nim i skierowani do jadalni.
Pomieszczenie nie wyróżniało się niczym specjalnym, kamienne ściany oświetlone pochodniami, światłem słonecznym, pokryte rozmaitymi gobelinami przedstawiającymi jakieś bitwy. Mniej więcej w centralnym punkcie komnaty stał długi dębowy stół przy którym siedziały dwie osoby, najwyraźniej oderwane od śniadania. Przyglądali im się zaciekawieni. Goście byli zaiście interesujący, zabójca, kilku mężczyzn różnej zamożności i elfka, łatwo rozpoznawalna, nieco wyższa i smuklejsza od reszty.


- Witam w moich skromnych progach! - Starszy mężczyzna wstał i obszedł stół żeby lepiej przyjrzeć się przybyszom. - Cóż, wieści rozchodzą się szybciej niż mógłbym się spodziewać, jak widzicie, dopiero zabierałem się do śniadania... Usiądźcie proszę, Wilhelmie. - Zwrócił się do sługi - Podaj proszę wino naszym gościom. - Ponownie zwrócił się do grupy nieznajomych - Jestem Augustus Shmitt - Usiadł na poprzednio zajmowanym miejscu po czym kontynuował - Rozumiem, że przybyliście w sprawie... Moich problemów z kradzieżami, nie mylę się? - Potakiwanie i pomrukiwanie upewniło go, że ma rację więc ciągnął dalej - Cóż, zanim wdam się w dalsze szczegóły, chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o was, chyba rozumiecie, nie powierzę tego zadania byle komu. - Po tych słowach uniósł do ust soczyste udko indyka i odgryzł potężny kawałek, wszyscy usłyszeli delikatne chrupnięcie spieczonej i pachnącej skórki.

William przyglądał się wszystkim bez słowa oczekując dalszego beigu wydarzeń...

W tym samym czasie Simmons właśnie zbliżał się do bram rezydencji. Wpuszczony niespodziewanie szybko bez żadnych pytań, wkroczył do komnaty akurat w czas, by zauważyć wszystkich tu zgromadzonych zasiadających do stołu.
- Proszę usiąść - Rzucił w jego stronę Shmitt.
 
__________________
Ave Sanguinus.

Ostatnio edytowane przez Avder : 02-05-2012 o 20:16.
Avder jest offline  
Stary 09-05-2012, 18:37   #10
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Thargroth Burgrondson; William Shmidt ; Adamas Chrys; Rilaya Teltanar; Anselm Richter; Ludo Rotshwert, Fiegler Simmons

Burgrondson uśmiechnął się szeroko. Rzucił bez żadnych wstępów:
- Nazywam się Thargroth Burgrondson. Pracowałem w tym mieście dla wielu człeczych kupców i szlachciców. Nigdy nie zawaliłem roboty. Mam stuprocentową skuteczność. Z bardziej znanych, Otto Kobrel może poświadczyć o mojej skuteczności. Ostateczna cena może zostać uzgodniona po wykonaniu zlecenia, w zależności od jego trudności. Wymagam jednak pięciu złotych koron by uczynić niezbędne przygotowania. - przez niezbędne przygotowania zabójca miał na myśli kupno stulitrowej beczułki piwa na drogę. Uczciwy krasnolud musi mieć swoje priorytety. - Jestem również najbardziej kompetentnym wojownikiem wśród tu obecnych.
- Zaiste imponujące - odrzekł szlachcic uśmiechając się. - Zabójcy są znani ze swojej skuteczności, współpraca z wami jest zawsze opłacalna. Oczywiście płacę jak i zaliczki omówimy kiedy już dojdziemy do sedna. Chciałbym najpierw aby całe to zgromadzenie przedstawiło mi swoje kompetencje. Bo widzisz mój drogi krasnoludzie, nie wątpię w twoją skuteczność, śmiem jednak twierdzić, że osoba tak charakterystyczna jak zabójca, nie zdoła... Wtopić się w tłum, czy chociaż przejść spokojnie ulicą nie ściągając na siebie całej uwagi, a zadanie które planuję powierzyć osobom kompetentnym wymaga nie tylko zabijania, ale i... Pozyskiwania informacji, infiltracji. Mam nadzieję, że rozumiesz. - Nie dodając nic więcej zwrócił się do reszty wyczekując dalszych informacji.
