Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2012, 20:36   #31
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Po dostarczeniu lady Aston środków uspokajających w postaci butelki mocnego alkoholu, Ian zostawił ją samą. Nie potrzebowała pocieszenie. Nie ze strony w gruncie rzeczy obcej osoby jaką był Ian.
Pozostało więc znaleźć żonę denata i powiadomić ją o tragedii. Oczywiście, uczynić to delikatnie co by nie spowodować szoku u kobiety.
Póki co jednak, zszokowany został sam Ian. Choć nie zrobił na nim wrażenie trup lorda Hastingsa to zbliżająca się topielica sprawiła, że stanął jak wryty.
Panie Ramsay, zrobiłam to …”- słowa te wdzierały się do umysłu mężczyzny, wwiercały w czaszkę, dudniąc odbijały stukrotnym echem w myślach. -“Mój Boże... coś ty zrobiła, biedaczko?”- pytał sam siebie szlachcic. Natomiast z jego ust padły inne słowa.-Chodźmy stąd, przeziębisz się biedaczko w tych mokrych łaszkach. Zaprowadzę cię do twego pokoju.
- Co takiego zrobiłaś Elisabeth? - Nuria Romero stała oparta o futrynę drzwi. W jednej dłoni trzymała kieliszek czerwonego wina, druga, zakończona długimi paznokciami stukała rytmicznie w drewnianą framugę. - Co zrobiłaś Elisabeth? - powtórzyła pytanie choć była niemal pewna odpowiedzi.
Spojrzenie Iana skupiło się na twarzy hiszpanki, gdy rzekł.- Może lepiej takie rozmowy przełóżmy na inny czas i miejsce. Choć niekoniecznie odległe. Niech się chociaż biedaczka wysuszy.
Czyżby ona wiedziała coś więcej, niż przypuszczał Ian. Nie znał tej kobiety, niemniej otulił ramieniem podekscytowaną Elisabeth, jakby chciał chronić ją przed oskarżycielskim tonem tamtej kobiety. Parasol znów miał zawieszony na przedramieniu. Umieścił go tam niepostrzeżenie niczym prestidigitator.
- Inne miejsce...Jak najbardziej panie... - powiedziała pytająco. Za chwilę jaj wzrok znów zatrzymał się na byłej narzeczonej Egona.
-Ramsay. Sir Ian Ramsay. Chyba nie mieliśmy się jeszcze okazji spotkać, bo tak pięknej twarzy nie potrafiłbym zapomnieć.- odparł szlachcic z lekkim uśmiechem.
- Nuria Sofia Romero - przedstawiła się i wyciągnęła do niego rękę zupełnie po męsku.
-Sufrażystka?- spytał ściskając lekko podaną dłoń.
- Nie - uśmiechnęła się - nie koniecznie - dodała i zabrała dłoń. - Po prostu w tych okolicznościach - spojrzała ostro na Elizabeth - nie będę się silić na sztuczne uśmiechy i dziękować za komplementy.
-Ach... No tak.- uśmiechnął się w odpowiedzi Ian.- Przepraszam. Niektóre nawyki są silniejsze ode mnie. - z zamyśloną zerknął na Elisabeth i dodał.- To może pójdziemy do pani? Obawiam się moje kiecki jeszcze nie dotarły. A w kiltach kobiety dość... ekstrawagancko wyglądają.
- To całkiem dobre nawyki Panie Ramsay. O ile słowa są szczere oczywiście -
mówiła nie odwracając wzroku od Liz. - Chodźmy stąd... gdziekolwiek. Kolejna sensacja nie jest nikomu potrzebna. - Złapała mokrą kobietę za nadgarstek i pociągnęła lekko w stronę wyjścia.
-Madame. Może pani wątpić w moją szczerość. Ale nigdy w mój dobry gust.-rzekł żartobliwie Ian podtrzymując Elizabeth i idąc za Nurią mówił.- Swoją drogą, bardzo ciekawe ma pani imię.
- Nie wątpię w szczerość tych słów
- odpowiedziała pewnym siebie tonem - kobiety, a przynajmniej większość z nich bez trudu poznaje fałszywe komplementy. - Nie żeby mi się to często przydarzało, dodała w myślach. - Co do imienia, jestem Hiszpanką. Siostra wdowy po bracie pani tego domu - zaśmiała się krótko słysząc dziwny zlepek swoich słów.
- Cóż... Szkoda, że nie mogliśmy porozmawiać wcześniej. Tylko przy tak...- westchnął zerkając na biedną Elizabeth, która pozwalając się prowadzić, wydawała się być w głębokim szoku.-... niecodziennych okolicznościach. Że też tak dobrze zna pani swoich krewnych. Ja niestety zostawiłem moją genealogię kronikarzom.
- Dziwnym byłoby nie znać swojej jedynej siostry i jej rodziny nie uważa pan?
- zapytała i stanęła przed drzwiami swojej sypialni. - Nie wiem gdzie miała mieszkać dziś Elizabeth więc zapraszam do siebie - wciągnęła ją do pokoju, nim ta zdążyła zaprotestować.

