Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-04-2012, 13:55   #121
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
To nie było możliwe. To po prostu nie było możliwe. Nie istniały pasożyty zdolne przejąć kontrolę nad człowiekiem, ale jednak je widział przed sobą. Mało tego bydle, które opuściło ciało Sendersa najwyraźniej nie było konieczne, by biedny kapitan nadal był bezwolną kukłą. Na szczęście martwe marionetki poruszały się powoli i niezgrabnie. Selby postanowił zaatakować rzeczywistego wroga. Wciąż choć było oczywiste, że Senders nie żyje nie mógł zdobyć się na to, by strzelić do kapitana
- Chłopaki strzelać w to czarne gówno. Uważajcie by być poza zasięgiem kukieł.

Dając pierwszy przykład podrzucił do oka odzyskanego garanda i wystrzelił w próbujące schować się w przepołowionym cielsku grubasa czarne stworzenie.
Później będzie czas odskoczyć i zastanowić się co dalej. Gdyby miał miotacz płomieni, ale nie miał. Gdyby choć miał trochę benzyny, ale prócz odrobiny w zapalniczce także tego nie miał. W myślach szukał czegoś co mogłoby im się przydać, ale nie znalazł.
Walka z marionetkami kosztowała zbyt dużo amunicji, a walka wręcz była zbyt niebezpieczna. Strzelanie niewiele dawało. Najefektywniejszy byłby odwrót, ale dokąd. Nie wiedzieli gdzie jest reszta oddziału, ale ktoś musiał przeżyć. Póki co potrzebowali chwili odpoczynku, by się zastanowić co dalej.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 27-04-2012, 17:22   #122
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
Lekko zadrżał kiedy spudłował. Przez chwilę obawiał się, że nie może już zaufać własnemu ciału, że w tej najważniejszej chwili kiedy od właściwego funkcjonowania zależy jego życie, to postanowiło się zbuntować. Nie zdziwiłby się. Horror wyspy i jego niemal dopadł. Czuł jego cuchnący oddech na karku. To nie było zbyt przyjemne.

Ogrom wszystkiego co zobaczył na nowo wepchnął go do wnętrza namiotu ojca. Przypomniał sobie wszystkie legendy, które słyszał. Wśród rdzennych mieszkańców ameryki duchy są niemal w samym centrum ich wierzeń. Te zwane Chindi zsyłają na ludzi choroby i śmierć, przede wszystkim jednak zamieszkują ciała zmarłych. Dopiero kiedy zaczął o nich myśleć, uświadomił sobie, że oto legendy zmieniły się w fakty. Skupił wzrok na czarnym kształcie mknącym po ziemi. Wyciągnął nóż i szykował się do ataku, wtedy rozległ się dźwięk strzału. Obrócił głowę i spojrzał na sierżanta. Zacisnął zęby i stłumił przekleństwo, które cisnęło mu się na usta. Z czymkolwiek nie mieliby do czynienia, było zbyt małe, a w pobliżu czaiło się zbyt wielu Japońców.

Odczekał jeszcze moment i ruszył. Chciał przydeptać to do ziemi, przebić nożem, porąbać na kawałki, cokolwiek.
Nie było innego wyjścia, pająki mnożyły się wewnątrz nosiciela. Jakkolwiek ryzykowne nie byłoby zbliżanie się do tej istoty. Warto było je podjąć jeśli oszczędzi im kolejnej plagi, podobnej do tej, którą jeszcze nie tak dawno temu oblazła Boone’a
 
Cas jest offline  
Stary 27-04-2012, 17:56   #123
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Panie, daj mi siłę... Gdzie myśmy trafili? Co tu się dzieje? Dlaczego ludzie nie umierają tutaj tylko wstają za nic mając prawa natury? Paradoksalnie strzały z colta Doca uspokoiły go i przerwały gorączkowe rozmyślania. Zaczynał działać. Krzyżyk celownika znieruchomiał na nasadzie nosa kapitana. Słodki Jezu, ich kapitana! Boone zacisnął zęby i równomiernym ruchem palca ściągnął cyngiel przełamując dobrze znany opór mechanizmu. Kolba kopnęła w ramię z siłą narowistego ogiera, czaszka oficera eksplodowała w fontannie krwi i odłamków kości. Boone przeładował błyskawicznie, już szukał drugiego celu, który odpowiedział wrzaskiem na zew Sandersa.