Adamas postawił sobie za punkt honoru przebić każdą ofertę krasnoluda przynajmniej dwukrotnie, postanowił więc nie marnować więcej czasu, zaczął mówić:
-Ja zaś jestem Adamas Chrys, syn Wortha. Nim ktoś zdąży zapytać. Tak Wortha Chrysa slynnego barda. Jeżeli chodzi o pozyskiwanie informacji to łysy, gruby kupiec, z trzeciego straganu na lewo od “Zbłąkanego rondla” może potwierdzić. Do reszty moich zalet należy jeszcze, że praktycznie w ogóle nie pijam alkoholu, no i, co oczywiste, jestem człowiekiem, więc łatwiej wtopić mi się w tło.
Anselm przez chwilę przyglądał się Adamasowi. Kiedy upewnił się, że przestał mówić sam zaczął się przedstawiać.
-Anselm Richter, tutejsi znają mnie bardziej jako “Golibroda”. Zleceniami od zamożnych zajmuje się dość dorywczo, ale nikt do tej pory nie narzekał. - zerknął jeszcze raz na Adamasa -Worth Chrys, tak? No, no... nigdy nie słyszałem.
Adamas uśmiechnął się szeroko.
-Nie dziwię się. Z jakiegoś powodu ojczulek umyślił sobie, że będzie grywał na salonach bogaczy. Aż wreszcie wysłali go na “kąpiel” w rzeczce. Zbrzuchacił ponoć jakąś dziewczynę. Ja na szczęście nie jestem efektem tej przygody. Mnie wychował dziadek, który był zaś jednym z najlepszych mieczników w całej Tilei.
-No cóż, na wypadek, gdyby dziadek odrobinkę przesadzał co do swych zdolności, zajmuje się medycyną. Więc, jeżeli bronią władasz gorzej niż językiem poskładam cię do stanu użyteczności,
- Dobrze, dobrze, wystarczy panowie - Przeniósł ponownie spojrzenie na resztę gości, skupiając swój wzrok na elfce, wyraźnie zaintrygowany jej obecnością - A cóż sprawia, że mamy zaszczyt gościć przybysza z tak odległej krainy?
Dla Rilayi wspomnienie przez Adamasa jego ojca, ponoć słynnego barda, nie oznaczało niczego, a jeszcze mniej przytoczona historia, jak i stwierdzenie, iż wychowawcą był dziadek, jeden z najlepszych mieczników. Może dla pozostałych ludzi wspomniane osoby posiadały znaczenie, chociaż Anselm zaprzeczał temu stwierdzeniu, jednak czy mogły one również świadczyć o wartości innego człowieka?
Słysząc skierowane do siebie pytanie uśmiechnęła się delikatnie do Shmitta.
- Od pewnego czasu przemierzam wasze ziemie z czystej chęci poznania. - odpowiedziała - Rilaya Teltanar. Umiejętność tropienia w lasach pozwoliła mi na zapobiegnięcie sprawiania dalszych problemów przez poszukiwanej osoby, czy grupy. Potrafię też o siebie zadbać w kwestiach walki.
- Rozumiem.. - Odparł Shmitt.
Ludo, który w upale dzisiejszego dnia, zdążył na szczęście płaszcz złożyć i przewiesić przez ramię, wystąpił krok naprzód. Mimo ciężkiej drogi i podłego śniadania, prezentował się całkiem nieźle. W sam raz do sprzedania swojej osoby,
-Nazywam się Ludwich Rotshwert, syn Reinhardta. Jestem najemnikiem i łowcą nagród. Przez dłuższy czas zajmowałem się ochroną szlacheckich głów i gdyby, któremukolwiek z moich klientów stała się jakaś krzywda, to zapewne dziś by mnie tu nie było. Znam się co nieco na wojaczce, a życie nauczyło mnie obycia zarówno wśród pospólstwa, jak i wśród światlejszych klas Imperium.
Spojrzenie Shmitta raz jeszcze powędrowało po pokoju zatrzymując się na Simmonsie.
