Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2012, 18:54   #137
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
2 Ches(Marzec)


Silverymoon
wieczór

Tarin, po feralnym spotkaniu ze strażą miejską, a następnie odwiedzinach w świątyni, udał się w końcu ku wspomnianej lokacji, mając zamiar przenocować w "Złotym Dębie". Karczma okazała się jednak... zamknięta na cztery spusty. Okiennice przymknięte, drzwi zawarte, w środku zaś żadnego światła. Walenie bez opamiętania kołatką mijało się z celem, toteż zniechęcony Mag odwrócił się na pięcie, oczami wyobraźni już widząc jakieś niezbyt wygodne miejsce, w którym przyjdzie jemu spędzić ową noc. No ale, w końcu od takich rzeczy korona z głowy nie spada...

- Co się tak dobijasz? - Rozległo się za jego plecami.

Okazało się jednak, iż wcale "Złoty Dąb" nie był taki opuszczony. Po wyjątkowo obniżonych cenach (w końcu sytuacja w mieście wymagała poświęceń karczmarzy względem ewentualnych gości) Tarinowi udało się dostać izbę. Same lokum z kolei nie było wcale tak puste, w "Dębie" przebywało bowiem kilkanaście osób, rozmawiając szeptami przy zapalonych świecach. Okna szczelnie zasłonięte, klientela wyjątkowo cicha, a izb niemal od wyboru do koloru. Och tak, w Silverymoon sytuacja była nietypowa...

Mag zjadł nawet całkiem pożywną kolację, zażył kąpiel, postudiował zdobyty kamień, który zdecydowanie musiał być magiczny, jednak do czego służył, tego Tarin jeszcze nie wiedział. Jeszcze. Następnie zaś przyszedł czas na spoczynek, i choć cały "Klejnot Północy" znajdował się w sporym niebezpieczeństwie, mężczyzna zasnął bez większych problemów.



~



Nie tylko zresztą on.

W innych miejscach, całkiem nie tak znowu wielce oddalonych od Silverymoon, wiele innych osób również udało się na spoczynek, z myślami krążącymi wokół jednego tematu: Następny dzień, i nadchodząca bitwa z Orkami.

Raetar ziewnął, mając już serdecznie dosyć gościny w Uthgardzkim mieście, namolnej Kapłanki, barbarzyńców i ich "wielkich" planów.

Saebrineth wierciła się z boku na bok, śniąc dosyć nieprzyjemne rzeczy... Vestigia drzemała o wiele spokojniej.

Wulfram pochrapywał w najlepsze w ruinach własnej karczmy, a konkretniej w jej piwnicy.


A noc była w sumie wyjątkowo spokojna.






Rozdział II


Silverymoon i okolice
3 Ches(Marzec)
poranek


Same bóstwa najwyraźniej zaparły dech, a niektóre i uroniły łzy przed nadchodzącą bitwą, nad północną częścią Faerunu zaebrały się bowiem ciemne chmury, i ranek został przywitany deszczem. Zima się zdecydowanie kończyła, podobnie jak i oblężenie Silverymoon. Postawiono wszystko na jedną kartę, i uruchomiono potężną maszynę działań, której trybiki raz poruszone, nie miały zamiaru już się zatrzymać.



Vestigia wraz z leśnymi oddziałami przemaszerowała kilka kilometrów, zachodząc Orcze siły od południa. Eliminując ospałych strażników zielonoskórych, podkradli się wyjątkowo blisko zaplecza okupantów. Namioty, machiny oblężnicze, wojenne warsztaty, i masa kłów, gotowych przyczynić się do śmierci mieszkańców Silverymoon. Nerwowo wyczekiwali na rozpoczęcie bitwy...