Coś wyskoczyło na trawę. Widział to dokładnie, to nie były omamy. Spojrzał na kompanów, ale Barrow już krzyknął rozkaz i strzelił pierwszy. Oni też to widzieli, z jakiegoś dziwnego powodu Patrick poczuł się trochę lepiej. Może Pan nie opuścił mnie, może nie zabrał mi rozumu. Kapitan bez sporej części głowy, przecząc usilnej nadziei strzelca pełzł dalej w ich stronę. Boone przez chwilę bezradnie przenosił krzyżyk celownika z Sandersa na kolejną pokrakę wyłażącą z krzaków. Postrzał w głowę nie działał, bagnet w serce też nie. Blackjack ruszył zdecydowany pokroić to coś co wypadło z kapitana, zasłaniając mu bezpieczną linię strzału...

Boone odbiegł kilka kroków w bok i wyszarpnął granat z uchwytu w pasie zarzucając karabin na ramię.
- Uwaga! – krzyknął i wdusił łyżkę wyrywając drugą ręką zawleczkę. Dwa płytkie oddechy, prawie druga pokraka, poszarpany kulami żółtek podeszła trochę bliżej pełznącego po ziemi kapitana. Rzucił granat mierząc tak by po długim łuku upadł bliżej stojącego przeciwnika i na tyle daleko od Doca by go nie zranić.
 
Harard jest offline  
Stary 28-04-2012, 20:32   #124
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tylko spokojnie. Tylko ostrożnie.
Krok po kroku.
Oczy skupione na świątyni. Na zagrożeniu. Na ciemności skrywającej... Yametsu nie wiedział co, ale strach nie potrzebuje wiedzy. Instynkt starszy od ludzkiego gatunku, opiera się na prostych przesłankach. Potencjalne zagrożenie wymaga albo walki, albo ucieczki.
W walkę w nieznanych warunkach z nieznanym zagrożeniem Tongue nie zamierzał się angażować. Pozostała rejterada. I zameldowanie się dowodzącemu obecnie Collinsowi.
Krok po kroku. Z ciemności w mgłę.
Harikawa poczuł się jak ślepiec brodząc w otulających wszystko oparach. Skąd się one wzięły i to tak szybko? Czemu tak gęste?
Czyjaś sylwetka przykuła uwagę Harikawy. Mogła być towarzyszem broni, mogła być wrogiem.
Yametsu skulił się i wycelował. I czekał, aż będzie miał pewność.
„Postman”. Jego pojawienie się Yametsu przyjął z ulgą.
Nie zdążył go spytać o resztę, gdy do jego uszu dotarły słowa. -Soko ni Yankee o nyūshu! Kuikku!
Oraz łamany angielski. Coś tu było nie tak. Od kiedy to Japońcy przestrzegali swych wrogów? Jaki mieli w tym cel?
Może by się nad tym Harikawa zastanawiał, ale później. Chwycił lewą dłonią za ramię Noltana i próbując go odciągnąć do ich krzyków dołączył własny powtarzany co chwila.- Trzymać się z dala od świątyni! Z dala od budowli! Jak najdalej!
Może i Japońcy coś knuli, może mieli interes w trzymaniu ich od budowli. Ale w obecnej sytuacji Yametsu miał wrażenie, że w i jego interesie było ich posłuchać.
Tym bardziej, że ze świątyni rozległy się dziwne dźwięki.
-Zwijamy się stąd do naszych. Trzeba się trzymać w kupie.- rzekł do Postmana, zerkając na świątynię.- Coś z tą budowlą jest nie tak...
- Musimy nawiązać kontakt z dowództwem
- spojrzał krytycznie na Harikawę, ale zatrzymał się - O co Ci chodzi? - na wszelki wypadek schylił się, żeby nie dostać zabłąkanej kuli.
Tongue nie próbował tłumaczyć. Nie widział potrzeby.