Fiegler dostrzegł przeszywający wzrok Shmitta i uśmiechnął się skromnie. Wychylił jeszcze łyk wina, poprawił swój kołnierz i wstał. Mówił płynnie, głosem miękkim lecz niskim, doskonale komponującym się z kolejnymi łykami wina.
- A ja? Ja moi drodzy państwo jestem Fiegler Simmons. Szczęście można nazwać wieloma imionami, a jedno z nich zdecydowanie brzmiałoby Fiegler. Jestem prostym chłopem, któremu się powiodło. Całkiem porządnie muszę przyznać. Po swoim dawnym panu dostałem tę oto szablę (tutaj uchyla kawałek koszuli i prezentuje rączkę całkiem pokaźnej broni, która już z daleka wyglądała na zasmakowaną we krwi) a także, jako przyjaciel jego rodziny, zostałem do niej włączony. Mój drogi pan nigdy bowiem nie miał syna i wydaje mi się, że ja przejąłem ten “interes” (zaśmiał się, również skromnie, zasłaniając usta dłonią). Opłacił także dla mnie ćwiczenia z zakresu fechtunku, a także większość swojego czasu pomiędzy treningami poświęciłem na naukę w szlacheckiej bibliotece. Dzięki uprzejmości przyjaciół mojego pana miałem także dostęp do biblioteki Altdorfu, ale to temat na inną rozmowę. Możecie nazywać mnie jak chcecie, chłopem, któremu się poszczęściło, bękartem, szlachcicem z ubrania, nie dbam o to moi drodzy. Najważniejszą dla mnie rzeczą jest moja własna świadomość wartości. Wiem na co mnie stać i zdecydowanie będę w stanie tego dowieść.
Po czym usiadł ze spokojem na twarzy i uśmiechając się mrugnął do Elfki. Do końca spotkania nie tknął już wina.
Shmitt skinął głową i po chwili wpatrywania się w niego dziwnym wzrokiem westchnął. - Ciekawe zgromadzenie, zaiste... Cóż, mam nadzieję, że wasze kwalifikacje odpowiadają waszym historiom. - Przez moment wodził wzrokiem po wszystkich jakby oceniając ich, każdego z osobna, jak i wszystkich razem. - Przechodząc do sedna sprawy. - Podjął nagle szlachcic. - Praca którą chce wam zaoferować zawiedzie was do Marienburga, zapewne również i w inne dość odległe miejsca. Problem polega na bandzie złodziei, czy innych wyrzutków, którzy upatrzyli sobie moje dostawy. Nawet najlepsza ochrona nie jest w stanie wychwycić tych suczych synów, przez co tracę setki koron. Jestem świadom, że samo zadanie będzie niebezpieczne i czasochłonne, dlatego przewidziałem wysokie wynagrodzenie. Wiem też, że jedna osoba nie jest w stanie poradzić sobie z tym... Problemem, tym bardziej cieszę się z tak licznej grupy ochotników. - Zerknął na elfkę i krasnoluda. - Rozumiem, że pewne... Różnice kulturowe mogą was zniechęcić do współpracy. Jest ona jednak warunkiem zatrudnienia, zatrudnienie natomiast gwarantuje całkiem pokaźne ilości złota. Ostatnie czego mi potrzeba, to banda awanturników, bijąca się między sobą o nagrodę, dlatego postanowiłem nająć GRUPĘ. - Augustus potarł skroń jak gdyby starając się coś sobie przypomnieć. - Jeśli moje warunki odpowiadają waszym oczekiwaniom, możemy przejść do konkretów. O was samych i zleceniu które zamierzam wam powierzyć. Nie mam czasu na gawędzenie, oczekuję więc decyzji. Z każdym dniem trace cenną walutę. - Po tym wyrzuconym z siebie niemal automatycznie monologu, Shmitt rozsiadł się wygodnie na krześle, popijając wino i wyczekując odpowiedzi.
Richter zastanawiał się nad czymś przez chwilę zanim się odezwał.
-Jak duża jest przeważnie ochrona twych karawan? Albo jaka była największa grupa, która zawiodła?
