29-04-2012, 06:54
|
#70 |
| Podróż - doba piąta (popołudnie) Walka zakończyła się, a wóz został odbity. Pierwszy raz jednak młodzi Viseńczycy brali udział w boju z czymś innym niż dziki zwierz - czymś, co prócz kłów i pazurów miało też broń oraz zbroję - i to starcie jeszcze długo zaprzątało ich myśli. Zresztą nawet gdyby chcieli nie mogli łatwo o nim zapomnieć; w końcu pięć osób zostało rannych, a blizny zostaną im na całe życie. Wszyscy coraz bardziej doceniali zamkniętą w sobie dziewczynę, mimo że i jej brak doświadczenia w tego typu sytuacjach ujawnił się przy wyciąganiu strzał - młodzieńcy musieli przyznać, że wyjmowanie bolało bardziej niż wbijanie, a poszarpane rany nie wyglądały zbyt pięknie. Choć z drugiej strony niektórzy chlubili się takimi pamiątkami. Jedynie po magicznie uleczonej ranie Jarleda pozostała wąska, czerwona kreska. Niemniej jednak urazy dawały o sobie znać, a gdy wszyscy dowlekli się nad rzekę i spojrzeli na stan Saelima stało się jasne, że wędrówkę trzeba odłożyć na później. Oszust był w naprawdę złym stanie - mimo prowizorycznego opatrunku założonego przez Yarkissa, a i reszcie dokuczał ból i zmęczenie. Rozbito więc szybki obóz, po czym zajęto się sprawdzaniem tego, o co walczono - czyli wozu. Przodował w tym zwłaszcza Yarkiss - widać było, że młodzieniec przybył tu z konkretnego powodu.
Wóz nie był w najlepszym stanie - jedno koło było uszkodzone (wyglądało na to, że... czyimś ciosem!), a towary rozrzucone po trakcie. W goblińskich (a raczej viseńskich) workach był głównie alkohol, broń, zdarte z trupów zbroje oraz przeznaczone na sprzedaż skóry. Na szczęście żadna ze znalezionych zbroi nie należała - według Yarkissa - do Canryka; łuki też nie wyglądały na jego robotę. Ku rozczarowaniu wszystkich, prócz kilku toreb ze zwiędłymi jarzynami, sporej ilości cebuli oraz wysypujących się z rozbitych beczek solonych ryb i peklowanych warzyw na wozie nie było żywności. Albo pożarły ją dzikie zwierzęta, albo... ktoś ją zabrał. A było to możliwe, ponieważ brakowało drugiego wozu a i ilość rozwleczonych po okolicy ciał daleka była od początkowej liczby osób, które wyruszyły z Viseny. Łowca doliczył się siedmiu zwłok, z czego jedno (sądząc z wyczyszczonego przez mrówki czerepu) na pewno należało do półorka. Brakowało także obroku dla koni, podobnie jak końskich szkieletów. Z truchła mabari zostało niewiele, a czaszka psa była pogruchotana - wyglądało jakby padł w walce z silniejszym od siebie stworzeniem (a w każdym razie o większym rozstawie szczęki), jednak chłopak nie potrafił dopasować śladów zębów do żadnego znanego sobie zwierzęcia. Co prawda ciała ludzi były niemal całkowicie obrane z mięsa, więc nie sposób było stwierdzić od jakich ran zginęli, ale ich zbroje nosiły ślady pazurów i... chyba broni? Były to tylko przypuszczenia; w końcu nikt z młodych podróżników nie miał do czynienia z taką sytuacją, mogli więc jedynie porównywać znalezione ślady z tymi na własnych skórzniach. Obszukanie goblińskich trupów nie było ani przyjemne, ani owocne. Stwory śmierdziały gorzej niż bydło, a prócz broni, zbroi oraz podręcznych sakiewek z jedzeniem (a w każdym razie czymś, co wyglądało na wędzone szczury... lub wiewiórki) nie miały przy sobie nic interesującego. Za to hobgoblin - jak na przywódce przystało - owszem. Myśliwy z zainteresowaniem obejrzał znalezione przy potworze przedmioty ciesząc się, że ten nie użył ich w walce. Zostawiwszy sprawę wozu i trupów Yarkiss zabrał się do przeszukiwania okolicy. Niestety deszcz zmył większość śladów i jedyne co znalazł, to gobliński trop biegnący na północ. Spostrzegł jednak, że drzewo, które tarasowało drogę jest nieco odsunięte, a głębokie koleiny i połamane chaszcze znaczą trasę przejazdu drugiego wozu. Nie było go jednak na brzegu ani nigdzie w zasięgu wzroku - niechybnie w tym miejscu był bród i pojazd przejechał na drugą stronę. Tylko gdzie ruszył potem?
Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-04-2012 o 08:40.
|
| |