Hałas broni, ktoś strzelał. I wybrał ku temu najgorszy moment. Akcja wszak wywoła reakcję. Rozpocznie się strzelanina we mgle.
A hałas ze świątyni się nasilał i teraz był dobrze słyszalny. Kamienna lawina. Dźwięk nie mający sensu w tym miejscu. Kamienna lawina, albo...odgłos rozwalającego się muru. Co jednak było tak silne i ciche zarazem? Harikawa nie wiedział. I w zasadzie nie chciał się dowiedzieć.
-Przestańcie strzelać, idioci!- krzyknął głośno i to samo powtórzył krzycząc w kierunku Japońców. -Anata wa baka ga shūtosutoppu!
Zatrzymał się i zerknął na budowlę, trzymając karabin w dłoniach. Powtarzał ten sam okrzyk, raz po angielsku, raz po japońsku.
Nie wiedział, kto go usłyszał, ale czy to miało znaczenie?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 28-04-2012, 21:05   #125
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Wrócił. Tak, tych kilka kroków w każdej innej sytuacji, w każdym innym miejscu byłoby tylko kilkoma zwykłymi krokami. Ot, pierwszy, drugi… czwarty, może piąty i po wszystkim. Ale on wrócił. Kilka nieporadnie postawionych kroków w tym konkretnym przypadku to był Powrót. Może nie triumfalny, ale z pewnością znamienny. Powrót. Spętany kajdanami organicznego strachu White stawiał sztywne kroki jeden za drugim ze świadomością ogromnej drogi, jaką z każdym krokiem przemierzał. Drogi ze śmierci do życia. Od niepojętego niebezpieczeństwa ku poczuciu bliskości i świadomości bycia w grupie. Tam, gdzie nie był sam, gdzie nawet niezrozumiałe i śmiertelnie niebezpieczne przez obcowanie, nawet z tak samo nieświadomymi jak on istoty zagrożenia ludźmi, przez samo współdzielenie tego strachu było… zwyczajnie do zniesienia.

Japońcom, tym ukrytym we mgle i wykrzykującym, teraz wiedział to już z całą pewnością, do nich żeby czym prędzej opuścili ruinę naturalnie nie dowierzał. Czy im się wydawało, że mają do czynienia z kompletnymi idiotami? Sądzili że co? Że żołnierze wrogiej armii i to podczas patrolowania wrogiego terenu, nawet okrążeni, nawet zdezorientowani tak zwyczajnie wyjdą wprost pod lufy ich karabinów?! I co? Rzucą się sobie wzajem w ramiona? A może dadzą rozbroić, spętać jak barany i poprowadzić do jednego z tych ich sławnych jenieckich obozów gdzie chyba nikt jeszcze nie słyszał nawet o konwencji Genewskiej? Nieee… No zdecydowanie rozczarowywali go ci japsi. Sądzili że Amerykanie są zwyczajnie głupsi od nich… a chodziło zwyczajnie o to, żeby móc ich wszystkich bez ceregieli i komplikacji powystrzelać.

Niedźwiedź miał rację. Sam by chętnie wywalił ze swojej czterdziestki piątki, ale nie widział nikogo na tyle wyraźnie by mieć pewność strzału. Mgła znowu tężała. Fantastyczne kształty wyciągały na wierzch głęboko zakopane lęki, a odgłosy jakie w tym mleku do niego docierały mamiły zmysły tak, że nie był już pewien ani ich kierunku, odległości, ani nawet pochodzenia.
- Przestańcie strzelać, idioci! Anata wa baka ga shūtosutoppu!
- ??? - Kto krzyczał? Kto strzelał? Do kogo i dlaczego nie? W końcu na wojnie się strzela… czasem znacznie wcześniej niż da się zobaczyć białka oczu przeciwnika…. O co tu do cholery chodziło? Totalna paranoja!! Nie miał zamiaru ruszać się z miejsca. Ukląkł przy pniu jakiegoś młodniaka i czekał dysząc ciężko i wypatrując oczy przez mgłę. Nie miał zamiaru robić niczego nim nie okaże się… cokolwiek… cokolwiek, byle dało się o tej rzeczy powiedzieć że jest normalna, racjonalna… i … z tego świata.
 
Bogdan jest offline  
Stary 29-04-2012, 01:13   #126
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jak to możliwe, żeby ot tak po prostu ją zgubili. Sam nie pamiętał kiedy widział rudą po raz ostatni, ale chyba by zaważył, to musiało stać się całkiem niedawno.
- Ciii! - położył dłoń na ramieniu Sally starając się ją uciszyć - Ona musi być gdzieś w pobliżu - dodał szeptem.

Japonka położyła się na ziemi, nie wiedział czy ze zmęczenia czy z innych pobudek.