- Najemnicy chroniący moich dostaw w porcie w Marienburgu, to 8 wykwalifikowanych szermierzy, którzy osobiście zaprezentowali mi swoje możliwości, oraz weteran Reiklandzkiej armii zaprawiony w bojach ze zwierzoludźmi, dam 10 koron, że byłby w stanie ogłuszyć krasnoluda jednym ciosem. Pilnują mojego prywatnego magazynu który posiada jedynie 2 wejścia, od głównej ulicy i kanałem którym przypływają towary wyładowane ze statków. - Shmitt spauzował na chwilę, ale po chwili ciągnął dalej. - Karawany są chronione przez dziesięciu ludzi, konnych i zaprawionych we wszelkich... Potyczkach. - Uśmiechnął sie do siebie szlachcic.
-Rozumiem. Dziesięciu zaprawionych w bojach wojowników spartoliło... a ma temu dać radę: Krasnolud szukający coraz większego trolla, Elfka z dalekich ziem, syn barda, były chłop z szablą, najemnik, medyk i jeszcze jeden człowiek.... ile płacisz, panie?
Augustus zachichotał - Podoba mi się twój tok myślenia. Płaca jest sprawą, którą chyba najlepiej omówić kiedy poznacie wszystkie szczegóły, zanim jednak wyjawię je wam, musze wiedzieć czy wszyscy są zainteresowani. Jak sami rozumiecie, dyskrecja jest mile widziana, nie chciałbym psuć opinii swojej kompanii handlowej. Dlatego też rozpuściłem plotki, żeby zwabić tu potencjalnych... Ochotników.
Zabójca troli przez chwilę gapił się w milczeniu na Augustusa.
- Chcesz żebym pracował... z elfem? - Znów milczał przez chwilę, a następnie eksplodował śmiechem. Opanowawszy się po paru sekundach, znów spojrzał na kupca. - Jesteś ciężko pijany człeczyno. Albo niewiarygodnie głupi, choć wolę myśleć że to pierwsze. Jestem krasnoludem i zabójcą. Jedyna rzecz jaką mogę zrobić z elfem to wytrzeć jego krew z moich butów gdy już połamię mu wszystkie kości.
-Nie żebyśmy z tą panią za bardzo za sobą przepadali Krasnoludzie, ale myślę, że przy zręcznym złodzieju, celna strzała posłana z jej łuku znacznie lepiej się sprawi, niż wymachiwanie tym wielkim ostrzami... a tak poza tym, to jestem pocieszony, że ginie “tylko” złoto. Pozostaje nadzieja, że mamy do czynienia tylko(!) z ludźmi - tyle, że ze zmyślnymi.
Thargroth bardzo powoli obrócił się w stronę mówiącego.
- Sugerujesz człeczyno - powiedział niepokojąco spokojnym tonem - że elf może zabić więcej wrogów niż ja? To próbujesz powiedzieć?
Ludo wzruszył ramionami. Widok pijanego, awanturującego się kułaka dziwnie uspokojonego mógł świadczyć tylko bardzo dobrze, albo niezwykle źle. Odpowiedział, nie schodząc z pantałyku.
- To możecie sprawdzić między sobą. Ja wiem tylko, że wy krasnoludy nie jesteście najszybsze spośród nas, a robota może wymagać szybkości.

Fieglera nie interesował spór dwójki awanturników. Długo wpatrywał się w elfkę. Piękna, a do tego niebezpieczna. Pomyślał. Nie chcąc dawać innym “biesiadnikom” powodów do podejrzeń, jakoby spodobała mu się elfka, zwrócił się do Shmitta:
- Jeśli można, mam pytanie do tego transportu. Mówisz panie, że statki przypływają do Marienburga, co jest oczywiste, bo to największy nasz port handlowy, a potem Twoje towary karawanami wędrują między innymi do Talabheim. Pewnie część trafia do Altdorfu, albo Nuln. Chciałbym się dowiedzieć, czy towary kursujące między tymi miastami mają jakieś postoje. Wszak wszyscy dobrze wiemy, że koń juczny mimo że wytrzymały też potrzebuje czasu na odpoczynek. Jeśli te karawany mają takie miejsca, stałe do których przyjeżdżają to wystawiają się potencjalnym “nabywcom” jak to przepyszne kurczęcie na talerzu. Poza tym, skąd mamy pewność, że działamy przeciw zorganizowanej grupie, a nie jakimś drugoplanowym bandom, które po prostu łupią Twoje karawany? I jeszcze jedna kwestia, od kiedy Twoje towary “znikają”?
