Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2012, 18:13   #49
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Moperiol

Podczas gdy inni rozmawiali, lub zwyczajnie się kłócili o sposób postępowania w tej sytuacji, elf udał się na zwiad. Nie mógł pozwolić sobie na zbyt daleki wypad, bo cokolwiek postanowi grupa, trzeba będzie zrobić to zaraz, ale poruszał się szybko, nawet jak na elfa, więc zdołał zbadać spory kawałek terenu wokół obozowiska. Las wydał się normalny. No może dziwnie cichy jak na leśne ostępy, ale nie było to też stuletnia puszcza. Nie znalazł oznak żadnej zasadzki, poza śladami konnych, którzy odjechali wzdłuż jeziora. Zadowolony z takiego obrotu sprawy zawrócił do obozu, chcąc zająć odpowiednią pozycje do ostrzału.

Wszyscy

Po odjeździe Moperiola udało im się ustalić jako taki plan i podzielić rolę, jaką każdy miał w nim do odegrania. Vogel w towarzystwie Taliany udał się nad jezioro. Oni mieli odzyskać porwany pojazd. Corvin został przy „ich” wozie. Reszta ruszyła w las, zająć pozycje do ataku. Dwadzieścia minut. Tle mieli dać czasu na dotarcie na miejsce elfce i Voglowi. Czasu starczyło akurat aby każdy zajął dogodną pozycje. No prawie każdy, bo Moperiol wrócił akurat w momencie kiedy padły pierwsze strzały.

Sygnał dał Lothar, uruchamiając swoją rusznice. Huk wystrzału rozszedł się po lesie i polanie a zaraz potem dołączył do niego świst zwalnianych strzał, bełtów i wyładowanie magicznej energii w wykonaniu Alberta. Pocisk Mahlera zmiótł jakiegoś nieszczęśnika akurat dokładającego drewno do stosu. Inni też radzili sobie nie zgorzej. W zasypanym pociskami obozie rozległy się krzyki rannych i umierających, zapanował totalny chaos. Ludzie von Antary ustawali się w różnych miejscach, więc nikt nie widział skąd dokładnie przyszedł atak. Zbrojni Łowcy Czarownic biegali dokoła krzycząc i wrzeszcząc. Ich przywódca gromkimi komendami starał się zaprowadzić porządek. Jego ludzie gorączkowo sięgali po broń, albo szukali jakieś osłony, ale jednym co mogło ją zapewnić w ty miejscu, był sam stos i porwany wóz. Co ciekawe mało kto palił się aby do tego drugiego się zbliżać.

Zanim Eisenherz zdołał zorganizować jako tako swoich ludzi, najemcy von Antay zdążyli oddać jeszcze jedną salwę. Sam Łowca Czarownic też stał się celem. Na celownik wziął go Gottri i Mierzwa. Krasnolud chybił za pierwszym razem, za drugim udało mu się trafić, ale pocisk z jego procy odbił się niegroźnie od pancerza inkwizytora. Siedzący na drzewie kozak tez spudłował za pierwszym razem, ale już za drugim udało mu się trafić. Bełt uderzył Eisenherza w bark, ale podobnie jak pocisk brodacza odbił się od stalowego napierśnika. Tego samego, który wcześniej uchronił inkwizytora, od kozackiej szabli...

W tym czasie inni strzelcy systematycznie liczbę przeciwników w obozie. Każdy trafił przynajmniej raz a niektórzy, jak Albert swoim magicznymi pociskami czy Lothar rusznicą, czynili prawdziwe spustoszenie w obozie wroga. Jedynym wyjątkiem był Moperiol, który ku własnej wściekłości nie trafił ani razu. Po powrocie ze zwiadu, zajął mało fortunną pozycje i póki co nie mógł pochwalić się żadnymi strzeleckim sukcesami, poza zmarnowaniem paru strzał.
Łącznie wokół stosu leżało już pięć trupów a kilku kolejnych zbrojnych było rannych.