- Kto ostatni widział Michelle? Słuchajcie, musimy wrócić i ją znaleźć. Co jeśli straciła przytomność, może wpadła do jakiegoś dołu czy coś takiego. Nie wiem jak wy, ale ja bym nie chciał być pozostawionym samemu w tym - rozejrzał wokoło. Twarz zastygła mu w dziwnym grymasie strachu i zmęczenia - w tym miejscu. Proponuje abyśmy nie oddalali się dalej niż na wyciągnięcie ramienia.
Był pewien, że jeśli rudej nic nie jest powinna usłyszeć ich nawoływania.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 29-04-2012, 17:39   #127
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie strzelał, bo nie miał do czego. Dopóki Japończycy zadowalali się pokrzykiwaniem, nie widział powodów, żeby marnować amunicję i ujawniać swoją pozycję. Skoro mieli interes, mogli sami się pofatygować. Na taką wizytę był całkiem nieźle przygotowany. I czekał cierpliwie, chociaż klimat tej urokliwej bez wątpienia wyspy coraz gorzej robił na nerwy.

W gęstej mgle nie było na czym skupić wzroku. Znajome głosy i dźwięki brzmiały inaczej. Żeby utrzymać jakoś koncentrację, zaczął w końcu wsłuchiwać się w azjatyckie jazgoty. Dopiero wtedy ze zdziwieniem rozpoznał w niektórych zniekształcone angielskie słowa. Gdyby nie nawoływania Tongue'a, pewnie za bardzo by się tym nie przejął. Ale przekaz był zasadniczo wspólny. I zbieżny z jego własnymi odczuciami względem złowieszczej budowli.

Mimo to nie ruszył się z miejsca, w którym grzecznie sobie leżał od samego początku. Taka odległość od ruin musiała póki co wystarczyć, jeśli nie chcieli doszczętnie pogubić się w tym bałaganie. Któremuś z chłopaków puściły nerwy. Kapral darł się z tyłu już zupełnie otwarcie. A Collins nie dawał znaku życia.

Luke pochylił głowę i spokojnie zgrzytnął zapalniczką. Zaciągnął się głęboko. Żeby go znaleźć, wcale nie musieli widzieć.
 
Betterman jest offline  
Stary 29-04-2012, 21:30   #128
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Boone, Blackwood, Selby


Boone przestał rozmieniać się na drobne.

Użył najcięższej dostępnej im w tym momencie broni.

Granat potoczył się precyzyjnie pod nogi japońskiego żołnierza i wybuchł w przepisowym czasie. Siła eksplozji poderwała żółtka w górę – przynajmniej górną część ciała, ponieważ nogi zostały urwane przez wybuch i rozrzucone razem z błotem i kawałkami darni wokół.

Tymczasem Blackwood dopadł uciekającej, czarnej rzeczy – ni to ośmiornicy, ni to pajęczaka – i przebił ciemne cielsko bagnetem. COŚ zmieniło się po tym ciosie w ciemną, organiczną, parującą kałużę, cuchnąca tak, że Jacob nie wytrzymał i zwymiotował hałaśliwie na ziemię. W chwilę później na plecy posypały mu się śmieci wyrzucone w górę przez wybuchający granat.

Selby, widząc co się dzieje, sprawnym nurkiem rzucił się za najbliższą osłonę unikając w ten sposób potencjalnych odłamków, a kiedy opadło błoto wychylił się, gotów odstrzelić każdego wroga, który zagrozi ich grupce.

Nie musiał.

Walka była zakończona. Poza ich trójką nikt i nic nie poruszało się w okolicy.





Dempsey, Dean, Yoshinobu, Wickham


Wickham musiała chwile odetchnąć. Oparła się plecami o mokry pień jakiegoś drzewa i wstrzymała oddech. Jednak nawet z zaciśniętymi ustami czuła smród tej potwornej mgły. Miała wrażenie, że opar okolił jej ciało, nasączył ją jak balsam. Że dziwaczna mgła zatruwa powoli nie tylko ich zmysły, ale również ciało i duszę.

Dean miała ochotę ruszać dalej, asekurując się i resztę poprzez bezpośredni kontakt i oznaczanie drzew.

Yoshinobu położyła się przyciskając ucho do rozmiękłej, lepkiej ziemi. Chciała usłyszeć coś, co dało by im jakiś .... jakiś cel. I usłyszała coś. Jakieś ... szuranie pod ziemią. A potem ... potem .... jakiś głos po japońsku wyszeptał jej wprost do ucha

„Wszyscy zostaniecie pożarci. On nigdy nie ma dość”.

Japonka poderwała głowę od błota z cichym, stłumionym okrzykiem przestrachu.