~


Przeniesiony przez portal Raetar, wraz z barbarzyńcami Kralgara, pojawił się na zachodnich ziemiach względem "Klejnotu Północy", po raz pierwszy oglądając potęgę, jaką udało się zorganizować zielonoskórym prymitywom. I wtedy też, widząc setki, tysiące wrogich żołnierzy, ich namioty, bestie jakimi dysponowali, i rozmach całego przedsięwzięcia, "Samotnik" był już całkowicie przekonany, iż za tym musiał stać ktoś o wiele potężniejszy niż nawet sam Oblud "Wiele Strzał".

~

Wojska Everlund również dotarły na czas, nadchodząc traktem ze wschodnio-południowej strony. I to one głównie były przyczyną zamętu jaki powstał wśród Orczej armii. Zielonoskórzy bowiem, zauważając oddziały wyłaniające się zza niewielkiego wzniesienia, wznieśli alarm. Rozpoczęto gorączkowe przygotowania panujące po obu stronach konfliktu, a czas uciekał nieubłaganie z każdym oddechem, który towarzyszył działającym w pośpiechu wojakom. Saebrineth spojrzała wymownie na Larsena, ściskając mocniej swą kuszę. W co też ona się wpakowała...

~

Wulfram oczekiwał wraz z pozostałymi wśród linii brzegowej na umówiony sygnał. Każdy z otaczających go żołnierzy zdawał się mieć z minuty na minutę coraz bledszą twarz, a jeden czy dwóch nawet z nerwów zwymiotowało. Stary wilk zdawał się jednak pozostawać tym niewzruszony, choć i jego serce lekko już przyspieszyło. Brał już udział w niejednej bitwie, i doskonale zdawał sobie sprawę z przebiegu wydarzeń. W chwili obecnej panowała przysłowiowa cisza przed burzą, a już niedługo rozpocznie się rzeź. Głęboko odetchnął, przygotowując się do tego, w czym był najlepszy... do zabijania.


***

Nadciągnęły również Krasnoludy, zarówno z Mithrilowej Hali, jak i z Cytadelii Feldbarr. Zaprawieni w bojach brodacze o posępnych minach, stający w (zdawałoby się) odwiecznym boju przeciw jednym ze swych największych wrogów. Zielona plaga zdawała się istnieć tak długo, jak i chyba sam Toril...


Rozbrzmiały bębny.

Rozległy się ryki dochodzące z tysięcy gardeł.

Bitwę tą Minstrelowie będą opiewać lub przeklinać wzdłuż i wszerz całego Torilu przez jeszcze wiele lat.

Z murów Silverymoon rozpoczęto kanonadę zniszczenia, kładąc pokotem setki Orków. "Magiczne pociski", "Błyskawice", "Kule Ogniste", "Kwasowe Strzały", przyzwane stwory, żywiołaki, i wszelkie inne, niosące śmierć i zniszczenie twory magiczne i niemagiczne, rozpoczęły wielką kontrofensywę Sojuszu Północy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gqCG3zxpjg4[/MEDIA]

Orcze siły, zmiecione początkowo sprzed murów miasta, nie załamały się jednak. Wprost przeciwnie, wrodzy cywilizacji humanoidzi rzucili się z furią w przód, po raz kolejny atakując Silverymoon. Drabiny, wieże oblężnicze, katapulty i balisty, strzały przysłaniające niebo, rozpętało się istne piekło. Wrzaski zabitych, jęki rannych, krzyki przerażenia, okoliczna ziemia wprost zdawała się drżeć poprzez toczące się na niej wydarzenia...


~


Kontrofensywa w samym centrum "Klejnotu Północy" skupiła się na odzyskaniu południowej części miasta, zajmowanej obecnie przez Orki i służalcze Gobliny. Gdy zaczęto kontratak na murach, łucznicy znajdujący się przy rzece zasypali wrogów strzałami, choć na kilka momentów dezorientując siły po drugiej stronie wodnej przeszkody. Wspomagani z kolei i przez wszelakich czarujących, zdołali uzyskać potrzebny do działania współtowarzyszy moment.

"Księżycowy Most" ponownie rozpostarł się ponad rzeką Rauvin, a zbrojne oddziały Silverymoon ruszyły pędem na drugą stronę, ścierając się z zielonoskórymi. Sam most nie był jednak jedyną możliwością przeprawy, oprócz niego wyrosły bowiem nagle z nabrzeżnych murów i inne, powołane do istnienia z całą pewnością za pomocą magii, solidne, kamienne środki przeprawy.

Wulfram wraz ze Stooną, cholernym Shieldheartem, i wieloma innymi zbrojnymi pognał ku przeciwnikom.

Rozpoczęło się wzajemne wyprufanie flaków...

Siły, w jakich znalazł się "Stary wilk" były w większej części ze zbrojnego ramienia, choć i wśród walczących znalazło się paru opancerzonych Kapłanów, niosących śmierć zarówno magią, jak i leczących natychmiast na polu boju rannych Silverymoonczyków. Oprócz nich, było i kilku czaromiotów, kładących pokotem tuziny Orków i Goblinów, jednak na dobrą miarę byli wyjątkowo tchórzliwymi, i w sumie wielce upartymi - przynajmniej w oczach Wulframa - osobnikami. Co to bowiem za postawa, rzucanie czarów zza pleców torujących drogę ostrzami rębajłów...

Pierwszy nieszczęśnik, który stanął na drodze jednookiemu mężczyźnie, stracił prawą łapę wraz z orężem, padając z wrzaskiem. Wulfram z kolei nawet nie tracił czasu i energii na dobicie zielonoskórego, osobnik tryskający z kikuta czarną juchą i tak był już praktycznie martwy. Kolejny utracił po chwili nogę, a ciężki bucior wgniótł jego czaszkę w zalany już posoką bruk. Wulfram niósł zagładę niemal każdym opadającym na przeciwników ciosem.




Śmierć można było nieść na niewiele sposobów, niekoniecznie brudząc sobie przy tym ręce. Jednym z przykładów takiego właśnie zastosowania Sztuki był niejaki Daritos, znajdujący się nie tak całkiem daleko "Księżycowego Mostu". Mężczyzna, podobnie jak i wielu jemu podobnych, znajdował się już po południowej stronie miasta, wykańczając znajdujące się przed nim wrogie siły. Tuzin zamrożonych żywcem Orków i drugie tyle Goblinów prezentowało się w sumie całkiem ciekawie dla oka...

Wspierany przez zbrojnych kroczących u jego boku, z dosyć kontrowersyjnym wyrazem twarzy, siwowłosy jegomość posyłał w zaświaty następnych i następnych przeciwników. Podobnie jak on, czynili i inni czarujący, posyłając zabójcze chmury, paląc ogniem, rażąc elektrycznością, i kładąc pokotem całe zastępy.

I wtedy też, zauważył jaką radzącą sobie coraz gorzej, ludzką kobietę. Zbrojna walczyła niczym lwica, jednak zostawała coraz bardziej przygniatana masą przeciwników. Już została zraniona włócznią w udo, już raz ją smagnięto mieczem przez plecy... a ona broniła się, i jakiegoś ciężej rannego wojaka z rozprutym bebechem, klęczącym pod jej nogami. Daritos zacisnął z wściekłości zęby. Nie, żeby miał znowu aż takie miłosierdzie do nieznajomych, sami bowiem w końcu powinni być świadomi w co się pakują, jednak sam fakt, iż kobieta została osaczona, a następnie podstępnie kąsana z każdej strony, mocno zdenerwowały mężczyznę.




~


Tarin kładł całe tuziny Orczych mord śmiercionośną magią, wspierając podobne sobie osoby znajdujące się na murach "Klejnotu Północy". Łatwo jednak wcale nie było, wziąwszy pod uwagę nie tylko setki nadlatujących strzał. Wrodzy szamani również nie próżnowali, odpowiadając Sztuką na Sztukę. Do tego również jeszcze te drabiny, wspinający się w górę zielonoskórzy i kilka dziwacznie wyglądających bestii, nadciągających na pozycje obrońców.