W końcu jednak i obrońcy się pozbierali i stanęli do walki, w pierwszej kolejności oddając salwę do napastników. Ostrzał nie rozłożył się po równo na wszystkich ludzi von Antary bo jedni byli ukrycie lepiej, inni gorzej a jeszcze inni jak taki Albert mocno zwracali na siebie uwagę. Teraz strzały, bełty i kule fruwały już w obie strony, bo ludzie inkwizytora też mieli broń polną. Albert musiał mocno uważać, bo kilku wzięło go na celownik, podobnie jak Lothara, ale oni mieli akurat dużo szczęścia. Ktoś wypatrzył kryjówkę Mierzwy na drzewie i posłał jego kierunku kilka bełtów. Większość przeleciała obok, ale jeden wbił się w pniak, tuż obok jego głowy, a drugi trafił go prosto w udo. Na szczęście tym razem skończyło się na bólu, bo pancerz zniwelował inne skutki trafienia. Mniej szczęście miał Gottri. Dostał dwa razy, z czego tylko jeden pocisk odbił się niegroźnie od pancerza. Drugi utkwił w barku krasnoluda, ale i to było powierzchowne trafienie, które w żadnym razie nie wyłączyło go z walki. Podobnie jak strzała stercząc z nogi Elisy, która za długo cieszyła się ”swojego” trupa i ktoś inny zdążył ją poczęstować brzechwą. Najgorzej dostał Bruno. Dwa pociski trafiły go prawie jednoczenie, zaraz po tym jak sam położył trupem, chowającego się za stosem kusznika. Obydwa weszły w pierś przebijając pancerz i ciało. Łowca nagród miał przebite prawe płuco i strzaskane żebra. Upadł pod drzewem a wokół niego szybko rosła kałuża krwi. Kilka centymetrów w któraś stronę i pociski przebiłyby mu serce lub szyje. Żył jeszcze i miał świadomość, tego co się wokół dzieje, ale każdy oddech zalewał go falą bólu a z ust i nosa ciekła mu krew. Nie mógł nawet krzyczeć a każdy ruch groził, że wbite w jego ciało pociski uszkodzą kojone narządy, definitywnie kończąc jego drogę na tym padole.

Vogel, Taliana

Woda była zimna, brudna i śmierdząca. Nad brzegiem była płycizna, pełna szuwarów, gnijących gałęzi i liści. Musieli ostrożnie wybierać drogę, tak aby być stale ukrytymi pod powierzchnią tego bajora. Mimo to zbliżali się do brzegu, w połowie płynąć, w połowie idąc po mulistym, zdradliwym dnie.

Widzieli już wóz. Walka trwała już w najlepsze. Niektóre pociski spadały nawet do wody wokół nich. Pech chciał, że jeden z ludzi inkwizytora schował się za wozem, co chwila naprzemian strzelając i przeładowując za osłoną kuszę. Vogel tylko zaklął w myślach, ale dał znak elfce, ze bierze go na siebie. Zbliżyli się ostrożnie i zaczęli wychodzić z wody. Zbrojny w pierwszej kolejności zobaczył cyruliczkę. Widok kobiecych krągłości, opakowanych w mokre, przylegające do skóry ubranie, sprawiał, że zawahał się na moment. Wystarczyło. Vogel dopadł go w sekundę, zatapiając mu sztylet w bebechach, jednocześnie drugą dłonią zatykając mu usta. Skurwiel był silny. Mimo stali w trzewiach zdołał chwycić najemnika za nadgarstki, obrócić i przygwoździć do wozu. Już otwierał usta do krzyku, kiedy ostrze elfej najemniczki przebiło mu szyje, wychodząc z drugiej strony. Tiliana właśnie odkryła, że odbieranie ludziom życia jest dużo prostsze niż jego ratowanie.

Vogel szybko położył ciało za wozem, zajrzał pod plandekę i zaklął po raz kolejny. O zabraniu ładunku nie było mowy. Na pace była wielka, stalowa klatka, zamknięta na grubaśną kłódkę. W środku prawdopodobnie ktoś był, ale płachta skutecznie odcinała dopływ światła i Vogel zobaczył tylko kotłowanie szmat w kącie i spoglądającą spomiędzy nich parę oczu.

- Musimy uciekać wozem. -

Warknął do elfki i wyjrzał zza ścianki pojazdu na pole bitwy. Łowca Czarownic właśnie opanował chaos na pobojowisku, zebrał swoich ludzi i wydał rozkaz do ataku. Poukrywani do tej pory przed ostrzałem zbrojni, chwycili miecze, pałki i topory i z krzykiem ruszyli ku ukrytym w lesie ludziom von Antary. Tym czasem sam Inkwizytor przyłożył do ust róg sygnałowy i zadął solidnie. Po okolicy poniósł się charakterystyczny dźwięk a kilka chwil potem, gdzieś z oddali odpowiedział mu taki sam. Zasadzka zaczynała się zazębiać...

- Dobra, na kozioł i spierdalamy. -
Wydał polecenie cyruliczce i obydwoje wypadli zza wozy.
- O kurwa... -

Eisenherz już na nich czekał. W jednej dłoni miał miecz w drugiej pistolet.

