Wołodia chcąc dać krasnoludom czas na przemyślenie jego słów miał dość czasu by przemyśleć jakiś dokładniejszy plan na zniszczenie bąblo-grzyba na polanie za miastem. Kozak gładził się zdrową ręką po zarośniętej twarzy. Trzeba było coś w końcu zrobić. Od samego myślenia nic się nie zrobi. Wołodia udał się do Eryka i Kasimira. Przywitał ich skinieniem głowy. Nikt nie oczekiwał od kozaka silnego uścisku ręki, wszak miał z nią spore problemy.
-Zdrastwojcje. Rozmawijał ja z khazadami. Powijedzijał ja im, że pragnę by grupa była całościją. Jednym organijizmem, da? Powijedzijałem, że jeśli kłótnije nije ustaną... Odejdę. Być może podzijała, ale chcijałbym byścije i wy zważali na swe słowa. Wijecije jak to jest z dumą krasnoluda. Trochę ich znacije przyjacijele. Wijecie, że o głupoty wykłócać siję nije opłaca. Czasami lijepijej machnąć ręką i odpuścijić rozmowę o nijiczym. Z resztą głupi żeśta nije są. Wijecije o co mi chodzi.- pokiwał głową.
-Dobra. Teraz sprawa grzyba... Zróbcije coś dla mnije. Przejdźcije siję po mijeście i zorganizujcije wszystko, co siję łatwo pali. Najlepiej jakie oliwy, im wijęcej tym lepijej. Nasączymy wszystko od środka, co by się łatwo podpaliło a na środku tego przeklętego mijejsca postawijimy... Beczkę z prochem.- widząc pytające spojrzenia Eryka i jego przyjaciela kozak uniósł dłonie by ich uspokoić -Powijedzmy, że talent Anzelma do odnajdywania różnych rzeczy okazał się bardzijej przydatny niż nam siję wydawało, da. Teraz wybaczcije. Idę do naszego zbijeracza by poprosijić o użyczenije nam ów prochu.- rzekł, po czym odszedł. Anzelm musiał kręcić się gdzieś po okolicy.
-Aaa! Anzelm! Cijebije chcijał ja zobaczyć!- uśmiechnął się ciepło, kiedy tylko spotkał znajomka w towarzystwie jego... Wózeczka.
-Obmyślijił ja plan. Wydaje siję, że to jest wykonalne ale potrzeba mnije twojej pomocy przyjacijelu. Pamijętasz, jak żeśmy przedwczoraj po okolijicy spacerowali? Wtedy co z dzijecijakami żeśmy rozmawijali? Znalazłeś beczkę z prochem... Być może będzije siję go dało użyć i załatwijić problem raz do porządku.- Anzelm uśmiechnął się ciepło kładąc dłoń na ramieniu Kislevity.
-Oczywiście mości Wołodio.- odrzekł kompan. Kozak uśmiechnął się zawadiacko i skinął mu głową.
-Zatem nijebawem ruszymy. Może jutro, chcijałbym lepijej siję poczuć, co bym mógł walczyć w razije czego.- pożegnał towarzysza skinieniem głowy i wrócił do krasnoludów.
-Co żeścije wymyślijili?- spytał.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |