Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2012, 18:17   #6
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Ezra jeszcze raz przyjrzał się badawczo Schmidt’owi. Tym razem wyobraził go sobie flirtującego z niekiepską z resztą sekretarką – ciekawe czy jej też tak wciska kit jak w swoich artykułach? Gdy kolega z sekcji sportowej odszedł, pozostawało czekać. Ezra udawał, że jest czymś zajęty, jednak tak naprawdę co chwila rzucał kątem oka w kierunku redaktorzyny, bo inaczej nie można było nazwać tego współpracownika. Po godzinie, tamten zerknął tylko na zegarek, już wychodząc ubrał się i zniknął za drzwiami prowadzącymi do klatki schodowej. Lewis podszedł do okna, rozsunął rolety i przez chwilę naczekiwał. Zaczęło padać – grube krople deszczu coraz częściej uderzały o szklaną taflę, przez którą wyglądał Schmidt’a. Wreszcie zauważył jak wychodzi z budynku. Obserwował jak tamten czeka, aż taksówka przejedzie przez ulicę, po czym przechodzi na drugą jej stronę. No tak, typowe. Stary leń wybrał miejsce spotkania na przeciwko miejsca pracy – była to stara kręgielnia. Miejsce dość ustronne, z tego co Ezra pamiętał, przychodziło tam raptem kilku hobbystów, także na tłumy nie narzekali.
Schmidt otworzył parasol i zaczął nerwowo zerkać na prawo i lewo. Wyglądało na to, że przyszedł przed informatorem.

Tabaka zaatakowała nozdrza, udrażniając je i szybko uwrażliwiając na miły, przeddeszczowy zapach. To jakby oczyściło również zmęczony umysł Jonathana. Stojąc w miejscu, zmrużył oczy, przyglądając się ciemności wokół (Test Refleksu, +1 za opis). Sprawy listownej rozgrywki szachów zaczęły uciekać ze świadomości, wypierane przez sylwetkę, którą ponownie uchwycił między roślinnością. To był ktoś dość rosły. Studenci zazwyczaj nie byli takiej postury, chociaż wzrok mógł płatać figle przy tak słabej widoczności. Jonathan zogniskował go w punkcie, gdzie stała postać. Najwidoczniej zatrzymała się w pół kroku, zdając sobie sprawę, że została nakryta. Księżyc, ukryty za gęstymi chmurami rzucał ledwie nikłe światło, które w dodatku musiał pokonać listowie. Znakiem tego matematyk dostrzegł tylko niewyraźny zarys jasnej, powyciąganej odzieży. Szara twarz taksowała chwilę pracownika uniwersytetu. Jasne, błękitne oczy miały w sobie dzikość, ale i odbijała się w nich zimna inteligencja. Jak nagle nieznajomy się pojawił, tak też odwrócił się i zaczął biec w głąb ciemności, z dala od Jonathana. Jeszcze kiedy wychodził główną bramą na ulice przedmieścia nie wiedział z czym miał do czynienia – głupim żartem pijanego studenta, a może czymś więcej?

Kevin przyjął strategię ignorowania wszelkich ,,ale” nowego. Michael nie znał się na tej robocie, tym samym nie było szans, żeby wybełkotałał coś przydatnego. Miał się od Kevina uczyć i koniec. Z resztą, o tym jak jeszcze naiwne ma podejście do koncepcji detektywa pokazał u łącznika. Ten chłopak naprawdę myślał, że ta praca polega ściśle na chronieniu ,,tych dobrych” i karaniu ,,złych”. Umysł miał niewinny jak młoda zakonnica.
Kiedy jechali na miejsce, młody zaczął panikować. Nie przywykł wyraźnie do myśli, żeby jeździć po typach spod ciemnej gwiazdy w celu urządzania sobie z nimi pogawędek.
- Na pewno myślisz, że to dobry pomysł? Nie możemy tego załatwić na jutro? Albo wysłać tam kogoś…
Ale Kevin już podjął decyzję i nie osiągnąłby tyle, gdyby jego zdanie było niczym chorągiewka na wietrze. Już za kwadrans auto zatrzymało się na niewielkim parkingu przy barze ,,Pepe's Trattoria”. Obydwaj powoli weszli do lokalu utrzymanego głównie w kiczowatym stylu powycieranego, czerwonego pluszu. Wyglądało to jakby właściciel-makaroniarz chciał za wszelką cenę dać tej spelunie odrobinę blichtru. Efekt był jednak smutny – śmierdziało, podłoga się kleiła, a i bywalcy bynajmniej nie pasowali do definicji elit. Kilku brodatych kocmołuchów rżnęło w karty, w jakimś rogu dwójka młodziaków jawnie oddawała się poznawaniu swej anatomii, zaś w alkierzu, na końcu baru siedziało trzech mężczyzn w starych, roboczych ubraniach. Wszyscy nieźle już popili, a pieniądze mieli – czuli się z resztą z nimi bardzo pewnie, stawiając banknoty w kupkach na stole. Kevin szybko rozpoznał w jednym z nich Belotti’ego. Był to nalany na twarzy, młody jegomość o buńczucznej aparycji. Nawet jeśli dysponował gotówką, nigdy o siebie nie dbał. Jego odzież nosiła liczne ślady plam potu i brudu, a długie włosy były wiecznie posklejaną mozaiką kudłów. Wyraźnie o wiele bardziej od mody interesowały go pieniądze i przyziemne rozrywki.


- Kogo my tu mamy? – zarechotał zza stołu – Pan błyszcząca odznaka nas odwiedził. Przyprowadziłeś swojego chłopaka, co Kev?
Obydwaj towarzysze wyglądający bardziej na chłopaków od działania niż myślenia, donośnie zawtórowała mu śmiechem.

Matthew wychylił pięćdziesiątkę. Szampan był całkiem dobry, ale nic równało się z mocniejszym procentem, gdy człowiek się nieco zdenerwuje. Mundurowy zapytał barmana, czy nie widział nikogo podejrzanego obok wieszaka z płaszczami. Tacy ludzie jak on, zawsze byli dobrze zorientowani, co się dzieje w ich lokalu. Nie stało się inaczej i w tym przypadku. Mężczyzna z drobnym wąsikiem zamyślił się chwilę, ale zrobił to raczej ostentacyjnie, gdyż zaraz pstryknął palcami i wskazał na boczne wyjście z lokalu.
- No tak. Kręciła się tu jakaś panienka z męskim płaszczem. Nikt jej nie zatrzymywał, no bo sam pan wie… po co nękać kobietę, która pewnie wzięła płaszcz dla męża, co to za dużo popił i zapomniał... także, rozumie pan... – facet wyraźnie zaczął się nerwowo tłumaczyć, gdyż Matthew będąc stałym bywalecem ,,Purple Moon” był już rozpoznawalny jako glina.
Mając tą informację Palpatine nie zwlekał. Wyszedł na zewnątrz, gdzie jak zwykle kręciło się parę osób łapiących taksówki do domu. Rozejrzał się gorączkowo. I wtedy ją ujrzał. Zgrabna dziewczyna w zwiewnej sukni, o schowanych pod chustą włosach, dreptała chodnikiem w głąb miasta z jego płaszczem na rękach. Z kroku na krok przyspieszała. Nawet zaczynający padać deszcz nie zdawał się jej deprymować.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 30-04-2012 o 18:20.
Caleb jest offline