-To już zależy od owej rodziny.- odparł enigmatycznie Roger pozwalając Elizabeth wejść, a sam stanął przy drzwiach.- Proszę mnie zawołać jak już będzie przebrana.
Wypowiedź zakończył w swoim stylu. -Choć przyznaję, że widok nagiej kobiety jest mi znany.
- Dziwnym byłoby gdyby nie był -
rzuciła uśmiechając się przy tym dość bezczelnie - proszę wejść, przebierze się w sąsiednim pomieszczeniu.
-Chyba zdaje sobie pani sprawę, że wpuszcza wilka do owczarni?
- ostrzegł żartobliwie szlachcic, wchodząc do jej pokoju i rozglądając się ciekawie.- Ostatnio nie było tu śladów kobiecej ręki.
- Próbuje mnie Pan wystraszyć panie Ramsey? Hm, co ma pan na myśli? - zapytała po jego ostatnim stwierdzeniu.
-Znam doskonale każdy zakamarek tej posiadłości. W czasach dzieciństwa spędzałem tu chyba wszystkie wakacje.- odparł Ian i rzekł wskazując na obrazy na ścianach.- Kiedyś ten pokój był bardziej surowy w wystroju. Przynajmniej tak go pamiętam.
- Jest taki odkąd tu mieszkam
- stwierdziła krótko. - Jest Pan przyjacielem Egona? - zapytała podchodząc do jednaj z dwóch wielkich szaf. Otworzyła drzwi i zerknęła na Elizabeth. Była od niej szczuplejsza i nieco niższa jej figura przypominała trochę młodego chłopca. Mimo tego Nuria nie miała problemu w znalezieniu dla niej pasującego stroju. Podała jej długą ciemnozieloną spódnicę i kremową bluzkę. Za chwilę sięgnęła po duży ręcznik i bieliznę. - Ogarnij się Liz - powiedziała tonem, który można było uznać za miły a nawet troskliwy. - tam jest łazienka - skinęła głową na ciężkie, drewniane drzwi.
-Jestem przyjacielem rodziny, choć z Egonem mam najlepsze relacje, no i kiedyś z...- tu przerwał wyraźnie zamyślony. Przez chwilę patrzył się w okno coś zapewne wspominając. -... Isobel.
Po czym wrócił spojrzeniem do gospodyni, bo i było na co patrzeć.-Ale lata oddalenia od siebie erodują przyjaźnie z lat dziecięcych.
Elisabeth słuchała brzęczenia ich rozmowy trochę nieuważnie. Zrobiła to! Zrobiła! Ta jedna myśl krążyła w jej umyśle i wzbudzała niepokojącą euforię. Młoda kobieta podświadomie zdawała sobie sprawę, że nie powinna czuć się szczęśliwa po tym co się stało. Jednak spokojny uśmiech nie znikał z jej ust. Była wolna.
Gdy Nuria wepchnęła ją do łazienki z naręczem ubrań i ręcznikiem, Elisabeth zaczęła zachichotała. Zamknęła za sobą drzwi i próbowała powstrzymać histeryczny śmiech, ale mogła jedynie puścić głośno wodę, by zagłuszyć nieprzystojny wybuch radości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-04-2012, 20:54   #32
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Gdy Elisabeth brała prysznic, bo chyba to czyniła w łazience, Ian zwrócił się do Nurii. - Zastanawiasz się pewnie tak jak i ja. Pytasz się sama siebie... Czy to ona zabiła lorda Hastingsa?
- Wszystko na to wskazuje - powiedziała po chwili zastanowienia - to był szpikulec do lodu, prawda?
-Nie wiem.. możliwe.-odparł Ian wzruszając ramionami. Usiadł na krześle i spytał. - A skąd przypuszczenie, że to szpikulec do lodu. No i... dlaczego jest cała mokra?
- Nie mam pojęcia dlaczego jest mokra. A szpikulec... - popatrzyła na drzwi do łazienki - Rozmawiałam z Elizabeth na zaręczynach. Zbyła mnie i ruszyła w stronę Egona ze szpikulcem do lodu, minęła go i zniknęła mi z oczu.
-Szpikulec do lodu tkwił w ciele lorda Hastingsa, niemniej to nie oznacza że był narzędziem mordu.-rzekł w odpowiedzi Ian.-Na pewno został wetknięty w czaszkę po śmierci denata. Natomiast ran na plecach nie widziałem, więc nie wiem.
Nagle spojrzenie szlachcica przesunęło się od dekoltu hiszpanki na jej twarz, gdy zadał dość zaskakujące pytanie.- Uważa się pani za namiętną i impulsywną kobietę?
Rana na plecach, tego nie widziałam, nie zbliżała się przecież do ciała - analizowała w myślach słowa mężczyzny - szpikulec w czaszce, dziwne. A może - Słucham? - jej przemyślenia przerwało pytanie mężczyzny. Jej duże oczy powiększyły się jeszcze bardziej. Głos był podniesiony, lecz nie można było wyczuć w nim urazy pytaniem Ramseya.
-Czy jest pani namiętną i impulsywną kobietą? Tak jak Elizabeth?- Ramsay powtwórzył pytanie wpatrując się w twarz, choć nie mógł się powstrzymać przez okazjonalnymi zerknięciami na dekolt.
- Aż tak dobrze zna Pan Elizabeth? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Znałem... Mam wrażenie, że... znałem.- odparł wyraźnie zmieszany tym pytaniem Ian i rzekł żartobliwie zmieniając temat.-Poza tym, mogę powiedzieć że tak. Na pewno namiętna. Nie jestem piewien, czy jest pani impulsywna. Ale na pewno namiętna.
- Dosyć to - szukała przez moment właściwego słowa - bezczelne - powiedziała nie spuszczając wzroku z mężczyzny - siedzieć w sypialni nieznajomej kobiety i tak ją... oceniać - uśmiechnęła się kącikiem ust.
-Bezczelne, przyznaję. I zapewniam zwykle w sypialni nieznajomej kobiety nie zdarza mi się przesiadywać. Zwykle szybko przechodzimy do pozycji leżącej, a zamiast rozbierać jej psychikę, rozbieram samą kobietę.- rzekł żartobliwym tonem szlachcic opierając dłonie o ustawiony w pionie parasol. Po czym przeszedł do sedna sprawy.- Jako namiętna i impulsywna kobieta, odrzucona przez kochanka na rzecz... innej damy. W dodatku osoby która mogłaby jeszcze bardziej zochydzić tą zniewagę. Sięga pani po szpikulec i... idzie zabić. Egona? Dalię? To by miało sens. Ale lord Hastings, równie zapewne zaskoczony tą sytuacją i raczej sojusznik niż wróg. Jakiż sens było go zabijać... nawet jeśli w afekcie? Czy pani tak by postąpiła?
- Nie wiem Panie Ramsey - powiedziała szczerze i usiadła na łóżko przy którym od jakiegoś czasu stała - Może obie jesteśmy... impulsywne i namiętne, ale ja z całą pewnością nie wiem co siedzi w głowie porzuconej narzeczonej. I dlaczego właściwie Egon zostawił ja dla jakiejś aktoreczki.
-To prawda, jednak nie z tego powodu co pani sądzi. Elizabeth zachowała się...-spojrzał w kierunku drzwi łazienki i dodał cicho. - Sama pani widziała. To nie było normalne zachowanie. To nie był gniew, czy żal czy... sam nie wiem. Możliwe że to szok jakiegoś rodzaju. -
I dodał zawadiacko. - I proszę mi mówić Ian. Panie Ramsay brzmi dziwnie, zwłaszcza w ustach wspólniczki porwania biednej Elizabeth do tej kryjówki.
Na słowa dotyczące Liz kiwała głową ze zrozumieniem. Jej śmiech był co najmniej niepokojący. - Nie sądzi Pan, nie sądzisz, że jakoś długo tam siedzi. Może chce sobie coś zrobić albo... nie wiem - właśnie dotarło do niej, że nigdy nie była w takiej sytuacji.
-W zasadzie...- Ian poderwał się nagle z krzesła i ruszył do drzwi łazienki. - Nie powinnyśmy jej zostawiać samej. Samobójstwo może tu być kolejnym krokiem. Równie logicznym jak poprzednie, ale... możliwym.
- Cholera jasna - syknęła - jeszcze mi trupa w łazience brakowało - podbiegła do drzwi łazienki i spojrzała pytająco na Iana.
-Elizabeth, wszystko w porządku?!- krzyknął głośno szlachcic, czekając na odpowiedź.
Odpowiedział im jedynie szum nieustannie płynącej wody.
- Otwieraj te cholerne drzwi albo sama je zaraz otworzę - głos Nurii brzmiał całkiem groźnie.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 25-04-2012, 10:26   #33
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nuria & Ian,