Nie przeraził jej sam głos, ale również to, do kogo należał. Masamichi.

Nie było aplauzu do jego pomysłu, ale Dempsey nie dawał za wygraną.

- Michelle! – krzyknął na cały głos. – Michelle!

Nikt się nie przyłączył, nikt nie odpowiedział.

Wickham poczuła to pierwsza. Jakiś ruch nisko, na ziemi, pod jej nogami. Spojrzała tam i ze zdziwieniem ujrzał, jak ziemia kawałek od jej stopy wybrzusza się, wypiętrza, jakby przez błoto i ziemię przedzierała się jakaś niewielka istota.

W chwilę później to samo zobaczył Ronald. Grudki ziemi pojawiające się wszędzie wokół nich. Głos uwiązł mu w gardle.

A potem cała czwórka usłyszała gdzież z prawej strony wyraźny dźwięk silnika ciężarówki. Przybliżał się w ich stronę.





Webber


Wierzyła w to, co robiła.

Wierzyła w mistyczną moc mantry, wierzyła w ochronną moc naprędce wyrysowanych symboli.

Wierzyła z całej siły. Wierzyła z całej mocy.

Coś było we mgle. Czuła to, powtarzając pod nosem słowa modlitwy.

Mgła jednak była tak gęsta, że poza najbliższymi krzakami nie widziała niczego.

Siedziała więc, coraz bardziej przerażona. Coraz bardziej pewna, że zaraz umrze. Że z mgły wyskoczy coś, jakieś dzikie zwierzę z kłami i szponami, rzuci się na nią i rozedrze na strzępy.

Ale nic nie zaatakowało.

I wtedy usłyszała coś więcej.

Dźwięk jadącego samochodu. Coraz wyraźniejszy. Coraz bliższy.

Ciężarówka musiała być naprawdę blisko.





Collins, Noltan, White, Summers, Harikawa

Wokół zapomnianej przez Boga ruiny, pośród mgły, chaos panował niepodzielnie.

Harikawa wykrzykiwał na całe gardło do swoich i do Japończyków, Niedźwiadek walił na ślepo, Collins nadal stał jak słup soli, Summers rozciągnięty na ziemi wyczekiwał sposobności na oddanie celnego strzału, White przykucnął za jakiś krzakiem również czekając na rozwój wydarzeń, a Noltan nadal obsesyjnie pragnął znaleźć miejsce, z którego będzie w stanie w końcu połączyć się z dowództwem i otrzymać jakieś rozkazy.

Japończycy nie strzelali. Słyszeli tylko ogień prowadzony przez Niedźwiadka, aż do momentu, kiedy skończyła mu się amunicja.

Sands niesiony przez Noltana nagle szarpnął się gwałtownie i wysunął z objęć kompana.

Upadł na ziemię miotając się po niej, jak w ataku padaczki.

Harikawa i Noltan byli najbliżej ruin. I to oni pierwsi usłyszeli piskliwy, narastający dźwięk dochodzący z ruin za ich plecami. A potem kolejny – coś, co przypominało ślizganie się jakiegoś wielkiego cielska po błocie lub śluzie.

A potem poczuli smród – potworny, zapierający dech w piersiach. prawie pozbawiający zmysłów smród jakiegoś niewyobrażalnego plugastwa.
Plugastwa, które chyba właśnie zmierzało w ich stronę.
 
Armiel jest offline  
Stary 30-04-2012, 08:32   #129
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Chłopców trochę poniosło i zrobił się burdel, ale wyszło im to na dobre. Przynajmniej precyzyjnie rzucony przez Boone’a granat zakończył sprawę, Blackwood zaś zadźgał poczwarę. Selby mógł odetchnąć, ale jakoś nie potrafił. Barrow wyszedł zza swojego ukrycia, do którego wpędził go Patrick.
- Wszystko w porządku? – spytał rozglądając się dookoła i wyciągając papierosy. Musiał zapalić. Podał paczkę chłopakom i wyciągnął zapalniczkę.
- Co to kurwa było? – rzucił pytanie, które chyba wszystkim im się cisnęło na usta.
- Jackob. Dasz radę ustalić coś po trupach? Z tego co widzieliśmy, to jakieś pierdolone pasożyty. Włażą w człowieka i kierują nim. – zamilkł zaciągając się dymem.
- Tracimy na to gówno za dużo amunicji, a granatów też nie mamy za wiele. Trzeba odnaleźć resztę oddziału. Poszukam śladów. Dobra chłopaki. Pójdziemy po cichutku, a jak coś spotkamy to próbujemy się wycofać. Musimy wpierw ustalić co tu się do cholery dzieje i to zanim skończy nam się ammo.