I w pewnym momencie, zauważywszy jedną z takich bestii, wyłaniających się ze sztucznie wywołanej mgły przed miastem, a posiadających naprawdę imponujące rozmiary, Tarin zrozumiał, iż czasem nawet magia może nie wystarczyć. Wielgachne bydlę przygrzmociło w mury, zwalając z nóg siłą impetu dwa tuziny żołnierzy. Stwór jednak wciąż nie dawał za wygraną, napierając i napierając. W końcu cegły, kamienie i zaprawa ustąpiły przed najprawdziwszą górą mięśni. Wśród potężnego huku, bestia niczym z samych piekieł, rozniosła w drobny mak spory fragment murów.

Wielu obrońców zostało siłą zniszczenia wyrzuconych w powietrze, wielu zginęło i od samego uderzenia. Tarin zaś, mając pecha znaleźć się całkiem niedaleko owych wydarzeń, spadł po prostu z murów... lądując kilka metrów niżej niezwykle boleśnie. Oszołomiony upadkiem mężczyzna miał jednak naprawdę sporo szczęścia, spadając na dwa ciała poległych obrońców Silverymoon. To wcale jednak nie polepszało jego sytuacji, oto bowiem ogromne plugastwo było niedaleko, wkraczając przez wyrwę do miasta...




~


Pędzący wśród Uthgardzkich barbarzyńców Raetar, musiał wbrew sobie przyznać, iż rozwydrzone dzikusy Kralgara znały się jednak na rzeczy. Mięśniaki wpadły na Orki z takim impetem, że kilka pierwszych szeregów dosłownie wystrzeliło w górę. Koleją rzeczy nastąpiła chwilę później typowa wielkim bitwom rzeźnia...

"Samotnik", z niemałym trudem dotrzymujący kroku samemu Kralgarowi, jak i będącemu w pobliżu niego Otisowi, sam również miał ręce pełne roboty. Jak bowiem i barbarzyńców, tak i jego atakowano z każdej możliwej strony. Orcze zastępy jednak szybko poczuły moc Raetara, nieraz zdzierającego z nich żywcem skórę.

A głosy w głowie mężczyzny były dziwnie tym wszystkim podekscytowane.

Raetar, lawirując między walczącymi, zmuszony był raz czy dwa, również samemu ukatrupić namolnego Orka, mającego zamiar zapoznać bliżej wnętrzności mężczyzny z orężem przypadkowego zielonoskórego. Okropna wrzawa wypełniała okolicę, lała się krew, wyprute flaki, czasem i toczyły się głowy... nagle "Samotnikowi" zagrodził drogę dosyć dziwaczny, buchający ogniem stwór. Najprawdopodobniej była to jakaś kilkumetrowa mutacja Ogra, kto tam jednak dokładniej mógł to stwierdzić na szybko w ferworze walki....




~


Armia Everlund ruszyła z kopyta na wroga. Zgraja wszelakich rozwydrzonych osobników, liczących na łup wojenny, zawodowi wojacy, konnica, zbieranina awanturników wszelakich ras i profesji... robili jednak wrażenie. A ponoć siła w kupie, i taką dewizą najwyraźniej się podpierano, pędząc na złamanie karku prosto na Orki.

Co wcale nie oznaczało, iż Saebrineth również pędziła na samym przedzie. Elfka, nieco się ociągając, pozwoliła, by wyprzedziło ją naprawdę sporo sił sprzymierzeńców, w końcu ona sama ani nie nadawała się, ani za bardzo nie miała ochoty by znaleźć się w samym środku mas wybebeszających sobie wnętrzności. Nie chodziło o sam fakt, iż się zaciągnęła, i musiała wykonać, co mniej więcej od niej oczekiwano, ani również, o tak banalną sprawę jak honor i poczucie obowiązku na polu bitwy. Ona najzwyczajniej w świcie, już od dosyć dawna, doszła po prostu do wniosku, iż znalazła się w złym miejscu i w złym czasie. Cóż bowiem znaczą jej umiejętności na polu bitwy...