Cisza, która odpowiedziała groźbom Sofii była świetną pożywką dla obaw obojga młodych ludzi. Jak mogli być tak głupi?! Skupili się na sobie, na intrydze i zapomnięli o dziewczynie, która już od dawna błądziła na skraju załamania, a dziś najwidoczniej ostatecznie stoczyła się w przepaść szaleństwa.
Wyrzuty sumienia, strach i najczarniejsze z możliwych myśli.
Na szczęście drzwi nie należały do tych staroświeckich, ciężkich z wielkimi żeliwnymi zamkami. Musiały zostać wstawione stosunkowo niedawno. Dzięki nowoczesnym zapędom pani domu, Iana i Sofię dzielił od Elisabeth jedynie delikatny, symboliczny wręcz zamek. Jeden krótki rozbieg i uderzenie barkiem wyłamały drzwi i oczom zaniepokojonej pary ukazał się przerażający widok. Całe pomieszczenie skąpane było w parze, wanna natomiast ...
Tyle krwi, skąd w takim wątłym ciałku tyle krwi!? Czy ona w ogóle jeszcze żyła?

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 25-04-2012 o 13:10.
F.leja jest offline  
Stary 25-04-2012, 23:24   #34
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Postaw mnie – powiedziała Isobel, kiedy już za nią i Willem zamknęły się drzwi jej pokoju.
- Ile można czekać?! – ofuknęła mężczyznę – prawie się udusiłam, wstrzymując oddech, kiedy ta Doris mnie ratowała… Nie mogłeś wcześniej się zjawić?
- Kotku, trzeba było mnie uprzedzić, ze planujesz zemdleć – mężczyzna bez cienia poczucia winy zrzucił buty i wyciągnął się na jej łóżku.
- To chyba oczywiste, ze w takiej sytuacji córki mdleją, prawda? - zapytała Isobel siadając przy toaletce i szybkimi ruchami nakładając jasny puder na twarz. – Szok i te rzeczy, poczucie straty.
Will zaśmiał się lekko. - Patrzyłem na ludzi… Thor chyba nie kupił twojego małego występu.
- Thor jest taki nieczuły…
- Isobel nakładała cień, tworząc głębokie sińce po oczami. – Ale on jest mało istotny, ważne, żeby Egona ująć - Popatrzyła w lustro, oceniając swój wygląd. Starła pomadkę z ust. – Jak teraz?
- Bardzo zbolale. Może położysz się obok mnie? Nie potrzebujesz pocieszenia po takiej stracie?
- Jesteś okropny, Will!
wstawaj, wracamy na salony. Ktoś mi zaciukał tatusia.
- Zaciukał? Co za język u młodej damy
… - Will podniósł się, podszedł do Isobel, ujął ją za ramiona i podprowadził do światła. Przez chwile studiował jej twarz. – Nie powinnaś mieć czerwonych oczu? Wiesz, płakałaś.
- Nikt w to nie uwierzy. Ja nie płaczę. Idziemy, będę oszołomiona, mdleć już nie będę. Jakiś palant odciął mi źródło finansowania. Nie ujdzie mu to na sucho… Idziemy, możesz mnie ująć pod ramię, Nie lepiej w pasie. Czy widać ten szok i ból malujący się na mojej twarzy?
- Widać bardzo dobrze, kotku. Na pewno nie wolisz się położyć?
– przesunął dłonią po plecach pieszcząc jej kark.
- Will! Jestem oszołomiona, ale nie mogę być sama. Potrzebuje towarzystwa, jakby ktoś pytał. To mi pomaga radzić sobie z stratą.
- Chodź. Chce się pożegnać z tatusiem.
– Will skinął tylko głową i poprowadził Isobel, czule ją podtrzymując, na powrót w stronę gabinetu
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 26-04-2012, 14:45   #35
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Abishai, Kanna & Vivianne post wspólny ;)

Cholerna kretynka - pomyślała nim puściła się biegiem w stronę wanny. Potrafiła zachować zimną krew, więc i teraz nie mdlała, nie krzyczał i nie zachowywała się jak rozkapryszona pannica, która odgrywa histerię przy okazji każdej menstruacji czy najmniejszego skaleczenia.
Po kilku krokach była już przy wannie, w której leżała Elizabeth. Zanurzyła ręce w czerwonej od krwi wodzie, złapała ją pod pachami i próbowała wyciągnąć.
- Pomóż mi - krzyknęła do Iana - bo zaraz będziemy tu mieć pociętego topielca.
Utonąć we własnej krwi, cóż za wyszukana śmierć - przeleciało jej przez myśl.
Ian rzucił się do pomocy przy wyciąganiu Elizabeth z wody. -Na podłogę z nią. Trzeba wpierw zatamować upływ krwi. Rany ma pewnie na nadgarstkach.
Gdy Liz leżała już na zimnej posadzce Nuria podeszła szybko to szafki, przyklękła przy niej i zaczęła czegoś szukać. - żyje? - zapytała nie odwracając głowy. Po chwili w jej dłoniach znajdował się szeroki, zwinięty bandaż. - To chyba się nada - rzuciła materiał w stronę Iana po czym sama do niego podeszła.
Ian nie odpowiedział. Nie przyszło mu do głowy sprawdzać oznak życia. W sercu żywił nadzieję, że Elizabeth jednak żyje. Więc od razu zajął się opatrywaniem nacięć. Nie spodziewał się, że tak szybko można upuścić sobie tyle krwi.
Spojrzała na swoje trzęsące się dłonie. Całe we krwi. Sukienka, bransoletka z białych pereł, wszędzie krew. Nagie, blade ciało Elizabeth wydawało się takie kruche. Próbowała opanować drżenie rąk, nic z tego. Nie lubiła tego uczucia, kiedy wiedziała, że nie potrafi nic zrobić.
- Zawołam kogoś - powiedział po chwili i wyszła z łazienki.
Stanęła w drzwiach swojej sypialni. Jej głos poniósł się echem po długich korytarzach rezydencji. Ktoś musiał go usłyszeć.
Wróciła do pomieszczenia. - Mogę jakoś pomóc ? - zapytała głosem, który próbował maskować emocje.
-Nie pamiętam, bym widział lekarza na sali. Cholera. Przydałby się.-rzekł z irytacją Roger po opatrzeniu ran wraz opaską uciskową zrobionych z przywiązanych naprędce szczoteczek dociskanych do naczyń krwionośnych.

