Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2012, 11:37   #37
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Maura&Kelly

Obydwoje mieli dosyć tej całej sytuacji, klimatu mrożącego niemal krew, niepewności, co właściwie się stało. Zresztą wszyscy mieli. Może jedynie poza tym, kto zakłuł poprzedniego lorda. No tak, bowiem teraz to do Egona należałoby się zwracać „Milordzie”. Zaś do jego aktorki pewnie „Milady”. Właściwie dobrze, jeśli się naprawdę kochają …

Nie mieli takich zahamowań, jak większość bogatego towarzystwa. Trawa wysoka, rosa, czy rozłożyste krzaki. To nie był problem ani dla Doris, ani jej przyszywanego narzeczonego. Toteż park stanowił jakby naturalną odskocznię, gdzie skierowali się, niczym wiedzione czystym instynktem pszczoły do swojego ula. Ich ulem, okazała się altana, a przynajmniej mogłaby się okazać, gdyby ciszy nocnego chłodu nie przeciął szmer. Najpierw cichy, potem przechodzący w szelest, potem zaś w normalne kroki. Na parkowej ścieżce pojawił się ktoś. Szedł od strony szpitala dla psychicznie chorych, chwiał się. Może ranny, może pijany. Może niebezpieczny? Skoro widzieli go, to on ich pewnie także. Montagu natychmiast wyskoczył przed swoją przyjaciółkę łapiąc po drodze jakąś solidną gałąź.
- Hej ty, kim jesteś, potrzebujesz pomocy? - głośno spytał nieznajomego.

Doris szła przez wysoką trawę, kuśtykając na swoich wysokich, beznadziejnie kosztownych szpilkach, które w chaosie zapomniała zdjąć i które wilgoć i trawa niszczyła entuzjastycznie, zupełnie, puszczając w demony setki funtów. Pewnie można je było dać ubogim, ale egoistyczna Doris wydała je na buty. Powinni o tym napisac artykuł, pomyślała smutnie, z gorzką melancholią. Czuła się oszołomiona, wypiła za dużo, była bezradna i zagubiona. A teraz jeszcze patrzyła na obywatela, chwiejącego się w ciemności przed nimi i zacisnąwszy dłoń na ramieniu Walta myślała, że Isobel wybrała całkiem dobrą opcję; osunąć się w sen i nie myśleć o niczym. Gdy Walt wykrzyczał swoje pytanie, cofnęła się i czekała na odpowiedź.

Postać zatrzymała się na dźwięk głosu Waltera i brzmiące w jego wypowiedzi ostrzegawcze nuty. Choćby nawet chciał, młody dziedzic nie był w stanie zachować całkowicie neutralnego tonu. W końcu chodziło tu też o bezpieczeństwo Doris.
Uszu młodych ludzi doszło ochrypłe warknięcie bez wątpliwości dobywające się z gardła nieznajomego. Był to zdecydowanie mężczyzna, żadna kobieta nie byłą w stanie wydać z siebie tak niepokojącego dźwięku. Cień ruszył ponownie w ich stronę, wyciągając przed siebie ręce. Był wysoki, postawny, niepokojący i najwyraźniej czymś dogłębnie udręczony.


Wyglądał niczym lunatyk. Warczał niczym ogar. Niewątpliwie mógł jawić się jako osobnik bardzo niebezpieczny. Z drugiej jednak strony niewątpliwie mógł być człowiekiem chorym. Wszak szedł od strony szpitala psychiatrycznego. Jednak to nie wykluczało wcześniejszej możliwości. Wszak niepoczytalny furiat mógł dokonywać bardziej groźnych czynów od kogoś normalnego. Mógł być tez kimś rannym, który potrzebował pomocy. W takiej ciemności, rozświetlanej nieco niebem pokrytym naturalnie błyskającymi światełkami, nie dało się odróżnić.
Spojrzał na swoją towarzyszkę. Klasyczna sytuacja rycerza oraz jego pięknej damy. Zbliżał się za, właśnie, to był problem. nie wiedzieli kto, zaś jak znal Doris, ona także nie chciałaby krzywdzić niewinnego człowieka na skutek swoich leków. Zresztą jak sądził, nie bala się, może co najwyżej nieco obawiała oraz była zaciekawiona. cokolwiek powiedziećby o pannie Peel, do lękliwych białogłów nie należała.
- Poczekajmy chwilę może, jeśli jest niebezpieczny damy sobie radę, jeśli jednak potrzebuje pomocy ... - zwrócił się do swojej towarzyszki zawieszając głos.

Stała i patrzyła w milczeniu, na zbliżajacą się figurę. Żałowała, po raz pierwszy żałowała, że nie ma przy sobie broni- nigdy nie czuła się tak bezradna, zdana wyłącznie na siebie i Walta. Tak, na szczęście był Walt.
- Mam pistolecik w walizce... zabawka od ojca, ale chyba nigdzie już nie będę się tutaj bez niego ruszać... słowo daję, Walt, to przerasta moje wyobrażenie...- powiedziała tylko cicho, powstrzymując dławiącą w gardle gulę. Obcy był już blisko.

W poświacie dochodzącej tu aż z okien Hall dostrzegli wreszcie, że mężczyzna ociekał wodą. Był mokry od stóp do głów, jego ubranie kleiło się do skóry i krępowało ruchy. Nagle jego ciałęm wstrząsnął atak okropnego kaszlu. Pochylił się, ale kaszel nie dawał za wygraną, brzmiało to jakby coś utkwiło mu w gardle. Przyklęknął i skulił się w sobie. Walter mial wrażenie, że zna tą sylwetkę i te ubrania.

Poszedł do niego.
- Ostrożnie - zwrócił sie do Doris.
- Co ci się stało, jak możemy pomóc? - podszedł bliżej do kaszlącego osobnika. Widocznie mocno przeziębionego. Miał nadzieję, że stojąc bliżej pozna go, bowiem wydawało mu się, że skądś zna owego mężczyznę.

Doris patrzyła- a gdy usłyszała kaszel, wysuneła sie zza Walta i nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń, ze ma uważac, podbiegła do klęczącego.
- Jemu coś jest! Walt! Boże, co za nawiedzony dom... co za przeklęte, chore miejsce....

Oboje rozpoznali nagle w tajemniczym mężczyźnie przemokniętego Egona Hastingsa. Kaszlał niepokojąco i nie mógł złapać oddechu. Nie mógł też wydać z siebie zwykłego, ludzkiego dźwięku.

- Egon! - krzyknął zdziwiony Walter. - Czekaj, podtrzymam go - szybko rzucił do Doris. - Jesteś ranny?

Dziedzic zawisł w rękach Waltera niemal bezwładnie. Na jego pytanie podniósł rękę i chwycił się za gardło. W mroku, który panował dookoła nie byli w stanie dostrzec żadnej rany w tym miejscu. Jedynym słowem, które usłyszeli od Egona było ostatkiem sił wyskrzeczane imię:
- Elisabeth …
- Weź go na ręce, Walt! Pobiegnę przodem, zawołam kogoś do pomocy!
Doris coś dławiło w gardle, gdy ściągnąwszy cholerne szpilki i rzuciwszy je byle gdzie w trawę, co tchu, z kołaczącym dziko sercem, pobiegła w stronę domu Hastingsów, migając pod księżycem bosymi piętami.

 
__________________
Nie ma zmartwienia.
Maura jest offline