Nie było jednak już czasu na użalanie się nad sobą, czy i powątpiewanie we własną osobę.


Rozbrzmiał huk pierwszych ścierających się ze sobą szeregów, szczęk metalu uderzającego o metal, ryki walczących, zabijanych i rannych, rozpoczął się zwyczajowy, brutalny chaos walczących ze sobą, przeciwnych stron. Krew płynęła obficie, rannych często po prostu tratowano,śmierć zbierała spore żniwo.

Niemal instynktownie, wraz z Larsenem, nie odstępującym jej na krok, niespodziewanie świetnie się w walce uzupełniali. Mężczyzna wiązał
przeciwników walką wręcz swym rapierem, ona z kolei strzelała do zmagającego się przeciwnika. Tym oto sposobem, póki co, zdołali już załatwić pięciu zielonoskórych.

I wtedy też, po owym piątym trupie, ujrzeli wśród wrogich sił wyróżniającego się na tle innych Orków, zielonoskórego, mogącego być kimś na kształt dowódcy. A pamiętając wcześniejszą rozmowę przy ognisku... Orczy siłacz w tym czasie zmiótł jakiegoś żołnierza swym toporem, wykazując się sporą znajomością brutalnej wojaczki. Był więc raczej ciężkim orzechem do zgryzienia, jednak mógł posiadać na sobie dosyć interesujące fanty, a w końcu o to im w tym całym burdelu chodziło?




~


- Przygotować się... - Padały rozkazy dowódców - Jeszcze nie... jeszcze nie... ognia! - Wykrzyczeli, i zwalniano cięciwy łuków, a morze
pocisków najpierw wzniosło się ku niebiosom, a następnie opadło, niosąc zgubę Orczym siłom. Mimo, iż padało, wiele z podpalonych strzał wzniecało mniejsze lub większe źródła ognia, trafiając czy to w namiot, czy w jakieś drewniane konstrukcje.

Vestigia, stojąc w równym szeregu niemal dwóch setek podobnych sobie, wypuszczała salwę za salwą, zasypując zaplecze wojenne zielonoskórych. Oddaleni o prawie sto kroków wrogowie padali jak muchy, zaskoczeni kompletnie tym atakiem nadchodzącym z linii drzew Srebrnego Lasu.


Piąta salwa, szósta, siódma... zielonoskórzy zdołali się w końcu jednak jakoś otrząsnąć, i schować kto za czym mógł. Następne wystrzelone przez "leśników" strzały nie przyniosły więc już tak efektownych wyników jak poprzednie. Do tego wszystkiego, w obozie Orków zapanowało również spore poruszenie, zupełnie jakby organizowano odpowiedź na poczynania "leśników".

- Wycofać się! - Wydano kolejny rozkaz - Wycofać się za drzewa!.

Ledwie minęły trzy uderzenia serca od momentu padnięcia tych słów, a już tym razem w stronę "dzieci lasów" ze świstem zmierzały strzały, zasypując okoliczny teren. Kilku Tropicielom nie udało się w porę schronić za drzewami... Vestigia, odczekawszy stosowną chwilę, i po usłyszeniu kilku charakterystycznych "tok! tok! tok!" w drzewo za którym się schowała, zza niego wyjrzała.

Od strony Orczych obozów pędziły już ku nim wrogie siły...


- Jeszcze jedna salwa! - Krzyknął niespodziewanie Iriel - Jeszcze jedna i uciekamy!. No dalej!!.

Wyskoczyli więc zza drzew, ponownie robiąc użytek z łuków. Wtedy też Elfka zauważyła niedaleko siebie Frubena. Mężczyzna więc był tu faktycznie z nimi. To ją nieco uspokoiło... A wprost na nich nadciągali już rozwrzeszczani zielonoskórzy, pędziły dziwaczne bestie i złowieszcze wilki, rozmiarami przewyższające rosłe konie.








***

Komentarze jeszcze dziś

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 29-04-2012 o 19:13.
Buka jest offline