-Myślę, że gdyby drugoplanowe bandy mogły łupić stale karawany na takie sumy, to żylibyśmy w całkiem innym Imperium. Zresztą Pan Shmitt zapewne dawno już zrozumiał, że najęcie dobrej ochrony, opłaca się bardziej niż ryzykowanie Karlifranzami. Strażnicy nie giną... zresztą, żeby porywać się na takie grupy... Potrzeba by było albo dużej i mocnej bandy, albo jakiegoś dobrego podstępu. Obejść ich też za bardzo by się nie szło. Albo robota kogoś od wewnątrz, kto biorąc procent z kradzieży, opuszcza swoje warty, albo magazyny w Marienburgu mają więcej wejść, niż Jaśniepan sobie zdaje sprawę.
- Nie zrozumieliśmy się. Towary nie są łupione z karawan. One giną w porcie, nocą, tuż przed wyjazdem - Umilkł na chwilę spoglądając na krasnoluda - Wiem jakie jest wasze podejście do elfów krasnoludzie, rozumiem, że nie mogę od ciebie wymagać współpracy z nimi, jest to jakkolwiek bardzo pożądane, zostanie również sowicie nagrodzone. Jeśli jesteś tak skuteczny jak to sobie przypisujesz, a zważając na to że jeszcze żyjesz, zapewne jesteś, jestem w stanie dorzucić niewielki bonus który zapewne cię zmotywuje. Obecność elfa jest o tyle przydatna... Jakby to powiedzieć, elf ma dostęp do wielu miejsc, do których reszta z was może się nie dostać - Spojrzał przelotnie na elfkę i dodał - No i jest kobietą.
Burgrondson zawahał się przez moment. Człeczyna najwyraźniej bardzo chciał pozbyć się swojego problemu. Wyglądał jakby był w stanie zapłacić za to każdą cenę... Hmm. Uśmiech pojawił się na ustach zabójcy.
- Jest jedna rzecz która może mnie przekonać do współpracy z - splunął z pogardą - elfem. Wypełnię dla ciebie to zadanie i nie zabiję elfa w czasie jego trwania. W zamian chcę byś umożliwił mi wypełnienie jednej z moich przysiąg. - Uśmiech na jego ustach był teraz wyraźnie widoczny dla wszystkich obecnych. - W zamian za moją pomoc chcę byś ufundował zbrojną ekspedycję w Góry Krańca Świata, której ja będę częścią. Celem tej ekspedycji będzie zabicie orkowego wodza Grimgora Ironhida. - zastanowił się przez moment - I nieograniczony zapas porządnego krasnoludzkiego Ale na czas misji.
Mina nieco zrzedła Shmittowi - Jesteś świadom jakie są koszty zbrojnej ekspedycji, która pod wodzą krasnoluda zgodzi się ruszyć w góry krańca świata walczyć z orkami? Czy aby nie przeceniasz nieco swoich możliwości?
Tym razem zabójca zachichotał cicho.
- Polowałem na czarnych orków i ich przywódców przez wiele lat, człeczyno. Nie spotkałem jeszcze takiego który by mnie pokonał. I nie jest tak że nie będziesz miał zysków. W chwili gdy Grimgor zginie, jego banda ulegnie rozproszeniu. Bogactwa przez niego zagrabione wystarczą ci na lata. Zapewnią ci także dozgonną wdzięczność krasnoludów. Wiele wersów w Wielkiej Księdze Krzywd poświęcono tej bestii.
-Zabójca, strateg, przywódca i emisariusz ludu... widziałem już wszystko... - zaśmiał się Ludo pod nosem.