Krzyk Nurii był wyraźnie słyszalny. Isobel skierowała się - postanawiając przełożyć pożegnanie z tatusiem, który w końcu nigdzie się nie spieszył- na później.
Weszli z Willem zastając malowniczy widok.
- Zajmujecie się seryjnymi morderstwami? - zapytał Will.
- Bardzo zabawne - syknęła - na przyjęciu był jakiś lekarz?
- Nie mam pojęcia. Ale mogę pomóc przenieść damę. Trzeba jej podać coś na wzmocnienie, ale to dopiero jak się obudzi.
- Chyba o ile się obudzi. Dama nie potrzebuje przenoszenia tylko lekarza. Z łaski swojej weź swój szanowny zadek i poszukaj lekarza, pielęgniarki, kogokolwiek -
powiedział rozkazującym tonem wciąż klęcząc przy Elizabeth.
Ian zrobiwszy co mógł dotknął szyi kobiety i nadgarstka, przy okazji coś sobie przypominając o czymś sobie.- Ordynator szpitala psychiatrycznego. Może i jest od głowy, ale na reszcie ciała musi też się znać. Jak mu było na imię?
Isobel wzruszyła ramionami. - Cóż za różnica? Ona chyba jednak kogoś od głowy potrzebuje... Choć z drugiej strony - dlaczego nie pozwalacie się jej zabić, skoro podjęła taką decyzję? Musiała mieć powód, prawda? czy to ona zac.. zabiła mojego kochanego papę?
- Jeśli się wykrwawi to już nigdy się nie dowiesz -
warknęła Nuria w odpowiedzi. - A ty tu jeszcze stoisz?! - rzuciła do nieznajomego mężczyzny.
-Abraham Sterling... jego szukaj.- rzekł do towarzysza Isobel, której głos rozpoznał. Zaś do kobiet rzekł.- Potrzebne są koce. Trzeba nie dopuścić do wychłodzenia ciała.
- Mogę przenieść damę na łóżko. -
zaproponował ponownie Will i zlustrował spojrzeniem Nurię - Kotku, jak potrzebujesz lekarza, musisz pójść sama. Nie znam tego majątku.
-Dobra... Ja pójdę -
rzekł w odpowiedzi Ian, wpierw jednak sprawdził puls Elizabeth.
W pierwszej chwili nie poczuł nic prócz chłodu, jednak cierpliwość mężczyzny została nagrodzona. Słaby, bo słaby, ale był puls.
- Zostań - powiedziała zrezygnowana Hiszpanka - ja go poszukam. Jej i tak nie potrafię pomóc. - Spojrzała przelotnie na Isobel. Za chwilę jej wzrok zatrzymał się na jej towarzyszu - Wypraszam sobie kotka - warknęła i szybkim krokiem wyszła z pokoju. Coś jej mówiło, że nie polubi tego mężczyzny.
- Dobrze, żabko, będę pamiętał - mężczyzna błysnął białymi zębami w przelotnym uśmiechu. - Usiądź Isobel - powiedział, a kiedy go posłuchała podniósł bezwładne ciało Elizabeth i położył je na łóżku, okrywając kocem.

W tym czasie Ian obmył ręce i zdjął oraz podwinął rękawy i tak mocno upapranej koszuli. Doprowadziwszy się do porządku, sięgnął po parasol i tak wszedł do pokoju. Zerkając przelotnie na Willa, rzekł do kobiety spokojnym tonem.- Dawnośmy się nie widzieli Isobel. Co tam u ciebie?
- Zawsze byłeś taki nieczuły, Ian.. myślisz, że pytanie ‘co u ciebie” jest adekwatne w obliczu tragedii, która mnie spotkała?
- przerwała na moment.lustrując go wzrokiem - po co ci ten parasol?
-Właśnie po to by piękne kobiety zadawały takie pytania. Trzeba się czymś wyróżniać z tłumu snobów.-
odparł żartobliwym tonem szlachcic. Wzruszył ramionami.- No i mam wrażenie, że już przebolałaś stratę ojca. Choć.. pardon mua... współczuję ci jej.
- Ach, czyli nie dość, że jesteś nieczuły, to jeszcze sądzisz, że i ja nie mam serca i uczuć... Bardzo mnie ranisz. Jak zwykle zresztą... No dobrze, pokaż mi go.-
wyciągnęła dłoń.
Ian uśmiechnął się kwaśno i podał parasol kobiecie, mówiąc.- Skoro tak twierdzisz madame?
Nie skomentował jej zarzutów, za to skupił się na przyjrzeniu się jej postaci.
Isobel wzięła parasol. Był cięższy niż, na wyglądał, a szpic był bardzo ostry i wydłużony.
- Taak...- zamyśliła się dziewczyna wodząc palcem po szpicu - To też by się nadało... ale tam był szpikulec od lodu, prawda?
-I mogę wymienić, aż trzy kobiety jako swoje alibi.-
stwierdził krótko Ian, wsuwając ręce do kieszeni.- A co śmierci twego ojca to cóż... to miało wyglądać na śmierć od szpikulca do lodu. A czym nim była, policja to ustali. Nie wiesz, gdzie się podział Egon? Jakoś mi umknął.
- Nie wiem, nie widziałam go.. źle się poczułam -
wyjaśniła Isobel - Jestem pewna, ze znajdziesz mnóstwo kobiet, które z rozkoszą udzielą ci alibi. Oczywiście, nie masz nic przeciwko temu, żeby Will obejrzał twój parasol?
-A po co?-
spytał z ciekawością Ian właściwie to mając wiele przeciwko zarówno formułowanym przeciw niemu podejrzeniom, jak i temu przesłuchiwaniu go.
- Will jest ciekaw z natury - Isobel pozwoliła sobie na lekki uśmiech - i lubi zgłębiać naturę rzeczy. I w ogóle, zgłębiać. Jesteście dosyć do siebie podobni pod tym względem, z tym, ze on nie jest taki nieczuły...
-No tak. Prawdziwy z niego wulkan czułości.-
odparł ironicznie Ian zerkając na Willa i biorąc swój parasol w dłonie.-Uważam jednak, że nie ma potrzeby ku temu. Parasol to parasol. Każdy jest taki sam. Na pewno masz w swoich bagażach parasolkę, która zaspokoi jego ciekawość.
- Oczywiście, z tym że jej nie obnoszę ze sobą po pomieszczeniach... A więc nie chcesz. Ciekawe dlaczego... Ale skoro to nie ty zabiłeś papę, to kto? W tą małą -
rzuciła przelotne spojrzenie na Elisabeth - nie za bardzo wierzę.. No, Ian, zawsze byłeś inteligentny i spostrzegawczy...
-Moja droga, nie uważasz że jeszcze za wcześnie z wyciąganiem wniosków i oskarżeniami kogokolwiek?-
stwierdził Ian nachylając się ku jej twarzy.- Z chęcią pocieszę cię i pomówię na temat moich podejrzeń. Ale później... I w mniej licznym gronie. Poza tym... Nie uważasz, że warto byłoby jak najszybciej odnaleźć Egona? Jego długa nieobecność jest niepokojąca.
Spojrzał w kierunku ledwo żywej Elizabeth. A jeśli lord Hastings nie jest jedyną ofiarą tego wieczoru?
- Mój drogi, fakt, że kiedyś pomogłeś mi pozbyć się drobnego niewygodnego kłopotu, nie upoważnia Cie jeszcze do pocieszania mnie na osobności … Ale w jednym masz rację: trzeba odnaleźć Egona.
Isobel podniosła się na nogi. I nie rzucając nawet jednego spojrzenia Elizabeth wyszła z pokoju.
Zaś Ianowi pozostało czekać, aż zjawi się Nuria wraz z lekarzem. Bo przecież nie mógł zostawić niedoszłej samobójczyni samej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-04-2012 o 11:41.
abishai jest offline  
Stary 27-04-2012, 10:24   #36
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Nie krzyczała. Szarpnięcie za włosy nie wydarło z jej gardła najmniejszego dźwięku. Wręcz przeciwnie. Oderwana nagle od Guya poczuła jakby zabrakło jej powietrza. Zachłysnęłą się próżnią powstałą dookoła niej. Rozpaczliwie wyciągnęła ręce w stronę mężczyzny. Nie teraz, nie kiedy go znalazła. Po twarzy popłynęły żrące skórę łzy. Gorące i bezdźwięcznie znaczące kwaśne ścieżki na policzkach.
Dopiero gdy ustał, Anabell zdała sobie sprawę, że w ogóle czuła jakiś ból. Spojrzała w oszołomieniu na przyczynę. Ujrzała Margaret. Coś mówiła? Brwi pokojówki ściągnęły się, wszystko było niemym filmem. Nie wiedząc na co patrzy przyglądała się jak przybrana matka bierze świecznik.