- Nic z tego heretyckie psy! - warknął - Wiedźma spłonie a wy razem z nią. Żywi lub marthhtyyy...! -
Zanim dokończył z ust buchnęła mu krew obryzgując skamieniałą ze strachu Talianę. Eisenherz upadł na kolana. Z pleców sterczała mu lotka bełtu.

Mierzwa

- Tak! Dzięki ci o Ursunie, ze te łaskę i za to ze kierowałeś mą dłonią! -
Kozak wyczekał do ostatniej chwili. Nie zwarzając na to, że celowało do niego conajmniej kilku ludzi i każdy następny pocisk mógł być jego ostatnim. Widział jak Vogel i Tiliana wychodzą z jeziora, jak zabijają zbrojnego przy wozie i w końcu jak sam Eisenherz zastępuje im drogę. Lepszego momentu nie będzie. Strzelił i wreszcie trafił. Wreszcie przebił ciężki pancerz i wreszcie powalił swego wroga. Teraz tylko nie dać się zabić i zleźć z tego drzewa...

Wszyscy

Sprawy zaczęły toczyć się jeszcze szybciej. Ukryci w lesie najemnicy zrozumieli swój błąd od chwili kiedy na sygnał Eisenherza odpowiedział inny, od strony szlaku. Jeźdźcy, uprzednio wysłani przez Łowcę Czarownic mieli zaraz zjawić się na polu bitwy. Co gorsza efekt zaskoczenia już minął i ludzie inkwizytora na polanie ruszyli do ataku. Sam Eisenherz padł chwile po tym, jak jego ludzie wpadli do lasu. Najemnicy von Antary jeszcze zdołali trafić kilku w czasie ich szarży, ale teraz trzeba było przejść do walki w zwarciu.

Albert do tej pory szyjący magicznymi pociskami nagle stanął naprzeciw dwójki uzbrojonych w miecze przecinków. Czterech kolejnych nacierało na pozycje gdzie dogorywał Bruno. Drogę zastąpił im niezawodny Gislan, wspomagany przez drugiego krasnoluda i Elise. Spong ujadał wściekle wokół walczących. W innym miejscu tuż koło drzewa na, którym skrył się Mierzwa, Felix i Lothar odpierali ataki dwójki innych zbrojnych.

Świetnie ukrytego Leo nie zauważył nikt z napastników, ale myśliwy miał teraz utrudnione zadanie, bo walka toczyła się w lesie i nie miał czystego strzału. Podobnie jak Moperiol. Obydwaj natomiast widzieli jeszcze jednego zbrojnego, przekradającego się lasem wokół walczących w stronę leżącego. Obydwaj widzieli też wóz i to co się na nim działo.

Vogel i Taliana przebiegli obok Łowcy i wpakowali się na wóz. Elfka chwyciła lejce i uderzył z bata. Muły ruszyły na przód.
- Nie!!! Nie pozwolę wam... -
Vogel obejrzał się przez ramie i jęknął. Jakimś cudem Eisenherz wstał i ruszył w ich kierunku. Wozem wstrząsnęło a Vogel zrozumiał, że to Inkwizytor uczepił się tylnej burty i jedzie teraz z nimi coraz bardziej rozpędzającym się wozem...

Corvin

Nie był wojownikiem i nawet nie miał zamiaru tego ukrywać. Został przy wozie, licząc że jego towarzysze zdołają poradzić sobie bez niego a nawet jeśli nie, to on zdąży uciec. W pewnej chwili usłyszał z oddali strzał a po nim kolejne. Walka musiała się już zacząć. Siedział tak i nasłuchiwał odgłosów, kiedy spostrzegł, że przywiązane do wozu muły wyraźnie się płoszą. Ostrożnie, z bronią w ręku, ruszył sprawdzić co się dzieje. Muły były przywiązane, tak jak je zostawił. Nie zobaczył nic niepokojącego. W pewnej chwili usłyszał z oddali róg. Instynktownie odwrócił się w stronę pola walki i zmarł.

Na leśnej ścieżce, która dopiero co ruszyli jego towarzysze, stał wilk. Wielki basior był czarny jak noc. Sierść na karku zwierzęcia zjeżyła się w szpic, z obnażonych kłów spływała piana a z pyska wydobywał się głuchy warkot. Muły za plecami Corvina oszalały ze strachu. Gdyby nie to, że były przywiązane, uciekły by gdzie pieprz rośnie. Sam Corvin zaś, jako typowy mieszczuch zadawał sobie pytanie, czy to normalne, ze wilki są tak duże...

W tym momencie usłyszał drugi sygnał rogu. Znacznie bliżej, od strony szlaku. Słyszał też tętent kopyt. Zbliżali się jeźdźcy.
 
malahaj jest offline