- Hmm.. Zadumał się szlachcic, może i masz rację... - Rozterka pomiędzy możliwym zyskiem a stratami wyraźnie wypisała się na jego twarzy, Shmitt lubił złoto, jak każdy, jak każdy też wiedział, że nic tak nie pomogłoby jego interesom jak przychylne krasnoludzkie karawany dostarczające cudów na jego stragany. - Myślę, że możemy się dogadać mości krasnoludzie. Oczywiście mam nadzieję, że nie ty sam jeden uczestniczyłbyś w tej wyprawie. Zanim jednak omówimy ją, musicie wykonać zlecenie, nie jest to tak proste jak może się wydawać, dlatego też proponuję wysoką nagrodę. - Rozejrzał się ponownie, oczekując reakcji zgromadzonych tu łowców nagród, mimo skwaru jaki panował na zewnątrz, w komnacie było chłodno, a kupiec z przyjacielskiego, zmienił ton na suchy i zimny, taki jakeigo używa się podczas prowadzenia interesów.
Adamas klepnął się głośno po kolanach i powiedział:
- No właśnie nagroda. Zdążyliśmy już się dowiedzieć co dostanie krasnolud, ale myślę, że dużo bardziej ciekawą kwestią będzie, jaką nagrodę dostaniemy my, zwykli ludzie. Od razu powiem, że interesują mnie liczby.
Ludo spojrzał na Adamsa i pokiwał głową w wymownym geście, który można by przetłumaczyć, jako “słusznie prawi ten człowiek”
-Jako najemnik zgodzę się nadstawiać karku i zrobię co w mojej mocy w sprawie kradzieży, ale warto by było, by moja sakwa po tym wszystkim stała się ciut grubsza. O jakich sumach mówimy?
- Cóż... Po podpisaniu kontraktu, oferuję wam zaliczkę w wysokości 10 złotych koron, na wydatki, po powrocie i waszym sukcesie, suma ta urośnie o kolejne 20 od osoby.
-10 na osobę czy na grupę?- Anselm lubił drobne szczegóły. Ludzie dostatecznie często próbowali go na nich przerobić.
- Od osoby. W razie śmierci któregoś z was, nagroda za jego pracę przepada, nie jest rozdzielana na resztę.
-Łącznie 30 koron na osobę... - Jeszcze raz w myślach przeliczył tę sumę, na rzeczy, które mógłby nabyć.- Zaliczka jest solidna, ale dobrze byłoby zachować możliwość negocjacji ostatecznej sumy. Chociaż chojna. Nie wiemy, co nas tam może czekać.
- A co z jedzeniem? Mam rozumieć, że w tej kwestii jesteśmy zdani na siebie, panie Shmitt? Czy oferujesz wikt i opierunek na czas trwania Twojego zlecenia? Nie jestem co prawda zwolennikiem wygód, ale spanie na kamieniach, czy rozdrożach również nie brzmi “gustownie”
-10 złotych koron, będzie ci wystarczyło przynajmniej na miesiąc, albo dwa w tawernach. Chyba, że masz zamiar jeść diamentowymi sztućcami, ze zrebrnych talerzy.
- Owszem będzie, kiedy będę je miał. Wolałbym wykonując zadanie tak wielkiej wagi wiedzieć, że czeka mnie miejsce, w którym mogę się wyspać i działać dnia następnego. Na moje nieszczęście, groszem nie śmierdzę... Czy w takimż bądź razie szlachetny Augustus von Shmitt przewidział dla nas jakiś opłacony zajazd?
- Proponuję 10 koron zaliczki, które pokryją koszty utrzymania, podróży i ewentualnych łapówek za informacje. Nie przewiduje żadnych dodatkowych zapomóg. - odparł Shmitt beznamiętnym suchym tonem.
- Brzmi logicznie. - Fiegler nie spuszczał wzroku z młodej elfki.
Adamas popatrzył na mężczyznę, po czym zapytał:
-Czyli jeżeli dobrze rozumiem, jest Pan gotów wydać dwieście dziesięć koron na nagrodę, ale nie jest Pan gotów dorzucić kilku koron na koszta mieszkania i jedzenia?
- Chyba się nie zrozumieliśmy mój drogi. Dostajecie po 10 koron na głowę, nie obchodzi mnie co z tym zrobicie, jak to wydacie i gdzie. Jest to zaliczka której nie zamierzam zawyżać, prawdziwa zapłata, przychodzi po wykonaniu zadania, a wszelkie dodatkowe usługi które dla mnie wykonacie, zostaną wynagrodzone. - Odparl szlachcic mierząc Chrysa wzrokiem.
Ludo kiwnął głową z aprobatą.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-05-2012 o 20:54.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172