Huk był oszałamiający. Coś pękło? Skroń dziewczyny wybuchła bólem. Słuch powrócił, jednak wizja - pion zaczął chylić się do horyzontu. "Ty dziwko!” usłyszała dziki skowyt. Połyskliwy materiał sukni zbliżał się do jej ciała. Nie mogła drgnąć, a oglądany film wydawał się złośliwie spowolniony względem fonii.
Drugi zamach. Chciała się zasłonić. Podnieść rękę do góry, lecz ból w nadgarstku był niemiłosierny. Czyli za pierwszym razem się zasłoniła? Cień. Warkot wkurwionego tygrysa. To był jej znak do pobódki. Spojrzała w górę, gdzie metr nad nią szeroka dłoń zaciskała się do białości na srebrnym świeczniku.

Guy...

Z zachwytem patrzyła w górę, gdzie nad nią umorusany krwią diabeł wyrywał kobiecie świecznik. Teraz to on ją czarował.

 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 27-04-2012 o 10:30.
Eyriashka jest offline  
Stary 29-04-2012, 11:37   #37
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Maura&Kelly

Obydwoje mieli dosyć tej całej sytuacji, klimatu mrożącego niemal krew, niepewności, co właściwie się stało. Zresztą wszyscy mieli. Może jedynie poza tym, kto zakłuł poprzedniego lorda. No tak, bowiem teraz to do Egona należałoby się zwracać „Milordzie”. Zaś do jego aktorki pewnie „Milady”. Właściwie dobrze, jeśli się naprawdę kochają …

Nie mieli takich zahamowań, jak większość bogatego towarzystwa. Trawa wysoka, rosa, czy rozłożyste krzaki. To nie był problem ani dla Doris, ani jej przyszywanego narzeczonego. Toteż park stanowił jakby naturalną odskocznię, gdzie skierowali się, niczym wiedzione czystym instynktem pszczoły do swojego ula. Ich ulem, okazała się altana, a przynajmniej mogłaby się okazać, gdyby ciszy nocnego chłodu nie przeciął szmer. Najpierw cichy, potem przechodzący w szelest, potem zaś w normalne kroki. Na parkowej ścieżce pojawił się ktoś. Szedł od strony szpitala dla psychicznie chorych, chwiał się. Może ranny, może pijany. Może niebezpieczny? Skoro widzieli go, to on ich pewnie także. Montagu natychmiast wyskoczył przed swoją przyjaciółkę łapiąc po drodze jakąś solidną gałąź.
- Hej ty, kim jesteś, potrzebujesz pomocy? - głośno spytał nieznajomego.

Doris szła przez wysoką trawę, kuśtykając na swoich wysokich, beznadziejnie kosztownych szpilkach, które w chaosie zapomniała zdjąć i które wilgoć i trawa niszczyła entuzjastycznie, zupełnie, puszczając w demony setki funtów. Pewnie można je było dać ubogim, ale egoistyczna Doris wydała je na buty. Powinni o tym napisac artykuł, pomyślała smutnie, z gorzką melancholią. Czuła się oszołomiona, wypiła za dużo, była bezradna i zagubiona. A teraz jeszcze patrzyła na obywatela, chwiejącego się w ciemności przed nimi i zacisnąwszy dłoń na ramieniu Walta myślała, że Isobel wybrała całkiem dobrą opcję; osunąć się w sen i nie myśleć o niczym. Gdy Walt wykrzyczał swoje pytanie, cofnęła się i czekała na odpowiedź.

Postać zatrzymała się na dźwięk głosu Waltera i brzmiące w jego wypowiedzi ostrzegawcze nuty. Choćby nawet chciał, młody dziedzic nie był w stanie zachować całkowicie neutralnego tonu. W końcu chodziło tu też o bezpieczeństwo Doris.
Uszu młodych ludzi doszło ochrypłe warknięcie bez wątpliwości dobywające się z gardła nieznajomego. Był to zdecydowanie mężczyzna, żadna kobieta nie byłą w stanie wydać z siebie tak niepokojącego dźwięku. Cień ruszył ponownie w ich stronę, wyciągając przed siebie ręce. Był wysoki, postawny, niepokojący i najwyraźniej czymś dogłębnie udręczony.


Wyglądał niczym lunatyk. Warczał niczym ogar. Niewątpliwie mógł jawić się jako osobnik bardzo niebezpieczny. Z drugiej jednak strony niewątpliwie mógł być człowiekiem chorym. Wszak szedł od strony szpitala psychiatrycznego. Jednak to nie wykluczało wcześniejszej możliwości. Wszak niepoczytalny furiat mógł dokonywać bardziej groźnych czynów od kogoś normalnego. Mógł być tez kimś rannym, który potrzebował pomocy. W takiej ciemności, rozświetlanej nieco niebem pokrytym naturalnie błyskającymi światełkami, nie dało się odróżnić.
Spojrzał na swoją towarzyszkę. Klasyczna sytuacja rycerza oraz jego pięknej damy. Zbliżał się za, właśnie, to był problem. nie wiedzieli kto, zaś jak znal Doris, ona także nie chciałaby krzywdzić niewinnego człowieka na skutek swoich leków. Zresztą jak sądził, nie bala się, może co najwyżej nieco obawiała oraz była zaciekawiona. cokolwiek powiedziećby o pannie Peel, do lękliwych białogłów nie należała.
- Poczekajmy chwilę może, jeśli jest niebezpieczny damy sobie radę, jeśli jednak potrzebuje pomocy ... - zwrócił się do swojej towarzyszki zawieszając głos.