Selby miał tylko nadzieję, że ich towarzysze nie rozbiegli się we wszystkich kierunkach, a zdołali się wycofać w zorganizowany sposób. Łatwiej wtedy będzie ich odnaleźć.
- Najpierw trupy. Trzeba je obejrzeć. Może znajdziemy coś przydatnego. Trzymajmy się razem w razie, gdyby któregoś oblazły robale.
Wzdrygnął się mimowolnie na tę myśl.
- Jak na razie, to wygląda na to, że Japsy coś tu kombinowali, ale ździebko im się to wymknęło spod kontroli. Pewnie dlatego nas tu posłali, żebyśmy sprawdzili co Żółtki tu wyrabiają. – Mark uśmiechnął się krzywo. – No i trafiliśmy w gówno.
Selby z papierosem w ustach i opuszczona bronią podszedł do tego co zostało z kapitana. Widok nie był przyjemny, ale Mark już zdążył się przyzwyczaić, choć widok zmasakrowanych ciał w mundurach marines wywoływał w nim złość i chęć odwetu. Efekt szkolenia. Coś mu przyszło do głowy.
- Chłopaki co się działo jak byłem nieprzytomny? Co mnie ominęło? – spojrzał pytająco na towarzyszy. Może już przeszukiwali to miejsce? Może wiedzą coś co by się przydało?
 
Tom Atos jest offline  
Stary 30-04-2012, 09:54   #130
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Boone wstał otrzepując się z błota i poszarpanych liści. W uszach gwizdało ciągle, ale granat okazał się skuteczny. Gook, który wylazł z krzaków rozerwany na pół już nie wstawał. Patrick rozglądnął się uważnie, starając się przebić wzrokiem cholerną mgłę. Nic się nie ruszało, nie było nic słychać. Skończyło się, przynajmniej na chwilę. Podszedł do Barrowa i wziął od niego fajkę. Zaciągnął się głęboko, nie mogąc ciągle oderwać wzroku od ciała kapitana. Blackjack zwinął się w suchych konwulsjach wymiotnych jeszcze raz i też podszedł bliżej.

Boone pokiwał głową. Pytania bez odpowiedzi. Nie miał pojęcia co tutaj się działo, tak w ogóle nie miał pewności gdzie to „tutaj” jest w ogóle. Niby zestrzelili ich trzy minuty od strefy zrzutu, ale to miejsce równie dobrze mogło być na księżycu. Chodzące trupy i czarne paskudztwa wychodzące z czaszki. Jak to znalazło się w kapitanie? Przecież szli wszyscy razem, byli tutaj taki sam okres czasu. Jak on się… zaraził? A co jeśli wszyscy już noszą w sobie takie… Najpierw małe, takie jak te co go oblazły, potem takie większe. Zaciągnął się jeszcze raz i zdeptał peta.
Podszedł i przykucnął koło powalonego pnia. Podniósł z ziemi łuskę wyplutą przez ręczną armatę Jokera. Nie mogło być pomyłki, trafili w dobre miejsce, oddział walczył tutaj. Tylko jak i w którym kierunku poszli?
- Ślady. – odezwał się wreszcie, wskazując na kierunek skąd przyszli targając nieprzytomnego sierżanta. – Oni przeszli koło nas, tak przynajmniej wychodzi z tropów. Minęliśmy ich o metry, choć nie mam pojęcia w jaki sposób. Szliśmy ostrożnie, to nie było możliwe. Sprawdź dokładniej, bo mogłem coś popieprzyć.
Wolał aby Barrow przekonał się sam, choć wiedział że dobrze odczytał trasę przemarszu oddziału. Spojrzał na Doca, ale nie chciał zbliżać się do ciał. Wolał go ubezpieczać z daleka. Gook, który wyszedł z krzaków powinien być martwy, tak samo jak kapitan. Widział kiedy mierzył do niego dziury po kulach B.A.Ra.
Doładował do karabinu nabój i przeładował broń.
- To jedyny pewny kierunek. – Wskazał na przesiekę gdzie badał ślady. – Po oględzinach, ruszajmy jak najszybciej.
Znowu koło miejsca, gdzie zobaczył Meggy.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172