Nie strzelał, bo nie miał do czego. Dopóki Japończycy zadowalali się pokrzykiwaniem, nie widział powodów, żeby marnować amunicję i ujawniać swoją pozycję. Skoro mieli interes, mogli sami się pofatygować. Na taką wizytę był całkiem nieźle przygotowany. I czekał cierpliwie, chociaż klimat tej urokliwej bez wątpienia wyspy coraz gorzej robił na nerwy.
W gęstej mgle nie było na czym skupić wzroku. Znajome głosy i dźwięki brzmiały inaczej. Żeby utrzymać jakoś koncentrację, zaczął w końcu wsłuchiwać się w azjatyckie jazgoty. Dopiero wtedy ze zdziwieniem rozpoznał w niektórych zniekształcone angielskie słowa. Gdyby nie nawoływania Tongue'a, pewnie za bardzo by się tym nie przejął. Ale przekaz był zasadniczo wspólny. I zbieżny z jego własnymi odczuciami względem złowieszczej budowli.
Mimo to nie ruszył się z miejsca, w którym grzecznie sobie leżał od samego początku. Taka odległość od ruin musiała póki co wystarczyć, jeśli nie chcieli doszczętnie pogubić się w tym bałaganie. Któremuś z chłopaków puściły nerwy. Kapral darł się z tyłu już zupełnie otwarcie. A Collins nie dawał znaku życia.
Luke pochylił głowę i spokojnie zgrzytnął zapalniczką. Zaciągnął się głęboko. Żeby go znaleźć, wcale nie musieli widzieć. |