Stała i patrzyła w milczeniu, na zbliżajacą się figurę. Żałowała, po raz pierwszy żałowała, że nie ma przy sobie broni- nigdy nie czuła się tak bezradna, zdana wyłącznie na siebie i Walta. Tak, na szczęście był Walt.
- Mam pistolecik w walizce... zabawka od ojca, ale chyba nigdzie już nie będę się tutaj bez niego ruszać... słowo daję, Walt, to przerasta moje wyobrażenie...- powiedziała tylko cicho, powstrzymując dławiącą w gardle gulę. Obcy był już blisko.

W poświacie dochodzącej tu aż z okien Hall dostrzegli wreszcie, że mężczyzna ociekał wodą. Był mokry od stóp do głów, jego ubranie kleiło się do skóry i krępowało ruchy. Nagle jego ciałęm wstrząsnął atak okropnego kaszlu. Pochylił się, ale kaszel nie dawał za wygraną, brzmiało to jakby coś utkwiło mu w gardle. Przyklęknął i skulił się w sobie. Walter mial wrażenie, że zna tą sylwetkę i te ubrania.

Poszedł do niego.
- Ostrożnie - zwrócił sie do Doris.
- Co ci się stało, jak możemy pomóc? - podszedł bliżej do kaszlącego osobnika. Widocznie mocno przeziębionego. Miał nadzieję, że stojąc bliżej pozna go, bowiem wydawało mu się, że skądś zna owego mężczyznę.

Doris patrzyła- a gdy usłyszała kaszel, wysuneła sie zza Walta i nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń, ze ma uważac, podbiegła do klęczącego.
- Jemu coś jest! Walt! Boże, co za nawiedzony dom... co za przeklęte, chore miejsce....

Oboje rozpoznali nagle w tajemniczym mężczyźnie przemokniętego Egona Hastingsa. Kaszlał niepokojąco i nie mógł złapać oddechu. Nie mógł też wydać z siebie zwykłego, ludzkiego dźwięku.

- Egon! - krzyknął zdziwiony Walter. - Czekaj, podtrzymam go - szybko rzucił do Doris. - Jesteś ranny?

Dziedzic zawisł w rękach Waltera niemal bezwładnie. Na jego pytanie podniósł rękę i chwycił się za gardło. W mroku, który panował dookoła nie byli w stanie dostrzec żadnej rany w tym miejscu. Jedynym słowem, które usłyszeli od Egona było ostatkiem sił wyskrzeczane imię:
- Elisabeth …
- Weź go na ręce, Walt! Pobiegnę przodem, zawołam kogoś do pomocy!
Doris coś dławiło w gardle, gdy ściągnąwszy cholerne szpilki i rzuciwszy je byle gdzie w trawę, co tchu, z kołaczącym dziko sercem, pobiegła w stronę domu Hastingsów, migając pod księżycem bosymi piętami.

 
__________________
Nie ma zmartwienia.
Maura jest offline  
Stary 29-04-2012, 22:35   #38
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie



Anabelle Durand

Anabelle bezczynnie patrzyła, jak Guy zaciska swoje wielkie łapy na drobnej białej szyi Lady Margaret Hastings. Zaciska i zaciska, coraz mocniej, aż wreszcie dało się słyszeć ciche chrupnięcie i łabędź padł martwy u stóp pokojówki.
Nie było wątpliwości, Guy zabił żonę swojego brata. Dla niego i dla Anabelle otchłań szaleństwa otwarta przez wcześniejsze wydarzenia nie miała końca. Patrzył na martwe ciało kobiety, jak na ciekawy obraz, jakby nie dostrzegał w nim nawet cienia dawnej zażyłości. Nie zdawał sobie chyba do końca sprawy, że to za jego sprawą Margaret rozstała się z życiem. A może było mu to obojętne?
- Anabelle, co powinniśmy zrobić z ciałem? - zapytał tonem konwersacyjnym, przekrzywiając lekko głowę, by spojrzeć na ciało pod odrobinę innym kątem.



Doris & Nuria

Abraham Sterling był nieco oszołomiony ostatnimi wydarzeniami. Planował w miarę spokojny wieczór. Zamierzał wyciągnąć Thora, a może nawet Harolda na partyjkę szachów. Zastanawiał się teraz, czy gdyby nie zajęło go dobre wino i ciekawa rozmowa, to zdążył by uratować swojego dobroczyńcę?
- Bah! - wydał z siebie dźwięk autodezaprobaty, nie było sensu gdybać.
Westchnął i wychylił kieliszek wybornego szampana i odstawił puste naczynie na gzyms kominka, gdzie znajdowała się już pokaźna kolekcja tych ustensyliów. Spojrzał na zegarek, powinien zaczekać na policję, ale robiło się późno, a on miał jutro ciężki dzień - eksperymentalne sesje grupowe. Tak długo je planował … a miało je zniweczyć proste zmęczenie.
Nagle, z otaczającej jego umysł ponurej mgły, wyciągnęły go dwie pary kobiecych rąk. U jego prawego ramienia uwiesiła się bosa panna z rozmierzwionym włosem i suknią poplamioną trawą, a u jego lewego ramienia pojawiła się znikąd, ciemnowłosa rusałka, ociekająca wodą i chyba czerwonym winem. Coś chyba do niego powiedziały?
- Ekhm … przepraszam, nie słuchałem - uśmiechnął się rozbrajająco. Obie damy wydawały się potrzebować odrobiny humoru. Wyglądały jakby zobaczyły ducha.



Ian & Isobel

Gdy Lobo dostrzegł wyfruwającą korytarzem pannę Romero, wiedział że coś się stało. Coś bardzo ciekawego. Wilk zwęszył zwierzynę. Trop był świeży i szybko doprowadził go do nieopatrznie uchylonych drzwi, przez które mógł spokojnie wysłuchać fragmentów rozmowy.
Morgan nie należał jednak do tego typu dziennikarzy. Zdecydowanie preferował konfrontacje. Pociągnął więc delikatnie za klamkę i pozwolił drzwiom otworzyć się powoli na oścież ze złowieszczym skrzypnięciem.
- Ach, panna Isobel Hastings - nigdy jej nie spotkał osobiście, ale miał wrażenie, że zna ją zdecydowanie lepiej niż niejeden z członków rodziny. Zajrzał do środka pokoju, ignorując obecność eleganckiego jegomościa z parasolem. Tego już zdążył dziś prześwietlić. Uśmiechnął się szeroko, swoim wilczym uśmiechem. Miał bardzo duże zęby i zamierzał kogoś zjeść - Czyżby znowu przyłapana nad ciałem ofiary?

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 29-04-2012 o 22:48.
F.leja jest offline  
Stary 02-05-2012, 21:48   #39
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Tego wszystkiego było za wiele. Nawet jak na nią.
Zaręczynowe przyjęcie było co prawda skazane na klapę ze skandalem obyczajowym w tle, ale nikt z tu obecnych nie podejrzewał pewnie, że przerodzi się w krwawą jatkę. Nikt poza zabójcą Lorda Hasktingsa.
Czy była nim Elizabeth? Miała coraz większe wątpliwości. Wątpliwości, które mogła rozwiać tylko Liz. O ile nie wykrwawi się na śmierć w jej własnym łóżku.
Musiała się pospieszyć.

- Cholera - wymamrotało pod nosem ledwo mijając kolejną rozhisteryzowaną paniusię, która pod maską współczucia i łez chowała plotkarskie zainteresowanie sensacją z morderstwem w tle.
- Nie widział Pan doktora Abrahama Sterlninga?
Przeczące kręcenie głową i wielkie oczy.
- A Pani?
Znów to samo. Jakby zaniemówili.
Mokra suknia przyklejała się do jej ciała. Ręce po łokcie umazane we krwi i potargane włosy wyglądały dość niepokojąco. Nie była może najlepszą kandydatką do pogawędki przy popołudniowej herbacie, ale przecież nie tego od nich chciał. Potrzebowała tylko tego doktorka ze szpitala dla czubków. Czy oni tego nie rozumieli?
Może dlatego, że sama wyglądała jak pensjonariuszka, która uciekła z tego uroczego przybytku dla nerwowo chorych?
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 02-05-2012, 22:52   #40
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
post wspólny kanna & abishai

- Nie wiem, o czym pan mówi - mruknęła Isobel, starając się wyminąć dziennikarza - przepraszam, chcę przejść.
Lobo ani drgnął, uśmiechnął się tylko tym swoim drapieżnym uśmiechem mięsożercy.
- Ach, tak? Podobno we Francji świetnie się pani bawiła … - żeby uciec, Isobel musiałaby chyba przejść po dziennikarzu.
- We Francji, w Niemczech... - Isobel wzruszyła ramionami - lubię podróże. - spojrzała na dziennikarza z irytacją. - Chętnie bym panu opowiedziała więcej, niestety, jak pan zapewnie wie - pozwoliła sobie na krótki, urwany szloch - poniosłam ogromną stratę. Nie czuję się za dobrze.. chyba muszę się położyć.
Oparła się dłonią o futrynę, a drugie ramię wyciągnęła do mężczyzny
- Will, odprowadzisz mnie? - zapytała

Morgan ledwo powstrzymał się od śmiechu. Obawiał się, że udawany kaszel nie oszukał obecnych, ale cóż, aż tak mu znowu nie zależało.
Ian z wyraźną ciekawością przyglądał się zachowaniu Isobel, które zmieniało się niemalże w kalejdoskopie. Oparł dłonie na parasolu i siedział na łóżku przy Elizabeth. Niewątpliwie ów mężczyzna dużo o niej wiedział. I nie wydawał się być osobą czułą na łzy kobiece. Miał raczej uśmiech rekina. Sytuacja póki nie wymagała jego interwencji, tym bardziej że Isobel już wybrała swego “rycerza” do obrony swej czci. Więc... obserwował w milczeniu rozwój sytuacji.

McCaine nie ruszył się na centymetr, zaciągnął się tylko głęboko cygarem i zwrócił się do Isobel z wyrzutem.
- Och, już idziesz Isobel? Aż tak cię przestraszyłem?


- Te kiepskie cygara to za mało , żeby mnie wystraszyć...

Will podszedł, cicho i miękko; jak drapiezny kot.
- Pani powiedziała, że wychodzi - zmierzył się wzrokiem z McCainem.
-Zanim panowie zaczną tu rozsądzać spory za pomocą argumentów innych niż słowne, proponuję znaleźć inny czas i miejsce ku temu. Wobec tak szlachetnego i pięknego przedmiotu sporu, formuła honorowego pojedynku, jest jak najbardziej na miejscu, nieprawdaż?- wtrącił się Ian, chcąc uniknąć bójki w pokoju Nurii. W honorowość obu mężczyzn bowiem wątpił. Po czym zwrócił się do McCaine’a.
- Zresztą dama ma prawo do chwili prywatności, zwłaszcza z związku z obecnymi okolicznościami. Dżentelmen winien więc owo prawo uszanować.

Tym razem Morgan nie dał rady i popłakał się ze śmiechu. Przetarł oczy i dla uspokojenia oddechu zaciągnął się ponownie swoim tanim cygarem.

- Nazwałeś pana “dżentelmenem”, Ian - zauważyła Isobel, która nagle odzyskała siły - Zobacz, jak go to rozbawiło... I “podmiotu” mój drogi, “pięknego podmiotu”

- Żyje pan w ciekawym świecie, panie Ramsay
- zanim Ian zdołał się odgryźć, Lobo wyminął go i spanikowaną Isobel Hastings i podszedł do nieruchomej Elisabeth. Zgasił cygaro na blacie nocnego stolika, nie dbając o to, że bezpowrotnie niszczy drogocenny mebel. Delikatnie odchylił głowę młodej kobiety i sprawdził puls w tętnicy szyjnej. Widocznie niezadowolony chwycił lusterko ręczne i podetknął Elisabeth pod nos.

Kiedy McCaine zniszczył jej ulubiony mebel przestrach Isobel zmienił się we wściekłość. Nie odezwała się, ale w jej oczach zalśniło coś mrocznego.

-Nie mam nic przeciwko dwóm mężczyznom okładającym się po twarzach. Ale nie jest to czas i miejsce na bójki.- odparł ironicznym tonem Ian.- Poza tym... obstawiam, że to Will by wygrał konfrontację.
- Wy tu tak długo gadacie o niczym? Może by ktoś zorganizował transport do szpitala?
– McCaine rzucił im spojrzenie pełne dezaprobaty - Ona zaraz wyzionie ducha, a tuż za rogiem macie szpital, gdzie już dawno można jej było przetoczyć krew.
Miał ochotę jeszcze się z nimi podrażnić, ale nie był bezduszny. Chwycił Elisabeth w ramiona i ruszył do wyjścia. Garaż był chyba na lewo?
-Właściwie to czekamy na lekarza.- rzekł Ian podążając za nim.- Zważywszy, że najbliższy szpital to zakład dla obłąkanych, a do miasta jest kawał drogi, to chyba Sterling jest pod tym względem najlepszym wyborem.
- Na pewno ma w kieszeni sprzęt do transfuzji. Genialny pomysł panie Ramsay, winszuję - odparł kaustycznym tonem dziennikarz.
-Medycyna nie jest moją specjalnością, ani nowinki techniczne z nią związane.- stwierdził krótko szlachcic.- Przyznaję, że nie bardzo wiem, jak właściwie można pomóc takiej osobie.

Morgan niezbyt uważnie słuchał tłumaczeń jegomościa. Czujnie się rozglądał i upewniał co do obranego kierunku. Zdecydowanie tędy. Uśmiechnął się widząc znajome drzwi.
- Pomóż mi pan - McCain niezbyt subtelnie kopnął w ostatnią przeszkodę jaka dzieliła go od jego ukochanego środka transportu.
Szlachcic udzielił tej pomocy otwierając drzwi reporterowi.


W ułamku sekundy Elisabeth leżała już bezpiecznie na tylnej kanapie Bentleya.
- Jedzie pan ze mną? - zapytał dla porządku dziennikarz.
-Nie. Ktoś musi wytłumaczyć gościom, zwłaszcza Sterlingowi powód zniknięcia Elizabeth.- stwierdził krótko Ian. I dodał.- Dziękuję za pomoc.

Lobo wzruszył ramionami i wskoczył do samochodu. Po chwili dało się słyszeć ryk silnika. Mężczyzna za kierownicą z lubością przeciągnął dłońmi po kierownicy. Bentley, 3 litry, silnik R4, żółta metka, to dopiero była poezja. Wychylił się jeszcze przez okno i krzyknął do Iana, który zabierał się za opuszczenie garażu.
- Otwórz mi pan jeszcze drzwi! - krzyknął przez warkot swojej ukochanej dziewczynki.

- Nie boisz sie, że ją zgwałci a potem utopi w jeziorze? - zapytała Isobel, która nagle pojawiła się za plecami Iana.
-Nie wiem skąd ty masz takie pomysły.- stwierdził wprost Ian wzruszając ramionami. Po czym ruszył by otworzyć drzwi garażu i wypuścić stąd reportera wraz z nieprzytomną Elizabeth.

A gdy wyjechali podszedł do Isobel. Podszedł bardzo blisko, niebezpiecznie blisko. Jego usta nachyliły się do jej ucha i szepnął.-Nie boisz się, być tu ze mną sam na sam? Mógłbym mieć podobne pomysły wobec ciebie, pomijając topienie w jeziorze. To byłoby bowiem marnotrawstwo.
Upajał się zarówno zapachem jej perfum, jak i samą jej obecnością.
Isobel podniosła głowę i poszukała oczu Iana. Patrzyła na niego badawczo, bez lęku. Na dnie jej źrenic można było dostrzec ślad rozbawienia.
- Nie mój drogi - powiedziała w końcu - nie sądzę, żebyś mógł mnie skrzywdzić. W jakikolwiek sposób.

-Może. Ale to jednak nie ma wpływu na...-
ręka uzbrojona w parasol oplotła Isobel w pasie. Ian przycisnął ją gwałtownie do siebie. Ustami wpił się wargi Isobel całując mocno, gwałtownie i drapieżnie. Delektował się miękkością jej warg z wyraźną satysfakcją. A to, że jego działania nie pasowały do sytuacji, nie miało znaczenia. Pragnął, więc zaspokajał swe pragnienie całując Isobel. Możliwe, że nie tylko domowników ogarnęło szaleństwo.
Isobel miękko poddała się uściskowi mężczyzny.
- Już? - upewniła się wpierw, ale zapytała po chwili, jeszcze bardziej rozbawiona - Wiesz, może twoim panienkom to wystarcza, ale trzeba o wiele więcej, żeby poruszyć prawdziwą kobietę.

Ian nie odpowiedział. Bezczelnie wykorzystywał jej rozbawienie do własnych egoistycznych celów. Wędrował pieszczotliwie wargami po szyi Isobel, ale to dłońmi czynił coś więcej. Ostry czubek parasola zahaczył o rąbek sukni panny Hastings i podciągał ją w górę. Odsłaniał coraz bardziej uda i bieliznę. Zaś druga dłoń wyraźnie zmierzała po skórze jej nogi właśnie w tamtym kierunku.
- Ian - powiedziała Isobel - przestań. Nie sądzisz chyba, że będę się z tobą kochać w garażu?- Wydawała się nie zwracać uwagi na mężczyznę, na jego ręce i usta. Nie szarpała się, ale też nie reagowała w żaden sposób na jego pieszczoty.
-Czyżbym jednak cię poruszył?- szepnął jej do ucha Ian. A choć nie zerwał z jej ciała bielizny, to muskał palcami wrażliwy obszar, który jej garderoba skrywała.- Czyżby prawdziwa kobieta, bała się chwili przyjemności w garażu?
Wiedział, że postępuje zbyt gwałtownie. W jego działaniach brakowało finezji, ale... Isobel tak na niego działała. Budziła w nim najmroczniejsze instynkty. Ian pocałował jej usta i szepnął cicho.- Doprawdy, uważasz że moje... przyjaciółki, tylko całowałem?

Isobel drgnęła. Zaszła w niej subtelna zmiana, zaczęła stawiać opór swym ciałem, próbując uwolnić sie z objęć Iana.
- Puść mnie - nie krzyczała, ale głos miała stanowczy.
Szlachcic odsunął parasol i odsunął dłoń. Lekko się cofnął. Był blady jak ściana, a jego twarz rosił pot. Oparł dłonie na rączce parasola, szpic przedmiotu wbijając w podłogę garażu.- Madame, w tej grze... ja nie blefuję.
Uśmiechnął się nieco ironicznie, tuszując nim buzujące w nim emocje i żądze.-Nie radzę więc mnie sprawdzać, jeśli się nie ma ku temu dość ochoty oraz odwagi.

Isobel uśmiechnęła się lekko. Była zupełnie spokojna.
- Nie miałam pojęcia, że tak na ciebie działam - powiedziała, patrząc na napięcie widoczne na twarzy i w ciele mężczyzny - Trzeba będzie kiedyś to wykorzystać, dajesz mi silną broń do reki... - wyciągnęła dłoń i dotknęła lekko jego szczęki, przesunęła palcem po jej zarysie, potem zjechała niżej muskając szyję nad kołnierzykiem - Do zobaczenia, Ianie.
Ian położył dłoń na jej ramieniu, nie pozwalając odejść. Przybliżył się do niej od tyłu i musnął wargami jej szyję i ramię.- Nie myl mnie z Willem. Nie jestem ratlerkiem, którego sobie wytresujesz.
Delikatnie musnął wargami jej policzek.- Dobrej nocy ci życzę... Isobel.
Dopiero po tym, ruszył w odwrotnym kierunku niż ten w którym udawała się Isobel. Musiał wszak odnaleźć Nurię i profesora Sterlinga. I koniecznie się czegoś napić.

Isobel westchnęła, wyraźnie rozczarowana.
- No i poszedł. Co za dupek! Możesz już wejść, Will.
Mężczyzna wysunął się zza załomu garażu. – Takie słowa nie przystają damie, kotku. Powinnaś była krzyczeć i bardziej sie szarpać, to by go nakręciło – pouczył kobietę.
Isbel syknęła z niezadowoleniem – Bałam się, że go spłoszę.. No trudno, źle go wyczułam. Może następnym razem da się sprowokować i będzie bardziej brutalny. .
- Nawet jednego siniaka.. nic mi nie porwał. - mruczała z niezadowoleniem oglądają swoje uda i sukienkę. - No trudno. Chodźmy do kuchni. Umieram z głodu. Przez te wszystkie.. niefortunne wydarzenia straciliśmy kolacje
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 02-05-2012 o 22:56.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172